DOBRE PERSPEKTYWY, ZWŁASZCZA DLA MŁODYCH  

     Jerzy Szulczewski otworzył swój rzemieślniczy zakład szczotkarski w 1959 roku. Miał wtedy 25 lat, a więc na samodzielność postawił bardzo wcześnie. Przedtem pracował w spół- dzielni, ale to go nie satysfakcjonowało. Ukończył też kurs masażu leczniczego w Krakowie, jednak niskie zarobki nie stanowiły zachęty do podjęcia pracy w tym zawodzie. Najlepszą więc drogą okazało się rzemiosło na własny rachunek. Jego zakład, przy ul. Hozjusza 7 w Warszawie, znany jest wśród mieszkańców Żoliborza. Mimo ogólnego zastoju i kryzysu, pan Jerzy Szulczewski nie narzeka, a nawet prosperuje zupełnie dobrze. - Proszę powiedzieć coś o swej działalności? - Produkuję szczotki do gospodarstwa domowego, galanteryjne i szczotki techniczne. Te ostatnie odpowiadają mi najbardziej. Są podstawą moich dochodów, a jednocześnie stanowią duże urozmaicenie produkcji. Każda szczotka jest inna. Sprzedaję również na miejscu, w swoim zakładzie, co nie jest bez znaczenia. Mój zakład prowadzi usługi dla mieszkańców. Często mają oni bardzo ładne oprawki, których nie chcą się pozbyć. Wtedy przychodzą do mojego zakładu, a ja nabijam oprawki odpowiednim włosiem i szczotka jest jak nowa. Kiedyś na przykład przyszła klientka ze srebrną oprawą z wygrawerowaną datą - ''1912 rok''. Szczotka do włosów była pamiątkowa, cenna, prezent od kogoś bli- skiego. Zamówiłem u stolarza wkład i nabiłem go szczeciną z dzika. Moja klientka była uszczęśliwiona. Podobnych wypadków jest sporo. Przyjmuję ponadto do renowacji szczotki do froterek, odkurzaczy i innych urządzeń. Podobnych usług chyba nikt inny w Warszawie nie prowadzi. Warto tu dodać, iż Jerzy Szulczewski nosi się z zamiarem skupowania ciekawych oprawek, zwłaszcza z galanterii i w niedługim czasie założenia muzeum szczotkarskiego. Będzie to chyba jedyny zbiór tego rodzaju eksponatów w Polsce. - Prawie wszyscy mają trudności ze sprzedażą. Jak ta sprawa przedstawia się u Pana? - Do końca ubiegłego roku trudności nie było żadnych. Uspołeczniony handel wchłaniał każdą rzecz, nie można było nadążyć. W tym roku zmieniło się wszystko. Przez ostatnich sześć miesięcy zamówień z handlu uspołecznionego nie otrzymałem. Ratują mnie jedynie sklepy prywatne i zakłady produkcyjne, zamawiające szczotki techniczne. Gdyby nie one, przyszłoby chyba zbankruto- wać. I oczywiście nie bez znaczenia jest to, o czym już wcześniej wspomniałem - prowadzę indywidualną sprzedaż na miejscu, w war- sztacie. Jeszcze na początku lat siedemdziesiątych, jak mówi pan Jerzy, w Warszawie było dziewiętnastu niewidomych prowadzących własne rzemieślnicze warsztaty szczotkarskie. Teraz jest ich tylko trzech. Młodzi, nie wiadomo dlaczego, nie podejmują tego rodzaju działalności. Chcą iść po linii najmniejszego oporu. A szkoda, bo jak się teraz okazuje, spółdzielnie zawodzą. - Jak Pan sądzi, skąd się bierze taka sytuacja? - Zapewne przyczyn jest kilka. Aby otworzyć zakład rzemieślniczy, trzeba się zdobyć na sporo inicjatywy i energii, a mało kto dotychczas miał na to ochotę. Moim zdaniem, nie bez winy jest też Polski Związek Niewidomych, ponieważ nie dość propaguje działalność rzemieślniczą. Jest sporo możliwości. Można by rozpropagować zatrudnienie w handlu. Miałem kolegów, którzy prowadzili rozmaite stragany, między innymi z warzywami i owocami. Prosperowali bardzo dobrze. Czy teraz nie można byłoby, czy nie należałoby inicjować podobnych form pracy? Wzrasta bezro- bocie wśród niewidomych. Trzeba uczynić wszystko, by otrzymywali oni kioski, budki warzywne i inne punkty sprzedaży. Szczególnie duże możliwości mają tu inwalidzi ze szczątkowym wzrokiem. Jestem przekonany, że rzemiosło, handel, wolne zawody to u nas dziedziny nie wykorzystane, w których kryją się duże rezerwy. Pod koniec lat sześćdziesiątych w Warszawie było ponad trzydzieści zakładów rzemieślniczych niewidomych, dziś nie ma nawet dziesięciu. Poza trzema szczotkarzami jest kilku dziewiarzy i jeden zakład introligatorski. A więc droga dla młodzieży stoi otworem. To prawda, że trzeba mieć do tego rodzaju działalności kogoś zaufanego do pomocy, najlepiej kogoś z rodziny. Mnie w prowadzeniu rachunków i sprzedaży pomaga siostra. Bez pomocy osoby widzącej całkowicie niewidomy nie byłby w stanie prosperować. - A jak jest teraz z zaopatrzeniem w surowce? - Oprawy wykonują dla mnie rzemieślnicy stolarze. Stilon kupuję w gorzowskim kombinacie chemicznym, natomiast włosie bydlęce i szczecinę biorę z zakładów w Nowej Soli. Część surowców kupuję ponadto bezpośrednio u chłopów. Mam rozmaite kontakty i praktycznie nie napotykam na trudności z nabyciem odpowiednich surowców. - Czy niewidomi rzemieślnicy korzystają z jakichś ulg? - Tylko w bardzo małym stopniu. W latach minionych nie płaciliśmy podatku dochodowego i obrotowego, zwłaszcza jeśli zatrudniało się przynajmniej dwu emerytów. Teraz zwolniony jestem od podatku dochodowego, natomiast obrotowy muszę płacić jak każdy inny rzemieślnik. Ulgi zależne są również od władz samorządowych na danym terenie. Władze Żoliborza są dla niewidomych bardzo przychylne. Ja na przykład jestem zwolniony od prowadzenia księgowości i ewidencji sprzedaży. Oznacza to, że nie muszę przy kliencie wpisywać każdej transakcji do zeszytu. Za zgodą władz skarbowych wpisuję do książki handlowej jedynie całodzienny utarg pod koniec pracy. Jest to dla mnie niezwykle ważne ułatwienie. Wspomniany zeszyt i rachunki, które wydaję instytucjom, stanowią podstawę do obliczenia podatku obrotowego. Podatek ten wynosi 20 procent. - Zakład rzemieślniczy prowadzi Pan już 31 lat. Czy jest Pan z tego zadowolony, czy czuje się Pan usatysfakcjonowany ma- terialnie? - Tak, oczywiście, zresztą nie tylko materialnie. Założyłem rodzinę, w której jestem szczęśliwy. Ze swych dochodów kupiłem własnościowe mieszkanie, ponadto dość dużą działkę na Wólce Węglowej, na której mam teraz warsztat stolarski, a można tam dobudować dużą część mieszkalną. Kupiłem również na własność cały parter domu - około 100 m kwadratowych, w którym mam warsztat szczotkarski. Dotychczas czynsze były bardzo niskie, ale teraz, zgodnie z nowymi przepisami, będę sam mógł ustalać wysokość czynszów od użytkowników, zwłaszcza pomieszczeń sklepowych i to stwarza mi korzystne warunki. Myślę, że tych trzydziestu lat samodzielnej działalności produkcyjnej nie zmarnowałem.

   Rozmawiał Józef Szczurek  

Pochodnia sierpień 1990