Zygmunt Serafinowicz

  (1897-1971)

  we wspomnieniach uczniów,

  kolegów-nauczycieli

 

  Nie ma rzeczy wielkich i małych, ważnych i nieważnych wszystko jest wielkie i wszystko jest ważne, bo wszystko w przedziwny sposób łączy nas z tym, co nieskończone.

 

  Zygmunt Serafinowicz

 

  Od autorów

 

  Pragnąc spełnić życzenie przyjaciół Zygmunta Serafinowicza, Laskowskiego nauczyciela, rodzonego brata poety Jana Lechonia, podjęliśmy próbę przybliżenia szerszym kręgom Czytelników sylwetki tego niecodziennego człowieka, który już w wieku dojrzałym włączył się w Dzieło Matki Czackiej i ks. Władysława Korniłowicza.

  W 1928 roku rozpoczął pracę w Laskach jako jeden z tych ludzi, których pociągnęła idea Matki Elżbiety, wiara w wartości przez nią głoszone, niepowtarzalna atmosfera ówczesnych Lasek.

  Laski były i są zakładem wychowawczym dla niewidomych dzieci i młodzieży, przygotowującym ich do samodzielnego życia w świecie ludzi widzących. Wyrosła tu wspólnota złożona z niewidomych oraz powstałego dla nich Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, z księży i świeckich współpracowników. Pierwsza i jedyna tego rodzaju wspólnota w kraju, mająca oparcie o dom rekolekcyjny i własne wydawnictwo. Ośrodek ten przyciągał i przyciąga wielu, gdyż we współczesnej Polsce stał się próbą wcielenia w życie autentycznego chrześcijaństwa.

  "Laski (...) są jednym z tych miejsc w świecie, którym dane było i jest - być dla innych znakiem na drodze" - powiedział Tadeusz Mazowiecki.

  Ponieważ osobowość Zygmunta Serafinowicza była sama znakiem dla innych, my, którzy Go znaliśmy, pragnęlibyśmy w tej książce utrwalić Jego postać i przekazać jej obraz do pamięci i wyobraźni tych, którym nie było dane z Nim się zetknąć.

  Pragniemy na tym miejscu wyrazić wdzięczność panu Tadeuszowi Mazowieckiemu, długoletniemu bliskiemu Przyjacielowi Lasek - i pana Zygmunta - za użyczenie dla tej książki tytułu.

  Zaczerpnęliśmy go z artykułu drukowanego w "Więzi" w 1972 roku.

  Dziękujemy również pani redaktor Aleksandrze Zgorzelskiej, zainteresowanej w szczególny sposób postacią Jana Lechonia, za jej cenny wkład, wzbogacający opracowanie pozycji o Jego Bracie.

  Niemałą pomoc otrzymaliśmy też od siostry Blanki Wąsalanki i pani Zofii Morawskiej, od prezesa Towarzystwa - pana Władysława Gołąba oraz od panów: Józefa Adama Kosińskiego i Marka Kunickiego-Goldfingera. Im także najserdeczniej dziękujemy.

 

  Zespół

 

  W Laskach pod Warszawą stworzono nowocześnie pojęty zakład dla ludzi ociemniałych, otwarty zarazem szeroko dla wszystkich szukających Boga, bez cienia najmniejszej dyskryminacji jakiegokolwiek rodzaju. Wokół (...) Lasek skupiła się grupa ludzi wybitnie inteligentnych, ciekawych, bardzo otwartych na świat i ludzi innych przekonań.

 

  J. Kłoczowski,

  L. Mullerowa,

  J. Skarbek:

  "Zarys dziejów

  Kościoła katolickiego w Polsce."

 

  Rozdział I

 

  Środowisko rodzinne,

  dzieciństwo, młodość

 

  Rodzina ojca Zygmunta Serafinowicza wywodziła się ze Żmudzi, ze spolonizowanych Tatarów, osiedlonych zapewne jeszcze przez księcia Witolda. Pierwszy znany nam z pisemnych dokumentów przodek Zygmunta, jego pradziad, Serafin Serafinowicz, przeniósł się na Podlasie i prowadził gospodarstwo rolne w Międzyrzecu Podlaskim. Tam też, w 1793 r. urodził mu się syn Józef, późniejszy dziadek Zygmunta. Koleje losu tegoż dziadka, znane i wspominane w rodzinie, mogłyby służyć za kanwę interesującej powieści biograficznej. Mając 17 lat uciekł z domu do wojsk Księstwa Warszawskiego, brał udział w wyprawie Napoleona na Moskwę. Wzięty nad Berezyną do niewoli, wcielony został przymusowo do armii rosyjskiej i skierowany do służby na Kaukazie. Zwolniony w 1815 r. znów wstąpił do Wojska Polskiego w Królestwie, dochodząc do stopnia starszego wachmistrza w pierwszej baterii artylerii lekkokonnej. W Powstaniu Listopadowym brał udział już jako podporucznik w pierwszym pułku piechoty liniowej, a po upadku Powstania po raz drugi znalazł się w szeregach armii rosyjskiej. Po wysłużeniu w sumie pełnych dwudziestu pięciu lat osiadł w Łasku (obecnie woj. Łódzkie), tam został drogomistrzem, ożenił się z Pauliną Jabłońską ("ślachcianką", jak napisał w jednym z zachowanych dokumentów) i miał aż siedmioro dzieci, z których najmłodszy syn - Władysław Dionizy - został po latach ojcem Zygmunta.

  Władysław Dionizy, urodzony w 1860 r., zmarły w 1938 r., w młodości różne przechodził zmiany losu i zatrudnienia. Ustabilizowawszy się wreszcie na dobrze płatnej posadzie buchaltera w zarządzie drogi żelaznej warszawsko-wiedeńskiej, podjął działalność społeczną w Towarzystwie Kolonii Letnich. Poszukując współpracowników do tej bezinteresownej pracy poznał pannę Marię Niewęgłowską, nauczycielkę prywatną, i w 1896 r. ożenił się z nią.

  Matka Zygmunta pochodziła z rodziny drobnej szlachty podlaskiej, herbu Jastrzębiec, wywodzącej się z Niewęgłosza koło Radzynia i podobno skoligaconej z Billewiczami z Litwy. Ojciec jej chodził dzierżawami lub administrował większymi majątkami ziemskimi. Gdy miała 7 lat, w 1877 r., owdowiały ojciec wysłał ją do Warszawy na pensję prowadzoną przez wujenkę, Zofię z Hundiusów Raczyńską, gdzie nauczycielami jej byli ludzie później chlubnie zapisani w dziejach kultury polskiej: Piotr Chmielowski, Bronisław Chlebowski, Adolf Dygasiński, Władysław Smoleński. Światopogląd Marii z Niewęgłowskich Serafinowiczowej "ukształtował więc nie dwór ziemiański, lecz środowisko XIX-wiecznej, pozytywistycznej inteligencji warszawskiej"). Po ukończeniu pensji Maria pracowała jako nauczycielka w szkole. Była także nauczycielką domową. W czasie I wojny światowej uczyła na pensji Jadwigi Sikorskiej (późniejsze Gimnazjum im. Królowej Jadwigi), po wojnie zaś pracowała jako sekretarka w Państwowym Instytucie Pedagogicznym, wreszcie jako urzędniczka na Politechnice Warszawskiej. Zmarła w 1942 r.

  Zygmunt był pierworodnym synem tego małżeństwa. Urodził się 15 maja 1897 r. w Milanówku, gdzie wówczas mieszkali Serafinowiczowie. W dwa lata później, już w Warszawie, przyszedł na świat następny syn, Leszek Józef, przyszły poeta, znany jako Jan Lechoń. W półtora roku po Leszku ostatni syn - Wacław (1901-1946), literat, dziennikarz i filmowiec.

  Do roku 1912 rodzinie Serafinowiczów powodziło się dość dobrze. Stać ich było na utrzymanie kucharki i niani do dzieci. Rok 1912, w którym to Kolej Warszawsko-Wiedeńska, będąca dotychczas w dzierżawie u Polaków i Polaków zatrudniająca, została wykupiona z

rąk spółki przez rząd carski, położył kres tej ustabilizowanej egzystencji. Ojciec Zygmunta, nie chcąc pracować "u Moskali", zrezygnował z korzystnej posady. Zmieniał słabo płatne prace, brał dodatkowe zajęcia, sprzedawał stylowe meble wujenki swej żony, ale i to z trudem wystarczało. W 1917 roku doszło do tego, że z powodu braku pieniędzy rodzina Serafinowiczów musiała się stołować w miejskiej garkuchni, co w owej epoce było sporą degradacją społeczną.

  Matka Zygmunta, dla której pieniądze nie stanowiły nigdy wartości nadrzędnej, ze spokojem zniosła to nagłe pogorszenie warunków materialnych. W listach do swych bratanic pisała wtedy: "Co do mnie, to biorąc uszczuplenie dochodów materialnych ze strony duchowej, powinniśmy się raczej cieszyć tą zmianą. Dziatwa nasza, otoczona dotychczas niemal zbytkiem, wcześniej zetknie się z życiem twardszym, a to stanowczo wpłynie dodatnio". (List Marii Serafinowiczowej do Józefa Serafinowicza w Sieradzu. Cyt. za: Józef Adam Kosiński: "Album rodzinny Jana Lechonia" (w druku).

  Sytuacja materialna rodziny poprawiła się dopiero od lipca 1918 r., a więc pod koniec I wojny światowej, gdy 58-letni Dionizy Władysław Serafinowicz objął posadę intendenta Domu Schronienia dla Starców św. Ducha i Najświętszej Marii Panny na Przyrynku 4, Najstarszej, bo założonej w XV wieku, tego rodzaju instytucji w Warszawie. Z tym stanowiskiem bowiem związane było służbowe mieszkanie, co znacznie poprawiło materialną sytuację rodziny.

  Jako intendent Schroniska Dionizy Serafinowicz pokazał, co naprawdę potrafi: "w parę lat z zaniedbanego przytułku (...), ku zdumieniu i niemal zgorszeniu leniwego magistratu, zrobił cacko, wzór dla Europy - pisał po latach, wspominając ojca, Jan Lechoń. (...) Znalazł również czas na wznowienie pracy społecznej. Jako członek Komitetu Opiekuńczego zabrał się do pobliskiej szkoły miejskiej (na ul. Twardej 6), cały wolny czas tam spędzał i w parę lat stała się ona wzorem dla innych szkół" (Jan Lechoń, "Gawęda   Dom państwa Serafinowiczów, to typowy dom inteligencji warszawskiej z lat popowstaniowych, korzeniami tkwiący w ziemiaństwie. Obok szacunku dla pozytywnej pracy na co dzień, pielęgnowano tu ideały powstańcze i kult niepodległości, żywe tradycje służby i pracy dla narodu. Rodzice Zygmunta byli reprezentantami polskiej inteligencji doby pozytywizmu. Charakteryzując aurę moralną i umysłową, w której wyrastali młodzi Serafinowicze, Leszek określił ją jako "świat codziennego poświęcenia, religijnego kultu wiedzy, najżarliwszej pogardy dla pieniądza" (Jan Lechoń. "Dziennik", T. 3. Londyn 1973, s. 54.).

  "Już za mojej pamięci ojciec z wielkim trudem uzupełniał bibliotekę, wszystko szło na nas, na nasze ubrania, dodatkowe lekcje, dobre wakacje. Mój ojciec był człowiekiem przeciętnym jako zdolności, ale niezwykłym jako charakter, jako wiara w piękne hasła: poświęcenie, altruizm, patriotyzm, praca społeczna. Poświęcając dla nas wszystko, nie zyskiwał przez to nawet naszej wdzięczności i niszczył się, cofając się intelektualnie i przez to nie mogąc być pożądanym dla nas towarzyszem. Wszystko to zrozumiałem późno, szczęściem nie za późno, bo mogłem ojcu w czasie jego choroby okazać swoją miłość i szacunek bez granic i zastrzeżeń" - pisał o Dionizym Władysławie w cytowanej tu "Gawędzie o Starzyńskim" - Jan Lechoń. Zygmunt podobnie wspomina swego ojca, który chociaż dobrze zarabiał jako urzędnik kolei, brał dodatkowe prace na pokrycie rosnących wydatków związanych z wychowaniem synów. Administrował kilkoma domami w śródmieściu, prowadził buchalterię i bibliotekę w Szkole Wawelberga i Rotwanda. Wstawał o piątej rano i z krótką przerwą na obiad pracował do jedenastej - dwunastej w nocy.

  Uspołecznienie matki chłopców, Marii Serafinowiczowej, sięgało niemal bohaterstwa. Gdy w czasie jej pobytu z synkami na wakacjach wybuchła w tejże wsi epidemia szkarlatyny, wszyscy letnicy, co prędzej wyjechali. Serafinowiczowa została na miejscu w celu pielęgnowania chorych dzieci wiejskich, mimo wielkiego lęku o zdrowie swoich chłopców.

  Obydwoje rodzice byli całkowicie zgodni co do metod wychowawczych wobec swoich dzieci. Starali się wychować synów na ludzi dobrych i uczciwych. Jedną z charakterystycznych cech obojga było umiłowanie prawdy i nietolerowanie najmniejszego choćby kłamstwa. W 1904 r. Maria Serafinowiczowa tak pisała w jednym z listów: "Dziś drżę na myśl, jak łatwo Zygmuntek wobec obawy kary i rygoru szkolnego może dopuścić się kłamstwa, którym dziś się brzydzi". I dalej w tym samym liście: "Wychować chłopca, by wcześnie rzucony w świat dla zdobywania sobie środków do życia, umiał oprzeć się pokusom, zachować czystość duszy i wyrósł tak pod względem moralnym, jak i fizycznym na zdrowego człowieka, to rzecz trudna" (List Marii Serafinowiczowej do Józefa Serafinowicza w Sieradzu. Cyt, za J.A. Kosiński: "Album ..."). Władysław Dionizy też miał twarde zasady: "Ile razy przyszedł z Magistratu okólnik, który wydawał się ojcu niemądry - wspominał Lechoń w "Gawędzie" - brał on najspokojniej w świecie za telefon i mówił takie na przykład rzeczy naczelnikowi Wydziału Dobroczynności:

  - "Cóż to znów za idiota kazał wysłać ten okólnik?" - Mój ojciec był człowiekiem starej daty i uważał, że należy zawsze mówić to, co się myśli" (Jan Lechoń: "Gawęda o Starzyńskim").

  Dopóki chłopcy nie chodzili do szkoły, cała rodzina wyjeżdżała z Warszawy na pięć miesięcy - od połowy maja do połowy października. Najczęściej i najchętniej na wieś, niezbyt daleko od Warszawy. Zygmunt wspominał, że raz pojechali na wakacje nad morze - do Połągi, ale szybko zatęsknili za zwykłą wsią mazowiecką z jej równinnym krajobrazem.

  Gdy wujenka, Zofia Raczyńska, sprzedała swoją pensję, zamieszkała w domu Serafinowiczów w roli babki - "najbliższej, najważniejszej i niepowtarzalnej", jak określił ją Zygmunt, którego była chrzestną matką. Pozostała po niej gruba, oprawiona w skórę księga, do której wpisywała poezje Słowackiego. Jako chrześniak babki, Zygmunt otrzymał ją w prezencie imieninowym. Książka zachwycała Leszka i dotąd prosił o nią Zygmunta, aż ją otrzymał.

  Po wujence matka przejęła kilku uczniów, których przygotowywała bezpłatnie do nauki w gimnazjum. Rozdzieliła ich na grupy, dołączając kilku innych, płacących za lekcje. Do jednej z takich grup dołączyła Zygmunta. W ten sposób Maria Serafinowiczowa mogła pracować, nie opuszczając domu, mając przy sobie własne dzieci.

  Naukę szkolną rozpoczął Zygmunt w 7-klasowej Szkole Realnej im. Staszica. W początkach 1914 roku porzucił naukę w gimnazjum. Postanowił zdawać maturę rządową w zakresie szkoły realnej jako ekstern. Przewidywał, że w ten sposób otrzyma świadectwo dojrzałości o rok wcześniej. Niestety wybuch wojny udaremnił te plany, powodując znaczną zwłokę w ukończeniu szkoły średniej. Aby ulżyć rodzicom w głodującej Warszawie, zaczął udzielać korepetycji z matematyki. W roku 1917 podjął pracę jako kontroler w piekarni miejskiej. Później będzie nieraz opowiadał z jaką dumą przynosił do domu wypłatę w postaci bochenków chleba, cenniejszą od pieniędzy. Egzamin maturalny zdał w roku 1918, a w październiku tegoż roku zapisał się na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Często, po latach, wspominał profesorów: Kostaneckiego, Cybichowskiego, Koschembar-Łyskowskiego. Cenił ich wiedzę, a swoim zwyczajem świetnie naśladował sposób wykładania każdego z nich. Lubił prawo. Pociągała go jasność, przejrzystość tej dyscypliny wiedzy. Obce mu były sytuacje niejasne, nie tolerował "zamazywania" spraw. Uważał, że znajomość prawa poszerza horyzonty myślowe, uczy zasad tyczących się stosunków międzyludzkich. Zawód prawnika pojmował bardzo głęboko, jako możliwość odnajdywania prawdy, niesienia pomocy ludziom, a nie "dorabiania się" na cudzych nieszczęściach. W związku ze studiami prawniczymi musiał zdać egzamin ze znajomości łaciny. Był entuzjastą tego języka, jego logiki i zwięzłości.

  Już w listopadzie 1918 r. Zygmunt przerwał studia i zgłosił się do Wojska Polskiego. Z powodu słabego zdrowia otrzymał służbę w sztabie generalnym. Jego ojciec tak pisał o tym do rodziny w Sieradzu, w grudniu 1918 r.: "Zygmunt wstąpił do sztabu generalnego i może za pół roku zostanie ministrem, o ile by dotychczasowy rząd pozostał nadal" (Cytat za Józef A. Kosiński, "Album ..."). Ministrem nie został, ale w czasie wojny 1920 r. został adiutantem generała Józefa Dowbór-Muśnickiego. Po skończeniu zaś wojny wrócił do studiów prawniczych oraz do udzielania lekcji matematyki. W maju 1923 r. ojciec jego pisał do Sieradza: "Zygmunt nocami zajęty jest w redakcji "Kirkuta Porannego", zaś po południu przygotowuje się do egzaminu, który ma niby zdawać w terminie dotychczas niedotrzymanym" (List z 10 maja 1923. Cyt. jak wyżej. Ojciec Zygmunta kąśliwie przekręca nazwę dziennika. Chodzi oczywiście o "Kurier Poranny").

  Prawa nie ukończył - jak mawiał później - z powodu "panienki z okienka". Istotnie urzędniczka pracująca w biurze uniwersyteckim kazała mu chodzić "od okienka do okienka" w poszukiwaniu indeksu. Mogło to Zygmunta zniecierpliwić, lecz prawdziwej przyczyny odejścia od studiów należałoby raczej szukać w nim samym. W młodości bowiem dość trudno było mu zdecydować się na wybór właściwej drogi. Dlatego zapewne w latach 1927-1928 powtórnie związał się z wojskiem i pracował jako biuralista w Wojskowej Kontroli Generalnej.

  Poprzez młodszego brata, Leszka, Zygmunt zbliżył się do Skamandrytów, zespołu ówczesnej literackiej i poetyckiej cyganerii. Byli to poeci tej miary, co Tuwim, Wierzyński, Słonimski. Spotykali się co dzień na pięterku kawiarni "Ziemiańskiej". Ze swoją pełną finezji umysłowością i ciętym dowcipem Zygmunt mile był widziany w gronie ludzi pióra i poetów. Udział w toczących się tam dyskusjach wzbogacał jego osobowość, spojrzenie na sztukę pogłębiało się, przeżywanie poezji stawało się bardziej intensywne.

Jednocześnie jednak ten okres powojenny to lata nieuporządkowanego trybu życia, przynoszące niesmak i nudę. Poza korepetycjami, jakich udzielał, resztę dnia, a często i noce spędzał w kawiarniach i restauracjach, w oparach alkoholu i dymu tytoniowego. Były to lata szamotania się, lata poszukiwań.

  Jego stryjeczny siostrzeniec, cytowany tu już parokrotnie Józef Adam Kosiński, tak podsumowuje ten okres w życiu Zygmunta:

  "Jak wynika z tych niepełnych przecież informacji, bilans życiowych osiągnięć trzydziestoletniego Zygmunta można uważać jeśli nie za fatalny, to w każdym razie za niezadowalający. Matura zdana na skutek wybuchu wojny dopiero w dwudziestym pierwszym roku życia, studia wyższe nie ukończone, imanie się dorywczych i raczej przypadkowych prac, brak stabilizacji i brak określonego zawodu. Sytuacja zresztą dość typowa dla wielu inteligentów tego pokolenia, zaskoczonego i wykolejonego przez pierwszą wojnę światową (...). Nie wiadomo jak dalej potoczyłyby się losy jego i czy w ostatecznym rozrachunku nie stałby się zgorzkniałym inteligentem, któremu nie powiodło się w życiu - jak stało się to z jego najmłodszym bratem, Wacławem - gdyby w roku 1927, za pośrednictwem swego kolegi ze Sztabu Generalnego, neofity, Rafała Marcelego Blutha, nie zetknął się z księdzem Władysławem Korniłowiczem, a poprzez niego z Matką Elżbietą Czacką" (Józef A. Kosiński: "Album..."). Dodajmy do tego wpływ drugiego konwertyty, adwokata Tadeusza Braunsteina. Dzięki nim Zygmunt trafia w końcu do "Kółka" prowadzonego przez księdza Korniłowicza i włącza się w dyskusje i rozważania na temat sensu istnienia.

  Następuje wielka przemiana wewnętrzna - zerwanie z dotychczasowym trybem życia i odrodzenie wiary porzuconej u progu lat młodzieńczych. Co więcej - Serafinowicz podejmuje bardzo odważną decyzję. Rozpoczyna pracę w Laskach, proponowaną mu przez ks. Korniłowicza i ociemniałą Matkę Elżbietę Czacką, założycielkę Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi oraz Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, czyli - Dzieła Lasek.

  Dzień, w którym Zygmunt opuścił ostatecznie dom rodzinny, przenosząc się na stałe do Lasek ma symboliczną wymowę. Było to w wigilię Wigilii, 23 grudnia 1928 r. W przeddzień święta najbardziej ze wszystkich rodzinnego Zygmunt wybrał nową rodzinę. Stał się bliskim współpracownikiem Matki Czackiej, by wraz z nią współtworzyć Dzieło.

 

Zygmunt nocami