Henryk Szczepański

Katowicki szpital przy ulicy Francuskiej był pierwszym miejscem pracy Józefa Szczurka. Jesienią 1950 r. zatrudnił się tutaj jako masażysta i zamieszkał w służbowej kwaterze. W tym czasie uczęszczał do liceum ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza. Mimo braku wzroku, w samokształceniu i nauce znajdował szczególne upodobanie jego wzorowe wypracowania poloniści odczytywali na lekcjach . Za optymizm, uczynność oraz pracowitość był lubiany przez kolegów i podziwiany przez pedagogów.

Nestor niewidomych dziennikarzy

Służbowa stancja znajdowała się na najniższej kondygnacji budynku. Od czasu do czasu była podtapiana przez mocno zdezelowaną kanalizację. Ulokowano go tam wraz z kolegą. Pechowcy skarżyli się i prosili o przekwaterowanie, ale szpitalni urzędnicy wymijająco odpowiadali, że pozostałe pomieszczenia pracowniczego hoteliku muszą oddać do dyspozycji lekarzy i pielęgniarek. Wtedy, „młody, gniewny” inwalida nie zdzierżył. Zasiadł przy swojej nieodłącznej maszynie do pisania i przygotował tekst, z którym postanowił pójść do redakcji „Dziennika Zachodniego”.

- Interwencja Pomogła - wspomina J. Szczurek - po kilku miesiącach administracja szpitala znalazła pokój o zupełnie przyzwoitym standardzie. Zamieszkał w nim kolega, a ja wyjechałem już wtedy do Warszawy, aby rozpocząć studia dziennikarskie. Nie potrafię sobie przypomnieć, jak zatytułowałem interwencyjny artykuł zamieszczony na łamach DZ. Pamiętam natomiast, że w redakcji przyjęto mnie bardzo ciepło. Może właśnie dlatego, gdy po pierwszym roku studiów, trzeba było odbyć praktykę, wybrałem Katowice i Dziennik. Moim szefem, o którym wciąż myślę z wielką serdecznością, był red. Wacław Madejski, ówczesny sekretarz redakcji, przedwojenny korespondent czeskiej Polonii i znakomity bohemista.

Adeptowi dziennikarstwa tak się spodobało w katowickiej gazecie, że przyjeżdżał tu przez wszystkie lata swojego akademickiego terminu.

- - Miałem obowiązek odbywania praktyki trwającej jeden miesiąc w czasie każdych wakacji - mówi J. Szczurek - ale ja w "Dzienniku" pracowałem rokrocznie aż po dwa. Do osobistej dyspozycji dostawałem pokój z biurkiem i redakcyjną maszyną do pisania, która była bardziej nowoczesna niż moja prywatna, co dla młodego dziennikarza, też nie było bez znaczenia. Pisałem na tematy związane z kulturą, służbą zdrowia i sprawami miejskimi. Pamiętam mój pierwszy reportaż z sanatorium z Jastrzębiu Zdroju. Wtedy był to gorący temat, bo przystępowano do realizacji planu budowy Rybnickiego Okręgu Węglowego.

W tę podróż debiutujący reporter wybrał się sam z białą laską. Nigdy tam przedtem nie był, ale jakoś sobie poradził.

- Dziś, z perspektywy prawie połowy stulecia mogę powiedzieć, że na Młyńskiej zdobyłem dziennikarskie ostrogi - uśmiecha się p. Józef.

****

Na początku lata 1954 r. było już wiadomo, że do egzaminów wstępnych na wydział dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego zapragnęło przystąpić ponad 2 tysiące osób. Niebawem okazało się, że na uroczystości immatrykulacyjne zostanie zaproszonych tylko stu. Wśród nich był też niewidomy Józef Szczurek ze Śląska. Dotychczas, wyróżniający się uczeń, robił wszystko, aby zasłużyć na miano najlepszego studenta. W koleżeńskich wspomnieniach Danuty Tomerskiej, zachowała się znamienna anegdota. "Po pierwszym roku studiów Józek został wezwany do dziekana, prof. Jana Halperna. Wszyscy byli zaskoczeni. - Wezwałem pana, aby go przeprosić - powiedział profesor - bo kiedy przyjmowaliśmy pana na studia, ja miałem poważne obawy, czy pan sobie tu poradzi. Za te moje wątpliwości i niewiarę chcę dziś pana serdecznie przeprosić."

Choć były to mroczne lata "stalinowskiej nocy", to wśród ówczesnych pedagogów i mistrzów adepta dziennikarskiej profesji nie brakowało osobistości wybitnych, cieszących się powszechnym uznaniem i zasłużoną popularnością. Jedną z takich postaci był legendarny Stanisław Cat Mackiewicz, który prowadził zajęcia z publicystyki. Prof. Henryk Wolpe, wykładał literaturę okresu oświecenia i romantyzmu, prof. Halina Kurkowska, historię języka polskiego, a prof. Tadeusz Kupis, historię dziennikarstwa.

Prof. Jan Halpern był wybitnym znawcą prasy współczesnej i dziekanem wydziału dziennikarskiego w Uniwersytecie Warszawskim. Tę funkcję pełnił do 1960 r. później wyjechał na placówkę dyplomatyczną do Paryża. Był życzliwy studentom, troszczył się o wysoki poziom nauczania. Chciał aby każdy student, po otrzymaniu dyplomu, był przygotowany do samodzielnej pracy w mediach. Dbał o to, aby jego wydział zatrudniał jak najlepszych profesorów i asystentów.

Studentami dziennikarstwa i kolegami z roku Józefa Szczurka byli Longin Pastusiak, obecny marszałek Senatu RP, Jan Socha, wieloletni naczelny redaktor tygodnika Nowa Wieś, Tadeusz Hozer, naczelny popołudniówki Echo Kielc i wiele innych osób, które w późniejszych latach zajmowały czołowe miejsca na forum życia publicznego .

Studia Józefa Szczurka wieńczy praca magisterska zatytułowana: Ideowe i artystyczne wartości w utworach Jerzego Andrzejewskiego. Wtedy fascynowała go jeszcze krytyka literacka. Życie i jemu spłatało figla. Musiał być nie tylko ekspertem, ale i dziennikarzem uniwersalnym.

***

Nie tylko niewidomi, ale także wielu innych mistrzów pióra, pisarzy i dziennikarzy ułatwia sobie życie dyktując teksty „z głowy”: do dyktafonu lub sekretarce.

- - Ja nigdy nie korzystałem z pomocy asystentów - zapewnia Józef Szczurek - ponieważ nie potrafię dyktować. Pracować muszę sam, w odosobnieniu i skupieniu. Obecność innych ludzi mnie rozprasza. Na maszynie nauczyłem się pisać jeszcze w Laskach, na niej pisałem wszystkie wypracowania szkole a potem inne teksty prywatne albo dla prasy. Nieocenione przysługi oddawała mi w czasie studiów.

- W posiadanie pierwszej, własnej maszyny Józef wszedł mając lat 23.

- - Kupiłem ją sobie na raty jeszcze w r.1951 w komisie, w Katowicach na ul. Dworcowej. Byłem dumny i czułem się pewniej. Bardzo mi się przydawała. Dzięki niej byłem samodzielny w pracy i nauce. Wiele ludzi widzących przychodziło do mnie, abym im coś napisał. Nigdy nie odmawiałem. Pisałem podania i życiorysy, listy miłosne i pisma urzędowe - wspomina niewidomy dziennikarz.

Sentyment dla klawiatury nie opuścił go do dziś. Mimo metryki raczej nietypowej dla miłośnika informatyki, on jest entuzjastą komputera i elektronicznego zapisu tekstu. Od kilku lat z dużą wprawą posługuje się własnym pecetem. Teraz dzięki udźwiękowieniu obsługi jest już użytkownikiem zupełnie samodzielnym. Wciąż pisze, adiustuje i koryguje - cudze i własne teksty. Via komputer zapoznaje się z publikacjami coraz większej liczby czasopism ukazujących się w formie internetowej. Gadający komputer zastępuje mu też lektora podobnie edytowanych książek.

***

Ważnym etapem życia Józefa Szczurka były lata nauki w Laskowskim Zakładzie Kształcenia Dzieci Niewidomych. Jako dorastający chłopak, zetknął się tam z takimi znakomitościami, jak ks. Kapelan Stefan Wyszyński, późniejszy prymas Polski, ks. Bp Bronisław Dembowski, ks. Władysław Korniłowicz, a przede wszystkim matka Elżbieta Róża Czacka. Z jej charyzmą i niezwykłą osobowością wiąże się jedno ze wspomnień.

W 1947 r. pomiędzy najstarszą grupą internatową a niewidomym wychowawcą Stefanem Rakoczym, doszło do konfliktu. Grupa zbuntowanych liczyła trzydziestu chłopców w wieku od szesnastu do dwudziestu kilku lat, była więc bardzo zróżnicowana. Trzech najstarszych paliło ukradkiem papierosy mimo zakazów ze strony kierownictwa szkoły i internatu. Sprawa została ujawniona. Ażeby okazać solidarność z trójką palących, cała grupa rozpoczęła dwa czy trzy dni trwający strajk. Chłopcy nie szli na lekcje lub warsztaty, lecz wychodzili do lasu. Wszelkie próby dialogu zawodziły, a oni nie wykazywali najmniejszej chęci ustąpienia.

Dowiedziawszy się o tym, Matka wezwała obie strony do siebie. Dziś J. Szczurek nie pamięta już jej argumentacji, lecz nie potrafi zapomnieć wrażenia, jakie na chłopcach wywarły jej słowa. Wyszli "wyciszeni i uspokojeni", a w przyszłości podobny incydent już się nie powtórzył. Trzem najstarszym palaczom, Matka okazała duże zrozumienie, pozwalając im na palenie papierosów, lecz wyłącznie w miejscu na to przeznaczonym, którym była suterena internatu - wspomina J. Szczurek.

***

Urodził się 28 stycznia 1928 r. w Sławkowie i tam w 10. roku życia stracił wzrok. Nie pomogła kuracja w szpitalu na ul. 3 maja w Sosnowcu. Wtedy trafił do szkoły dla dzieci niewidomych w podwarszawskich Laskach. gdzie nauczył się pisma brajlowskiego, ukończył podstawówkę i trzyletni kurs masażu leczniczego. Myślami często wraca do krainy dzieciństwa sławkowskich uliczek, podwórek i opłotków historycznego miasteczka, za którymi biorą początek polne ścieżki prowadzące do urokliwych zakątków jury krakowsko częstochowskiej.

Po ukończeniu studiów pozostał w stolicy. Już jako Warszawianin - publicysta i reporter - często bywał na Śląsku, aby zbierać materiały do relacji charakteryzujących życie, wydarzenia i sylwetki niewidomych mieszkańców regionu. Miał tu wielu przyjaciół. Jednym z nich był legendarny społecznik Kazimierz Jaworek. Często się spotykali i omawiali śląsko zagłębiowskie sprawy, co zazwyczaj odbijało się echem na łamach "Pochodni". Na wniosek niewidomych władze regionalne uhonorowały red. Szczurka odznaczeniem "Zasłużony dla województwa katowickiego".

- ***

W listopadzie 1954 r. Józef Szczurek uczestniczy w konferencji korespondentów ogólnopolskiego czasopisma niewidomych "Pochodnia". Po raz pierwszy ma okazję spotkać się z twórcami miesięcznika, z którego brajlowską wersją zapoznał się już wiele lat wcześniej. Swoje wrażenia i opinie relacjonuje w tekście, który wydrukowano w periodyku w styczniu następnego roku. To był jego debiut na łamach prasy środowiskowej. Wtedy jeszcze nie przeczuwał, że z "Pochodnią" zwiąże się na prawie połowę stulecia i większą część swego życia.

- Potem już częściej gościłem na łamach tego czasopisma - mówi J. Szczurek - studiowałem na Krakowskim Przedmieściu i zaglądałem na Konwiktorską, aby podrzucić jakiś tekst. Do 1956 r. redaktorem naczelnym wydawnictw prasowych Związku był Jan Marynowski.

- W cytowanych już wspomnieniach D. Tomerskiej zachowała się jeszcze jedna interesująca opowiastka. "Przyszedł do nas kiedyś redaktor naczelny Jan Marynowski i powiedział: - Odwiedził mnie pan Szczurek i pokazał swój indeks. Same piątki i czwórki. Niesamowite! Wkrótce skończy studia i będzie u nas pracował."

- ***

- Pracę w Pochodni rozpocząłem 1 sierpnia 1958 r. Od razu zostałem szefem redakcji - opowiada J. Szczurek - jako młody dziennikarz zakasałem rękawy i z ogromnym zapałem zabrałem się do roboty.

- Jego koncepcja i styl pracy odcisnęły się wyraźnym piętnem na wizerunku czasopisma. Dawniej było ono witryną prezentującą przedruki z innych gazet. Od 1958 r. stało się trybuną polskich niewidomych i zwierciadłem ilustrującym ich życie.

Szczurek dba o staranną edycję swego periodyku, zajmuje się korektą i adiustacją. Nie rezygnuje jednak z reportażu. Podróżuje po Polsce. Zarówno w Warszawie jak i w najodleglejszych zakątkach kraju szuka ważnych wydarzeń i charakterystycznych postaci inwalidów wzroku. W publicystyce nie omija spraw trudnych i kontrowersyjnych. Prowokuje do wymiany poglądów i podejmuje polemiki. W jego tekstach odnaleźć można zarówno romantyczną gorliwość jak i filozoficzny namysł przyprawiony szczyptą dalekowzrocznej refleksji.

- Wszędzie i przy każdej okazji zachęca niewidomych do współpracy z czasopismem, przekonując, że sztuka pisania jest jednym z talentów, który mimo braku wzroku, pozwala człowiekowi spełniać marzenia o samorealizacji i osiągać imponujące wyniki. Niebawem z Pochodnią wiąże najwybitniejszych działaczy nadających ton środowisku i licznych inwalidów wzroku, którzy poza jego granicami osiągają spektakularne sukcesy funkcjonując w czołówce życia publicznego. Gabinet naczelnego „Pochodni” jest częstym miejscem koleżeńskich spotkań takich osobistości jak: Włodzimierz Dolański, Modest Sękowski, Józef Buczkowski, Jan Silhan, Władysław Poleski, Rudolf Wysocki, Henoch Drat, Michał Kaziów i Halina Lubicz, prof. Kazimierz Szczepański i wielu innych. Publikują takie autorytety jak: Leon Wrzosek, Stanisław Żemis, prof. Jan Dziedzic, Stanisław Kotowski, Tadeusz Majewski, Józef Mendruń oraz wielu, wielu innych. Można powiedzieć, że wszyscy, którzy zasłużyli się dla polskiej myśli tyflologicznejj.

Dla kolegów prowadzących redakcje innych czasopism środowiskowych jest przede wszystkim doświadczonym profesjonalistą i życzliwym sprzymierzeńcem, wspólnie z nimi walczącym o lepsze jutro edukacji i kultury polskich niewidomych.

****

Jako pisarz, Józef Szczurek debiutował w wydawnictwie "Iskry" w 1974 r., popularną do dziś "Ciemnością przezwyciężoną. "Ręce, które widzą" to kolejna książka, wśród czytelników obecna od roku 2001.

Na łamach prasy debiutował bez mała pół wieku temu. W latach 1958-1994 pełnił funkcję redaktora naczelnego miesięcznika "Pochodnia". Publikował ponadto w "Niewidomym Spółdzielcy", "Naszym Świecie" i innych organach prasowych polskich niewidomych. W 1994 r. Józef Szczurek rozstaje się ze swoim czasopismem. Decyduje o tym nie tylko jego metryka, ale też napięcia w stosunkach z ówczesnymi władzami Polskiego Związku Niewidomych, zbulwersowanymi tonem publikacji ukazujących się na łamach „niepokornego” miesięcznika a komentujących niektóre posunięcia liderów establishmentu tamtych lat. Dziś w dalszym ciągu współpracuje ze „swoją gazetą”. Zajmuje się korespondencją, adiustuje niektóre artykuły i pisze własne. Z racji wieku, imponującego dorobku i ogromnego doświadczenia cieszy się powszechnym uznaniem środowiska i sławą nestora niewidomych dziennikarzy Rzeczpospolitej.

Jest laureatem nagrody im. Jana Silhana przyznawanej za wybitne zasługi w działalności na rzecz polskich inwalidów wzroku. W publicystyce i pisarstwie propaguje humanistyczne ideały patrona tej nagrody, ociemniałego kombatanta I wojny światowej, pioniera polskiej tyflologii i jednego z inspiratorów organizowania samopomocowych stowarzyszeń niewidomych w Polsce międzywojennej.

J. Szczurek miał okazję spotykać się z nim i współpracować, już u zarania swojej kariery zawodowej. Zapamiętał go jako serdecznego przyjaciela i życzliwego doradcę.

Śląski kwartalnik: "Nasze Sprawy" listopad 2003