Jakub Beauge

 

Niewidomy i bezręki diakon (*"Apostolstwo Chorych" 1974, nr 8; oprac. wg źródeł francuskich.)

 

Pan Jakub wywodzi się z oficerskiej, wielodzietnej rodziny. Jest jednym z dziewięciorga dzieci państwa Beauge. Jeden z jego braci był księdzem robotnikiem, a siostra zakonnicą. Jako młodzian był więcej niż wesołym chłopcem, bo jak sam o sobie mówi: "Byłem rozhałasowanym, trudnym dzieckiem, a jako uczeń przewędrowałem aż 10 liceów". Przed atakiem Hitlera na Francję, w 18 roku życia zaczął studiować agronomię. Gdy Hitler po Polsce zwyciężył Francję, matka Jakuba, żona oficera marynarki francuskiej i wielka patriotka doradziła synowi: "Byłoby niedobrze, gdyby cię złapali Niemcy, uciekaj więc do Anglii i zaangażuj się do walki o wolność Ojczyzny".

Jakub po 15-miesięcznym przeszkoleniu w Wielkiej Brytanii, został skierowany na front afrykański. W 1942 r. podczas walki pod El Alamein 5 września jeden z żołnierzy, Marokańczyk, bezmyślnie rzucił mu w ręce odbezpieczony granat. Jakub w ułamku sekundy uświadomił sobie, że jeśli go nie uchwyci, zginie wielu żołnierzy, ale jeśli chwyci sam zginie. Wybrał to drugie i stał się jednym z największych inwalidów Francji. Na pustynnych

piaskach zostały jego oczy i dłonie.

Jakub ofiary swojej nie ocenia jako bohaterstwa, bo nie zdążył jeszcze wziąć udziału w walce, nie oddał nawet jednego strzału, a już złożył w ofierze oczy i ręce, i dlatego kalectwo swoje nazywa okrucieństwem. Jakub przyznaje, że gdy w szpitalu w Damaszku wrócił do przytomności i uświadomił sobie, iż jest bez oczu i rąk - załamał się, bo zdał sobie sprawę, że już do końca życia będzie zdany na łaskę drugich, co zwykle łączy się z wielkim upokorzeniem. Zupełnie słusznie uznał, że nie utrata wzroku, ale brak rąk jest istotą kalectwa, bo niewidomy może sobie prawie wszystko zrobić sam, ale bez obu rąk ani się ubrać samemu, umyć czy chociażby zjeść, a to przecież niezbędne czynności, bez których życie jest wegetacją. Ale oddajmy głos panu J. Beauge: "Przez 4 miesiące, sfrustrowany spędzałem dnie i noce na moim fotelu na kółkach. Nie znosząc śmiechu kolegów, widziałem siebie prowadzonego jak niemowlę przez moją babkę na przechadzkę. Nie chciałem żyć i zacząłem

myśleć o samobójstwie". Okaleczały Jakub w tej beznadziejności często wracał myślą do swego dzieciństwa i doszedł do wniosku, że był najszczęśliwszy, gdy razem z rodzicami chodził na Mszę św. i mimo rozbrykanego życia modlił się, przystępował do spowiedzi i przyjmował Komunię św. Te właśnie refleksje pomogły mu odnaleźć sens życia, co wspomina z rozrzewnieniem: "Gdy jednego dnia pomodliłem się, poczułem niezwykłe szczęście. Następnie poprosiłem o spowiedź i zacząłem w każdą niedzielę przyjmować Komunię św. Bóg jakby w  ramach rewanżu za to, że Go sobie przypomniałem, zaczął się włączać w moje nieszczęście. Przypadkowo odwiedziła mnie w szpitalu w Damaszku przyjaciółka mojej rodzonej siostry, zakonnicy, matka prowincjalna sióstr Franciszkanek i w bardzo delikatnych, wprost macierzyńskich słowach doradziła mi, abym codziennie posilał się

Eucharystią. Posłuchałem jej dobrych słów i zacząłem się odradzać duchowo. Dzięki radom tej mądrej siostry, kapłanów i moich towarzyszy niedoli zacząłem się podnosić z mojej podwójnej nędzy; cielesnej i duchowej, a Bóg wyszedł mi naprzeciw. Spotykając Chrystusa, odnalazłem Jego pokój i stałem się w szpitalu apostołem Chrystusowej radości, a nawet zacząłem podnosić duchowo moich kolegów, którym mówiłem: "Utrata obu rąk i

oczu jest niczym w porównaniu ze szczęściem znalezienia Boga"; a Chrystusowi powtarzałem: "Wprawdzie nie rozumiem Cię Panie, ale Ci ufam". Nie mówię, że Bóg chciał mego kalectwa i cierpienia, ale że je wypełnił sobą.

Na temat cierpienia Jakub tak mówi: "W przeciągu sześciu tygodni oddramatyzowałem swoje życie i zacząłem się śmiać. Wróciłem też do Ewangelii, którą mi czytano codziennie na moją prośbę. Zacząłem rozważać osiem Błogosławieństw, a zwłaszcza to: "Błogosławieni, którzy cierpią... albowiem do nich należy królestwo niebieskie" (Mt 5, 10). Nie dawały mi też spokoju inne słowa Chrystusa: "Kto nie bierze krzyża swego i nie idzie za mną, nie

jest mnie godzien" (Mt 10, 8}. Postanowiłem więc wziąć na swe barki mój krzyż i iść za Chrystusem oraz naśladować Go w modlitwie ogrójcowej: "Ojcze mój, jeśli nie może mnie ominąć ten kielich i muszę go pić, niech się stanie wola twoja" (Mt 26, 42). Uświadomiłem sobie, że jak te słowa doprowadziły Chrystusa po Golgocie do chwalebnego zmartwychwstania, tak też i mnie doprowadzą po krzyżowej drodze i mojej Golgocie do chwały zmartwychwstania. Wyzbyłem się rezygnacji i zacząłem żyć tak, jakbym miał oczy i ręce". Jakub wyzdrowiał duchowo, zostało jednak kalectwo fizyczne. Brak rąk jest jednak najgorszym kalectwem, bo nie można samemu zjeść ani ubrać się, dlatego Jakub zdecydował się na małżeństwo. Jego żona Ivonna powiedziała: "Małżeństwo nasze to małżeństwo nie z litości, ale z miłości, a mój mąż opromienia je swoją żywą wiarą".

Małżeństwo państwa Beauge jest szkołą prawdziwego humanizmu i doskonałego człowieczeństwa, w której małżonkowie wzajemnie się wzbogacają. Bóg wynagrodził ich miłość aż pięciorgiem dzieci, które są dla ojca jasnymi promieniami na jego ciemnej drodze".

Jakub odkrywając w otaczającym go środowisku wiele niesprawiedliwości i krzywdy społecznej, zaczął oskarżać Boga o brak sprawiedliwości. To skłócenie z Bogiem trwało aż 9 lat. Drugiego października 1950 r. chcąc sprawić przyjemność swojej matce, poszedł z nią na Mszę św. Podczas Eucharystycznej Ofiary zaświeciło na nowo światło wiary w jego umyśle. Dzięki temu światłu zrozumiał, że przecież Bóg oddał świat w ręce człowieka: "Abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną" (Rodz 1, 28). Za to więc, co się dzieje na świecie dobrego i złego, odpowiadać będzie człowiek. Jakub wyznaje: "Przeminął okres buntu i wieczorem tego dnia w moją duszę uderzył "boży piorun", jak niegdyś w duszę św. Pawła (Dz. 9, 3) Uwierzyłem na nowo i znowu zacząłem się modlić, a tym samym odnalazłem utraconą radość życia". W 1954 r. Jakub poddał się operacji w NRD.

Ortopeda w obu kikutach rąk spreparował tzw. szczypce Brokenberga, - rodzaj dwóch wielkich palców, którymi Jakub chwyta małe przedmioty, np. specjalną filiżankę, aby zaspokoić pragnienie. Może też używać białej laski, która ułatwia poruszanie się po ulicy.

Od 1968 r. Jakub kieruje Katolickim Stowarzyszeniem Chorych i Upośledzonych, które liczy aż 200.000 członków, a któremu patronuje założyciel Instytucji i osobisty przyjaciel Jakuba, ksiądz Francois.

Ktoś może pomyśli: "Cóż może zrobić dla chorych człowiek niewidomy i bez rąk?" Pozwólmy znowu wypowiedzieć się na ten temat Jakubowi: "Przede wszystkim dużo czytam książek z biblioteki dla niewidomych na płytach i taśmach magnetofonowych. Przeczytałem już ponad 1.600 tomów. Sam również piszę książki - dyktując do magnetofonu. Od 25 lat objeżdżam samochodem, pociągiem, samolotem całą Francję. Każdego tygodnia jestem

gdzie indziej. Byłem już prawie w każdym mieście i wszędzie wygłaszałem konferencje. W 1973 r. wygłosiłem ich aż 259, z tego 5 w Polsce. W moich wystąpieniach walczę o prawo chorych i upośledzonych do życia w świecie współczesnym. Samym chorym i upośledzonym niosę Dobrą Nowinę. Mówię im, że Bóg żyje wśród nas i to niech będzie źródłem naszej radości. Niech nasze życie krzyża będzie dla zdrowych katechezą życia. Po prostu napominam ich jak św. Paweł: "Bracie i Siostro! Weź na swe barki swój krzyż. Przestań zajmować się sobą; zajmij się twoim bliźnim, może on cierpi więcej od ciebie. Zrób coś dla drugiego. Przestań być egoistą! Pamiętaj, że największym twoim wrogiem jesteś ty sam." Życie chorego to nie rezygnacja i stagnacja, ale praca, modlitwa i kontemplacja.

Wielu z nas ma więcej wolnego czasu od zdrowych, którzy często nie mają czasu nawet się pomodlić. Módlmy się więc my za nich. Ja sam dużo się modlę i prowadzę życie kontemplatywne, i to mnie najwięcej wzbogaca. Z racji mego kalectwa jak wielu z Was prowadzę życie klasztorne, ale nie zamknięte, nie uciekam od świata, lecz idę w

świat. Klasztor mój jest pielgrzymujący, bo jestem ciągle w drodze, ale moją drogą jest sam Chrystus. On też jest moim światłem, jedyną prawdą, całym moim życiem, teraz w doczesności i wierzę, że i w wieczności. Włączam się w program Kościoła XX wieku - zapowiedziany przez Pawła VI na Synod Biskupów tegoż roku - Ewangelizacji

świata. Usiłuję być apostołem i głosić Ewangelię przede wszystkim chorym i upośledzonym. Motorem mojej pracy jest miłość Boga i Bliźniego, a rosą użyźniającą jest modlitwa. Lubię się modlić słowami św. Pawła: "Panie, co chcesz, abym uczynił?" Ten bogaty program życiowy doprowadził Jakuba Beauge do diakonatu. Pan Jakub jest świadomym katolikiem i czuje się odpowiedzialnym za losy Kościoła XX wieku zgodnie z Konstytucją dogmatyczną o Kościele: "Ludzie świeccy zaś szczególnie powołani są do tego, aby czynić obecnym i

aktywnym Kościół w takich miejscach i w takich okolicznościach, gdzie jedynie przy ich pomocy stać się on może solą ziemi".

Diakon to słowo greckie, oznacza ono tego, który służy. Pan Jakub określa diakona jako człowieka czynu i głosiciela Ewangelii. O swoim nowym zadaniu mówi tak: "Jestem niewidomy i bezręki, ale mam nogi, aby chodzić i usta, aby mówić. Ilekroć na moich podróżniczych szlakach spotykam chorego, moje życie odnajduje sens". W dzień 23 marca 1974 r, kościół w Clermont de l'Oise zapełnili do ostatniego miejsca przede wszystkim dawni

kombatanci Jakuba i inwalidzi na wózkach, a nawet na noszach, również jak on niewidomi o białych laskach i to nie tylko z Francji, ale również z Belgii i Szwajcarii. Nie zabrakło też parafian z Clermont i diecezjan z Beauvais.

Święceń diakonatu udzielił Jakubowi i Mszę św. koncelebrowaną wraz z 41 kapłanami odprawił biskup Desmazieres, który wygłosił do wszystkich uczestników tej wzruszającej ceremonii następującą homilię: "Jakub Beauge stanie się za chwilę diakonem. Jestem szczęśliwy, że mogę Jakubowi udzielić święceń diakonatu, a też, że widzę was tu wszystkich tak licznie zgromadzonych i rozmodlonych w intencji Jakuba oraz darzących go swoją wielką miłością. Patrząc na was, czuję klimat Ewangelii. Przyszliście tu nie tylko ze wszystkich stron Francji, ale i z innych krajów. Przybyliście z różnymi poglądami i różnego stanu: starzy i młodzi; bogaci i ubodzy; wierzący i niewierzący; zdrowi i chorzy; a przede wszystkim upośledzeni fizycznie - inwalidzi. Co was tu sprowadziło? Na pierwszym miejscu Chrystus, a też wasz brat - Jakub Beauge, który przez moje biskupie słowa i włożenie rąk stanie

się diakonem Świętego Kościoła. Dziękuję tym wszystkim, którzy współpracowali z Chrystusem, aby pomóc Jakubowi w jego dążeniu do celu, jakim jest diakonat, Katolickiemu Stowarzyszeniu Chorych i Upośledzonych, z grona których wywodzi się nasz Diakon.

To Sobór Watykański II przywrócił w Kościele stały diakonat i pragnie, aby był on znakiem Kościoła służebnego, bo to słowo po grecku oznacza posługiwanie. Sobór postanowił, aby diakonat został na stałe przywrócony w Kościele i w hierarchii kościelnej oraz, aby do tego urzędu powoływać zarówno celebsów jak i żonatych, czyli wszystkich tych, którzy mają do tego powołanie, potrzebne dane i którzy pragną służyć swoim braciom zgodnie z przykładem samego Chrystusa: "Który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu" (Mt 20, 28). Fundamentem tej służby jest miłość, bo tylko ona jest zdolna nadać sens naszemu życiu. Bóg stworzył nas, abyśmy miłowali - kochać znaczy służyć. Kochać, to nie mówić piękne słowa, ale dobrze drugim czynić. Słyszeliśmy słowa Jakuba apostoła czytane na życzenie Jakuba diakona: "Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie " (Jk 2, 17). A Ewangelia o Sądzie Ostatecznym ostrzega nas, że będziemy sądzeni z miłości bliźniego i uczynków dla naszych potrzebujących braci: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili" (Mt 25, 40). Osiągniemy więc zbawienie i pozostaniemy w niebie z Chrystusem tylko wtedy, jeśli jak Chrystus będziemy kochać i służyć. Gdy biskupi francuscy postanowili zrealizować postulat Soboru i zdecydowali się wprowadzić stały diakonat, Jakub Beauge zgłosił swoją kandydaturę, wyrażając tylko jedno pragnienie, aby mógł życie swoje poświęcić na służbę drugim. Między innymi powiedział mi: "Tracąc oczy i ręce, spotkałem Boga, który dopomógł mi ujrzeć prawdziwą światłość i odnaleźć szczęście. Mam teraz tylko jedno pragnienie: "Krzyczeć na cały świat, że wierzę w Boga". Kiedy wyraziłem swoje zastrzeżenie, bo przecież Jakub jest żonaty, On mi odpowiedział: "Tę decyzję podjąłem za

zgodą mojej żony Ivonny. Ona również pragnie całym sercem i duszą brać czynny udział w mojej diakońskiej służbie". Czyż nie jest to cud miłości, móc widzieć człowieka chorego oddającego całe swoje życie i to aż do śmierci na służbę Bogu i bliźnim? Jakaż to wspaniała lekcja dla nas zdrowych. Przecież Bóg dał nam zdrowie nie po to, abyśmy go używali egoistycznie, ale abyśmy służyli też naszym braciom i budowali lepszy świat. A jakiż to zaszczyt i radość dla Was, Drodzy Chorzy i Inwalidzi, że z waszego grona wywodzi się diakon. To wyście go nam dali. Jeden z Was zapewnił Jakuba, że nie będzie sam i tylko zdany na siebie w swojej nowej służbie. A więc Diakonie Jakubie, idź i służ Bogu i bliźnim. My jesteśmy z Tobą. Jakże to wielka radość dla nas wszystkich. Cały Kościół aż drży

dzisiaj z radości. W tej radości bierze też udział i Ojciec Święty, od którego otrzymałem dziś rano następujący telegram:

- Miasto Watykańskie: "Ojciec Święty całym sercem bierze udział w radości całej parafii Clermont z diecezji Beauvais z okazji udzielenia Jakubowi Beauge diakonatu, prosząc Ducha Świętego, aby swoją łaską użyźnił owocną służbę tego zasłużonego Sługi Kościoła. Jemu samemu, jego rodzinie i Wam wszystkim, biorącym udział w tej ceremonii oraz Członkom Katolickiego Stowarzyszenia Chorych i Upośledzonych Ojciec Święty udziela swojego

apostolskiego błogosławieństwa". Kardynał Villot. Kościół nie mylił się udzielając Jakubowi święceń diakonatu. Ci, którzy dziwią się temu, nie rozumieją misyjnego ducha Kościoła. Kościół przez Jakuba staje się "Służebnicą ludzi", naśladuje Chrystusa i otwiera się do wszystkich, tak wierzących jak i niewierzących. Twoja diakońska służba Jakubie, nie jest jak innych, jest ona szczególna i do niej wybrał Cię oraz powołał sam Bóg. Ty nie będziesz służył ołtarzowi, bo nie masz rąk, nie będziesz też czytał Ewangelii, bo nie masz oczu, nie przywdziejesz też szat liturgicznych. Nie masz oczu, ani rąk, ale masz serce, aby kochać i masz usta, aby głosić Ewangelię całemu światu. Tę służbę Ewangelii ja Ci dziś powierzam. Odprawiaj codziennie medytację. Napełniaj siebie i swoją misję Chrystusem, którego świat dzisiejszy odczuwa tak wielki brak. Nieś więc ludziom Chrystusa, zwłaszcza tym, którzy Go szukają i tym, którzy cierpią. Mów wszystkim, że Bóg ich kocha i że Jezus Chrystus jest ich Zbawicielem. Wołaj do wszystkich, niech otworzą swe serca Chrystusowi i niech się nawrócą do Niego, bo tylko On może nadać sens ich życiu, pracy, cierpieniom, a nawet samej śmierci. Doradź wielu z nich, niech i oni poświęcą swoje życie służbie swoich braci, bo to jest cena, za którą odnajdą własne szczęście. Zachowaj Jakubie na zawsze w swoim sercu Chrystusa i bądź Mu wierny, a Twoje usta będą mówiły z obfitości serca. Moi Bracia! Módlmy się, i to dużo za Jakuba i jego rodzinę, niech im Bóg udzieli wszelkich łask. Oby Jakub był takim diakonem, jakim chce go mieć Bóg, Kościół i cała nasza wspólnota chrześcijańska. A przykład Jakuba niech się stanie apelem do innych i to nie tylko żonatych. Niech inni, zarówno starsi jak i młodzi powiedzą sobie: "Dlaczego nie ja?" Jeśli chory i niewidomy zdobył się na taką ofiarę, dlaczegóż bym ja nie mógł poświęcić życia Chrystusowi i na służbę Jego Kościołowi?"

   Dodatek

 Wybrane prace Marii Grzegorzewskiej  Nauczyciel niewidomy, jego przygotowanie i wartości pracy w szkole dla niewidomych (*"Szkoła Specjalna" 1937/1938, nr 1-5.)

(fragmenty)  

Wychowanie dzieci niewidomych w zakładzie powinno być powierzone jednocześnie nauczycielom niewidomym i nauczycielom widzącym. Zagadnienie to było szeroko i gorąco dyskutowane na łamach prasy pedagogiki specjalnej. Nauczyciele niewidomi i widzący w szkolnictwie dla dzieci niewidomych mają swoich zwolenników i przeciwników

szczerych i zapalonych. W polemikach tych i dyskusjach nie raz ma się wrażenie, że cel prawdziwy jest usunięty na bok, a może nawet zapomniany: sprawa wychowania dziecka niewidomego. A właściwie obecnie sprawa ta przedstawiać się już powinna zupełnie jasno, od powstania bowiem pierwszej na świecie szkoły dla niewidomych nagromadziło się już dosyć materiału rzeczowego, aby odpowiedzieć na wszelkie w tej sprawie znaki zapytania i rzucić jasne światło na to zagadnienie. Począwszy od niewidomego Puiseaux, który

uczył syna czytania za pomocą wypukłych liter ruchomych, poprzez grupkę niewidomych młodocianych nauczycieli, którzy w szkole Valentina Hauy uczyli początków dzieci widzące, poprzez prace znakomitego niewidomego Mikołaja Saundersona z pierwszej połowy XVII w., profesora matematyki i fizyki w uniwersytecie w Cambridge, którego wykłady, np. z teorii optyki, ściągały tłumy słuchaczy, poprzez długi szereg prac nauczycieli niewidomych w naszych wreszcie czasach - mamy już nie tylko jasne teoretyczne założenia co do wartości pracy nauczyciela niewidomego, ale i rzeczowe jej dowody, płynące od tylu już lat z doświadczeń i obserwacji nad jego pracą i jej wynikami.

W stosunku do tego zagadnienia, tak samo jak w stosunku do opieki wychowawczej nad niewidomymi w ogóle, przeżywamy jak gdyby trzecie stadium. Jak wiemy, prawie do końca XVIII w. opieka nad niewidomymi polegała jedynie na dorywczej, przypadkowej akcji organizowania dla nich przytułków. Zakorzenione było bowiem mniemanie, że ślepota eliminuje wszelką możliwość kształcenia i wszelką możliwość przystosowalności społecznej.

W jaskrawym przeciwieństwie do tego były wiadomości, przenikające tu i ówdzie, o nadzwyczajnych zdolnościach i inteligencji pewnych niewidomych jednostek. Wszystkie te wiadomości jednak, chociaż interesowały i zdumiewały - nie wpływały na utarty już pogląd w stosunku do ogółu niewidomych. Dopiero od połowy XVIII w. pogląd społeczeństwa i stosunek jego do niewidomych zmienia się, przekształca i na właściwe skierowuje tory. Pierwszym taranem, burzącym w połowie XVIII w. podstawę wyłącznie filantropijną opieki nad niewidomymi jest słynna praca Diderota, który po raz pierwszy stara się wyraźnie wykazać możność systematycznego kształcenia niewidomych. I dalej: Valentin Hauy wprowadza zasadniczą zmianę w dotychczasowych zapatrywaniach na wychowanie

niewidomych, zakładając pierwszą na świecie szkołę dla nich i kładąc podwaliny dla wielkich późniejszych poczynań w dziedzinie szkolnictwa dla niewidomych i na drodze możliwości przystosowania ich do życia w społeczeństwie. Hauy dowodzi światu, że niewidomi mogą się kształcić, że należy ich otoczyć opieką wychowawczą i przystosować do życia pożytecznego w społeczeństwie. Otwiera się nowy okres w historii niewidomych i historii stosunku do nich społeczeństwa widzących. Niewidomy zyskuje prawo obywatelstwa jako wartościowy członek społeczeństwa.

Oczywiście, że po tych zasadniczych przełomach w poglądach na istotę i charakter wychowalności niewidomych, wpływ pierwszej szkoły dla niewidomych promieniuje szeroko, społeczeństwa zaczynają się tą sprawą interesować i stopniowo na wzór Paryża zaczynają powstawać w różnych krajach szkoły dla niewidomych, które poza nauką

ogólną mają uzbrajać każdą jednostkę w odpowiedni dla niej zawód do pracy w społeczeństwie. Stopniowo coraz wyraźniej nawiązuje się zbliżenie między widzącymi i niewidomymi, gromadzą się bogate materiały pracy, z nimi bogate doświadczenia w sprawie wyboru zawodu i przygotowania zawodowego, wartościowe materiały pod budowę

pedagogiki niewidomych, doświadczenia w stosunku do różnych zagadnień w dziedzinie opieki wychowawczej nad niewidomymi. I otóż my, teraz właśnie z tym całym zasobem materiałów, z całym bogactwem doświadczeń wchodzimy jak gdyby w stadium trzecie w opiece wychowawczej nad niewidomymi - stadium wartościowania zdobytych już wszechstronnie doświadczeń i w oparciu o warunki życia kulturalno-gospodarczego, organizacji opieki wychowawczej nad niewidomym, organizacji pracy jego z punktu widzenia przystosowalności społecznej. W stadium poprzednim hasłem było - niewidomy jest wychowalny, więc twórzmy dla niego zakłady wychowawcze, w stadium trzecim, tj. naszym obecnym, hasłem jest - niewidomy jest użytecznym i wartościowym członkiem

społeczeństwa, należy więc na podstawie zdobytych doświadczeń zreorganizować prace wychowawczą nad nim z punktu widzenia jego przystosowalności społecznej.

W sprawie zagadnienia, które nas w chwili obecnej specjalnie interesuje - w stosunku do wartości pracy nauczyciela niewidomego - na podstawie tyloletniego dorobku doświadczeń w tej dziedzinie stwierdzić musimy, że w szkole dla niewidomych wartość nauczyciela niewidomego jest jeszcze wprost niedoceniona i że obecnie sprawa ta powinna być już uważana za przesądzoną w kierunku pozytywnym i rozpatrywana jedynie z punktu widzenia

organizacyjnego oraz przygotowania do pracy.

Ujmijmy więc choć w kilku rysach wartość pracy nauczyciela niewidomego. Jednym z głównych błędów dawniejszych badań nad niewidomym, jak wiemy, było budowanie psychologii niewidomych i ich pedagogiki na podstawie psychologii widzących. Najlepszą z metod badania byłaby niewątpliwie ta, która by się opierała na współpracy jednych z drugimi, na wczuciu się psychologa w indywidualność niewidomego i na interpretowaniu jego

przejawów duchowych dzięki pomocy okazanej przez samego niewidomego. W rezultacie wspólnych wysiłków zarysowałby się jasno obraz psychiczny niewidomego. Doskonałym przykładem, jak w wychowaniu niewidomych liczyć się należy z ich specjalnymi właściwościami w poznaniu świata i w ujmowaniu zagadnień jest choćby znamienny fakt, że podczas gdy niewidomi jednogłośnie stwierdzali znakomitość pomysłu pisma Braille'a -

dyrektorzy i nauczyciele widzący długo bardzo byli do niego tak wrogo nastawieni, że uczniowie zmuszeni byli korzystać z tego pisma po kryjomu. Braille, będąc niewidomym, w pomyśle systemu pisma swego opiera się na właściwościach psychiki niewidomego i ten fakt właśnie stanowi o wielkiej doniosłości jego wynalazku. W pomyśle swoim Braille wyprzedził wyniki badań naukowych; psychologia później dopiero potwierdza słuszność jego założeń.

Przede wszystkim więc choćby to, że dotyk nie posiada łatwości wzroku w odróżnianiu linii ciągłych, że jest zmysłem wrażeń przerywanych, ujęcie powierzchni przez dotyk nie jest doskonałe, ujęcie zaś punktów jest o wiele dokładniejsze.

Nic więc dziwnego, że ten sposób pisania niewidomych zbijał z tropu widzących. I trzeba było aż 25 lat walki, ażeby w tym samym Instytucie, w którym sposób tego pisma powstał, zostało ono oficjalnie przyjęte. Zatrzymaliśmy się dłużej nad tym przykładem w celu wykazania, jak niesłychanie ważny, już choćby z punktu widzenia psychologicznego, jest udział niewidomych nauczycieli w kształceniu niewidomych. Nauczyciel taki jest w stanie

poznać i zrozumieć lepiej ucznia swego i może lepiej wykorzystać drogi poznania świata dziecka niewidomego. Łatwiej też zdobywa jego zaufanie i łatwiej może z nim współżyć. Z punktu widzenia metody nauczania niewidomy nauczyciel lepiej może przystosować odpowiednio materiał dydaktyczny i dostępniejszymi go podać drogami. Z doświadczenia zresztą wiemy, z jakim powodzeniem uczą nauczyciele niewidomi i jak się z klasą swoją blisko zżywają. Poza więc wszystkimi innymi względami, biorąc jedynie pod uwagę korzyść dziecka - nauczyciel niewidomy jest wprost niezbędny w szkole dla tego rodzaju dzieci.

Z drugiej strony jednak bezsporna jest sprawa wartości kontaktu dziecka niewidomego z widzącymi i to od wczesnego dzieciństwa - dla przeciwdziałania pewnego rodzaju izolacji, jaką brak wzroku może wytwarzać, i dla głębszego poznania i zrozumienia świata ludzi widzących, którzy się w nim doskonale orientują, wprowadzają w pewien ład i porządek, urządzenia i prawa na podstawie czynników natury wzrokowej - a ponieważ niewidomy w

tym świecie właśnie ma żyć i działać, jak najpełniej więc ten świat i życie poznać musi, zbliżając się do widzących i nawiązując z nimi jak najgłębszą łączność. Zresztą i wychowanie fizyczne niewidomych wymaga koniecznie współudziału widzących ze względu na ciągłą kontrolę postawy i ruchów niewidomego.