Biografia prasowa  

 

Zofia  Swinarska   

        Mauczycielka  pomagająca niewidomym   

Lektorka Michała Kaziowa   

 

         Wspomnienie o prof. Zofii Swinarskiej  

Urszula Niesiołowska  

 

W sierpniu ubiegłego roku odeszła na zawsze w wieku dziewięćdziesięciu czterech lat Zofia Swinarska. Znało ją i wysoko ceniło wielu niewidomych. Pracowała jako nauczycielka i jeszcze przed wojną przeszła na emeryturę. Po wojnie, wraz ze swą siostrą Konstancją, pomagała w pracy i nauce licznej grupie niewidomych. Jednym z nich był dr Michał Kaziów, któremu przez wiele lat służyła swoim wzrokiem. Niestety, na kilka lat przed śmiercią zaniewidziała. Wzrok miała tak słaby, że nie poznawała odwiedzających ją znajomych, ale nadal interesowała się ich życiem. Nikt jednak z gości nie odczuwał jej inwalidztwa.   

Odwiedzałam kilka razy w roku obie panie Swinarskie, ale ani razu nie usłyszałam z ust pani Zofii słowa skargi lub nawet niezadowolenia ze swojej obecnej sytuacji. Wychodziłam od niej pełna podziwu dla kogoś, kto mimo wielu dolegliwości nie zaprząta nimi uwagi innych osób.   

A oto, co pisze o Pani Zofii Swinarskiej dr Michał Kaziów.  

„Kiedy rozpocząłem naukę w liceum ogólnokształcącym dla pracujących, okazało się, że w mojej sytuacji (brak rąk) potrzebna mi pomoc stałego lektora. Pracy tej, za namową pani Haliny Lubicz, podjęła się prof. Zofia Swinarska, która wówczas liczyła już siedemdziesiąt dwa lata. Trochę obawiałem się, czy w tym wieku podoła takim obowiązkom, które były rozliczne i obiegające od schematu szkolnego. Oprócz tego, że pani Zofia Swinarska musiała codziennie przychodzić do mnie, miała pomagać mi we wszystkich przedmiotach, a była tylko nauczycielem chemii. Dodatkową trudnością było to, że nie znała brajla i nie mogła sporządzać dla mnie żadnych notatek,  które mógłbym później odczytywać. Poza tym miałem poważne zaległości w nauce, ponieważ szkołę podstawową skończyłem w 1939 roku, a naukę w liceum rozpocząłem szesnaście lat później.    

Obawy moje były płonne. Okazało się, że była osobą bardzo energiczną, głęboko zainteresowaną moją nauką, subtelną, o wysokiej kulturze i jasnym umyśle. Już po pierwszej godzinie lekcyjnej wyczułem w niej doskonałego pedagoga - ani chwili wytchnienia przez czterdzieści pięć minut, w czasie których czytała, utrwalała i sprawdzała przeczytany materiał. Później nastąpiła dziesięciominutowa przerwa przekonałem się, że nie tylko jest doskonałym pedagogiem, ale ma duże poczucie humoru. Po przerwie jeszcze przepracowaliśmy dwie godziny lekcyjne, po których przekazała pani Halinie swoje spostrzeżenia na temat współpracy ze mną, zastanawiając się, jaką powinna obrać metodę w nauczaniu, która przyniosłaby odpowiednie efekty. Miała za sobą wieloletni staż pracy pedagogicznej (już w okresie międzywojennym pracowała na stanowisku dyrektora szkół, między innymi seminarium pedagogicznego). Mimo to stwierdziła, że doświadczenia te nie wystarczą w pracy z niewidomymi. Słuchałem tej rozmowy i byłem zaskoczony. Przecież w czasie lekcji była spokojna, nie zdradzała żadnej niepewności, więc byłem przekonany, że pierwszy dzień pracy ze mną nie był dla niej żadną trudnością. Nie znalem się wówczas na pedagogice i nawet nie podejrzewałem, że pani Swinarska w czasie tych trzech godzin jako pedagog spostrzegła, iż potrzebna jest inna, specyficzna metodyka nauczania niewidomego, z dodatkowym do tego kalectwem.   

Po tej rozmowie postanowiono, że obie panie będą nawzajem informować się o trudnościach i rozwiązywać je wspólnie. Świadczyło to o tym, że profesor Swinarska nie jest kostyczna w myśleniu i mimo, że posiada tak wielkie doświadczenie, nie będzie miała oporów psychicznych, gdy trzeba będzie zwrócić się po poradę do pani Haliny. Osoby starsze przecież z trudem zmieniają metody pracy, niechętnie odstępują od swoich schematycznych nawyków. Wprost przeciwnie, narzucają je innym, czują się wręcz urażone, gdy ktoś młodszy nie zgadza się z ich zdaniem. Pani Swinarska zachowała elastyczny umysł i jak miałem możność przekonać się w czasie czteroletniej z nią współpracy, żywość jej umysłu była wynikiem mądrych doświadczeń pedagogicznych. Była osobą bardzo obowiązkową, nigdy się nie spóźniała i podczas okresu współpracy ze mną nie opuściła ani jednego dnia. Pamiętam, którejś zimy była gołoledź, a mimo to przychodziła, chociaż musiała przebyć pieszo dwa kilometry.   

Cechowała ją niezwykła systematyczność, nigdy nie zmieniała żadnych planów samowolnie. Nie słyszałem również z jej ust słowa skargi ani na pracę, ani na zdrowie czy kłopoty osobiste. Jeżeli o jakichkolwiek kłopotach mówiła, to nie w formie skargi, ale po to, aby zasięgnąć rady. Nie miała żadnych cech starego belfra, charakteryzującego się  apodyktycznym dydaktyzmem nawet w rozmowach prywatnych. Jej szerokie horyzonty myślowe i wysoka kultura powodowały, że była osobą duchowo młodą i nie dawała się wyprzeć z biegu życia. Łatwo włączała się w nową, nie znaną jej jeszcze problematykę. Na przykład, gdy zaczęła ze mną współpracować, zainteresowała się Polskim Związkiem Niewidomych. Różnymi publikacjami o jego działalności. Po przeczytaniu powieści Eugeniusza Paukszty „Noc jak dzień”, z której dowiedziała się o naszym środowisku, a przede wszystkim, na jakie trudności napotkały w liceum dwie niewidome uczennice, o ich niewłaściwym traktowaniu przez nauczycieli, a zwłaszcza stosowaniu taryfy ulgowej, pomyślała, co zrobić, aby tego typu przykrości nie spotkały również i mnie w szkole. Uważała, że najlepszym antidotum będzie dobre przygotowanie do lekcji. Twierdziła, że nie mogę być na lekcji bierny ani w domu, ani w szkole. W tym celu zwróciła się do pani Haliny z prośbą o rady, jak udostępnić mi różne wzory z fizyki i matematyki, tym bardziej, że z podręczników i map brajlowskich korzystać nie mogłem. Wkrótce pani Halina Lubicz przygotowała  dziesiątki wypukłych map do nauki historii i geografii, wszystkie wzory do nauk ścisłych, oznakowane systemem Braille`a, które wykonała ręcznie według rysunków pani Swinarskiej. Dzięki poznaniu tych wzorów nie byłem bierny na lekcjach i z łatwością wyobrażałem sobie to wszystko, o czym mówił wykładowca.   

Także pani Swinarska namówiła mnie do pisania wypracowań domowych. Kiedy pod moje dyktando pisała, żądała, abym dyktował jej również pisownię. W ten sposób pogłębiałem swoją wiedzę ortograficzną i interpunkcyjną. Po napisaniu takiego wypracowania odczytywała je głośno i zwracała uwagę na błędy merytoryczne i stylistyczne, żądając, abym sam się oceniał. Podczas nauki przedmiotów humanistycznych zawsze wymagała, żebym zrobił krótki wykład z przerobionego materiału, co miało służyć wyrobieniu umiejętności poprawnego wysławiania się. Namawiała mnie stale, abym się w klasie zgłaszał do odpowiedzi i wygłaszał je w takiej samej formie. Kiedy nauczyła mnie samodzielnego rozwiązywania zadania z matematyki, doradzała, żebym w szkole pisał razem z widzącymi klasówki z matematyki, czyli dyktował je swojemu przewodnikowi. Również, gdy wracałem ze szkoły, musiałem zdać dokładną relację z przerobionego materiału, co służyło utrwaleniu umiejętności przekazywania innym zdobytej wiedzy.   

Te podane przykłady świadczą, że nieustannie przez te cztery lata szukała metod nauczania, była aktywna i pomysłowa. Żeby być na bieżąco z programem szkolnym, często przychodziła do szkoły i konsultowała się z nauczycielami.   

Moje sukcesy uważała za swoje i z radością przyjęła wiadomość o pomyślnie zdanych egzaminach maturalnych.   

Podczas studiów często brakowało mi jej mądrych rad, toteż kiedy składałem jej wizyty, z ogromną uwagą interesowała się moimi trudnościami i sukcesami. Była obecna na moim absolutorium, a w kilka lat później, mając dziewięćdziesiąt lat i pomimo dolegliwości obu stóp - na obronie mojej pracy doktorskiej.   

Ze wzruszeniem przyjmowałem jej gratulacje i podziwiałem ocenę moich wywodów i odpowiedzi dyskutantom, co świadczyło, że nadal zachowuje świeżość umysłu i zdolność spostrzegania i zapamiętywania. Toteż z bólem przyjąłem wiadomość o śmierci prof. Zofii Swinarskiej, jako osoby mi bliskiej i drogiej.   

Zachowana korespondencja świadczy, że nigdy nie była zgorzkniałą, z godnością przyjmowała spadające na nią cierpienia fizyczne, nie skarżyła się nawet wówczas, gdy straciła wzrok i nie mogła sama czytać.   

Pogoda ducha sprawiła, że do ostatniej godziny życia otoczona była wielką miłością siostry - dr Konstancji i wielu wiernych przyjaciół.   

W mojej pamięci pozostanie zawsze jako człowiek prawy,   wielkiej klasy pedagog, o niewzruszonym patriotyzmie.  Służyła nie tylko mnie, ale setkom innych ludzi,  jako wzór nieskazitelnej osobowości”.   

                                                                                 Pochodnia Maj 1978