Dawniej i dziś

Czesław Jóźwik

Z panem Józefem Szczurkiem przyjaźnimy się od szkolnej ławy czyli od pierwszych powojennych lat. Byliśmy w Laskach w jednej klasie. Razem spędzaliśmy sporo czasu. W 1949 r. nasze drogi się rozeszły, ale nadal jesteśmy w bliskich kontaktach, spotykamy się od czasu do czasu, dzielimy myślami i przeżyciami.

Po przeczytaniu w lutowej "Pochodni" artykułu jego autorstwa: "trzeba kochać dzieci" - naszła mnie refleksja, że często spotykamy na łamach czasopisma różnych ludzi, a tak naprawdę nic o nich nie wiemy. Ta myśl zawiodła mnie do "Pochodni" z pytaniem czy mógłbym z z red. Józefem Szczurkiem przeprowadzić rozmowę, aby choć fragment jego życia ukazać szerszemu ogółowi, zwłaszcza , że w sierpniu br. mija 44 lata od czasu, jak rozpoczął pracę w naszym czasopiśmie. Wyrażono zgodę, a zatem - ad rem .

Zacznijmy może od dzieciństwa, czy można je nazwać szczęśliwym?

- Chyba trafniej byłoby powiedzieć - trudne. Na świat przyszedłem w Sławkowie - niewielkim mieście znajdującym się na wschodnich krańcach województwa katowickiego. Stałą pracę, w wytwórni kotłów w Porębie /koło Zawiercia/, ojciec stracił w 1935 r. Potem , już jako bezrobotny, mając na u trzymaniu siedmioosobową rodzinę, otrzymywał dorywcze, źle płatne, zajęcia sezonowe w okresie letnim. Jesienią i zimą korzystał z pomocy społecznej, przydzielanej bezrobotnym. Dostawali z gminy mąkę, cukier, kaszę fasolę i inne artykuły żywnościowe. Latem należało je częściowo odrobić, wykonując różne prace zlecane przez gminę. - Tak było aż do wybuchu wojny.

1938 roku, a więc kiedy miałem dziesięć lat, w wyniku odklejenia siatkówki, straciłem wzrok. Przestałem chodzić do zwykłej szkoły, nie straciłem jednak swego miejsca w gromadzie dzieci z bliższego i dalszego sąsiedztwa. Jak dawniej całe godziny bawiłem się z nimi. Miałem co prawda sporo guzów na czole i skaleczeń na kolanach , ale wtedy nie zwracało się na to uwagi.

Potem przyszła wojna - okres dla wszystkich bardzo ciężki, groza i terror, głodowe kartki żywnościowe, rozłąka z bliskimi, dlatego właśnie, na początkowe pytanie czy dzieciństwo było szczęśliwe, odpowiedziałem: trudne. Ważne jest jednak, że bolesne przeżycia nie załamały mnie, nie popadłem w kompleksy, a raczej w przyszłości mobilizowały do pokonywania trudności, do , nawet w kosztem wyrzeczeń - osiągania wytyczonych celów. -

Zaraz po wojnie przyjechałeś do Lasek i przebywałeś tam ponad cztery lata. Jaki wpływ miał ten pobyt na Twoje życie?

- Wyczerpująca odpowiedź zajęłaby pewnie kilkanaście stron toteż powiem tylko, że szkoła w Laskach dała mi podstawy rzetelnej wiedzy, dzięki której mogłem potem z powodzeniem kontynuować naukę w liceum ogólnokształcącym w Katowicach, a następnie studia dziennikarskie w Uniwersytecie Warszawskim. Dała mi również zawód - masaż, mogłem więc podjąć pracę zawodową w służbie zdrowia i rozpocząć samodzielne życie, co dla mnie było bardzo ważne. Ponadto zakład w Laskach dał mi solidne podstawy etyczne i estetyczne, wskazał system wartości, na których opiera się całe moje życie.

Mam jeszcze Józku wiele innych pytań, na przykład: jakie masz hobby, czym się zajmujesz po pracy zawodowej i wykonaniu innych obowiązków, a także , jakie sprawy dla niewidomych w obecnym czasie uznajesz za najważniejsze, jednak objętość wywiadu jest ograniczona. Może więc powiedz jeszcze tylko kilka zdań o swojej rodzinie.

- Z pierwszego małżeństwa, które rozpadło się pod koniec 70. lat, mam córkę - Annę. Od kilkunastu lat prowadzi samodzielne życie.

Na początku lat 80. ponownie zawarłem związek małżeński. Żona- Lila - prowadzi własną kancelarię doradztwa podatkowego. Mamy dwu synów - siedemnastoletniego Radosława i piętnastoletniego Mikołaja. Mieszkamy w Warszawie na Bielanach w lokalu o powierzchni 50 metrów kwadratowych. W ubiegłym roku kupiliśmy pod Warszawą działkę, na której na razie rośnie trawa i kilkaset sadzonek różnych krzewów i drzew. -

Dziękuję za rozmowę.