Biografia prasowa  

 

Tomasz Zatorski  

Niewidomy radiowiec  

 

                      Wiara w sukces

                                Andrzej Szymański

Jeżeli postawiłem sobie w pracy i życiu jakiś cel, to uparcie będę do niego dążył.

Siedzimy w niewielkim radiowym studio. W pewnym momencie Tomek nakłada słuchawki i ciepłym głosem mówi do mikrofonu:

- Będzie to piosenka opowiadająca o synu, który zdaje relację ojcu, co widział w telewizji. To ciekawy tekst i obiecuję, że  kiedyś go wam przetłumaczę.

Na antenę wchodzi angielski utwór, a Tomek Zatorski zdejmuje słuchawki i zaczynamy gadać.

                 Niewidomy ubezpieczyciel

Ma 28 lat. Urodził się w Białymstoku. W 18. roku życia wyłączyły się resztki widzenia. Zapukała ciemność. Trafił do Lasek, potem do Krakowa, gdzie nauczył się stroić pianina i fortepiany. Zawsze miał dobry słuch, a na Tynieckiej ćwiczył go dodatkowo na obowiązkowych lekcjach z kształcenia słuchu.  

- W wyuczonym zawodzie nie popracowałem. Tak się jakoś ułożyło - mówi Zatorski.  

Przez następne cztery lata udowadnia, że niewidomy może sam dać sobie radę w wielkim mieście: wynajmować mieszkanie i zarabiać na życie. Szukając roboty, trafia do Towarzystwa Ubezpieczeniowego „Na życie”. Robi licencję agenta ubezpieczeniowego. - Wychodzi na to, że dwie strony rzuciły się na głęboką wodę: pan i pracodawca! - mówię do niego.

- Zgadza się. Zarejestrowałem własną firmę, bo taki był wymóg Towarzystwa - opowiada Tomek. - Miałem do dyspozycji biuro, telefon, udźwiękowionego laptopa, a w głowie całą technikę sprzedaży. Formularz wypełniał klient, resztę panie z agencji. Ja miałem za zadanie namawiać ludzi na ubezpieczenie się na życie, na wejście w fundusze inwestycyjne. Telefonowałem, przedstawiałem się i proponowałem spotkanie. Może mój głos tak działał na klientów, szczególnie na kobiety, że przeważnie się udawało. Za to zaskoczenie było ogromne, kiedy zobaczyli faceta pozbawionego wzroku.

W ciągu trzech lat pracy na tym ciężkim, konkurencyjnym rynku, zawarł z 60. ludźmi umowy. A poza tym poznał Kraków jak własną kieszeń, i co najwięcej dziś ceni - dobrze opanował angielski. Dwuletnia szkoła prowadzona przez Amerykanów kosztowała go spore pieniądze, ale nie żałuje tego wysiłku. Tomek zna też w sposób umiarkowany niemiecki i rosyjski, za to słabo idzie mu nauka japońskiego.  

Ostatecznie w listopadzie 2002 roku żegna się zawodem agenta z prostego powodu - więcej dokładał, niż zarabiał. Przez krótki okres, aby nie wegetować, prowadził (już w Białymstoku) szkolenia dla pracowników komputerowego sklepu pt. „Jak zdobywać klientów”. Płacili mu godziwe pieniądze, ale po trzech miesiącach przygoda się zakończyła.

               Radio? Dlaczego nie!

Jakieś dwa lata temu Tomek Zatorski usłyszał w radio komunikat, że poszukuje się lektora do czytania reklam. Radio? Dlaczego nie - pomyślał. Pojechał do Tarnowa, do szefa firmy Jurka Jankowskiego, i tam nagrał kilka próbek głosu. Umieszczono go w tzw. banku głosów i zaczął czytać reklamy, kasując po 25 złotych od tekstu. To nie były wielkie pieniądze, ale ta dorywcza praca doprowadziła go do stałego zajęcia w białostockim radio „Jard”. Zadzwonił do niego inżynier Jarosław Dziemian, szef wielobranżowego przedsiębiorstwa, składającego się z hoteli, klubów rozrywki, radia „Jard” i białostockiej telewizji miejskiej.

- Miałem wtedy blade pojęcie o dziennikarstwie radiowym - mówi Tomek. - Ot, prowadziłem w szkole na Tynieckiej radiowęzeł, bo powiedziano mi, że mam dobry głos. A tutaj u pana Dziemiana znowu skok w głębiny. Pamiętam pierwsze audycje: mówiłem wolno, ostrożnie cedząc słowa. Potem pomogły mi szkolenia dykcji prowadzone przez panią Ewę Kozłowską, na które zostałem skierowany z radia.

Jarosław Dziemian ma 54 lata. - Skąd pomysł zatrudnienia niewidomego? - pytam właściciela radia.

- Wiele lat temu oglądałem amerykański film „Znikający punkt”. Prezentera radiowego grał niewidomy Murzyn. Pomyślałem, może u nas zatrudnić niewidomego? Mieliśmy próbki głosu Tomka, więc zaprosiliśmy go na przesłuchania. Okazało się, że to inteligentny, o dużej wiedzy chłopak, no i na dodatek doskonale władający angielskim. Spodobał się też nam sposób zapowiadania i prowadzenia audycji: ciepły, autentyczny, z sympatią nastawiony do rozmówcy.

„Jard” nadaje w paśmie 89,2 FM i swym zasięgiem obejmuje miasto i okolice. Słucha go około 50 tysięcy ludzi - głównie osoby pracujące, kobiety wychowujące dzieci. „Jard” oczywiście ustępuje podlaskiej rozgłośni „Radio Białystok”. Jest to typowe radio komercyjne, nadające na żywo przez całą dobę. A więc dużo muzyki, reklam i niewiele słowa.                  

Na początku Tomka wypuszczano na antenę tylko przez cztery godziny dziennie. Zapowiadał piosenki (na pamięć zna tytuły 700 utworów). Swą niepełnosprawność przedstawił słuchaczom w sposób subtelny: - A teraz przed państwem Steve Wonder w swym najbardziej znanym utworze. To kolega z branży, też nie widzi.

Kiedy okazało się, że daje sobie radę, zwiększono zakres pracy do siedmiu godzin. Doszły też nowe zadania: rozmowy z politykami, działaczami samorządowymi, sportowymi. Zaczął  promować środowisko niepełnosprawnych, niewidomych. Prowadził przez telefon wywiady ze znanym lektorem Rochem Siemianowskim, Markiem Kalbarczykiem, Wojciechem Majem. Jednak najwięcej telefonów dostał od słuchaczy po audycji, w której opowiadał, jak doszedł do fotela przed mikrofonem.

- Do każdej rozmowy, nieistotne, czy to jest mniej lub bardziej ważna persona, przygotowuję się solidnie - podkreśla Zatorski. - Oczywiście zdarzają mi się wpadki. Niekiedy „rzucę” wulgaryzmem, pomylę tytuł piosenki, czy zadam pytanie gościowi, który przed chwilą opuścił studio.

                 Inni o nim

Tomasz Kutkiewicz od czterech miesięcy kieruje białostocką telewizją miejską (godzina emisji dziennie). Poprzednio pracował w Polsacie.  

- Jestem pełen szacunku dla Tomka - mówi jego imiennik. - Imponuje mi jego wiedza i ciągłe jej poszerzanie. Chcielibyśmy go wykorzystać w jakimś programie, najlepiej o niepełnosprawnych. Ale niekoniecznie.

A szefowi Dziemianowi chodzi po głowie taki pomysł, by Zatorski prowadził miniteleturniej, trochę podobny do prezentowanego w „Dwójce” - „Jaka to melodia”.

- A poza tym on jest dobry w marketingu. Nauczyło go tego poprzednie zajęcie. Może zacznie sprzedawać usługi radiowe? Kiedy ostatnio dałem mu premię za fachowość, bo chłopak zasłużył, to się aż rozpłakał. Tak go to wyróżnienie wzruszyło - opowiada Dziemian.

Basia Łuszczewska, studyjna koleżanka Tomka, w ogóle nie zwraca uwagi na jego niepełnosprawność. - Zachowuje się naturalnie - mówi - bez kompleksów. Jest prawie samoobsługowy.

                  Mieszkanie i ślub

Zatorski ma następujące credo życiowe: -Jeżeli postawiłem sobie jakiś cel, to uparcie będę do niego dążył. I nie „pęka”, nie podłamują go przeszkody. Jednocześnie broni do końca swoich poglądów, ale też potrafi zmienić zdanie, gdy argumenty drugiej strony są sensowne. Szkoły nie nauczyły go samodzielności, raczej życie na własny rachunek w Krakowie.  

- Miałem na osiedlu zaprzyjaźniony pub i właśnie najwięcej kompanów stamtąd mi pomogło - wspomina. - I co ciekawe - zauważyłem, że ludzie mający problem z własnym życiem i przez nie poharatani, bez pieniędzy, pomagali mi najchętniej.  

Mimo, że należy do PZN, nie interesuje go działalność tej organizacji. Ma niepochlebne zdanie o podlaskich działaczach. Nie ucieka jednak przed kontaktami z młodzieżą. W czerwcu był na obozie językowym w Zakopanem, zorganizowanym przez Zarząd Główny. Spotkał fajnych ludzi z kraju, ze Skandynawii, Włoch, Wielkiej Brytanii. No i pochodził po górach, a zajęcie to bardzo lubi. Co jeszcze go pociąga? - Krótkofalarstwo.

Jeszcze będąc w krakowskiej szkole, założył klub krótkofalarski. Tu, w Białymstoku ma taką niewielką zabawkę nadawczo-odbiorczą o niedużym zasięgu. Ma jeszcze jedno hobby, takie bardziej samotne. W czterech ścianach lubi pograć na akordeonie. Tylko dla siebie. Choć kiedyś, dla draki, zagrali z kumplem na ulicy i w ciągu godziny zarobili po 20 złotych. Niezła stawka!

Kiedyś, nie tak dawno, zamarzyło mu się pojechać na Wyspy, aby sprawdzić swój angielski. Przez internet poznał Brytyjczyka spod Bostonu (400 km od Londynu). Wsiadł w samolot, potem w pociąg i samotnie dotarł do jego domu. Przebywał tydzień, obcy ludzie go utrzymywali i pokazywali kraj.

A najbliższy cel? - Ożenić się ze swoją dziewczyną i zamieszkać tylko z nią. Od babci, choć kochanej, trzeba się wreszcie wyprowadzić!              

Z ostatniej chwili

Tomek już nie mieszka w Białymstoku u babci. Wyprowadził się do swojej dziewczyny Julity do Gdańska. Zaczął pracę w lokalnej komercyjnej rozgłośni „Złote przeboje trefl”. Nie zerwał też współpracy z „Jardem”. Raz w miesiącu będzie jeździł do Białegostoku, by poprowadzić w telewizji miniteleturniej.  

  pochodnia  październik 2005