„zawsze redaktor”
Biografia prasowa
Anicet Zborowski Nauczyciel zawodu w szkole dla niewidomych masażystów w Krakowie
Ocalić od zapomnienia (III nagroda w konkursie) Henryk Chodonowski "Dobrze zrehabilitowany niewidomy nie jest ciężarem dla społeczeństwa. Mówię wam to z pełną odpowiedzialnością i będę mówił aż do znudzenia. Chcę rozbudzić w was ambicję i wyzwolić pragnienie zdobywania wciąż nowych umiejętności, abyście, pomimo braku wzroku, funkcjonowali w społeczeństwie jako ludzie wartościowi". Tymi słowami zwracał się do swych słuchaczy mgr Anicet Zborowski - nauczyciel zawodu i wykładowca krakowskiego studium masażu. Przed niemal 20. laty, jako młody aczkolwiek już pełnoletni chłopak, zostałem przyjęty w poczet tych, którzy swą zawodową przyszłość widzieli w służbie na rzecz ludzi chorych, potrzebujących pomocy poprzez masaż. Poprzednio uczęszczałem do szkoły dla niewidomych w Bydgoszczy. Tam też mieszkałem w internacie. Nasi bydgoscy nauczyciele i wychowawcy realizowali wobec swoich wychowanków założenia programowe, których celem było przygotowanie nas, niewidomych i słabowidzących, do prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie. Czynili to najlepiej, jak potrafili. Wiele serca i dobrej woli dawali z siebie po to, byśmy w otaczającej nas rzeczywistości czuli się podmiotami. Po dzień dzisiejszy wyrażam im wszystkim razem i każdemu z osobna swą wdzięczność za przejawianą wobec mnie i nas postawę. Wdzięczność tę wyrażam głównie sercem i myślą, wszak nie utrzymuję ostatnio konktaktu z bydgoską szkołą. Czemuż zatem nie wyróżniam w tej pracy kogoś spośród pedagogów lub wychowawców ośrodka szkolno-wychowawczego w Bydgoszczy, tylko akurat człowieka związanego na stałe z krakowskim studium masażu? Otóż czynię tak dlatego, iż dzięki mgr Anicetowi Zborowskiemu w moim życiu dokonało się coś ważnego, że aż nie potrafię tego wyrazić w krótki i zwięzły sposób. Owo coś to, ogólnie rzecz ujmując, przełom w dziedzinie dyscypliny. Anicet Zborowski imponował mi pod każdym względem. Jego aktywna postawa życiowa, upór i nieprzejednanie wobec przeciwności losu, a także konstruktywny stosunek do człowieka bez względu na ludzkie przypadłości sprawiły, iż stopniowo coraz bardziej namiętnie jąłem ulegać wpływom tego człowieka. Pewnego dnia, podczas wykładu z dziedziny rehabilitacji (nazwa jednego z obowiązujących w krakowskim studium masażu przedmiotów wykładowych) mgr Zborowski oznajmił: "Zwracam się teraz do tych z was, którzy kompletnie nic nie widzą. Każdy, kto zdecyduje się na samodzielne chodzenie po Krakowie z białą laską, ma ode mnie piątkę z rehabilitacji na dyplomie. Teoria jest bardzo ważna, a praktyka jeszcze ważniejsza". Zasłyszawszy te słowa uświadomiłem sobie, iż nadszedł właściwy moment po temu, bym wreszcie przełamał wszelkie opory odnośnie samodzielnego poruszania się po ulicach miasta. W przeszłości kilkakrotnie chadzałem z białą laską po Bydgoszczy, ale czyniłem to bardzo niechętnie i bez emocjonalnego zaangażowania. Zresztą po cóż miałem silić się na samodzielne wędrówki po mieście, skoro w czyjejś asyście chodziło się szybciej, przyjemniej i efektowniej? W Krakowie jednak zdałem sobie sprawę z tego, iż samo życie postawi mnie przed koniecznością dokonania wyboru: czy egzystować w ścisłym powiązaniu z otoczeniem, czy też zdobyć się na przełamanie wygodnego komformizmu i pójście przez życie drogą trudną, ale ze wszech miar właściwą. Jednogłośnie i jednomyślnie wybrałem drugie wyjście. Anicet Zborowski przez dwa lata mego pobytu w Krakowie był moim niepisanym idolem. On nawet nie wyobrażał sobie, jak wielkie znaczenie ma dla mnie to, co przekazywał nam głosząc ciekawe, pozbawione wodolejstwa, a jakże bogate w swej formie i treści wykłady. Nigdy nie dzieliłem się swoimi refleksjami odnośnie pana Aniceta Zborowskiego z rówieśnikami. Uzewnętrznianie sentymentów adresowanych nauczycielom uważałem za rzecz niestosowną. Nie czyniłem tego także wobec osoby pana Zborowskiego. Myślę, że gdybym w jakiś sposób dał do zrozumienia, iż jest on dla mnie autorytetem, zbagatelizowałby mój gest czy słowa. On lubił otaczać się kręgiem osób, które dobierał sobie według własnych, niekonwencjonalnych kryteriów oceny człowieka. Nie przypadłem mu do gustu na tyle, by znaleźć się w gronie jego pupilków. Czemu jednak miałbym się wśród nich znaleźć, skoro o to nie zabiegałem? Dla swych wybranych Anicet Zborowski był wspaniałym kompanem do rozmów. Dla nielicznych stawał się nawet kolegą. Ich nie obowiązywała powszechnie praktykowana przez młodzież układność wobec nauczycieli czy wykładowców. Mogli żartować sobie z panem Anicetem, jak równi z równym. Choć wśród nas byli i tacy, którzy na niwie prywatnej byli z nim bardzo zżyci, oficjalnie zachowywali wobec niego należny mu jako wykładowcy dystans. Miał wysoki poziom wiedzy na temat zagadnień, którymi zajmował się profesjonalnie. Był wziętym masażystą. Umiejętność rozumienia życia w każdym możliwym do uchwycenia aspekcie emanowała na mnie i kształtowała moją życiową postawę, którą dziś, z perspektywy czasu, uważam za właściwą. Anicet Zborowski zaimponował mi tym, iż sam będąc osobą niewidomą, przełamawszy wiele barier wewnętrznych, osiągnął wysoką pozycję społeczną, niezły status materialny, pozyskał autorytet u wielu ludzi. Jak już wspomniałem, mgr Zborowski nie lubił teoretyzować, aczkolwiek osoby arefleksyjne zarzucały mu "pływanie". Z mojego punktu widzenia, zarzuty te były prawie pozbawione postaw. Jeśli już sobie trochę "popływał", to nie z upodobania, a raczej dla odprężenia i rozluźnienia atmosfery panującej na sali wykładowej. Lubował się raczej w uzupełnianiu przekazywanych nam wiadomości o przykłady zaczerpnięte z własnego doświadczenia lub z życia innych. Jako człowiek niewidomy, stawiał sobie za cel nauczyć nas podchodzenia do kwestii niewidzenia w sposób naturalny, pozbawiony mitów. Nie zalecał nam bagatelizowania faktu, iż nie widzimy lub widzimy słabo. Nie zalecał też zajmowania wobec tego faktu postaw negatywnych. Lansował pogląd, iż powinniśmy do tej kwestii podchodzić bez większych emocji, zaakceptować swą sytuację i żyć tak, by mieć poczucie samorealizacji. Sam był najlepszą wizytówką możliwości dynamicznego, aktywnego, pełnego przeróżnych doznań i wrażeń życia pomimo braku wzroku. Mnie on po prostu imponował. Jako jedyny niewidomy wykładowca pracujący w krakowskim studium masażu, zaskarbił sobie sympatię osób współpracujących z nim. Jego kompetencja była niepodważalna. W praktyce pan Zborowski był zastępcą dyrektora szkoły. Z jego opinią liczyli się wszyscy. Był człowiekiem mądrym, elokwentnym, obytym, o wysokim stopniu erudycji, a zarazem poczucia taktu i intuicji. Chyba siłą własnej woli wypracował sobie tak precyzyjnie działające mechanizmy samoobronne, że chyba nigdy w życiu nie poczuł się pokonany. Takie bynajmniej wrażenie odniosłem, słuchając jego relacji autobiograficznych, a także obserwując pana Aniceta w różnych sytuacjach. Wcale nie musiałem silić się na to, by kopiować jego zachowanie, wdrażać w swe własne życie lansowane przez Aniceta Zborowskiego wzorce. Ja to po prostu wchłaniałem niczym treść ciekawej książki i przyswajałem sobie jako swoje własne. Pan Anicet zapewne nigdy nie przypuszczał, że to, co robił, trafiła na tak właściwy grunt w postaci mojej osoby. Gdyby to wiedział, pewnie ucieszyłby się na myśl, że ktoś mu tyle zawdzięcza. Niestety, jeśli nie wie, nigdy się już nie dowie. Bodajże przed niespełna dwoma laty pan Anicet Zborowski odszedł spośród żywych na zawsze. Był tytanem pracy. Pracował umysłowo i fizycznie. Był mężem i ojcem. Cechowała go swoista porywczość. Te i inne czynniki sprawiły zapewne, iż jego śmierć nastąpiła przedwcześnie. W mojej pamięci mgr Zborowski pozostanie na zawsze człowiekiem, który ukształtował mnie od wewnątrz. Dzięki temu, iż jego słowa stawały się dla mnie życiowymi dewizami, jestem taki, jaki jestem. Osiągnąłem satysfakcjonujący mnie poziom fizycznego, psychicznego i społecznego zrehabilitowania. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, iż nie czuję się ciężarem dla społeczeństwa. Owszem, korzystam z pomocy innych. Nie cierpię jednak z tego tytułu, wszak ja też świadczę pomoc na rzecz innych i to w szerokim zakresie. Nigdy nie spoczywam na laurach, wciąż czegoś się uczę. Potrafię też i nauczyć czegoś, jeśli tylko ktoś sobie tego życzy. "Ucząc innych, ucz się od innych" - tak brzmi moja życiowa maksyma, której jestem autorem. Życie prywatne wiedzie mi się dość nietypowo. Małżonka wraz z dwójką dzieci mieszka w mieście oddalonym o 120 km od mojego miejsca zamieszkania. Fakt ten podyktowany jest koniecznością losową. Sp[otykamy się praktycznie tylko w dni weekendowe. Siłą rzeczy muszę więc radzić sobie tak, by nie odstawać od ogółu społeczeństwa, a zarazem nie przytłaczać małżonki swą życiową nieudolnością. Z przeciwnościami losu radzę sobie nieźle. Nie wiem jednak, jak potoczyłby się bieg wydarzeń na ścieżce mojego życia, gdyby nie wpływ pana Aniceta Zborowskiego na moją wówczas nie do końca ukształtowaną jeszcze osobowość. Głos Kobiety 4-1995 |