„zawsze redaktor”
Plerre Villey
Niewidomy dobroczyńca niewidomych Maurycy de la Sizeranne(*przekład z oryginału francuskiego: Wanda Zaleska-Kurnatowska, wyd. Poznań b.r. (w 1.30-ych)). (fragmenty)
Ludwik Maurycy Monier de la Sizeranne urodził się 30 lipca 1857 r. w Tain, małym miasteczku, leżącym w departamencie Drome nad brzegami Rodanu. Jego wielkie, niebieskie oczy patrzące z jednej strony na sewenny z drugiej na wspaniałości Alp delfinackich - zdawały się być stworzone na to, aby chłonął najwytworniejsze formy piękna. Ojciec jego, zdolny malarz pejzażysta, a zwłaszcza rysownik wielkiego talentu, pozwalał dziecku bawić się w kącie swojej pracowni. Malec próbował naśladować ojca i zapełniał albumy rysunkami. W tej starej rodzinie francuskiej, przywiązanej do ziemi, o obyczajach patriarchalnych, zaczerpnął Maurycy mocne tradycje intelektualne i moralne oraz tradycje poświęcania się dla dobra publicznego. Zamiłowania indywidualne dziecka zaakcentowały się wcześnie. Przypatrzmy się jak się bawi, zabawa najlepiej odzwierciedla duszę dziecka. Obserwujemy w nim mało wyobraźni, żadnej fantazji. Lubi rozbierać maszyny, badać ich tryby, poznawać mechanizm poruszający jego zabawki. Zamiłowanie do nauk ścisłych, które się w nim później tak silnie rozwinęło, już wówczas się zaznacza. Posiada mały warsztacik stolarski, który lubi nade wszystko, a praca przy tym warsztacie wyraźnie wskazuje na kierunek jego umysłowości. Pragnie robić przedmioty "które mogą się do czegoś przydać". Pragnie działać zawsze dla celów realnych i dochodzić do dotykalnych, uchwytnych rezultatów. Owoce zaś tej pracy będą dla bliźnich. Tak jak wszystkie dzieci, zadaje pytania bez końca, ale przedmiotem jego pytań jest najczęściej trudne życie wieśniaków, którzy kłaniają się nisko jego dziadkowi. Maurycy skończył lat 9. W piękny dzień jesienny, 4 października 1866 r. zdarza się straszny wypadek. Cała rodzina przybyła właśnie do zamku Ferralhon, gdzie mieszka babka Maurycego. Chłopak wysiadł z powozu. W zamęcie pierwszych chwil powitania wychodzi na taras z łukiem w ręku. Zdjął go ze ściany w sieni, aby wypróbować tę starą, dawno nie używaną zabawkę. Strzela. Kiedy podniósł główkę, aby śledzić wzrokiem kierunek krzywej, którą strzała opisuje w powietrzu, strzała powraca i uderza go w oko. Ból straszny. Ale oko nie krwawi. I dziecko nie mówi nic. Dopiero przy stole babka zwróciła uwagę na to, że chłopczyk nic nie je. Pytają co mu jest. "To nic, to nic!". Zastosowują domowe środki, używane wtedy, ale po pewnym czasie okazuje się, że drugie oko jest już również zaatakowane... Zasięgają w Paryżu rady najlepszych okulistów. Wreszcie postanawiają operację, aby choć jedno oko uratować. Nie znano wówczas jeszcze środków znieczulających. Opowiadano mi, że kiedy trzeba było zastosować wypalanie żelazem, dziecko dosiadło krzesła jak konia i uchwyciwszy się rączkami poręczy, podczas całego zabiegu ani drgnęło. Zwolna, miotani straszną trwogą, to znów łudzeni nadzieją, rodzice musieli pogodzić się z okrutną rzeczywistością: dziecko ich pozostanie niewidome! W swym nowym życiu, w które zresztą zabiera cały zapas dawnych świetlanych obrazów, trochę powabny z natury, ale pełen życia w godzinach zabawy, mały Maurycy przy boku swoich zrozpaczonych rodziców jest jedynym nie domyślającym się nieszczęścia, które nań spadło! Nie jest wykolejony. Pozostaje tym samym dzieckiem, jakim był przed katastrofą. Jak dawniej ulubioną jego zabawką jest warsztat stolarski. Ze wszystkiego chce sobie zdawać sprawę za pomocą dotyku. W parku z wychowawczynią wymierza obwód klombu. Składa i rozbiera sam uprząż, i prosi aby mu wolno było samemu zaprząc konia, bo jego zamiłowanie do koni, prawdziwa pasja lat chłopięcych, zupełnie się nie zmniejsza. Jest zawsze tym samym małym Maurycym, czynnym, przedsiębiorczym, odważnym i wytrwałym, który pewnego dnia, zajęty przy jakimś remoncie tak silnie uderzył się w głowę, że ślad tego uderzenia pozostał mu na całe życie, biała blizna wśród kasztanowych włosów. Wypadek z łukiem nie pozostawił w jego duszy żadnych pierwiastków lęku. Zainstalowano dla niego w ogrodzie przyrządy gimnastyczne: codziennie oddawał się tym ulubionym ćwiczeniom. Na wychowanie go jako niewidomego wpłynął niezmiernie ustrój wewnętrzny dworu w Marges. Marge ma swoją kaplicę, upamiętnioną niejedną uroczystością rodzinną, ma własny młyn, własny piec do chleba, własną hodowlę jedwabników, własne winnice i kadzie fermentacyjne do wina, własne psiarnie i własne specjalne przestrzenie do hodowania zwierzyny. Ma własną kuźnię z ogromnym miechem, nie mówiąc już o stolarni, doskonale urządzonej i zaopatrzonej w narzędzia. Dla chłopca, którego zaciekawia mechanika i wszystko, co dotykalne i praktyczne, ileż sposobności do nauczenia się mnóstwa rzeczy! Maurycy wypytuje robotników, wtajemnicza się w prace każdego działu i stara się je wypełnić samodzielnie. Co za niesłychana gratka dla dziecka niewidomego! Tylu innych - o ile mądre kierownictwo nie zdoła temu zapobiec - odosabnia się zupełnie od życia zewnętrznego! Biedacy zamykają się w sobie i toną w snach nieokreślonych, zbyt skąpo odżywianych przez zmysły. Tego groźnego niebezpieczeństwa uniknął Maurycy dzięki "lekcjom o rzeczach", których kurs rok rocznie przechodził w Marges. Umysł jego wypełnia się pojęciami konkretnymi, a ręka przyzwyczaja się do posługiwania się bez skaleczenia - piłą, heblem, młotkiem, dłutem i zdobywa tę zręczność i lekkość, które będą tak cenne w jego późniejszym życiu niewidomego. Rodzice zdecydowali się wreszcie umieścić go w szkole dla niewidomych. Maurycy sam wpłynął na powzięcie tej decyzji. "Jestem niewidomy, chcę być wychowany jak niewidomy". Przebył rok w szkole w Arras, prowadzonej przez zakonnice, potem wstąpił do Institution Nationale w Paryżu, najstarszej i najsłynniejszej w całym świecie szkoły dla niewidomych. Oto go widzę w grupie dzieci, które rozmawiając i dyskutując z ożywieniem, równym krokiem przemierzają biegnący dookoła podwórza asfaltowy chodnik, na którym tak łatwo zorientować się spacerującym. Widzicie, inni chłopcy trzymają się pod ręce - on nie. Idzie sam prawie na końcu. Jego wytworność, jego rezerwa, jego delikatne rysy odosabniają go spośród towarzyszy.... Pulpit jego w sali naukowej jest pełen grubych ksiąg: gramatyka, arytmetyka, geografia, białe karty, pokryte małymi, wypukłymi punktami. Zadania swoje pisze przy pomocy rowkowanej tabliczki. A jest to w owym czasie nowością. Zaledwie od lat dwudziestu książki brajlowskie zastąpiły w tej szkole książki pisane alfabetem łacińskim. Naturalnie, dla intelektualnych potrzeb Maurycego ta szkoła będzie nie wystarczająca. W późniejszym swym życiu Maurycy de la Sizeranne uzupełni te braki. Ale możliwość korzystania z wykładów w Sorbonie, rozkoszna włóczęga wśród książek wszelkiego rodzaju - to wszystko przyniesie mu korzyść jedynie dzięki brajlowi, którym się wprawnie posługiwał. Pozwoliło mu to robić mnóstwo notatek i skrótów. Na razie będąc w szkole, oddaje się cały opanowaniu brajla. Zdobywa w ten sposób niezależność jako pracownik umysłowy. Jego akta w Stowarzyszeniu Valentina Hauy, rękopisy jego dzieł, wszystko to jest pisane wypukłym pismem brajlowskim. W dobie gdy system brajla wszędzie poza granicami Francji jest jeszcze atakowany, zwalczany, wzgardzony, on zdaje sobie sprawę z nadzwyczajnych możliwości brajla i olbrzymia część jego pracy, nie małego bynajmniej znaczenia, polegać będzie na wydobywaniu z pisma brajlowskiego różnych nieoczekiwanych zastosowań. Uprawia z zapałem naukę gry na fortepianie, organach i harmonium. Gra na flecie w orkiestrze zakładowej, która daje co roku kilka publicznych koncertów. Nie obawiajmy się, że to wszystko będzie stracone dla jego przyszłego dzieła. Może potrzeba było, by przeżył to życie, by dotknął z bliska potrzeb, trudności i przeszkód, z jakimi się stykać musi niewidomy muzyk, aby przez pewien czas był, że tak powiemy, w jego skórze. Może dzięki temu potrafił w przyszłości obmyślić tak doskonałe metody przyjścia z pomocą muzykom ociemniałym. Na polu nauk społecznych mistrzem Maurycego de la Sizeranne był Fryderyk Le Play. Zastaniemy później Maurycego jako pilnego uczestnika posiedzeń "Związków pokoju społecznego". Jedno z jego pierwszych studiów o niewidomych będzie tam tematem rozważań. Co go oczarowało w nauce Le Playa? Najprzód pojęcie rodziny, zbudowanej mocno, przywróconej w swej roli zasadniczej komórki socjalnej i scalającej w swym żywym organizmie rozproszone jednostki. "Zakłady dobroczynne - pisze - są tylko paliatywami. Powinny one starać się nie o zastąpienie rodziny, ale dopomagać jej w pracy i staraniu o niewidomego, a miejsce rodziny zająć dopiero wtedy gdy ona zawiedzie. Żyć jako niewidomy jest pewną sztuką. A posiąść ją może tylko ten, kto się pogodził z faktem utraty wzroku". Nikt tak prosto - nikt tak swobodnie nie pogodził się ze swym położeniem jak Maurycy de la Sizeranne. Maurycy ma lat 20. Życie stoi przed nim otworem, posiada stosunki, majątek. Oddaje się z zamiłowaniem pracy umysłowej. Uczęszcza na wykłady do Sorbony i College de France i jest to dla niego rozkoszą. Nie mniej pociąga go sztuka. Są to właśnie lata gdy Paryż szaleje za Wagnerem albo zawzięcie go zwalcza. Maurycy jest zagorzałym wagnerystą i otwarcie staje w gronie manifestantów na premierze Lohengrina. Pragnąc pozostać w bliskim kontakcie z Instytutem, przyjmuje posadę nauczyciela muzyki (fletu i fortepianu). Dom jego jest zawsze otwarty dla kolegów. Sam zaś spędza nieraz długie godziny w Instytucie. Lubił siedzieć w pokoju, w którym profesorowie w przerwach między godzinami lekcji, gawędzili lub odpoczywali. Ale spojrzenie jego serca biegnie dalej, wybiega poza krąg tych, z którymi rozmawia. Oni bowiem mają na myśli tylko swoich uczniów niewidomych z Instistution. Maurycy myśli o niewidomych z całej Francji. Dumał o niewidomych, co utracili wzrok już jako dorośli, o których wiele mówiono na kongresie w 1878 r., ale dla których nie istniała jeszcze żadna szkoła reedukacyjna. Zresztą w Institution było tylko 225 miejsc... Zaczyna myśleć o stowarzyszeniu wielkim, bogatym, potężnym, które by rozciągnęło opiekę na wszystkich bez wyjątku niewidomych. Zaopiekowałoby się od kołyski dzieckiem niewidomym, umieściłoby w odpowiedniej szkole, a ponieważ bez gruntownego wykształcenia nie może być mowy o skutecznym działaniu, podjęłoby się współpracę ze szkołami i dopomagałoby im w spełnianiu trudnego zadania. Zwłaszcza jednak Stowarzyszenie miałoby na celu organizowanie życia niewidomych wśród społeczeństwa widzących i roztaczałoby opiekę nad ludźmi, którzy z racji swego kalectwa opieki tej potrzebują w ciągu swej całej ziemskiej wędrówki. Tym tylko sposobem - myślał - wielka idea Valentina Hauy mogłaby być urzeczywistniona. Dlaczego niewidomi nie mieliby mieć w przyszłości swego czasopisma?... Właśnie we Włoszech czynione są pierwsze próby w tej dziedzinie. De la Sizeranne śledzi je z zainteresowaniem. Dlaczego muzycy niewidomi nie mogliby mieć do dyspozycji nut, które by im pozwoliły rywalizować z muzykami widzącymi?... Rozważmy dalej, dlaczego brajl nie miałby w przyszłości dostarczać niewidomym wszystkiego, co jest potrzebne do wysokiej kultury umysłowej?... Trzeba zacząć od zbadania brajla, ażeby móc wydobyć z niego wszelkie możliwości. Trzeba zaradzić w miarę możności wadom książki, przeznaczonej do czytania za pomocą dotyku, książki ogromnej rozmiarami: trzeba uprościć metody jej drukowania. Są to problemy techniczne. Pewnego dnia w czasie przechadzki przyszedł mu nagle do głowy projekt metody, która by pozwoliła pokrywać punktami obie strony drukowanego arkusza, to znaczy da w rezultacie 50% oszczędności papieru... Tytuł pierwszej broszury Maurycego de la Sizeranne Niewidomi pożyteczni (Les aveugles utilea) z 1881 r. jest już sam przez się programem. Należy dawne pojęcie niewidomego zastąpić pojęciem nowym, które brzmi, jak następuje: niewidomy jest to taki sam człowiek jak każdy z nas, pomniejszony niewątpliwie w swych możliwościach produkcyjnych, zdolny jednak - pod warunkiem, że mu się wybierze odpowiednie zajęcie - do tego, by się stać pożytecznym członkiem społeczeństwa. Broszura Maurycego de la Sizeranne była napisana lekko. Rozsyłano ją bezpłatnie każdemu, kto jej zażądał. Tytuły poszczególnych rozdziałów brzmią jak następuje: Ociemniały rzemieślnik, Stroiciel, Nauczyciel muzyki, Organista, Kantor. Wszystko to w 1881 r. było dla przeciętnego czytelnika nowością. Wcielić w porządek społeczny wynalazki Valentina Hauy i Ludwika Braille'a i w tym celu obudzić szeroki ruch na rzecz ociemniałych - oto zadanie Maurycego de la Sizeranne. Trzy początkowe kroki w tym kierunku to opracowanie skrótów brajlowskich (1882), pierwsze numery czasopisma w brajlu (1883 - 84) i Biblioteka Brajlowska (1884). Brajlowskie czasopismo "Louis Braille" było pierwszym wydatnym łącznikiem między niewidomymi. Cel pisma tak był sprecyzowany: "jednoczyć wszystkich niewidomych czytających po francusku, informować ich o wszystkim, co może dla nich być pożyteczne, a czego gdzie indziej dowiedzieć się nie mogą". "Louis Braille" budzi w swoich czytelnikach zaufanie do siebie samych, niezawodny środek zachęcający do wysiłku i do podnoszenia poziomu moralnego. Maurycy de la Sizeranne jedną ręką podawał niewidomym pismo "Louis Braille", drugą wyciągał do widzących z pisemkiem "Valentin Hauy", w czarnym druku. Każdy numer "Louis Braille" przynosił sprawozdanie z czasopism angielskich, francuskich i niemieckich. Rozpisana zostaje szeroka ankieta dotycząca niewidomych i ich ręcznej pracy w różnych krajach, nie wyłączając Egiptu. Oto znów długi artykuł o warsztatach w Edynburgu, w których podobno praca przynosi rezultaty, zasługujące na to, aby się nad nimi zastanowić we Francji. Inny znów artykuł poświęcony jest szkole dla niewidomych w Kanadzie. I na odwrót, francuski ruch niewidomych zaczyna oddziałowywać tą samą drogą na zagranicę. Od pierwszego roku istnienia czasopisma "Valentin Hauy" przenika wszędzie gdzie się zajmują ociemniałymi, nawet do Brazylii i do Austrii. Czasopisma zagraniczne zaczynają przedrukowywać z niego artykuły. Ociemniali są już zgrupowani. Proszą teraz, aby zorganizować pracę z nimi i dla nich. Praca ta rozpadnie się na trzy działy: Konferencja, Muzeum i Biblioteka. "Będziemy studiować nowe wynalazki, dyskutować nad nimi i nad nowymi projektami, które zostały przedstawione redakcji "Valentin Hauy". Konferencje - to jakby laboratorium, pracownia poszukiwań, w której wytyczy się zasady tyflologii. Muzeum i Biblioteka imienia Valentina Hauy są do pewnego stopnia uzupełnieniem Konferencji, zbiorem materiałów niezbędnych do prac laboratoryjnych". Muzeum jest zbiorem przyrządów wszelkiego rodzaju używanych przez ociemniałych dawniej i obecnie lub też wynalezionych do ich użytku. Powoli Maurycy de la Sizeranne montuje kółko ogromnego mechanizmu, otacza się równocześnie gronem współpracowników, którzy władali językami obcymi. Wśród rozlicznych zajęć znajduje jeszcze czas na podróże. Po Amsterdamie widzimy go w 1888 r. w Kolonii na niemieckim kongresie niewidomych nauczycieli. Wielkie poważanie, którym specjaliści wszystkich krajów otaczają tego trzydziestoletniego młodzieńca, jest miarą powagi, jaką wydawnictwo "Valentin Hauy" dla niego zdobyło. Na tym kongresie de la Sizeranne przedstawił raport o nauczaniu muzyki i o zawodzie muzycznym dla ociemniałych. Na ten temat Francja mogła udzielić zagranicy cennych wskazówek. Muzykografia paryska została oficjalnie uznana za muzykografię międzynarodową. Z kolei Maurycy de la Sizeranne przywiózł nowe przyrządy do swego muzeum i wiele nowych myśli, które miały następnie dojrzeć. Jeśli w owych latach "Valentin Hauy" i Konferencja zajmują się tak czynnie pierwszorzędnym dla niewidomego dziecka zagadnieniem lekcji o rzeczach i modelowaniu w szkołach, to prawdopodobnie dlatego, że Maurycy de la Sizeranne zwiedzał w okolicach Kolonii szkołę w Duren, gdzie jak w większości szkół niemieckich przedmioty te były doskonale postawione. Anglia dała mu wiele więcej niż Niemcy. Przebywa tam w 1890 r. i również składa bardzo ważne sprawozdanie na kongresie ociemniałych nauczycieli. Maurycy de la Sizeranne jest tym, który przygotuje przyszłe kongresy międzynarodowe niewidomych. Odbędą się one w Paryżu z okazji wystawy wszechświatowej, raz w 1889 r., a potem w 1900 r. Cały trud ich organizacji weźmie na swoje barki. Stanie się punktem centralnym wielkiego międzynarodowego ruchu tyflologicznego, w którym dzięki niemu Francja zajęła stanowisko i rolę kierowniczą. A wewnątrz Stowarzyszenia organizuje się powoli Patronat. Patronat jest ostatnim etapem wszystkich działów stworzonych przez Maurycego de la Sizeranne. W godzinach swoich przyjęć (przynajmniej cztery razy tygodniowo) Maurycy de la Sizeranne wysłuchuje rodziców przychodzących prosić o radę i wskazówki w wychowaniu swego niewidomego dziecka. Częściej jeszcze dorosły niewidomy przychodzi prosić o radę. Wynajdywanie posad - oto, co się stało teraz wielką troską Maurycego de la Sizeranne. Podróżował w poszukiwaniu wakansów dla organistów. Zwolna ukonstytuowało się regularne pośrednictwo pracy. Centrum zamówień było w czasopiśmie "Louis Braille". Pewnego dnia wielka nowina. "Louis Braille" pisze, że niewidomy stroiciel i nauczyciel muzyki otrzymał pozwolenie podróżowania na linii orleańskiej, płacąc tylko jeden bilet za siebie i za swego przewodnika. Redakcja pisma ujmuje sprawę w swoje ręce. W ten sposób powstał od 1888 r. w gabinecie Maurycego de la Sizeranne dział zniżek kolejowych, który z czasem rozrósł się bardzo szeroko. Innym znów razem czytelnicy "Louis Braille'a" dowiadują się, że jeden z członków Konferencji otrzymał polecenie odwiedzania niewidomych analfabetów w ich mieszkaniach i uczenia ich brajla. Pamiętny wieczór 3 grudnia 1888 roku. Zwykli bywalcy zgromadzeni są u Maurycego de la Sizeranne. Komendant Barazer zabiera głos - Aby ujrzeć to wielkie dzieło, o jakim marzysz, należy już tylko wykończyć dziś jego zewnętrzne zarysy. Akt oficjalny, który to Dzieło ma powołać do życia, właściwie potwierdzi tylko jego istnienie i ujmie w paragrafy jego stronę prawną. Oto nasz statut: pomagać niewidomym wszelkich stanów i wszelkimi sposobami. Rozszerzać zainteresowanie ruchem na korzyść ociemniałych i jednoczyć osoby, które się nimi interesują. Wyszukiwać i polecać najlepsze metody nauczania umysłowego i fachowego. Zwiększać ilość książek do użytku niewidomych, zredukować cenę książek, udostępnić je wszystkim za pomocą bibliotek wędrownych. Popierać udoskonalanie narzędzi specjalnych i aparatów, starać się uzyskać obniżenie ich ceny i popularyzować je w miarę możności. Popierać wszelkie ulepszenia i udoskonalenia, które są niewidomym pożyteczne, wyjednywać u władz, u administracji, aby były podjęte wszystkie kroki niewidomym przychylne. Studiować i popularyzować sposoby zapobiegania utracie wzroku. Wystarać się o to, aby niewidomi mogli korzystać z dobrodziejstw instytucji filantropijnych założonych dla wszystkich potrzebujących pomocy. Opiekować się ociemniałymi dziećmi, zachęcać rodziców i udzielać im wszelkich wskazówek dotyczących wychowania i wykształcenia tych dzieci. Studiować, polecać, stosować najlepsze systemy pomocy, opieki, poparcia moralnego i materialnego dla dorosłych niewidomych pracowników. Wszystkie te działy stworzone już, żywotne - jednoczymy dziś w jedno wielkie Dzieło. Stowarzyszenie, które jednoczy czasopismo "Valentin Hauy" Konferencję, Bibliotekę i Muzeum imienia Valentina Hauy - nie może być niczym innym jak tylko "Stowarzyszeniem im. Valentina Hauy". "Przyjaciele! - mówił Maurycy de la Sizeranne - godzina wielkiej przemiany wybiła dla nas rzeczywiście tylko w tym wypadku, jeżeli będziemy mocno zdecydowani pozostać wierni trzem zasadom naczelnym, które dotąd nami kierowały. Najtrudniejsza do zachowania - to zasada ścisłego porozumienia ze wszystkimi instytucjami pracującymi dla niewidomych. Rozdrobnieni na małe działy nie przeszkadzaliśmy nikomu. Inaczej będzie, gdy staniemy się wielką centralą. Celem naszym jest wspomaganie starań, czynionych dla dobra niewidomych, bez względu na miejsce i rodzaj tych starań. Będziemy zatem wspomagać, jeżeli tylko środki materialne nam na to pozwolą, stowarzyszenia inne, założone dla dobra niewidomych. Nigdy się im nie podporządkowując, będziemy jednak skierowywać do nich interesantów niewidomych. Drugie zagadnienie, które mnie niepokoi, to ciężar kosztów ogólnych. Prawie zawsze koszta te zabijają wszelkie dzieła uważane za wielkie... My więc stawszy się wielkim Dziełem, pozostaniemy Dziełem skromnym. Pomiędzy dochodami stałymi zapiszemy w naszym statucie czynną współpracę tych spośród naszych członków, którzy poświęcą część swego czasu i zdolności pracy w Stowarzyszeniu. Składki członkowskie będą niskie, ponieważ bardziej niż o znaczne fundusze chodzi nam o zgromadzenie wielkiej ilości czynnych współpracowników, gotowych do zatrudnienia niewidomych lub do starania się dla nich o pracę. A teraz punkt główny. Nasze przedsięwzięcie udało się, ponieważ my, którzy je zapoczątkowaliśmy jesteśmy niewidomi. Mamy w tych sprawach kompetencję, którą nam dało nasze kalectwo. Przemieniamy niewidomych w tyflofilów. Gdyby nasze dzieło rozrósłszy się - wymknęło się z rąk niewidomych, tym samym byłoby skazane na zagładę. Statut nasz musi więc zapewnić niewidomym liczny udział w administracji. Połowa członków Zarządu musi być wybrana spośród ociemniałych. Jeżeli przewodniczącym będzie widzący, to - Sekretarzem Generalnym musi być niewidomy. Dlaczego bym miał dziś, w ścisłym kółku, nie wypowiedzieć zupełnie otwarcie swojej myśli, która wszelako w Statucie nie zostanie zapisana? Należałoby tak sprawy postawić, aby widzący w Stowarzyszeniu byli tylko dostarczycielami funduszów, doradcami i wykonawcami poleceń niewidomych, w których rękach powinno pozostać zawsze kierownictwo, przynajmniej w kwestiach technicznych. We wszystkich miejscowościach, w których Stowarzyszenie ma pewną liczbę sympatyków mogą za zezwoleniem władz być utworzone grupy lokalne. Marzę o umieszczeniu przy każdym niewidomym ręki, która by go wiodła i podtrzymywała przez całe życie!" W niecałe dwa miesiące po tym zebraniu, 28 stycznia 1889 r. Stowarzyszenie im. Valentina Hauy było urzędowo ukonstytuowane. Trzy komisje podzieliły pomiędzy siebie pracę. Pierwsza - Komisja Propagandy - nie tylko miała za zadanie zaznajamiać ze sprawą niewidomych, ściągać sympatyków i datki. Przypadło jej jeszcze w udziale stworzenie wielkiego ruchu na korzyść niewidomych i rozszerzanie wszędzie przekonania o użyteczności ociemniałego. Druga komisja, zwana Komisją Badań Naukowych i Wydawnictw, stanowiła niejako mózg organizacji. Jej zadaniem jest opracowywanie różnych pomysłów, które właściwe sekcje wprowadzać miały w czyn. Zajmuje się gromadzeniem materiału dla szkół specjalnych, unifikacją metod i koordynacją wysiłków. Wszystko zbiega się w trzeciej Komisji - Komisji Patronatu. Dwie pierwsze przygotowywały jej akcję. Pierwsza sekcja tej komisji zajmuje się dziećmi w wieku przedszkolnym. Informuje rodziców o możliwej dla tego dziecka przyszłości, daje im wskazówki niezbędne do początkowego wychowania, wreszcie z nadejściem odpowiednich lat umieszcza w szkole i śledzi jego rozwój przez cały czas trwania nauki. Następna sekcja ma w opiece młodzież szkolną. Wskazuje odpowiedni zakład wychowawczy i szkołę, bierze na siebie wszystkie kroki w celu umieszczenia dziecka w bursie, czuwa nad swymi wychowankami podczas ich studiów szkolnych. Inna jeszcze sekcja poświęcona jest dorosłym ociemniałym, ludziom zdolnym do nauczenia się jakiegoś fachu. Następna sekcja, zwana sekcją "pracowników dorosłych", niesie pomoc bardzo różnorodną, stosownie do warunków i okoliczności, w jakich jej protegowani się znajdują. Piąta i ostatnia sekcja bierze w opiekę starców i tych wszystkich, którzy z powodu podeszłego wieku lub choroby są do pracy niezdolni, a pomóc im można już tylko materialnie lub przez umieszczenie w przytułku. De la Sizeranne tworzy radę zarządzającą. Zaciąga więc w swoje szeregi profesora uniwersytetu, księdza, który się zajmuje umieszczaniem organistów, prawnika, inżyniera. Pierwsze lata istnienia Stowarzyszenia im. Valentina Hauy była to doba pełni rozwoju intelektualnego Maurycego de la Sizeranne i jego radości. Pomiędzy nowymi działami, które wydatna pomoc prywatna pozwoliła Maurycemu de la Sizeranne powołać do życia, wymienię trzy: 1. Szkoła dla zaniedbanych niewidomych, która jest przedziwną placówką cierpliwości i miłości chrześcijańskiej. W szkole tej 10 dziewczynek niewidomych, opóźnionych w rozwoju, wkrótce potem 20, zostało powierzonych niewidomym siostrom od św. Pawła, które starały się rozdmuchać w ich duszach iskierkę inteligencji i rozbudzić zdolność do pracy. 2. Opieka specjalna nad niewidomymi głuchymi, których Stowarzyszenie im. Valentina Hauy wyszukuje po całym kraju. Zostaje nawiązany regularny z nimi kontakt. 3. W 1906 r. otwarcie kursu, który ma udostępnić ociemniałym we Francji nowy fach masażysty. Maurycy de la Sizeranne ciągle coś zakłada. Co rok przybywa nowy dział. Raz będzie to drukarnia brajla, to znów towarzystwo Ociemniałych Kapłanów. Srogim był cios wojny dla tego Dzieła pokoju. Współpracownicy rozproszeni przez mobilizację, współpracowniczki powołane do szpitali, redukcja wpływów. Ale kościec wielkiego Dzieła jest nietknięty. Współpracownicy niewidomi są na stanowisku. Przed Stowarzyszeniem im. Valentina Hauy staje nowy wielki obowiązek. Nikt nie przewidywał ociemniałych ofiar wojny! Począwszy od września 1914 r. ze wszystkich zakątków Francji, ze szpitali, wyrosłych nagle na całym jej obszarze niósł się ku Maurycemu de la Sizeranne rozpaczliwy głos i w wielu miejscowościach Stowarzyszenie nachylało się z macierzyńską troskliwością nad łożami ofiar strasznego kataklizmu dziejowego. Jedynie Stowarzyszenie posiadało doświadczenie w tych sprawach! A tych nieszczęsnych ofiar będzie z górą 3 tysiące! Wielkie Dzieło Maurycego de la Sizeranne wychodziło z próby wojny silniejsze moralnie, a nawet materialnie. Przybyły nowe działy. Budżety które należałoby poznać, aby sobie uprzytomnić pęd tego fenomenalnego rozwoju, to są budżety poświęcenia, ponieważ zasadą Stowarzyszenia jest opiekować się raczej niż wspomagać... W okresie tego zawrotnego rozrostu, na przestrzeni 35 lat, Maurycy de la Sizeranne dzień w dzień kierował wszystkim, do najdrobniejszych szczegółów. Codziennie rano, w lokalu przy ul. Duroc, piastując w duszy myśl, ku której urzeczywistnieniu co wieczór o krok się przybliżał, prezydował z pliką akt w ręku konferencjom i naradom, dawał inicjatywę nowym poczynaniom, dodawał impulsu zarówno urzędnikom jak pracownikom honorowym, przyjmował gości, starał się poznać nowych współpracowników, przysposabiał każdego do jego pracy i zadania. Trzymał w ręku wodze wszystkich sekcji. I ręka ta coraz szerzej otwierać się musiała aby objąć nowo powstające działy. Powiedziano o Maurycym de la Sizeranne, że posiadał geniusz propagandy. Piórem czy dłutkiem brajlowskim buduje on swoje dzieło. Książki jego są czynami. Należy pokazać społeczeństwu wielu, bardzo wielu niewidomych. Książka to niejako przedłużenie tych wystaw, które Maurycy de la Sizeranne urządza periodycznie w Stowarzyszeniu im. Valentina Hauy, i na których widuje się nie tylko prace ociemniałych, ale ich samych przy tych pracach zajętych. Wnikliwa analiza psychologiczna jest wielką zaletą trzech dzieł napisanych przez Maurycego de la Sizeranne. W 1888 r. pisze Les aveugles par un aveugle (Niewidomy o niewidomych). Jest to najbardziej urozmaicona spośród jego książek i najbardziej pociągająca. Wrażenia i wspomnienia niewidomych - to zbiór pięciu artykułów. Głównym dziełem Maurycego de la Sizeranne jest książka Les soeurs aveugles de Saint-Paul; psychologia de la femme aveugle (Niewidome siostry od św. Pawła. Psychologia kobiety ociemniałej). Posłuchajmy, co mówi Maurycy de la Sizeranne. "Jeżeli ociemniały widział do 8 lub 9 roku życia, a zwłaszcza jeżeli jego umysł był w tych latach rozwijany, natenczas stoi on zupełnie na poziomie ludzi widzących, ponieważ posiada pojęcie perspektywy, barw itp. pojęcia, których brak niewidomemu od urodzenia. Sam straciłem wzrok mając 9 lat i mogę stwierdzić, że żadne z pojęć, które wyżej wymieniłem nie jest mi obce. Muszę dodać, że jako syn artysty malarza, wychowany w pracowni pejzażysty, przez długie godziny obserwowałem manipulacje barwami. Tajemnice perspektywy nieraz były w mojej obecności przedmiotem długich dysput, a nawet przypominam sobie, jak siedząc przy małym stoliku, w rogu pracowni ojca, próbowałem rysować (marnując zresztą przy tej okazji niesłychane ilości papieru). W jednej z książek przechował się do dziś dnia rysunek mój z tych czasów, przedstawiający stóg siana, który pod moim ołówkiem w żaden sposób nie chciał przybrać kształtów wspólnych wszystkim rzetelnym stogom siana na świecie..." Najcenniejszym zmysłem intelektualnym nie jest wzrok, ale słuch, zmysł za pomocą którego dochodzą nas pojęcia abstrakcyjne. "Gdybym teraz stracił słuch - byłbym sto razy więcej odcięty od świata myśli niż wówczas, gdy straciłem wzrok. Wiem bowiem, że posiadam dziś życie intelektualne w jego najpełniejszej formie". "Proszę nie myśleć, że osoby z otoczenia niewidomego mają dla niego "tylko wyłącznie duchową, intelektualną fizjonomię" uzmysławia on sobie ich obraz z wielką rozmaitością szczególnych odczuć dotykowych i słuchowych, czasami również węchowych, i te wrażenia tak samo wzruszają, jak widzącego wzruszają rysy lub gesty utrwalone na soczewce ocznej. Ręce mają wygląd dotykalny, bardzo urozmaicony. Najprzód w kształcie, następnie w ruchach, w uścisku ręki mieści się niejako skrót całej osobowości danej jednostki, jej charakterystyka moralna i fizyczna". "Są - powiada Maurycy de la Sizeranne - ruchy, które się doskonale "słyszy". Zręczność lub niezręczność, pospolitość lub wytworność doskonale się odzwierciedlają w sposobie chodzenia. Odgłos kroku, jego rytm, jego takt zmieniają się, zależnie od wieku, płci, ustroju fizycznego, a także charakteru moralnego danej osoby. Przyzwyczajenia nabyte, zainteresowania chwili bieżącej wyciskają na nim swoje piętno. Stanowczość lub brak decyzji, roztrzepanie, porywczość lub równowaga duchowa i spokój, powaga, obojętność, żywość, nieśmiałość, pewność siebie, nienaturalność, zarozumiałość, prostota, zapał, znużenie moralne, zmęczenie fizyczne doskonale dają się zaobserwować i uchwycić słuchem. I przedmioty otaczające niewidomego żyją dlań niejako życiem realnym. Jego dom rodzinny na przykład, odwiedzany rok rocznie w porze wakacyjnej, wiąże się z jego sercem tysiącem najczulszych węzłów. Bogata dusza niewidomego może promieniować na otaczające ją osoby lub rzeczy, może je swoją własną wrażliwością i uczuciowością chłonąć we wrażeniach odbieranych codziennie, a pobudzających jego życie wewnętrzne. Ta dusza może w religii, w sztuce, w miłości zaznać wszystkich rozkoszy wrażliwości". Jeżeli zrozumieliście słowa Maurycego de la Sizeranne, nie będziecie już przypisywali niewidomemu wręcz odmiennego trybu życia zmysłowego, moralnego i intelektualnego od życia ludzi widzących. Niewidomy stanie się jednym z nas. Określić i przygotować warunki przystosowania niewidomego do życia w normalnym środowisku życiem normalnym - oto główne zadanie, które wzięła na siebie Komisja Studiów Naukowych. Jest ona rodzajem Instytutu, który się mieści w samym sercu małego świata ociemniałych, ma zaś na celu opracowywanie wiedzy specjalnej i stara się przyspieszyć jej zastosowanie. Maurycy de la Sizeranne wyłoży nam zasady, mające na celu organizowanie akcji Stowarzyszenia im. Valentina Hauy, zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej, i ustali pojęcie o niewidomym. Prace, w których znajdujemy jego doktrynę, prace o charakterze tym razem technicznym, to jego zapiski Mes notes (1893), Trente ans d'etudes et de propagande (1909), La question des aveugles en 191O, wreszcie roczniki "Valentin Hauy", którego kierownictwo spoczywało w jego ręku, dopóki u schyłku życia nie był zmuszony wycofać się z czynnej pracy. Wszystkie szkoły specjalne znają doskonale ten typ dziecka, małego dzikusa, któremu na oko można dać najwyżej lat 5 (metryka wskazuje 10), dziecka wątłego, bez życia, o rączkach i nóżkach jak patyki, pieszczonego, podziwianego nieraz przez przeczuloną matkę... Nie tylko nie umie ono umyć się i ubrać bez pomocy, ale nawet bez pomocy jeść i chodzić! Ileż to czasu traci wychowawca na sprostowanie tych narowów przedszkolnego wychowania! Najczęściej najmniej zdolni są już zmarnowani. Z tym złem, udaremniającym wysiłki szkoły, Maurycy de la Sizeranne rozpoczyna walkę zorganizowaną. Stowarzyszenie im. Valentina Hauy wyszukuje po całym kraju niewidome dzieci. Każde z nich ma swój numer w katalogu Stowarzyszenia. Deleguje się do rodziców specjalną osobę w celu pouczenia ich o obowiązkach względem niewidomego maleństwa. Daje im się do ręki książeczkę, podręcznik początkowego wychowania dzieci niewidomych. Następnie Stowarzyszenie im. Valentina Hauy wchodzi w porozumienie z nauczycielem ludowym, wskazuje na metody specjalne, jednocześnie zwraca mu uwagę na to, jak wiele dobrego może zrobić dla tego biednego, niewidomego dziecka, jeżeli, zanim nadejdą lata przyjęcia go do szkoły specjalnej, wcieli je do swojej klasy, złączy z dziećmi widzącymi i to zarówno podczas lekcji jak i rekreacji. Czyż bowiem należy czekać na utworzenie wielkiej ilości tych kosztownych wylęgarni-internatów? Metody proste, praktyczne, jak wyżej podane, możliwe do zrealizowania natychmiast dzięki swojej taniości, są ulubionymi metodami Maurycego de la Sizeranne. Zagadnienia pedagogiczne będą wciąż na porządku dziennym w Komisji Studiów Naukowych, jak również na pierwszym miejscu wśród zainteresowań Maurycego de la Sizeranne. Obok pedagogiki specjalnej, Komisja Studiów Naukowych ma na celu racjonalne zorganizowanie całego życia niewidomego. Komisja zajmuje się szczegółami praktycznymi, np. zrealizowaniem zegarków o znakach wypukłych, studiuje problem barometrów i termometrów i ogłasza na nie konkurs, wprowadza miary z podziałką o wypukłych stopniach (metry sztywne i metry giętkie), przewiduje możliwość dostosowania do potrzeb niewidomych modnych gier towarzyskich. Narzędzie, które przy posługiwaniu się nim może być dla niewidomego niebezpieczne, należy zastąpić innym, specjalnie pomyślanym. Inne znów narzędzie trzeba przystosować do warunków dotyku, np. dla szczotkarzy nóż do cięcia szczeciny, którym niewidomy może posługiwać się bez obawy. Komisja Studiów Naukowych stara się o uporządkowanie i rozszerzenie zakresu działalności fachowej. Kontroluje przy pomocy statystyki wydajność rozmaitych profesji i stara się skierowywać uczniów na podstawie zebranych danych i spostrzeżeń. W ostatnich latach widzimy coraz częściej niewidomych adwokatów, profesorów. Komisja zajęła się specjalnie przeforsowywaniem dla ociemniałych nowego zawodu, mianowicie zawodu telefonistki. Komisja przyczyniła się do skonstruowania maszyny do stenografii, mając na widoku zdobycie zawodu stenotypistki... Bibliotekę Brajlowską Maurycy de la Sizeranne otaczał stale jak największą pieczołowitością. Pragnie, aby Biblioteka rozszerzała się bez względu na inne potrzeby. Stara się, aby książki nic nie kosztowały. Co więcej zdecyduje, że Biblioteka nie tylko nie będzie ciężarem dla Stowarzyszenia, ale nawet przynosić będzie pewne dochody. Jesteśmy w biurze kopistów. Cała tajemnica rozwoju Biblioteki leży w prostej koncepcji tego biura: przyciągnąć i zainteresować znaczną liczbę ludzi ze środowiska kulturalnego, rozporządzających wolnym czasem, gotowych do przyjęcia na siebie kosztów tabliczki i papieru, słowem gotowych do finansowania swoimi pieniędzmi tej biblioteki, którą tworzą własną pracą. To jednak nie było takie łatwe do zrealizowania. Kierując się doświadczeniem, ustanowiono stopniowo całokształt ścisłych prawideł, mały kodeks, który nazwano Metodą dobrego kopisty brajlowskiego. Przychodzi wojna. Braknie tabliczek. Braknie papieru. Maurycy de la Sizeranne wysila myśl. Po przerwie nowy rozkwit. Potrzeba książek dla inwalidów wojennych. Rok 1917 przynosi ich 4 tysiące. Maurycy de la Sizeranne obmyślił taką kombinację, aby niewidomy mógł dosięgnąć bez drabinki każdą książkę, choćby się znajdowała na najwyższej półce. Katalogi, spis autorów - wszystko w brajlu. Wszystko odbywa się w znakomitym porządku, a pracę spełniają zupełnie niewidomi bibliotekarze... Maurycy de la Sizeranne postawił na swoim: ani jednego pracownika widzącego w Bibliotece. W początkach swoich Biblioteka Brajlowska była źródłem rozrywki dla niewidomych. Z biegiem czasu, w miarę udoskonalania swoich metod zmierza ona do tego, aby stać się źródłem nauki. Z tego tytułu, zwłaszcza przez sekcję specjalną dla studentów i sekcję dla muzyków, jest ona cennym narzędziem przystosowywania się niewidomych do świata widzących. Braille dostarczał alfabetu wszystkim językom, poczynając od greckiego i hebrajskiego. Dostarcza skrótów w języku łacińskim, dzięki którym Summa św. Tomasza pomieściła się w 150 tomach. Dostarcza specjalnego znakowania dla matematyki i chemii oraz fizyki. I nie było dotąd tak trudnego działu pracy, do którego nie znaleziono by kopistów. W sekcji muzycznej doskonałym pomysłem okazało się utworzenie działu informacji i działu kopii płatnych. Sekcja jest fachową kierowniczką niewidomych muzyków na obszarze całej Francji. Czytam w sprawozdaniu z 1918 r., w chwili gdy się skończyły lata czynnej pracy w tym dziale Maurycego de la Sizeranne, że muzyczna Biblioteka Brajlowska utrzymywała stosunki z tysiącem przeszło muzyków niewidomych, którym służyła dostarczaniem nut oraz radą, i do których wyprawiała przeciętnie 400 przesyłek na miesiąc. Ażeby "wspierać", wystarczy dawać . Ażeby się opiekować trzeba "dać siebie". Wykształcić członków Patronatu i kierować nimi - to było poprzez wszystkie lata jego życia zajęcie, które pochłaniało mu większą część czasu. Na to ażeby Patronat indywidualny był skuteczny, potrzeba kilku warunków. Mianowicie członek Patronatu musi mieć takt, wytrwałość, a także posiadać znajomość sprawy. Maurycy de la Sizeranne powiada: trudno zajmować się niewidomymi, nie zacząwszy od uważnego przestudiowania roczników "Valentina Hauy". Pierwszy warunek topoznanie protegowanych. Ma być ono bezpośrednie, a nabyć je można tylko odwiedzając ich osobiście lub stale z nimi korespondując. Drugi warunek - to obserwowanie, czy udzielona pomoc przynosi owoce. A wreszcie trzeci: musi być zarówno moralna i intelektualna jak materialna. Stowarzyszenie im. Valentina Hauy nie jest w stanie dosięgnąć wszystkich niewidomych, rozproszonych po wsiach i miasteczkach Francji; dosięgnie ich dopiero wtedy, gdy się ugruntuje mocno na prowincji za pomocą oddziałów i pododdziałów prowincjonalnych oraz korespondentów. Maurycego de la Sizeranne poznałem po raz pierwszy w jego gabinecie przy Aveneu de Breteuil. Dusza gorąca,czuła, niesłychanie wrażliwa kryła się pod powłoką nieco szorstką i objawiała się zewnętrznie żywiołową chciwością odczuwania, poznawania, kochania, co wszystko razem sprawiało wrażenie, iż jego życie wewnętrzne było niezwykle bogate i zorganizowane. Trzeba go było widzieć w Marges, kiedy przybywszy na wakacje letnie, jak uczniak zwolniony ze szkoły otrząsał się ze wszystkich swoich trosk i kłopotów i próbował w zetknięciu się ze wspomnieniami lat dawnych wskrzesić w sobie duszę dziecka! Żyły te wspomnienia na starych schodach, których stopnie trzeszczały pod jego nogami, w stuknięciu każdych zamykanych drzwi... Przez otwarte okno każdego pokoju wchłaniał on wszelkie odgłosy, wszelkie wonie, o czym tak dobrze opowiada w jednej ze swoich książek. W parku, którego wszystkie aleje były mu bliskie, gdyż znał każdy krzak, każde drzewo, każdy zakręt i każdą ścieżkę, przechadzał się nieraz całymi godzinami, często z bratem swoim Robertem, prowadząc nieskończone rozmowy o sztuce. Tam też - w Marges - pozwalał sobie na swoją ukochaną muzykę. Brał czasami i flet do ręki, miał w swoim pokoju harmonium. Zwłaszcza zaś śpiewał ciepłym barytonem, o wzruszającym dźwięku, bez żadnych sztuk wirtuozowskich stare melodie. Naturę uwielbiał. "Przemiły był dziś spacer z Tain do Marges - pisze do matki - pogoda prześliczna, słońce, lekki wiatr z północy, zapach skoszonych traw. Bajecznie rozpocząłem to, co nazywam moją "kuracją". I jakże jestem szczęśliwy, że tę kurację mogę odbywać w Marges, a nie w hotelu, choćby najwspanialszym. O ileż wolę mój pokój tutaj! Przebywam na dworze od rana do wieczora, aby się napić do syta powietrza, słońca i ciszy". Marges - to samotność, przyroda bujna i dzika. Żadnej nuty sztucznej. Nawet turkot wozu na drodze nie zakłócał tu harmonii i ciszy. W swojej celi anachorety, mieszczącej się na górze u samego szczytu zamku, słyszał nocą w pobliskich zaroślach tajemnicze nawoływania ptaków nocnych, aksamitny szum ich skrzydeł, ich głosy do żadnych innych głosów nie podobne. W dzień szedł długą aleją, która się ciągnie nad brzegiem rzeki, na przestrzeni trzech kilometrów, i słuchał rytmicznego dźwięku kosy, oddychał wonią siana, jałowców, aromatycznych ziół. Czasem znów ścieżkami, miękkimi od mchów, pełnymi nierówności, które doskonale wyczuwał swoją wrażliwą nogą, błądził po lesie, gdzie pośród dębów, buków, kasztanów, które rozpoznawał po korze dotknięciem ręki, przeważała żywiczna woń sosen. Sprawy umysłowe zaciekawiały go zawsze gorąco. Czytając, omijał zwykle powieści, nowele, wszystko, co było wytworem wyobraźni. Ale artykuły historyczne, naukowe, naukowo-praktyczne zwłaszcza, pociągały go i interesowały zawsze żywo. Rok liturgiczny był dla niego rzeczywistością żywą, każde święto, przeżywane w całej pełni swego znaczenia historycznego i symbolicznego, napawało serce jego specjalną radością. Mimo to lubił powtarzać, że wiara jego jest sprawą nie uczucia, lecz rozumu, że ją w sobie wypracował usilną pracą i nauką. Pokarmem jego duszy była Ewangelia i Naśladowanie, do których w późniejszych latach dołączył jeszcze Psalmy, ale czytywał również z upodobaniem dzieła teologiczne i dysputował o nich z zapałem. W zapiskach powtarza zdanie Mgr Perraud: "Przyznaję, że jest o wiele łatwiej raz jeden złożyć swoje życie w ofierze, jak ten kapitan na tonącym statku, niż umierać tysiąc razy na dzień przez lat 25, ale Ojciec Niebieski, który zna tajemnice serc, odda mi to". Słowami, które najczęściej powracają w jego rozmyślaniach, są zmartwychwstanie i odrodzenie. "Trzeba zmartwychwstać, przemienić się i odrodzić do życia nadprzyrodzonego, do życia ducha ... do życia pełniejszego, nowego, zwróconego ku niebu... Żyjmy zwróceni nie ku temu słońcu, które zachodzi. Ale ku temu, które wschodzi". To jego życie duchowe jest owocem pracy wytrwałej i konsekwentnej. Maurycy de la Sizeranne narzuca sobie dwie reguły: 1) bez względu na swoje sprawy i zajęcia rezerwuje sobie codziennie rano pewien określony czas na rozmyślanie; 2) aby to rozmyślanie nie przerodziło się w maniactwo, utrwala je w piśmie. Trzeba zastąpić czytanie leniwe czytaniem "czynnym", jeżeli tak się można wyrazić. Czytaniem, podczas którego umysł reagowałby przez uwagę i refleksję, i które byłoby ożywione odczuwaniem wewnętrznym. Przeświadczony o tym, że każda myśl, która nie jest jasna osłabia zdolność myślenia, Maurycy de la Sizeranne stawia sobie jako prawidło rzucanie każdej nowej myśli w "odlewnię słowa", przez co wszystko, co niejasne i niewyraźne, staje się jasne i wyraźne. W praktyce codziennie pewien określony czas poświęcał na czytanie wolne i wyraźne jakiegoś dzieła, którego każdy poszczególny ustęp, każdy rozdział streszczał, a na zakończenie raz jeszcze streszczał całość w kilku słowach lub zdaniach. Do końca życia pozostał wierny temu intelektualnemu ćwiczeniu, które tak bardzo jest pożyteczne dla uwypuklenia i skondensowania myśli. Maurycy de la Sizeranne napisał własnoręcznie setki grubych tomów i notatek w brajlu. Jedne - będące owocem jego codziennych porannych rozmyślań - stanowią, właściwie mówiąc, dzieje jego duszy; inne są dziejami jego lektury i rozwoju intelektualnego. Dbał o fundamenty, na których budował. Wiedział, że jego dzieło będzie tyle warte, co warta będzie jego dusza. W zapale, w entuzjazmie widział główny motor wychowania: "W zakładzie jakim jest Institution Nationale, gdzie tyle wymaga się od natury ludzkiej i gdzie się je bezustannie zwalcza, trzeba dojść do entuzjazmu dla Dobra, gdyż inaczej krok tylko dzieli od zniechęcenia, niezadowolenia i nienawiści! ..." Jedynym szczęściem, godnym według niego pożądania, jest całkowite oddanie samego siebie, swojej inteligencji, swojej woli, jakiejś idei lub jakiejś osobie, którą się umiłuje więcej niż siebie, która zapanuje nad wolą naszą i rozkazuje tej woli. Maurycy de la Sizeranne ubierał się niesłychanie skromnie. Jedzenie przynoszono mu często z pobliskiej garkuchni; przełykał je na wpół zimne. Było ono pozbawione wszelkiego wyrafinowania i ograniczone do minimum. Kiedy podróżował, oszczędność była jego troską ustawiczną. Skrupulatnie odmawiał sobie wszystkiego, co było niezbędnie potrzebne. Ascetyzm - ktoś powie. Nie. Entuzjastyczne umiłowanie swego Dzieła. Potrzebował dla tej swojej ukochanej Sprawy bardzo dużo pieniędzy! Przed każdym nowo powziętym zamiarem odbywał długotrwałe studia, uczył się sam na poprzednich doświadczeniach, następnie zamiar wypróbowywał. "W społeczeństwie, tak jak w naturze - pisze - trwałe są te rzeczy tylko, które nie powstają od razu, ale przeciwnie, tworzą się od zaczątków i stopniowo widzą się ze sobą, wynikają jedne z drugich". Systematyczność, którą pielęgnował w umyśle swoim w celu logicznego i zgodnego z faktami myślenia, wprowadzał do metod swojej pracy, do podziału czasu, do wszelkich rzeczy, które go otaczały. Na parę miesięcy przed śmiercią przysłał mi spis dzieł, które zatytułował "Dzieła do polecenia każdemu, kto chce w pełni zużytkować swój czas". Idąc za przykładem swoich mistrzów, kładł wielki nacisk na pełnowartościowe wyzyskanie godzin rannych. Mając lat 30, o czwartej był już na nogach i te wczesne godziny poświęcał czytaniu. Jak niegdyś w szkole, tak i dziś robił nieustannie notatki przy pomocy swojej tabliczki i co tydzień klasyfikował je w specjalnych teczkach ułożonych w znakomitym porządku. Ten ideowiec, odznaczający się jako uczony metodyczną ścisłością, był znakomitym kierownikiem ludzi. Jego wola, jego ramię, jego słowo mnożyły się przez liczny zastęp ochotników, którymi dowodził i których potrafił pociągnąć za sobą. "Umiał wydostać ze mnie to, co było cokolwiek warte - pisze osoba, która z nim przez 40 lat pracowała blisko. - To trochę, co zrobiłam, zrobiłam pod jego wpływem". Maurycy de la Sizeranne tak wiele czytał w duszy własnej, że nauczył się czytać w innych duszach. Był doskonałym psychologiem. W praktykowanym przez niego zupełnym wyrzeczeniu się siebie tkwi jakaś niewiarygodna wprost potęga przyciągania drugich. Mając zaledwie lat 25, potrafił wznieść się na wyżyny takiego samowyrzeczenia, że przedstawił jako dzieło zbiorowe system skrótów ortograficznych, który kosztował go całe lata pracy ... Lubił wysuwać innych na stanowisko im należne. Raz znalazł się ktoś, kto publicznie przypisał sobie inicjatywę stworzenia Stowarzyszenia im. Valentina Hauy... Nie zaprzeczył. Zamiast coś zrobić sam, ilekroć to było możliwe - polecał to wykonać drugim. Wpływ Maurycego de la Sizeranne wyrażał się w oddziaływaniu jego osobowości. Z tym Dziełem było tak jak ze wszystkim, co stworzył; rozrastało się ono po trochu, stopniowo, ewolucją wewnętrzną, jakbyśmy dziś powiedzieli. Ta powolność we wprowadzaniu pomysłów swoich w czyn, ta nieustanna dbałość o to, by nie uprzedzać faktów, lecz przeciwnie poddać się fali i posługiwać się już istniejącymi zdobyczami, to wszystko odnajdujemy we wszystkich jego dziełach. Nigdy organizator nie tłumił w nim świętego, ani nie zgniótł cudownego kwiatu jego chrześcijańskiej miłości. I oto go widzimy z powrotem w Tain, w domu rodzinnym, którego już nie opuści. Przykuwa go tutaj atak, który go powalił w roku 1918. Odnajduje swoje dawne ulubione kąty. W upalne godziny południa siada na ławce pod orzechami naprzeciw dużego kasztana. Jak niegdyś przed laty, przerywa czytanie i słucha... Ciężkie zmartwienia znoszone z prawdziwą rezygnacją, nawiedzają godziny jego rozmyślań: śmierć siostry, jego pierwszej sekretarki, kopistki pierwszych tomów Biblioteki. Głuchota, która w latach ostatnich stawała mu się coraz większą przeszkodą, czyni się teraz dokuczliwszą i coraz bardziej go odosabnia. Umysł jednak ma zawsze żywy, bystry chciwy wiedzy. Zabiera znów skrzynkę drewnianą, zaopatrzoną w drewnianą rączkę, w której nosi do ogrodu swoje zeszyty i akta. Zakonnica, która już go prawie nie odstępuje, czyta mu czasem, tam w cieniu starych ukochanych drzew... Tyle razy w życiu gnębiła go ta obawa dusz subtelnych, zmuszonych do zakreślenia granic swojej działalności: "Czy zrobiłem wszystko, co mogłem i co powinienem zrobić?..." Pisał do nas często, a listy jego były zawsze pełne cennych wskazówek. Na parę dni przed śmiercią doszedł mnie jeszcze ostatni list z Tain, przepełniony nazwiskami, projektami, tematami do opracowania przez Komisję Studiów Naukowych. Tak jak corocznie, oddawał do mojej dyspozycji procenty od renty Carbet, którą zaszczyciła go Akademia Nauk Moralnych; sumę tę przeznaczał do zaangażowania nowego masażysty. Wyrażał mi specjalną troskę o swoją ukochaną "Rivue Braille", która podobnie jak inne zapoczątkowane przez niego publikacje, dosięgała 40 roku istnienia. Zaopatrywał ją w artykuły gromadzone w ciągu swej lektury, przyczyniał się czynnymi darami do poszukiwań przedsięwziętych dla ulepszenia jej druku. Marzył, aby powróciła do przedwojennego tygodniowego wydania. Dzieło jego promieniowało teraz przez świat cały, Filie Stowarzyszenia im. Valentina Hauy w Genewie, w Sztokholmie wzrastały i szerzyły swoją dobroczynną działalność. Zewsząd, od Chin do Brazylii przybywano, by zwiedzać zakład przy ul. Duroc, aby przejąć metody francuskie. Umarł 24 stycznia 1924 r. na zapalenie płuc. I podczas kiedy w Tain, skromnie i cicho, tak jak to lubił całe życie, chowano go na małym, wiejskim cmentarzyku, wielka prasa, prasa wszystkich kierunków i odcieni, prasa wszystkich partii, prasa, która dotąd tak często mówiła o Dziele - odkryła wreszcie Człowieka. Wynosiła pod niebiosy Wielkiego Francuza, który odszedł. "Skromność Maurycego de la Sizeranne - mówi jeden z tych artykułów - nie dopuszczała, aby oddano sprawiedliwość temu wielkiemu człowiekowi za życia".
Wypisy Tyflologiczne ATK Warszawa 1977 |