Historia

Człowiek instytucja - Grażyna Wojtkiewicz

Zmarł Józef Szczurek. Ta okrutna prawda jeszcze do mnie nie dotarła, choć powoli się z nią oswajam. Niełatwo bowiem wymazać ze swego życia kogoś, z kim znajomość i prawdziwa przyjaźń trwały bez mała pół wieku.

Doskonale pamiętam ten dzień, kiedy jako bardzo młoda, nieśmiała dziewczyna, przekroczyłam próg redakcji „Pochodni” w poszukiwaniu swojej pierwszej pracy. Dla dodania otuchy przyszłam z koleżanką, która tak cicho siedziała w kącie, że mój niewidomy rozmówca do końca nie odkrył jej obecności. Pracę dostałam, choć nowy szef wydał mi się bardzo poważny i groźny. O tym, jak mylne było to pierwsze wrażenie, przekonałam się już wkrótce. Teraz już wiem, że miałam ogromne szczęście, iż u progu mojego zawodowego życia spotkałam właśnie Jego. I dzięki temu spędziłam w tej pracy aż 45 lat.

Józef Szczurek, długoletni redaktor naczelny miesięcznika „Pochodnia” (pełnił tę funkcję przez 36 lat), był człowiekiem niezwykłej dobroci, łagodności i szlachetności. Dziś już prawie nie spotyka się takich ludzi. Cechowała Go wysoka kultura osobista, życzliwość i pogoda ducha. Nawet do swoich przeciwników nigdy nie chował urazy. Potrafił wytłumaczyć każde niegodziwe zachowanie. Jego autorytet, wiedza zawodowa i mądrość sprawiły, iż dla mnie, młodej, zagubionej w wielkim mieście dziewczyny (przyjechałam z prowincji), był prawdziwym guru, a Jego życiowe nauki pamiętam do dziś.

Praca w redakcji zafascynowała mnie od pierwszych dni, gdyż miała, jak mało która, głęboki wymierny sens. Przypomnę, iż były to początki działania Polskiego Związku Niewidomych (kiedy zaczęłam pracę w redakcji, organizacja istniała 14 lat). Wielu inwalidów wzroku na głębokiej prowincji nie wiedziało o tym, że mogą liczyć na jakąkolwiek pomoc. I to właśnie było między innymi zadaniem redakcji - wskazywać im drogę ku lepszemu życiu. Była to swego rodzaju misja, którą każdy z nas starał się wypełniać najlepiej jak potrafił.

Szybko wciągnęłam się w nurt redakcyjnego życia, podróżując z szefem po kraju w poszukiwaniu ciekawych tematów i poznając wciąż nowych ludzi. W czasie tych podróży dużo rozmawialiśmy. Podziwiałam Jego ogromną wiedzę z najróżniejszych dziedzin - od humanistycznych, po nauki ścisłe. Zawsze bowiem, tak w szkole, jak i na studiach dziennikarskich na Uniwersytecie Warszawskim, był prymusem, wyrazem czego były otrzymywane w nagrodę stypendia naukowe. I to procentowało w dorosłym życiu. Chociaż pierwsze kroki ku zdobyciu upragnionej wiedzy nie były łatwe. Duży opór odczuwał rektor wydziału, sądząc, iż całkowicie niewidomy student przysporzy innym wielu kłopotów. Stało się na szczęście inaczej i ambitnego prymusa Szczurka po pewnym czasie rektor z pokorą przeprosił. Później jeszcze wielu niewidomych ukończyło studia dziennikarskie, ale dzięki świetnie zrehabilitowanemu i zdolnemu Józefowi nikt już nie miał obiekcji, że sobie nie poradzą.

Mogłam z Nim porozmawiać o wszystkim. Zawsze też mogłam na Niego liczyć. Pamiętam bardzo wiele trudnych chwil, kiedy to Jego pomoc rozwiązała mój życiowy problem. Choćby wtedy, gdy właścicielka mieszkania, które wynajmowałam z koleżanką, z dnia na dzień wyrzuciła nas dosłownie na bruk. Na te pierwsze chwile przygarnął nas oczywiście mój szef.

W stosunkach międzyludzkich łagodny i sprawiedliwy, był zawsze mądrym rozjemcą w burzliwych nieraz redakcyjnych sporach, które musiał rozstrzygać z racji pełnionej funkcji koordynatora pracy wszystkich redakcji. A sporów nie brakowało, jako że każdy z redaktorów był dużą indywidualnością. Warto tu dodać, iż w swoich najlepszych czasach Polski Związek Niewidomych wydawał aż 13 czasopism dla niewidomych.

I tak, powoli, rodziła się nasza przyjaźń i wzajemne zaufanie, którego w czasie mojej długiej z Nim współpracy nigdy nie zawiódł.

Inną Jego znamienną cechą było duże poczucie humoru i dystans wobec siebie. Potrafił wydobywać z prozy życia znakomite smaczki, obserwować u ludzi różne śmiesznostki i słabości. Jego zabawne życiowe przygody do dziś krążą wśród bliskich i przyjaciół. Choćby taka historyjka, którą opowiadał z dużym rozbawieniem. Kiedyś Jego krewny, chcąc powiedzieć, iż Józef z wyglądu bardzo przypomina swego zmarłego ojca, stwierdził: „Szwagier to wykapany nieboszczyk”.

Był znakomitym dziennikarzem. Kiedy zaraz po studiach został redaktorem naczelnym „Pochodni”, z dotychczasowego, w dużej mierze przedrukowego periodyku, przekształcił go w profesjonalne czasopismo, przygotowywane z dużą starannością i oparte o oryginalne treści. Oprócz zawodowych dziennikarzy autorami byli ludzie z całego kraju, którzy mieli coś ciekawego do powiedzenia. Dzięki temu, jak na rasową publicystykę przystało, czasopismo było autentyczną trybuną wymiany myśli, ścierania się poglądów, proponowania ciekawych rozwiązań. Sam naczelny lubował się w artykułach problemowych, poruszających ważne społecznie tematy, zmuszających do myślenia. W czasie swojej pracy dziennikarskiej napisał około tysiąca tekstów - informacji, reportaży, wywiadów, artykułów problemowych. Był autorem dwóch książek związanych z problematyką niewidomych - „Ciemność przezwyciężona” i „Ręce które widzą”. Wyrazem tego, iż Jego dokonania są społecznie ważne, były liczne odznaczenia, które otrzymał w ciągu swojej pracy zawodowej, łącznie z Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Kiedy odszedł na emeryturę, nie zaprzestał współpracy z „Pochodnią”. W dalszym ciągu pisał artykuły, dzielił się z redakcją swoimi przemyśleniami i był na bieżąco ze wszystkim, co dotyczy ludzi niewidomych.

Właściwie żadne słowa nie zdołają oddać prawdy o Józefie Szczurku - człowieku wyjątkowym, który zapada w pamięć i wobec którego nie jest się obojętnym. Był spełniony zawodowo i rodzinnie. Dochował się trójki dorosłych już dzieci. W ostatnich latach życia choroba sprawiła, iż prawie nie opuszczał domu. Jednak do końca był aktywny, pisząc artykuły do czasopism i różne historyczne opracowania. Pozostawał też w stałym telefonicznym kontakcie z licznymi przyjaciółmi, do których, z dumą mogę powiedzieć, i ja się zaliczałam. Ostatnim dziełem Jego życia było obszerne, oddane już do druku, opracowanie biografii wybitnych ludzi, którzy mieli swój istotny wkład w działalność i rozwój ruchu niewidomych w Polsce.

Trudno mi będzie pogodzić się z myślą, że już nigdy nie usłyszę w słuchawce Jego ciepłego powitania: „Dzień dobry pani Grażyno...”.