Mieczysław Michalak

 Nie muszę nikogo przekonywać, że powołanie do życia Związku Spółdzielni Niewidomych było wielkim sukcesem naszego środowiska  i odegrało bardzo ważną rolę w dziejach ruchu niewidomych w Polsce, ale trzeba wiedzieć, iż     powstanie tej organizacji nie było sprawą prostą ani nie mieściło się w sferze życzeń i planów wszystkich spółdzielców. Chcę ujawnić pewne fakty, również o roli podwójnych agentów w tej grupie niewidomych.  

W styczniu 1957 roku, podczas narady w  Łodzi,   uzgodniliśmy, że będziemy dążyć do powołania ZSN i nagle ujawnili się oponenci, a więc przede wszystkim: zarząd Związku Spółdzielni Inwalidów, który wszystko robił w tym kierunku, aby nas powstrzymać od wyjścia z ZSI. Odbywało się to różnymi drogami - zaczęli przeciągać na swoją stronę prezesów spółdzielni niewidomych i udało im się tych prezesów zebrać aż siedmiu. przewodził im Aleksander Król z Poznania. Odegrał on rolę inicjatora grupy, która miała rozbić nasze dążenia.  

Na kilka dni przed zwołaniem pierwszego krajowego zjazdu w celu powołania do życia Związku Spółdzielni Niewidomych,   Król wezwał do Poznania prezesów, których ZSI skaptował dla swych koncepcji, na naradę, żeby nie dopuścić do powołania odrębnej organizacji niewidomych.  Dowiedziałem się z niezależnych źródeł o prezesach, którzy odgrywali rolę podwójnych agentów - dla ZSI i dla PZN. Gdy mi doniesiono o planowanym spotkaniu w Poznaniu, nie mając dużo czasu, kupiłem bilety na nocny pociąg i przyjechałem do Poznania. Trudno opisać, jaka zapanowała konsternacja, jaki popłoch, kiedy rano  zjawiłem się na spotkaniu, które miało się wpisać w zdradziecką sytuację. Król nie wiedział co z tym fantem zrobić.

Nie chcąc go całkowicie kompromitować i pogrążać, powiedziałem: "bardzo się cieszę koledzy, że spotkaliśmy  się w gronie najaktywniejszych prezesów, będziemy  więc mogli przeciwstawić się dążeniom ZSI. Wywróciłem sytuację do góry nogami, pomieszałem szyki, ale nie dopuściłem do dywersji w szeregach niewidomych spółdzielców.