Tam, gdzie kołysano Fryderyka

Edwin Kowalik

Żelazowa Wola - nieduża wioska, położona na równinnej Ziemi Mazowieckiej - to miejsce narodzenia się dziecięcia mającego swoją muzyką przez całe wieki porywać serca. Oficyna, w której urodził się w lutym 1810 r. Fryderyk, otoczona jest cudownym parkiem. Długą, asfaltową aleją kroczy się do wejścia wśród gęstych kasz- tanów, drzew lipowych i bukszpanów. Dom zapełniony jest zawsze w niedzielę turystami, pragnącymi posłuchać muzyki i zobaczyć komnaty, w których mijały pierwsze dni genialnego twórcy. Z głośników płynie muzyka Chopina i słychać głosy przewodników, opowiadających o życiu rodziny Chopinów. Pokazują pokoje - na prawo kuchnia wypełniona naczyniami miedzianymi, ze wspaniałym kominkiem, dalej salonik, w którym teraz stoi ogromny fortepian i odbywają się koncerty, a dalej pokój matki z niszą, w której przyszedł na świat Fryderyk. Wreszcie pokój dzieci i gabinet ojca. Sień wiedzie na przestrzał wprost do ogrodu. Wszystkie komnaty ozdobione są obrazami, konterfektem rodziców i portretem kompozytora, wykonanym przez Delacroixa. Ściany, które okrywają kilimy, są białe, kontrastują z obelkowanym sufitem ozdobionym pastelowymi ornamentami. Jest sporo mebli z epoki Chopinów, są oczywiście także mebelki, jakich używał Fryderyk i jego trzy siostry. Pianista przed koncertem wchodzi po spadzistych schodach na górę, gdzie w dużym pokoju ma instrument do ćwiczenia. Tu dostaje herbatę na pokrzepienie, tu przebiera się w strój uroczysty i patrzy z okna na podążające tłumy. Park jest ogromny. Chodzi się po nim jak po prawdziwym raju - boczne zarośnięte krzewami ścieżki są tak liczne, że można się w nich pogubić. Zwiedzający przekracza jeden i drugi mostek nad Utratą, spoczywa na ławce pod rozłożystym dębem, wchłania zapach wspaniałych róż i jaśminów. Niedaleko Żelazowej Woli jest wieś Brochów, a w niej pobudowany wspaniały kościół obronny, z wieżami ze strzelnicami. To tu w księgach parafialnych zapisano zawarcie małżeństwa między Mikołajem Chopinem i Justyną z Krzyżanowskich, a potem imiona ochrzczonego dziecka: Fryderyk Franciszek - to właśnie mistrz romantycznej muzy, zawartej w mazurkach, nokturnach, polonezach. Pani Justyna była daleką krewną rodziny hrabiostwa Skarbków, których dwór stał w tym samym co dzisiaj ogrodzie. Mikołaj był guwernerem, nauczycielem dzieci Skarbków. Był Francuzem, uczył więc ich wspaniale tego tak modnego wtedy w Polsce i na świecie języka, uczył też innych przedmiotów. Tutaj oświadczył się o rękę krewnej Skarbków, a kiedy się pobrali, otrzymali ową oficynę - dzisiaj miejsce koncertów - jako dar ślubny. Dzieci posypały się dość gęsto. Fryderyk, jako chłopiec, był wprawdzie jedynakiem, lecz miał trzy siostry: Ludwikę, Izabellę i Emilię. Emilka zmarła w wieku siedemnastu lat, starsze siostry wydały się za mąż, dożywając późnego wieku i obdarzając mężów wspaniałym i licznym potomstwem. Fryderyk kołysany był w alkowie po urodzeniu tylko przez siedem miesięcy; cichł ponoć na każdy czysty śpiew matki, która układała go tym sposobem do snu. Mikołaj Chopin przyjął w tym czasie posadę nauczyciela w liceum Lindego w Warszawie, a jego żona podjęła się prowadzenia stancji dla uczniów tej szkoły. Jednakże rodzina Chopinów miała stałą łączność z krewnymi w Żelazowej Woli i Chopin spędził tu niejedne wakacje jako chłopiec, a potem jako młodzieniec, już znany ze swych pieśni i kompozycji fortepianowych. Kiedy wyjeżdżał do Wiednia - a miał już nigdy do Polski nie powrócić - otrzymał właśnie z Żelazowej Woli garść ziemi, mającej mu przypominać ukochaną ojczyznę. Dziś, kiedy mija 180 lat od urodzenia się geniusza, odwiedzamy i patrzymy na Żelazową Wolę jak na miejsce uświęcone, tchnące pięknem cudownych melodii i harmonii, zrodzonych w umyśle i sercu Polaka, który zaczerpnął te melodie z ludu, z jego śpiewu i przetworzył w najwspanialsze dzieło. Historia domu Chopina, miejsca obecnych ''pielgrzymek muzycznych'', nie jest skomplikowana, ale dość interesująca. Dwór Skarbków został zniszczony w czasie I wojny światowej, kiedy w komnatach osadziły się wojska, carscy sołdaci, a w dolnych pomieszczeniach urządzono stajnię dla ich koni. Dwór, spalony w tych czasach, nigdy nie został odbudowany, pozostała jednak owa oficyna, zdewastowana i okaleczona przez wojnę i czas, ale cała. Nic się tam jednak nie działo, aż do lat trzydziestych. Dopiero w 1934 r. społeczeństwo spostrzegło, że wypada coś z tym tak pamiątkowym miejscem uczynić. Powstało Towarzystwo im. Fryderyka Chopina. Zawiązano fundację, której zadaniem stało się zebranie pieniędzy na wykupienie dworku i ogrodu i zrekonstruowanie zabytku. Celu dopięto w trzy lata, tuż przed II wojną światową. Dworek unowocześniono w taki sposób, aby nie naruszając tradycyjnego wyglądu i stylu, mógł się stać miejscem zamieszkania opiekunów zabytku i udostępniał szerokiej rzeszy turystów wszystkie wartości i swe piękno. Są więc tu teraz podjazdy i parkingi dla samochodów, jest gospoda, w której można zjeść smaczne posiłki. Jest sklep z pamiątkami chopinowskimi, urządzono park ku wygodzie zwiedzających, wypełniając go ławkami, a sam dworek posiada teraz sanitariaty, oczywiście elektryczne oświetlenie i dobre nagłośnienie. Słuchacze przebywają bowiem na zewnątrz, słuchając muzyki przez wzmacniacze, a pianista gra w salonie na wspaniałym Steinwayu. Do salonu wpuszcza się niekiedy co dostojniejszych gości. Muzyka brzmi w tym pokoju zbyt głośno, bo pomieszczenie jest małe, a fortepian koncertowy olbrzymi, ale ważny jest nie sam rodzaj dźwięku, lecz nastrój rodzący się z przekonania, że tutaj grać i słuchać to znaczy być w centrum genialnej muzyki, zajrzeć jakby do duszy tego, który stał się obywatelem świata, będąc z rodu warszawianinem. Koncerty w Żelazowej Woli odbywają się już od kilkudziesięciu lat. Ja sam zacząłem je tu wykonywać w niedzielne wiosenne i letnie przedpołudnia zaraz po konkursie, przyjeżdżam zatem tu ponad trzydzieści lat. Tylko dwa razy nie dotknąłem klawiatury w Żelazowej Woli: raz, gdy byłem dłużej za granicą, i drugi raz, gdy w stanie wojennym artyści postanowili wyrazić swój protest. Lecz muzyka nie znosi przerw, musi płynąć, musi brzmieć. Wróciły więc koncerty, choćby dlatego, aby pokrzepiać serca nadzieją i podtrzymywać w ludziach polskiego narodowego ducha. Grałem zatem wiele razy i zawsze z prawdziwie wielkim wzruszeniem. Komu ja tu nie grałem - rzeszom zwykłych turystów, ale i specjalnym wyprawom do chopinowskiej Mekki: naukowcom, japońskim i angielskim studentom języka polskiego, Rosjankom, które po raz pierwszy przyjechały do Polski i roniły łzy przy dźwiękach wielkiego Chopina, słuchał też mnie jakiś szejk arabski, obdarzywszy potem pięknym pudełeczkiem z laki, wyściełanym miękkim atłasem. Iluż też było literatów, malarzy i mężów stanu - trudno opisać. Jako niewidomy, nie byłem jedynym, który tu koncertował. Sprowadziłem na tourne dobrego wykonawcę hiszpańskiego, Ortigę Belmonte, i jego trasa koncertowa objęła także zabytek chopinowski. Zdarzało mi się grywać po kilka razy w ciągu roku, gdy jakaś grupa lub osobistość zamawiały dla siebie specjalny koncert. Tutaj też, w Żelazowej Woli, nakręcono jedną z sekwencji filmu ''Chopin zapisany brajlem'' - o mojej działalności koncertowej i muzycznej. Nagrywałem wtedy Scherzo h-moll z kolędą ''Lulajże Jezuniu''. Zdjęcia kręcono w scenerii zimowej. Grupa ludzi siedziała w salonie, za oknem spadały płatki śniegu, wielkie gałęzie drzew obsypane zwałami puchu robiły wspaniałe wrażenie. Żelazowa Wola na długo została ze mną utrwalona dla przyszłych widzów - byłem z tej Żelazowej Woli dumny. To tak, jakbym zawarł z samym Fryderykiem przyjaźń, jakbym spędził z nim chwile zabawy, dni wspólnego muzykowania. Wykonawców grających w dworku Chopina przewinęło się setki. Co roku bowiem od maja do października rozbrzmiewają po dwa koncerty w każdą niedzielę; łatwo policzyć - blisko sto każdego sezonu. Bywałem na niektórych koncertach jako słuchacz, przyglądałem się i przysłuchiwałem drobnym epizodom, nieraz dość charakterystycznym. Oto Artur Rubinstein nie chce grać w pustym pokoju, ''do naczynia'' - jak powiada - mając na myśli mikrofon. Każe przesunąć fortepian do drzwi tarasu, aby być bliżej słuchaczy, by mieć z nimi żywy kontakt. Witolda Małcużyńskiego słuchałem przez telewizję. Siedział przy fortepianie i nie orientował się (nikt mu tego nie powiedział), że kamery są już otwarte. Ziewnął sobie raz i drugi szeroko, potem beztrosko podrapał się za uchem, a wreszcie zdjął marynarkę smokingu i jął się nią wachlować - było gorąco. Dopiero wtedy ktoś dał mu znak - speszył się wyraźnie. Stanisław Szpinalski był świetnym pianistą, ale krytykowanym za nadmierne tempo, jakie nadawał interpretacjom dzieł Chopina. Po koncercie w Żelazowej Woli jego stary dobry przyjaciel, prof. Zbigniew Drzewiecki zapytał nieco uszczypliwie: ''I znowu, Stasiu, grałeś tego Walca Es-dur w wariackim tempie, dlaczego?'' - ''Bo widzisz - odpowiedział pianista - moja żona przygotowuje dzisiaj na obiad indyka z truflami i nie chcę się ani minuty spóźnić''. Szpinalski słynął jako smakosz. Wielki chopinista Henryk Sztompka odznaczał się swobodą i towarzyskim obyciem. Słynął też z wielkiego poczucia humoru, lubił żartować na swój temat oraz chętnie udzielał wywiadów. Pewnego razu młoda, nie wyrobiona dziennikarka zapytała: ''Mistrzu, kto - według mistrza - był większym kompozytorem: Chopin czy Szymanowski?'' Sztompka pomyślał chwilę: ''Niewątpliwie Chopin''. - ''A dlaczego mistrz tak sądzi?'' - pyta dalej dziennikarka. ''Wie pani, no, no, Chopin miał dużo większy nos od Szymanowskiego''. Dziennikarka uciekła wielce speszona lekcją wskazującą, że nie należy zadawać niefortunnych pytań. Żelazowa Wola jest obdarowywana sowicie. Cały świat interesuje się jej istnieniem i działalnością Towarzystwa Chopina, patrona tego obiektu. Firma japońska Kawai Yamaha ofiarowała po swoim najlepszym egzemplarzu koncertowego fortepianu. Steinway przesłał zestaw narzędzi do strojenia, zestaw nagrań chopinowskich. Inne instytucje zasilają finansowo powstałą Fundację Chopinowską, a liczne powołane do życia Towarzystwa im. Fryderyka Chopina - jest ich już na całym świecie ponad dwadzieścia - urządzają koncerty i organizują konkursy, obdarzając laureatów hojnymi nagrodami, idącymi w tysiące dolarów. Dworek i park w Żelazowej Woli utrzymane są doskonale. Pracują przy tym obiekcie oddani i znający się na rzeczy ludzie. Już przed wojną zajmowała się dworkiem grupa melomanów, na której czele stał sławny organizator życia muzycznego, Tadeusz Mayzner, prowadzący w przedwojennym Polskim Radio audycje dla młodzieży, które niezmiennie rozpoczynał powtarzaniem: ''Dzień dobry, kumy i kumotry, co dzieciom bardzo się podobało. On to właśnie, działając w myśl koncepcji architekta zieleni, Franciszka Krzywdy-Polkowskiego, zrealizował jego projekt urządzenia ogrodu- parku żelazowowolskiego, tak dzisiaj słynącego swoim cudownym wyglądem. Teraz zajmuje się obiektem pan Owczuk, z wykształcenia historyk sztuki, bez reszty oddany miejscu urodzenia Chopina. Gości i pianistów zawsze i niezmiennie witają urocze panie, prowadzące muzyka do pokoju ćwiczeń, podające herbatę, czytające program przed rozpoczęciem koncertu i obdarzające wykonawcę olbrzymim bukietem kwiatów. To ludzie Żelazowej Woli sprawiają, że jest tu tak ciepły, tak rodzinny nastrój. Żelazowa Wola - ukochane moje i wszystkich nas miejsce. Tu urodziłeś się, Fryderyku, tu wyssałeś z mlekiem matki polską pieśń, tu patrzyłeś na świat, na padający śnieg, słuchałeś w maju słowiczych treli, wchłaniałeś w swoją wątłą jeszcze wtedy duszyczkę szelest opadających liści. To wszystko przeobraziłeś w dźwięki, melodie, akordy, w poezję muzyki. Napisałeś pośród wielu swoich utworów także i ''Kołysankę'' - może były to echa twojej dziecięcej duszy, nuty łagodnej piosenki, którą nad kołyską śpiewała ci w Żelazowej Woli twoja matka. Tak, to ona dała ci początek życia i początek genialnych dzieł, polskich dzieł. A wszystko to stało się w Żelazowej Woli, w wiosce położonej na równinnej Ziemi Mazowieckiej.

''Magazyn Muzyczny/kwiecień 1990/'