Biografia prasowa  

 

Róża Stępińska Zawistowska   

pracownik  Biblioteki Centralnej PZN w warszawie

Kierowniczka  Działu Brajlowskiego  

 

Przełom   

Róża Stępińska  

   

   Osobowość i charakter człowieka kształtuje się powoli. Istnieją bowiem pewne prawa, których człowiek nie może zmienić, lecz które może poznać i podporządkować je sobie. Aby nie okazało się , że słowa moje są pustymi, poetyckimi frazesami, chcę dowieść ich prawdziwości na przykładzie mojego życia.  

Z pewnością życie moje nie słało się po różach, jak mówi znane powiedzenie. Jest zupełnie zrozumiałym, że nie mając wzroku, spotykało mnie wiele trudności, cierpień, nie brakowało jednak także chwil pięknych i radosnych.  

Wzrok straciłam w dzieciństwie. Rodzice umieścili mnie  w przedszkolu i szkole dla dzieci niewidomych w Laskach. Już jako dziecko wykazywałam duże zdolności do nauki, ale w osiąganiu dobrych wyników przeszkadzało mi moje lenistwo  i nazbyt żywy temperament. Jednak naukę pokochałam całym sercem, tak, że po skończeniu gimnazjum w Laskach postanowiłam pójść do liceum dla widzących, aby tam zdobyć maturę. Nie było to łatwą sprawą, ponieważ nie do każdej szkoły przyjmowano niewidomych. Czyż miałam się jednak zniechęcić tym, że do tej, czy innej szkoły mnie nie przyjęto? Gdy się czegoś bardzo pragnie, na pewno da się to osiągnąć.  

Zostałam  przyjęta do liceum w warszawskim   Boernerowie, gdzie rozpoczął się dla mnie okres nieustających walk i zmagań wewnętrznych. Ileż to razy zaciskałam zęby, aby nie wybuchnąć płaczem na lekcji matematyki, gdy profesor pisał coś na tablicy, a ja nie wiedziałam zupełnie, o co chodzi. Bolała mnie początkowa rezerwa profesorów, którzy uważali, że niewidomy niewiele potrafi się nauczyć. Wkładałam więc maksimum wysiłku, aby stać się jedną z najlepszych uczennic szkoły. Swojego celu dopięłam, gdy na akademii 1 maja wręczono mi nagrodę jako pierwszej uczennicy liceum; miałam też najlepsze w dwóch klasach maturzystów wyniki z matury. Mocno tłukło mi się wtedy serce w piersiach i rozpierała duma- nie tylko z siebie, ale i z młodzieży niewidomej, którą reprezentowałam.  

Po otrzymaniu świadectwa dojrzałości postanowiłam studiować  w Uniwersytecie Warszawskim. I to moje pragnienie ziściło się, zostałam studentką na Wydziale   Romanistyki .  Mimo zdolności tak w liceum, jak i na uczelni musiałam wkładać dużo wysiłku, aby nie tylko dorównać widzącym, ale ich przewyższyć. Dopięłam swego- już po pierwszej sesji egzaminacyjnej zostałam przodownicą nauki. Ktoś może pomyśleć, że mimo braku wzroku zdobyłam już tak dużo, gdyż za rok kończę studia, ja jednak z przykrością stwierdzam, że nie zrobiłam jeszcze wiele.  

To prawda, że jestem na studiach, ale jeszcze do niedawna, jeśli chodzi o pracę społeczną, byłam na zerowym poziomie. Czyż pełnowartościowy człowiek może tylko zamknąć się w kręgu swoich studiów i nie myśleć, czego oczekuje po nim społeczeństwo, któremu przecież tyle zawdzięcza? Zaczęłam więc zastanawiać się nad moją postawą społeczną  i nad moim stosunkiem do otaczającej mnie rzeczywistości. Zrozumiałam mój dotychczasowy błąd. Tak, jeszcze do niedawna praca społeczna i sprawy niewidomych nie obchodziły mnie nic, studiowałam dla siebie, a nie dla innych.  

Od tej pory w życiu moim nastąpił pewien przełom- wprawdzie nie nastąpił on gwałtownie na skutek raptownego przewrotu, lecz dokonywał się powoli,  w drodze stopniowego dojrzewania  społecznego. We wrześniu zaczęłam prenumerować "Pochodnię", która zbliżyła mnie do sprawy niewidomych i wzbudziła we mnie głębokie zainteresowanie ich życiem.  

Najważniejszym jednak momentem, który zaważył na ukształtowaniu się mojej społecznej świadomości, był I Zjazd Korespondentów "Pochodni", na który zostałam zaproszona, nie będąc jeszcze korespondentką tego czasopisma. Zjazd ten zbliżył mnie jeszcze bardziej do spraw niewidomych, które były dla mnie kiedyś jeszcze obojętne, ukazał mi, jak odmienny jest stosunek Polski Ludowej do niewidomych, którzy otoczeni są teraz troskliwą i szczególną opieką. Przykładem tej opieki mogę być ja sama, której Państwo pomaga studiować w wyższej uczelni.  

Właśnie na Zjeździe korespondentów zobaczyłam prawdziwą rzeczywistość i zrozumiałam swoją rolę i zadanie, nakreśliłam sobie plan działania, który od Zjazdu zamierzam realizować. Nawiązałam bliższy kontakt z redakcją "Pochodni", piszę artykuły do prasy czarnodrukowej, należę do zespołu artystycznego przy oddziale warszawskim Polskiego Związku Niewidomych, a także będę współpracować z komitetem redakcyjnym oddziału PZN w Warszawie. Postaram się dać z siebie jak najwięcej, aby odrobić dotychczasowe milczenie i nieudzielanie się ogółowi niewidomych. Mam nadzieję, że w tej pięknej pracy nie pozostanę sama, że moi koledzy              z uczelni pomogą mi w niej.  

Chciałabym, aby wszyscy niewidomi zrozumieli i pokochali życie tak jak ja, gdyż życie jest takie, jakimi jesteśmy my sami. Szczęście znajduje się  w nas samych, trzeba je tylko umieć znaleźć i zatrzymać. Jeśli pokochamy życie takim, jakie ono jest, z pewnością mimo braku wzroku będziemy szczęśliwi, gdyż będziemy umieli dawać innym to, czego są najbardziej  

spragnieni- naszą radość i nasz uśmiech.

Pochodnia luty  1955