Ocalić od zapomnienia

     Śmiała inicjatywa

Adolf Szyszko

Pod koniec lat 40. Zakład dla Niewidomych w Laskach podjął inicjatywę przyjścia z pomocą niewidomym kobietom, poprzez organizowanie dla nich szkoleń zawodowych, a następnie zapewnienie im pracy. W tym czasie w Domu Opieki Społecznej w Żułowie znajdowała się liczna grupa niewiast, nie kwalifikujących się do szkoły z uwagi na wiek. W styczniu 1950 roku zorganizowano dla nich w Pniewach kurs dziewiarsko-tkacki, którego program przewidywał przygotowanie do pracy absolwentek w ciągu rocznego szkolenia. Po szczęśliwie zdanych egzaminach, 22 grudnia 1950 roku zorganizowano założycielskie zebranie spółdzielni, z udziałem wszystkich absolwentek. W obradach, poza dziewczętami, wzięli również  udział: przedstawiciel Ministerstwa Pracy, Zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach, reprezentanci miejscowych władz oświatowych oraz autor niniejszego artykułu. Efektem spotkania było powołanie do życia Spółdzielni Inwalidów Niewidomych "Przyjaźń", jej zarządu oraz rady nadzorczej. Na wniosek przedstawiciela Lasek, pana Antoniego Marylskiego, na prezesa zarządu spółdzielni wybrano mnie. W skład nowo powołanej placówki wchodziły 42 członkinie oraz jedyny mężczyzna - wspomniany prezes zarządu. W pierwszych dniach stycznia 1951 roku kurs został zlikwidowany, a jego absolwenci, ze swym prezesem, przenieśli się do Łodzi. Wszystkie koleżanki ze spółdzielni zamieszkały w bursie przy ulicy Narutowicza 114, prowadzonej przez Prezydium Łódzkiej Rady Narodowej. Rozpoczęliśmy wspólnie pracę nad zorganizowaniem działalności produkcyjnej spółdzielni, załatwieniem wszystkich formalności prawnych, związanych z jej powołaniem, zapewnieniem lokalu, parku maszynowego, surowców oraz niezbędnych kredytów. 15 stycznia 1951 roku, w wyniku naszych starań, Centrala Spółdzielni Inwalidów w Warszawie wydała oświadczenie o celowości powołania naszej placówki, a 29 stycznia sąd wciągnął ją do rejestru handlowego. W lutym otrzymaliśmy lokal przy ulicy Południowej 46. Była to stara, zaniedbana oficyna, wymagająca gruntownego remontu. Rozpoczęła się dla dziewcząt ciężka praca, związana z myciem podłóg, okien i sprzętów. Czynności te musieliśmy wykonać we własnym zakresie, z uwagi na brak pieniędzy. Z uznaniem i szacunkiem dla koleżanek muszę stwierdzić, że wywiązały się z tych obowiązków "na medal". Cały zespół marzył o tym, by wreszcie przystąpić do pracy zarobkowej. Kilka maszyn dziewiarskich i warsztatów tkackich otrzymaliśmy w spuściźnie po wspomnianym kursie w Pniewach. Stąd też spółdzielnia otrzymała 2400 kg przędzy i włóczki. Brakujący park maszynowy został uzupełniony przez Centralę Spółdzielni Inwalidów w Łodzi. Wszystko oczywiście na konto przyszłych zasług produkcyjno-handlowych. Koszt wyposażenia z Pniew pokryło Ministerstwo Pracy. Najwięcej kłopotów przysparzał nam brak pieniędzy, który w głównej mierze wynikał stąd, że powstanie spółdzielni i inne prace organizacyjne z tym związane wyprzedziły uzyskanie bazy materialnej. Produkcja została uruchomiona 22 marca 1951 roku. Plan za miesiąc kwiecień wykonaliśmy w 113,6 procentach, co pozwoliło na dokonanie pierwszej wypłaty pracownikom. Jak na ówczesne warunki, dokonaliśmy swoistego rekordu, ponieważ od zebrania założycielskiego spółdzielni do momentu uruchomienia produkcji upłynęło zaledwie trzy miesiące. W tym czasie, jak już wspomniałem, załatwiliśmy przydział lokalu i jego remont, pełne zaopatrzenie w park maszynowy i przydział surowców, kredyty bankowe, sprzedaż pierwszej produkcji oraz wszystkie formalności organizacyjno-prawne. Muszę przyznać, że na co dzień spotykaliśmy się z ogromną życzliwością wszystkich zainteresowanych instytucji oraz ich pracowników. Logicznie rzecz biorąc, działalność spółdzielni nie miała szans na rozprowadzenie jej w tak krótkim czasie do momentu finalnego, tj. produkcji wyrobów gotowych, zarobkowego zatrudnienia załogi oraz uzyskania przez nią płacy. Wypada w tym miejscu wspomnieć, że cały zespół spółdzielczy - 42 niewidome koleżanki i ich prezes - nie mieli doświadczenia ani wiedzy spółdzielczej. Wybrany w dniu 22 grudnia 1950 roku zarząd oraz rada nadzorcza nadrabiały braki pracowitością, zapałem i ofiarnością. Uzyskane przez dziewczęta wyniki szkolenia w Pniewach w zakresie dziewiarstwa a i tkactwa były bardzo dobre i wzbudzały podziw łódzkich specjalistów w tej branży. Zespół był wyjątkowo zgrany i koleżeński. W pracy nikt na nikogo się nie oglądał. Każdy starał się jak najsumienniej wykonywać swe obowiązki. Na podkreślenie zasługuje wysoki poziom kultury. Znajdowało to wyraz między innymi w zbiorowym śpiewie w kościele, w bursie, a czasem i przy pracy. Ludzie z najbliższego otoczenia z przyjemnością zatrzymywali się, by posłuchać. Bez przesady można powiedzieć, że był to prawdziwy w całym tego słowa znaczeniu przejaw integracji niewidomych z ludźmi widzącymi.Zespół wychowanek nie zawiódł zaufania kierownictwa Lasek. Z podziwem obserwowałem ich zaangażowanie, pracowitość i wzajemną harmonię współżycia. Wszyscy byliśmy początkowo bez przysłowiowego "grosza przy duszy". Dziewczęta korzystały w bursie z zakwaterowania i wyżywienia. Rozumiejąc moją sytuację materialną, z własnej inicjatywy, dyskretnie częstowały mnie otrzymywanym w stołówce jedzeniem, w związku z czym szczęśliwie dożyłem pierwszych poborów. Z rozrzewnieniem i przyjemnością wspominam te czasy. Mieszkanki bursy, o której już wspomniałem, przy ulicy Narutowicza 114, regularnie chodziły do pobliskiego kościoła przy ulicy Tamka. Często zdarzało się, że członek zarządu spółdzielni, pani Jadwiga Czerkasińska, prowadziła po kilkanaście dziewcząt, wzbudzając tym uznanie i sensację. Niestety, zdarzyło się kiedyś, że na wizytację do Łodzi przyjechała z Centrali Spółdzielni Inwalidów z Warszawy pani dyrektor Żerańska, która zainteresowała się wspomnianymi wyprawami i wpadła w gniew, że zarząd spółdzielni zajmuje się tego rodzaju sprawami. Zaleciła bezzwłocznie zwolnienie z pracy pani Czerkasińskiej. Na domiar złego drugim członkiem zarządu była pani Zofia Bobrowska - masażystka, która nie chciała podjąć pracy zawodowej w spółdzielni, w związku z czym z punktu widzenia prawnego nie mogła być członkiem zarządu spółdzielni. W tej sytuacji stanąłem wobec dylematu, co mam dalej robić, ponieważ sam nie mogłem być zarządem. Centrala Spółdzielni Inwalidów w Łodzi radziła, bym wystąpił do nich wspólnie z radą nadzorczą spółdzielni z wnioskiem o zawieszenie wspomnianych dwóch członków zarządu, z jednoczesną propozycją dokooptowania innych osób. Z propozycji centrali skorzystać nie chciałem, ponieważ byłbym nielojalnym w stosunku do koleżanek. W tej sytuacji nie pozostawało mi nic innego, jak z całym zarządem złożyć rezygnację z pracy i w zarządzie.5 maja 1951 roku, na specjalnie zorganizowanym walnym zgromadzeniu, po złożeniu sprawozdania i uzyskaniu absolutorium, zarząd podał się do dymisji. Zgodnie z moimi sugestiami, zebrani powołali nowy zespół do zarządu. Dziewczęta bardzo żałowały, że musi być dokonana zmiana, ale rozumiały, że w istniejących warunkach inaczej nie mogłem postąpić. W spółdzielni pracowałem jeszcze do listopada 1951 roku, jako pracownik-chałupnik, wykonując na maszynie saneczkowej rajstopy, a następnie przeszedłem do pracy w szpitalu na stanowisko masażysty. Spółdzielnia Inwalidów "Przyjaźń", dzięki sprzyjającym warunkom, dobrej kadrze i koniunkturze, rozwijała się dynamicznie, przyjmując do pracy liczne grono niewidomych z Łodzi i jej okolic. Po kilkunastu latach wybudowała nowy obiekt przy ulicy Tamka 16 i po połączeniu się z drugą spółdzielnią niewidomych, zmieniła nazwę na "Spółdzielnię Inwalidów 19 Stycznia", obecnie - Spółdzielnia Produkcyjno-Handlowa "Sinex". Na zakończenie relacji podam jeszcze kilka informacji o dalszych dziejach dziewcząt z Pniew. Z 42 osób, które w 1951 roku podjęły pracę w spółdzielni, 37 otrzymało własne mieszkania, 5 na swe własne życzenie pozostało w bursie i spośród nich żyje tylko jedna koleżanka, dziś już 87-letnia. Większość dziewcząt założyła rodziny. Obecnie z uwagi na wiek i dodatkowe schorzenia, wiele z nich znajduje się w trudnej sytuacji życiowej, wynikającej nie tyle z trudności ściśle materialnych, lecz specyfiki kalectwa (brak przewodników i pomocy opiekunek społecznych). Ogólnie charakteryzując omawianą grupę dziewcząt, które przed 44 latami ukończyły kurs w Pniewach, należy stwierdzić, że mimo ogromnych trudności życiowych, stanęły na wysokości zadania, godnie prezentując swe przygotowanie do życia, zdobyte w Pniewach, a także w czasie pobytu w Laskach i Żułowie. Wszystkie one zasługują w pełni na wyjątkowy szacunek i uznanie.

Pochodnia, marzec 1994