„zawsze redaktor”
Nasze rozmowy Tym razem udzielamy głosu niewidomej koleżance - Teresie Wilczak, zatrudnionej w jednej z warszawskich spółdzielni. Pozwólmy jej przedstawić się czytelnikom. - Mam dwadzieścia pięć lat. Pracuję jako dziewiarka już od czterech lat. Mieszkam wraz z inną niewidomą koleżanką w pokoju sublokatorskim. Mam duże trudności w poruszaniu się, ale do pracy chodzę sama, mimo, że muszę dojeżdżać kilka przystanków tramwajem. To chyba wszystko, co mogę tak ogólnie o sobie powiedzieć, a teraz czekam na pytania. - Jak spędza Pani czas po pracy? - Praca w dziewiarstwie jest bardzo wyczerpująca, toteż po przyjściu do domu muszę wypocząć, zwłaszcza, że pod względem zdrowotnym nie jestem zbyt silna. W domu chętnie słucham radia, interesują mnie zwłaszcza pogadanki popularno - naukowe i słuchowiska. Czytam także książki brajlowskie, a z czasopism "Pochodnię" i "Nasz Świat". Bardzo chciałabym mieć magnetofon, mogłabym wtedy korzystać z książek nagranych na taśmę. - Czy wychodzi Pani na spacery, a jeśli tak, to z kim? - Bardzo rzadko. W Warszawie mam niewielu znajomych. Pochodzę z krańców województwa. Czasami przyjeżdża do mnie ciotka z Otwocka i wtedy przeważnie idziemy do miasta. Pomaga mi zrobić zakupy, ale ciotka pracuje i ma rodzinę, nie może więc poświęcać mi zbyt wiele czasu. Nieraz myślałam już o tym, co zrobić, by mieć więcej znajomych, zdobyć nowych przyjaciół, z którymi można by wyjść na spacer lub do sklepu. Kiedy byłam w szkole, od czasu do czasu były urządzane wspólne zabawy rozrywkowe z młodzieżą szkół dla widzących. Można było wtedy nawiązać wiele ciekawych przyjaźni. Z dwiema koleżankami z tego czasu przyjaźnię się do dziś, ale one są w innych miastach. Wydaje mi się, że tę metodę można by przenieść na teren zakładu pracy. W tym celu należałoby ze trzy czy cztery razy w roku urządzić imprezę rozrywkową wspólnie z załogą innego zakładu pracy dla ludzi widzących. Można by nawiązać stały kontakt z jakąś fabryką. Takie imprezy rozrywkowe, gdzie byłaby lampka wina, ciastka, kawa, muzyka, jakaś zgaduj - zgadula, w której niewidomi i widzący mieliby równe szanse, nieco nagród dla zachęty, umożliwiłyby niewidomym nawiązanie kontaktów ułatwiających im życie. W ciągu jednego spotkania niewiele można zdziałać, ale w ciągu kilku spotkań z tą samą grupą ludzi na pewno nawiązałoby się już wiele miłych znajomości. Nurtuje mnie jeszcze jedna myśl. W spółdzielniach jest wiele samotnych niewidomych osób, które nie bardzo mogą sobie poradzić w różnych sytuacjach. Wydaje mi się, że w spółdzielniach niewidomych powinien być jeden albo nawet dwóch pracowników, którzy pomagaliby niewidomym w załatwianiu różnych spraw - na przykład, gdy trzeba pójść do lekarza, pochodzić po sklepach, kupić coś z odzieży, itp. Każdy z korzystających zgodziłby się na pewną odpłatność, strącaną mu co miesiąc przy wypłacie pensji. Byłoby to coś bardzo konkretnego w zakresie rehabilitacji. Dotychczas w spółdzielni najważniejszą sprawą jest wykonanie planu. Może to i słuszne, bo przecież większość ludzi chce jak najwięcej zarobić, ale dużo jest takich, którym należałoby jakoś pomóc, aby nie musieli się borykać z różnymi sprawami, które dla ludzi widzących nie stanowią żadnego problemu. Nie wiem, czy to, co mówię, ma jakiś sens, ale mnie wydaje się, że byłoby to jakimś rozwiązaniem pewnej grupy problemów. Wtedy nie musiałoby się korzystać z pomocy ludzi, którzy, jak to się mówi, robią łaskę i często dają to niewidomemu do zrozumienia. - Dziękujemy koleżance Teresie Wilczak za interesującą wypowiedź, a wysunięte przez nią sugestie ułatwienia życia samotnym niewidomym poddajemy pod rozwagę i dyskusję komisjom socjalno - bytowym i kulturalnym przy spółdzielniach, a także asystentom socjalnym. Józef Szczurek Pochodnia kwiecień 1964 |