Rodzeństwo

Było nas w domu pięcioro - siostra, najstarsza, Stanisława - kwiecień 1921 - październik 1990, Henryk - styczeń 1923 - wrzesień 2000, Kazimierz - październik 1925, Józef czyli ja - styczeń 1928 i Stanisław - listopad 1930 - grudzień 2008. Postaram się o każdym z nas kilka zdań napisać, zdań opartych na mojej pamięci i własnych odczuciach.

Stanisława czyli, jak o niej mówiliśmy, gdy osiągnęła wiek dojrzały - Stacha

o jej wczesnym dzieciństwie nie wiem prawie nic. Zabrakło rodzinnych opowiadań i wspomnień. Uczęszczała do szkoły, gdy mieszkaliśmy na Krzykawce. Szkoła, jak się wtedy mówiło: powszechna, znajdowała się w drugiej części wsi, która nazywała się: Krzykawa. Oddalona była od naszego domu o dwa, może nawet trzy kilometry. Docieranie tam, zwłaszcza w mroźne zimy było bardzo utrudnione. Powodowało to dość częste absencje. Siostra , może właśnie dlatego, powtarzała trzecią i czwartą klasę. Na tym się jej nauka szkolna zakończyła.

Gdy przeprowadziliśmy się do Sławkowa, a więc od roku 1936 pracowała, głównie u sąsiadów, jako pomoc do małych dzieci. Przez jeden rok, pod kierownictwem miejscowej mistrzyni uczyła się krawiectwa. Całego kursu, trwającego trzy lata, nie ukończyła ze względu na wysokie opłaty nauki.

W lutym 1940 r. została wywieziona na roboty do Niemiec w okolice Wrocławia. Tam pracowała, w gospodarstwie rolnym. Latem 1940 r. przeżywała dramatyczne chwile. Była bardzo źle traktowana przez żonę gospodarza, jak się wtedy mówiło: „baora”. Nie mogąc się z tym pogodzić, uciekła od nich, pojechała do "arbeitsamtu" czyli urzędu pracy do Wrocławia i poskarżyła się na swych gospodarzy. Jej gospodyni natomiast zgłosiła na posterunku żandarmerii jej ucieczkę.

W urzędzie pracy nakazano siostrze natychmiastowy powrót do pracy w gospodarstwie, lecz ona kategorycznie odmówiła. Wtedy osadzono ją w więzieniu. 24 godziny spędziła w karcerze, gdzie ze wszystkich ścian i sufitu bez przerwy małymi strumykami lała się zimna woda. Była przekonana, że nie przeżyje, jednak w wodnym karcerze nie umarła. Mimo to nie poddała się i kolejny raz odmówiła powrotu do okrutnej niemieckiej gospodyni.

Wtedy wysłano ją do pracy do innego „baora”, również niedaleko Wrocławia. I tam przepracowała ponad trzy lata.

Często pisała listy do domu, w których opowiadała o swym codziennym życiu. W tym czasie, dwukrotnie przyjeżdżała do Sławkowa na trzytygodniowe urlopy, oczywiście w okresach zimowych .Nie narzekała na warunki pracy.

Do Polski wróciła pod koniec lutego 1944 roku, w ciąży. Dwa miesiące potem, 25 kwietnia, w szpitalu w Olkuszu, urodziła się jej córka - Helena. Ojciec dziecka- Ryszard Dobruszek, pochodzący z Koluszek, pisał listy, zapewniał o miłości i wierności, zapowiadał bliski przyjazd do Sławkowa, ale zawsze były jakieś przeszkody i nigdy go nie widzieliśmy. Ostatni list przyszedł jesienią 1944 roku.

Po wojnie siostra poszukiwała go za pośrednictwem Czerwonego Krzyża, ale bez rezultatu. Uznała, że na pewno zginął, w ciężkich, trwających ponad trzy miesiące bojach o Wrocław.

Stacha z Heleną mieszkały wraz z rodzicami w Sławkowie. W 1949 r. podjęła w miejscowej restauracji pracę, jako bufetowa. Pracowała tam przez kilkanaście lat.

Na początku lat 50. Stanisława, w ramach ogólnospołecznej akcji dokształcania, na dwuletnim kursie wieczorowym, uzupełniła naukę w zakresie szkoły podstawowej. Ukończyła także kilkutygodniowy kurs zawodowy dający jej uprawnienia do pracy w zakładzie zbiorowego żywienia. Dużo czytała, zwłaszcza czasopisma, ale i książki. Lubiła filmy i nigdy nie marnowała okazji pójścia do kina. Później telewizja była dla niej medium bardzo ważnym. Zaspokajała potrzeby kulturalne, była źródłem wiedzy o świecie i rozrywki. Jednak czasopisma i książki nadal stanowiły ważną część jej życia.

Pod koniec lat 50. zaczął się u niej rozwijać gościec stawowy nóg. Lekarze uznawali, że mogła się do tego przyczynić doba spędzona w wodzie w niskiej temperaturze w niemieckim karcerze. Choroba szybko się rozwijała. W 1964 r. siostra przeszła na rentę inwalidzką i przestała pracować zawodowo. Co kilka lat wyjeżdżała na leczenie sanatoryjne.

W 1962 r. weszła w związek partnerski ze starszym od siebie o 21 lat, wdowcem - Antonim Staropilnym . Pochodził z wiejskiego terenu podmiechowskiego. Wcześniej przez długi czas pracował w kopalni węgla we Francji. Stamtąd otrzymywał emeryturę. Najpierw, przez kilka lat, mieszkali razem z rodzicami w Sławkowie. W 1965 r. Antoni wygrał w "Totolotku" /miał pięć trafień/ znaczną sumę pieniędzy. Wtedy zakupił w Kościelisku koło Zakopanego niewielki dom i wyjechali na Podhale.

Nabyty dom, ulokowany na łagodnym zboczu Gubałówki, składał się z dwu pokojów, kuchni, dużej sieni i łazienki. Wodę czerpano z pobliskiej studni za pomocą ręcznej pompy znajdującej się we wspomnianej sieni. Do budynku przylegał niewielki ogród warzywny.

Siostra chciała, aby się pobrali, ale Antoni nie wyrażał zgody. Prawdopodobnie miał na uwadze względy majątkowe. Miał syna mieszkającego wraz z rodziną w podkrakowskiej wsi. Od czasu do czasu przyjeżdżał do Kościeliska. Wtedy prowadził z ojcem długie rozmowy, do których jednak siostra nie była dopuszczana.

Antoni był bardzo oszczędny i do posiadania pieniędzy przywiązywał niezwykle dużą wagę. Uważał, że Staszka jest rozrzutna, bo kupuje masło, sery, wędlinę i owoce. Prowadzili więc oddzielną kuchnię.

Dom pod Gubałówką znajdował się w pięknej, lesistej okolicy. W pobliżu płynął uroczy strumyk, który jednak po obfitszych opadach zamieniał się w groźny, rwący strumień zrywający położony nad nim mostek. Wydostanie się wówczas na otwartą przestrzeń było bardzo utrudnione. Powstawała więc sytuacja, w której mostek musiał być ciągle naprawiany. górzysty teren bardzo utrudniał poruszanie się. Po kilku latach, w wyniku pogłębiającej się niesprawności nóg, Staszka nie mogła opuszczać domu. Kontakt ze światem zewnętrznym umożliwiał jej jedynie drewniany taras otaczający cały dom. Prawie każdego rana, na ten taras przychodziły wiewiórki przylatywały ptaki po należne im pożywienie.

Antoniemu strome wzniesienia także coraz bardziej utrudniały chodzenie. Zapadła więc decyzja, że zmienią miejsce zamieszkania. W połowie lat 70. dom w Kościelisku zamienili na lokatorskie, dwupokojowe mieszkanie w bloku w Piotrkowie Trybunalskim.

Zdrowie Antoniego zaczęło się pogarszać. Zmarł nagle w 1978 roku. Został pochowany na cmentarzu w Piotrkowie.

Stacha mieszkała w piotrkowskim mieszkaniu do 1988 r. Rok wcześniej ujawnił się u niej nowotwór dróg rodnych. Nie pomogła dłuższa kuracja w łódzkim szpitalu . Oczekiwanego rezultatu nie przyniosły zabiegi chemioterapeutyczne. Choroba czyniła coraz większe spustoszenia.

Na początku 1988 r. Helena wykupiła ze spółdzielni piotrkowskie mieszkanie, dzięki czemu mogła je sprzedać i i zabrała matkę do swego domu we Wrocławiu. Żadne leki nie pomagały. Nadzieja na polepszenie zdrowia stale się zmniejszała.

* * *

Staszka miała pogodne usposobienie. Gdy była młoda, zachowywała się beztrosko i spontanicznie, dużo się śmiała. Potem, gdy urodziło się dziecko, troska coraz częściej pojawiała się na jej twarzy. Praca w bufecie restauracyjnym dawała jej dużo satysfakcji. Miała kontakt z mieszkańcami całego miasta.

Dawało się odczuć, że chciała wyjść za mąż, mieć własną rodzinę. Namiastką tego pragnienia było późniejsze związanie się z Antonim.

W 1945 roku wyjechałem ze Sławkowa i już na dłużej do domu nie wróciłem. Moje kontakty z siostrą mocno się skurczyły. Z biegiem lat je spontaniczny nastrój i skłonność do śmiechu zanikały. Kiedy ją odwiedzałem w Zakopanem, a potem w Piotrkowie, najczęściej była zamyślona, poważna. Ciągle miała dużo pytań, które świadczyły o jej nieustannej ciekawości świata. Mocno przeżywała każde niepowodzenie i nawet niewielkie zmartwienie swoich braci i członków ich rodzin.

Gdy mieszkałem w Katowicach, często do mnie ze swą małą Helenką przyjeżdżała. Wtedy razem chodziliśmy po ulicach i parkach. Potem, gdy zamieszkałem w Warszawie, nasze kontakty znacznie zmalały. Jednak zawsze, kiedy tylko nadarzała się okazja, starałem się ją odwiedzać i i długo o wszystkim rozmawiać, to bardzo ją cieszyło.

Stacha, bo tak o niej najczęściej mówiliśmy, zmarła w końcu października 1990 roku. Miała 69 lat. Jej grób znajduje się na cmentarzu we wschodniej części Wrocławia.

Warszawa grudzień 2011