Rozmowa z redaktorem

Józefem Szczurkiem

Pracuje Pan już ponad 44 lata w Polskim Związku Niewidomych. Pańskie kontakty z naszym środowiskiem datują się chyba już od pięćdziesięciu lat. Perspektywa ta upoważnia do wniosków, ocen i rad. A wszystko to jest bardzo potrzebne. Zbliża się bowiem XIV Krajowy Zjazd Delegatów PZN.

Proszę zatem o podzielenie się z Czytelnikami "Biuletynu" przemyśleniami, ocenami, wnioskami i propozycjami dotyczącymi naszego Związku.

- Jak ocenia Pan z perspektywy dziesięcioleci obecną sytuację PZN - środowiska niewidomych i słabo widzących oraz osób z poważnymi dysfunkcjami wzroku?

- To prawda, że w związkowej rzeczywistości tkwię już prawie pięćdziesiąt lat. Działalnością PZN zacząłem się bliżej interesować po rozpoczęciu studiów w Warszawie w 1954 r. Po raz pierwszy uczestniczyłem w Krajowym Zjeździe Delegatów w 1959 r. i potem już we wszystkich następnych. Mam więc odpowiednią skalę ocen i porównań.

Przez ponad 40 lat Związek miał bardzo mocną pozycję na szczeblu krajowym oraz w terenie. Z jego zdaniem liczyły się najwyższe władze państwowe. Bez udziału PZN nie dokonywały się żadne ważne zmiany dotyczące niewidomych.

W zjazdach krajowych uczestniczyli ministrowie pracy, zdrowia, kultury oraz przedstawiciele innych najwyższych władz państwowych. Ich wypowiedzi i przyrzeczenia rzutowały na późniejsze decyzje. PZN miał istotny wpływ na kształt rozwiązań prawnych oraz w sprawach o charakterze gospodarczym, społecznym i kulturalnym, które dotyczyły inwalidów wzroku. Jego działalność spotykała się z wysoką oceną w odbiorze społecznym, co znajdowało wyraz między innymi w prasie, radiu i w telewizji.

Teraz wszystko się zmieniło na niekorzyść. Od początku lat 90. znaczenie PZN nieustannie maleje. Jest coraz bardziej spychany na margines życia. Przyczyniły się do tego warunki obiektywne wynikające z przemian ustrojowych dokonujących się w Polsce, ale i sam Związek nie jest bez winy.

W latach 90., kiedy w naszym państwie następowały gwałtowne przeobrażenia i niemal wszystko na nowo się tworzyło, kiedy należało wykazać maksymalną czujność, aby jak najmniej stracić i przy minimalnych kosztach dostosować się do powstającej sytuacji, w PZN nastąpiło największe rozprężenie.

Zarząd Główny (organ statutowy, a nie biuro) praktycznie zrzekł się odpowiedzialności za Związek i całą władzę przekazał w ręce swego przewodniczącego, który niestety, nie okazał się godnym takiego zaufania. Naraził PZN na ogromne straty materialne i moralne.

Prasa i inne środki przekazu pełne były uogólniających doniesień o oszustwach i przekrętach w środowisku niewidomych. Dobra opinia, na którą pracowały tysiące działaczy, ugruntowana przez dziesiątki lat, rozpłynęła się, niby mgła na wietrze.

Przyniosło to niepowetowane straty, których długo nie da się odrobić. Jak powszechnie wiadomo, łatwo i szybko można coś zepsuć, zburzyć, ale na odbudowę trzeba poświęcić dużo czasu i wysiłku. Nie można jednak skończyć na narzekaniu i załamywaniu rąk. Na wszystkich płaszczyznach należy rozwijać pozytywną działalność, a oczekiwane rezultaty z biegiem czasu na pewno przyjdą.

- Jakie widzi Pan główne zagrożenia dla naszego Związku i środowiska? W jaki sposób można przezwyciężyć trudności?

- W moim odczuciu największym zagrożeniem jest stale narastający brak podstaw materialnych i coraz bardziej wysychające źródła finansowania działalności Związku. Zanikają dotacje państwowe. Kurczą się również zasoby finansowe z Państwowego Funduszu Rehabilitacji. Kto śledzi na bieżąco prasę wydawaną przez PZN, orientuje się w dramacie sytuacji, nie będę więc tego ilustrował liczbami. Jeśli te trendy dalej rozwijałyby się w dotychczasowym kierunku, perspektywy dla Związku byłyby bardzo smutne.

Drugim istotnym zagrożeniem jest struktura PZN. Pod tym względem nie potrafimy dostosować się do nowych wymagań i wezwań. Prawie wszystko jest tak, jak było trzydzieści i dwadzieścia lat temu, kiedy państwo dotowało całą działalność naszej organizacji. Za dużo pieniędzy wydaje się na administrację związkową - etaty, energię, lokale, które przeważnie są tylko częściowo wykorzystywane. Wskaźnik urzędowości naszej organizacji ciągle jest za wysoki.

Kilka lat temu napisałem artykuł, w którym przedstawiłem punkt widzenia na to zagadnienie. Moja wypowiedź nie mogła się wówczas ukazać. Jak uzasadniono, powstałoby zbyt duże oburzenie w zarządach okręgów i kół. Wydaje się jednak, że dyskusja nad zagadnieniem zmniejszenia współczynnika urzędowości Związku, czyli ograniczenia środków finansowych na administrację ze wszystkimi jej przyległościami - jest nieunikniona, oczywiście jeśli nie chcemy, aby twarde fakty zgruchotały kręgosłup Związku.

Od dziesięciu lat nie uczestniczę w obradach Zarządu Głównego PZN, nie mam więc możliwości własnych obserwacji i oceny skuteczności jego pracy. Często jednak spotykam się z opiniami ludzi, którzy takie rozeznanie mają, że członkowie Zarządu Głównego nie wnoszą do problematyki związkowej nowych koncepcji na miarę czasu. Nie mając na co dzień bliskiego kontaktu z pracą Związku, nie tkwiąc w głównym nurcie jego problemów, zagrożeń i trudności, nie ogarniają całości jego, jakże często dramatycznych problemów. I dlatego właśnie nie są w stanie zdobyć się na bardziej śmiałe, nowatorskie rozwiązania.

Tu chcę przypomnieć, że w skład Zarządu Głównego wchodzą przewodniczący zarządów okręgowych i szesnastu przedstawicieli wybranych na zjazdach wojewódzkich. Przeważnie jest tak, że ich więzi z codzienną działalnością związkową nie są najbliższe.

Na ostatnim krajowym zjeździe przyjęto, że do Zarządu Głównego nie mogą wchodzić dyrektorzy okręgów, a więc ci, którzy najbardziej tkwią w nurcie spraw związkowych. Myślę, że byłoby dobrze, aby dyrektorzy, nie będąc członkami ZG, obowiązkowo uczestniczyli w jego obradach, wnosili do dyskusji większą kompetencyjność i znajomość spraw. Może to przyczyniłoby się do lepszej pracy koncepcyjnej i większego zaangażowania najwyższych władz PZN.

- Dyrektorzy okręgów są zapraszani na posiedzenia Zarządu Głównego. Nie zawsze jednak, z powodu braku pieniędzy, mogą uczestniczyć w obradach. (Przypis redakcji)

- W bieżącym roku odbędą się zjazdy okręgowe. Warto więc jeszcze raz zaapelować do wyborców, aby dobrze zastanowili się nad kandydatami do Zarządu Głównego, zanim złożą odpowiedni znak na karcie wyborczej. Nigdy przedtem nie było to tak ważne, jak teraz. Od tego może zależeć dalsze istnienie Związku. Chciałbym mocno podkreślić, że wezwanie to dotyczy nie tylko wyboru do Zarządu Głównego, ale w równym stopniu do organów władzy na niższych szczeblach.

- Czy Pańskim zdaniem nasz Związek zdolny jest do przeprowadzenia niezbędnych zmian organizacyjnych i merytorycznych?

- Jestem przekonany, że przeobrażenia w Związku są nie tylko konieczne, ale i możliwe. Musi się jednak zmienić widzenie roli PZN. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie w naszym środowisku dokona się ferment społeczny i intelektualny, z którego wyłonią się nowe kształty.

Przez kilkadziesiąt lat Związek był w znacznej mierze urzędem do spraw niewidomych, instytucją wyręczającą organy państwa, ale wtedy władze zapewniały środki na realizowane zadania.

Trzeba zerwać z dotychczasowymi metodami pracy i nawykami. Dotyczy to w równej mierze władz związkowych i zwykłych członków, którzy przywykli, że PZN jest dla nich wartością jedynie wówczas, jeżeli płyną z niego korzyści materialne.

Związek ma szansę przetrwania, jeśli przekształci się w organizację mającą inne zadania i cele. Jego zasadnicza rola powinna polegać na wszechstronnym i profesjonalnym doradztwie i informowaniu niewidomych i słabo widzących o sprawach, które ich dotyczą. Musi być organizacją postulatywną wobec władz państwowych i samorządowych oraz instrumentem nacisku interwencyjnego.

Jak już wcześniej wspomniałem, należy znacznie zmniejszyć stałe obciążenia finansowe struktur związkowych, spowodowane nadmiernymi kosztami administracyjnymi. Dalsze utrzymywanie dotychczasowych zobowiązań i uwarunkowań nie będzie możliwe. Nieodzowne jest także sięgnięcie do niewykorzystanych rezerw - pracy wolontariuszy.

Konieczne wydaje się wzmocnienie roli i kompetencji kół, tak aby stały się one podstawą działalności PZN. Na ten temat od lat sporo się mówi, ale w praktyce jest nadal bardzo dużo do zrobienia. Duży nacisk chciałbym położyć na zwiększenie odpowiedzialności, profesjonalizmu i kompetencji poszczególnych organów władzy związkowej. Przynależność do zespołu kierowniczego musi nakładać na ich członków obowiązek wysiłku intelektualnego, społecznego oraz zaangażowania, aby zarządy stały się kuźnią nowych inicjatyw uwzględniających aktualną sytuację w kraju.

Odnosi się wrażenie, że za mała jest aktywność w zdobywaniu środków finansowych, zwłaszcza we współpracy z organami władz samorządowych. Na większą uwagę zasługuje również możliwość sięgnięcia do kasy Unii Europejskiej. Stanie się to szczególnie ważne i aktualne, gdy Polska przystąpi do tej organizacji.

Moim zdaniem, należy zwiększyć działalność lobbystyczną. Powinno się zapraszać posłów oraz radnych i innych ludzi mających wpływ na istotne decyzje do udziału w wydarzeniach dotyczących niewidomych, przedstawiać im trudności, osiągnięcia i plany, aby w ten sposób przybliżyć ich do naszej problematyki.

Bardzo wskazana byłaby bliższa współpraca z regionalnymi i lokalnymi stowarzyszeniami niewidomych i słabo widzących. Według statystyk jest ich kilkadziesiąt, a jakże mało o nich wiemy. Dzielenie się informacjami i doświadczeniami wpłynęłoby pozytywnie również na te, rozsiane po kraju, miniorganizacje. Dotyczy to także stowarzyszeń skupiających innych inwalidów. Wzajemna konsultacja, informacja, wymiana doświadczeń i koncentrowanie wysiłków - dają dobre rezultaty.

Zdaję sobie sprawę, że nie powiedziałem tu nic odkrywczego. Podobna tematyka przewija się w rozmowach z działaczami, ale brakuje nam śmiałości w postawieniu kropki nad "i", aby słowa zaczęły przekształcać się w fakty.

- I ostatnie pytanie, co myśli Pan o nazwie PZN?

- Gdyby to ode mnie zależało, zmieniłaby się już dawno. Nazwa - Polski Związek Niewidomych - zrodziła się ponad pięćdziesiąt lat temu. Wtedy była uzasadniona. W czasie działań wojennych wielu całkowicie straciło wzrok i ich liczba była wysoka.

Z biegiem lat, na szczęście, sytuacja zaczęła się zmieniać. Ilość przypadków całkowitej utraty wzroku maleje na rzecz słabo widzących. Przyczyniają się do tego również postępy w okulistyce.

Uważam, że na najbliższym zjeździe należy przyjąć nazwę: Polski Związek Niewidomych i Słabo Widzących. Będzie to uczciwsze wobec społeczeństwa i słabo widzących.

`Rozmawiał Stanisław Kotowski

Biuletyn Specjalny, kwiecień 2003