Jerzy Ogonowski

      Skakanie przez miotłę

 

W książce Michała Kaziowa "Gdy moim oczom", którą bardzo polecam, czytamy o całym przebiegu rehabilitacji i pełnego uspołecznienia niewidomego bez obydwu rąk. Chociaż współcześni, naszpikowani antykomunizmem, mogą mieć za złe autorowi, zwłaszcza odnośnie do drugiej jej części, wychwalanie działalności socjalistycznego w końcu podówczas Polskiego Związku Niewidomych, ale takie były czasy.

Aktorka Halina Lubicz, prowadząca tę trudną walkę Michała, była siłą sprawczą uspołecznienia tego człowieka. W książce mamy obraz wszystkich przezwyciężanych przez Michała trudności, uwieńczonych sukcesem, zaakceptowanych bowiem, jak by się zdawało, przez ogół społeczeństwa.

Na tle całokształtu sukcesów i społecznej integracji pojawia się jednakże pewien dysonans, nad którym, z konieczności, Kaziów przechodzi do porządku dziennego, rejestrując jedynie sam fakt. Sprawa okazała się bowiem dla Michała na tyle trudna, że nie mógł poświęcić jej więcej miejsca.

Otóż kiedy odniósł wrażenie, że może być w pełni wartościowym społecznie człowiekiem, postanowił wziąć udział w zabawie sylwestrowej w gronie aktorów. I tu otrzymał coś w rodzaju silnego bicza szkockiego: uczestnicy tej imprezy sprzeciwili się stanowczo udziałowi Kaziowa, ponieważ, jak wyjaśniali, jego osoba psułaby sylwestrowy nastrój. W dniu tym chcą się odprężyć i dobrze bawić, zatem widok tak wielkiego nieszczęścia jest wyraźnie niepożądany. Epizod przytaczam z pamięci, chodzi bowiem o sam wydźwięk, toteż mogę popełniać drobne nieścisłości co do szczegółów zdarzenia.

Czas może wreszcie wyjaśnić, po co przywołuję te trudne problemy, co chcę powiedzieć, czego dowieść. Otóż sprawa jest wielopłaszczyznowa i wieloaspektowa, a ponadto znajduje szereg odniesień do współczesności.

Po raz pierwszy zetknąłem się z niewidomym bez obu rąk w szkole podstawowej. Jak się potem dowiedziałem, Witek w Laskach podjął pracę na specjalnie przystosowanym warsztacie tkackim. Zapamiętałem tę sprawę, bo po raz pierwszy usłyszałem o tym, że rodzice mogą wyrzec się syna, gdy ten utraci ręce i wzrok.

A żeby było jeszcze bardziej zawile, to muszę dodać, iż temat zrodził się w mojej głowie przy okazji "psiej dyskusji", gdyż jedna z dyskutantek stwierdziła, że bardzo by ją drażniło, gdyby podczas koncertu (oklasków, a nie muzyki), pies zaszczekał, bo ona idzie do filharmonii posłuchać muzyki i się odprężyć. A jeżeli na koncert idą dla odprężenia także i ludzie, w których widok osoby niepełnosprawnej budzi nieprzyjemne odczucia i utrudnia odprężenie?

Drugi z dyskutantów wprawdzie załatwił sprawę, jak mu się wydawało, definitywnie, twierdząc, że takie odczucia to głupota. Otóż odczucia nie mają nic wspólnego z rozumem, mądrością czy głupotą, po prostu są. Że te akurat wywodzą się gdzieś tam z epoki jaskiniowej, to prawda, ale są. Wiążą się one nie tylko z odruchową reakcją na inność, ale także z pewnymi odczuciami estetycznymi. I rady na to w zasadzie nie ma. Z moich obserwacji wynika jednak, że tego rodzaju odczucia mają raczej zanikowy charakter, znacznie rzadziej spotyka się je obecnie u młodych niż w średnim czy starszym pokoleniu. Zresztą, na szczęście, nie były one nigdy

masowe. Ale również od pewnego czasu zaczynam mieć obawy, czy sami nie rekonstruujemy owych atawizmów.

Takiej rekonstrukcji może służyć na przykład uznanie za naturalne, że pracodawca zatrudniający osobę niepełnosprawną winien bezwzględnie na tym zarobić, najlepiej więcej, niż płaci niepełnosprawnemu pracownikowi. Istnieje również pewna bardzo niezdrowa tendencja wśród wielu niewidomych, która polega na przekonaniu, że praktycznie wszystko, wszędzie i zawsze musi być przystosowane do potrzeb ludzi niepełnosprawnych, w tym również niewidomych.

A jednocześnie nikt nie pyta Polskiego Związku Niewidomych czy innych organizacji osób niewidomych, co one myślą o tworzonych procedurach, programach pomocowych itp. Konia z rzędem temu, kto potrafi wskazać autora przyjmowanych interpretacji potrzeb osób niewidomych. W którymś z moich artykułów wskazywałem na fakt, że zaraz na początku ustrojowej transformacji ludzie, którzy zwietrzyli w zajmowaniu się niepełnosprawnymi dobry interes, zaczęli popularyzować hasło "integracja". Praktyka jednak jest daleka od tego, co rozumie przez to pojęcie przeciętny niepełnosprawny i raczej przypomina zorganizowaną segregację.

Mam nieodparte wrażenie, że gdyby Michał żył dziś na tym najlepszym ze światów, najprawdopodobniej musiałby dopasowywać się do różnych procedur, a do tak zindywidualizowanego działania żadna z aktualnie obowiązujących by nie pasowała. W dodatku to nie on ani Halina Lubicz, ale ktoś zupełnie nieznany, jakaś mityczna osoba w kafkowskim zamku decydowałaby o tym, co mu jest potrzebne, a co nie.

Michał był też prekursorem różnych eksperymentów w rodzaju prowadzenia lekcji w szkole. Eksperyment był oceniany jako udany, wszakże bynajmniej nie oznaczało to, że podejmie bez kłopotu pracę nauczyciela. Różne trudności czysto techniczne oraz pełna zależność od osób trzecich, także w intymnych sprawach, była tu zapewne decydująca. Sądzę, że niebagatelne znaczenie miało też przekonanie władz oświatowych, iż kontakt z człowiekiem tak okaleczonym może być dla młodzieży szokujący. Zatem po co było przeprowadzać taki eksperyment? Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógłby przecież kwestionować, że magister, a potem doktor Michał Kaziów posiada dostateczną wiedzę polonistyczną. I tu powstaje mnóstwo odniesień do współczesności.

Kiedy czytam o jakichś "wyczynach" niewidomego kierowcy samochodu, niewidomych żeglujących po morzu, to nieuchronnie nasuwa się mi analogia, że mamy oto do czynienia z eksperymentem, który ostatecznie do niczego nie prowadzi. Nie trzeba empirycznie dowodzić tego, że niewidomy może siedzieć za kierownicą czy kołem sterowym, jeżeli obok niego siedzi pomocnik, który w razie czego kierownicę tę czy koło sterowe przechwyci i uratuje sytuację. Wszystkie tego rodzaju eksperymenty dowodzą tylko tego, że niewidomy może robić praktycznie wszystko, jeśli mu ktoś pomoże.

Oczywiście, nie można nie docenić walorów sportowo-rekreacyjnych tego rodzaju przedsięwzięć, ale miałyby one nie byle jakie znaczenie, gdyby były prowadzone w okresie urlopowym po ciężkiej całorocznej pracy. Chyba że mamy do czynienia z prawdziwym sportem wyczynowym, wspinaczką wysokogórską itp., bo tutaj wszyscy są na takich samych prawach: pozyskują sponsorów, zajmują się właśnie wspinaczką czy sportem.

W omawianych przypadkach zaś dziennikarze i inni sensaci lubiący tzw. newsy, opisują w sposób albo sensacyjny, albo łzawo-ckliwy wielkie osiągnięcie niewidomego kierującego samochodem. Dlaczego jednak nie udaje się nigdy przenieść tego entuzjazmu na zwykłe codzienne życie zawodowo czynne?

Znałem kilka takich psów, które zostały przyuczone do bardzo sprawnego skakaniay przez miotłę. Mimo że byłem wówczas małym dzieckiem, zastanawiała mnie sensowność i racjonalność tej umiejętności. Umiejętność skakania przez miotłę ani nie zwiększała czujności psa przy pilnowaniu domu, ani nie czyniła go mądrzejszym czy lepszym. Można to było przygodnym znajomym pokazać, ale tylko raz, bo potem już nikogo to nie interesowało. Podobnie można pokazać, że niewidomy, przy udziale widzących entuzjastów, może aktywnie uczestniczyć w rejsie, kierować samochodem, a nawet - jak sądzę - grać w piłkę nożną i trafiać do bramki, jeśli wcześniej ktoś mu pokaże, gdzie jest ta bramka. Ale coś takiego nie ma żadnego przełożenia na codzienne zawodowe życie, a to ono jest podstawą istnienia człowieka, chyba że ktoś urodził się albo bogaczem, albo w epoce niewolniczej i był właścicielem niewolników.

Jeśli wszystko to ma mieć jakiś sens, to trzeba zsynchronizować dwie rzeczy, wydawałoby się, nie do pogodzenia: być sobą, a zatem także niewidomym, a jednocześnie przyjąć taką postawę, żeby inni to akceptowali, ale żeby nie stanowiło to dla nich zbytniej uciążliwości.

A że jesteśmy w kapitalizmie, to i nakłady nie są bez znaczenia. Intuicyjnie przewiduję, że powrót do starej formy tzw. zasiłku lektorskiego (niechby nazywało się to modnie pomoc asystenta) byłby globalnie znacznie tańszy aniżeli przeznaczanie wielkich nakładów na gratyfikacje dla pracodawcy za zatrudnianie niepełnosprawnych pracowników. Dodam, że dofinansowywane są koszty ubezpieczenia i oprzyrządowania.

Jest w internecie taka wizytówka niewidomej przyszłej śpiewaczki. Obok prezentacji jej głosu zamieszczono tam przydługą publikację, naszpikowaną ckliwymi płaksiwymi określeniami, z których wiele wynika, ale na pewno nie to, że głos tej śpiewaczki budzi konkretne estetyczne skojarzenia i odczucia. Wszyscy tam płaczą ze wzruszenia, ale nie nad artystycznymi możliwościami wokalistki (nota bene występującej z nieodłącznym psem przewodnikiem), lecz nad jej losem. Zaiste dziwny to PR, który na pewno nie przyniesie oczekiwanych skutków. W dodatku przy prezentacji możliwości głosowych śpiewaczki mamy tylko jedno Ave Maria w różnych tonacjach i oktawach, co może budzić podejrzenie, że zna ona, jak na razie, tylko tę jedną pieśń. Tak więc kolejny przyczynek do rekonstrukcji świata dawnych fobii i atawizmów.

Kiedy spotykałem przypadkowo Michała i Halinę Lubicz, przychodził mi na myśl wspomniany wyżej Witek ze szkoły podstawowej. Nie trafił on na osobę, która by zaprowadziła go tak daleko. Michał Kaziów funkcjonował w społeczeństwie na tyle w pełni, na ile było to w jego przypadku możliwe. Niezależnie jednak od ogromnego wkładu tej twardej i często apodyktycznej kobiety, trzeba również oddać sprawiedliwość samemu Michałowi, który przecież potrafił wykazać duży hart i upór. Razem z Haliną Lubicz uczynił siebie czymś w rodzaju sztandaru ukazującego możliwości niewidomych, wolę walki o swą pozycję w społeczeństwie. Stopniowo został oprzyrządowany w możliwie najlepsze techniczne rozwiązania pozwalające mu przy samoobsłudze uzyskać maksymalnie możliwą samodzielność.

Oczywiście, aby uprzedzić głosy ewentualnych zdenerwowanych takimi wypowiedziami, chcę wyraźnie zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko różnego rodzaju rejsom czy nawet jeździe samochodem, chodzi jednak o zachowanie proporcji. Podstawą życia bowiem, podkreślmy to raz jeszcze, nie są turnusy rehabilitacyjne, odpoczynek co chwilę, dodatkowe urlopy i różne udogodnienia. Podstawą życia jest praca i to ona winna być głównym punktem docelowym. Na razie nikt nie wymyślił lepszego sposobu na zdobycie środków do życia niż praca. Wszystkie dodatkowe rozrywki muszą przyjść potem. W przeciwnym wypadku różne sportowo-rekreacyjne działania i sukcesy niewidomych są owym "skakaniem przez miotłę", które nikomu żadnego pożytku nie przynosi.

Moja dzisiejsza wypowiedź, choć długa, bynajmniej nie wyczerpuje tematu. Dlatego na tym poprzestanę, a kto wie, może jakiś czytelnik się zdenerwuje i mnie zruga.