Biografia prasowa  

 

Józef Weber  

Nauczyciel w szkole dla niewidomych w Owińskach  

 Matematyk, muzyk,    Znawca kilku języków

   

Pamięci  mojego Dziadka

  Człowiek żyje tak długo, jak żyje o nim pamięć.

U nas... Tak zaczynało się każde Jego wspomnienie, każda opowieść o ziemi pięknej, ziemi odebranej Polsce nikczemnymi układami wielkich tego świata, jakich w swoim dzieciństwie i młodości wysłuchałem ja - wnuk.

  Józef Weber

  Urodził się 24 września 1903 r. w Kołomyi, jako jeden z dziesięciorga dzieci Teresy z Rippelów i Jana Webera, kolejarza, nagrodzonego za rzetelną pracę szwajcarskim zegarkiem marki Doxa. Szacunek dla punktualności i rzetelności, zaszczepiony przez pradziadka niemalże „w genach”, przeszedł na jego dzieci, w tym na Dziadka, którego postać przywołuję w setną rocznicę Jego urodzin.

Naukę rozpoczął w Kołomyi, maturę zdał w Wadowicach. Podczas I wojny światowej rodzina Weberów, uciekając przed nadejściem Rosjan, osiadła w Kętach (krakowskie), a stąd Józef trafił do wadowickiej szkoły. Po maturze wrócił do Kołomyi, gdzie, już w wolnej Polsce, pomagał w budowie nowego domu rodziny Weberów. Marzył o pracy nauczyciela. W województwie stanisławowskim nie było w oświacie wolnych etatów. Takie czekały w Poznańskiem. Dlatego wyjechał do Wielkopolski. W Rawiczu skończył Seminarium Nauczycielskie i w 1925 r. rozpoczął pracę jako nauczyciel w szkole powszechnej (jednoklasowej) w Tadeuszewie (pow. środa). Uczył, a w wolnym czasie malował, rzeźbił, doskonalił grę na skrzypcach. Od 1929 r. zaczął pracować w szkole powszechnej w Stanisławowie koło Wrześni. Uzyskał zgodę na nauczanie religii.

Rok później ożenił się z Janiną Olsztyńską. Dziadkowie cieszyli się z dwóch córek, Barbary i Teresy, i spokojnego szczęśliwego życia niecałe dziewięć lat. W listopadowy wieczór 1939 r. otrzymali piętnaście minut na spakowanie, wyrzucani z domu przez Niemców z sąsiednich wsi. Dalej wielokilometrowa piesza wędrówka, kilkudniowe skoszarowanie w stajniach i trzydniowa jazda w przepełnionych, towarowych wagonach. I cel „podróży” - nieznany.

Z wagonów wyrzucono ich razem z innymi w Radomiu. Tam zamieszkali kątem u życzliwych ludzi. Józef uczył w szkole, później na tajnych kompletach, lecz tracił wzrok, słaby już wcześniej. Jak niemal każdy Polak, doświadczył upokorzeń okupacji (pewnego dnia, o szarówce potrącił na chodniku gestapowca, dostając od Niemca po twarzy), ale przeżył. Zaraz za frontem razem z rodziną wrócił do Stanisławowa i podjął pracę. Mieszkańcy wioski, ciesząc się z powrotu „Pana Kierownika”, w kilka dni uprzątnęli szkołę i obejście, zdewastowane przez radzieckich żołnierzy i mógł wkrótce podjąć nauczanie. Niestety, utrata wzroku postępowała w szybkim tempie. Dlatego w 1949 r. rozpoczął pracę w nowo utworzonym Zakładzie dla Dzieci Niewidomych w Owińskach jako nauczyciel matematyki. Jako 47-latek opanował brajla, co było sztuką niełatwą. W latach następnych, już jako niewidomy z 98-procentową utratą wzroku, ukończył Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej. Pracował z pasją, lubiany przez uczniów, szanowany przez kolegów. Był nagradzany i odznaczany (oczywiście niechlebowo). W 1969 r. przeszedł na niechcianą emeryturę.

A inne pasje? Zdecydowanie literatura i muzykowanie. Razem z innymi nauczycielami, Leonem Gronkiem i S. świątkiem, tworzył trzon orkiestry niewidomych, w której nabierały błysku talenty S. Barkego, A. Andraszewskiego, K. Ptaka. Malować już nie mógł, lecz nie zrezygnował z rzeźby. Rzeźbił w drewnie, hubie, kości. Wnuków uczył radości życia, ciesząc się z naszych pierwszych osiągnięć. W przyokiennym „ogródku” uprawiał rzodkiewki, poziomki i pomidory. Wielką radością było dla Dziadka wędkowanie - zwłaszcza spinning!

Działał w Polskim Związku Niewidomych, kolegów i koleżanki uczył niemieckiego, założył w zakładzie koło języka esperanto, znał ukraiński, jidysz. Urodził się bowiem w mieście, gdzie przenikały się wzajemnie kultury wielu narodów, gdzie żyli w zgodzie przez setki lat Polacy, Ormianie, Żydzi, Ukraińcy, Niemcy i Austriacy. Kiedy przed wielu laty oglądałem dowód osobisty Dziadka, widniał tam napis: miejsce urodzenia - Kołomyja (ZSRR). Dziadek nie komentował tego. Lecz wieczorami słuchał Wolnej Europy i żył nadzieją, że może kiedyś będzie mógł wrócić nad Prut...

  *

  Człowiek żyje tak długo, jak żyje o nim pamięć. W latach 1999 i 2000, w dwadzieścia lat po odejściu Dziadka do Pana, dane mi było odwiedzić Kołomyję, stanąć nad Prutem, zobaczyć dom rodziny Weberów, w którym mieszka od pięćdziesięciu lat ukraińska rodzina, przejść pasmo Czarnohory. Zrobiłem to dla swych dzieci, by poznały lepiej strony, skąd ich przodek pochodził, i dla pamięci o Tobie, Dziadku, który byłeś dla mnie Ojcem przez wiele lat.

  Wnuk -  Jacek W. Niedzielski  

  Pochodnia wrzesień 2004