„zawsze redaktor”
Biografia prasowa
Paulina Staniszewska Nauczycielka , działaczka Białostockiego Okręgu PZN
Nasze rozmowy Józef Szczurek "Zaczęło się od maleńkiej doniczki z konwalią, a właściwie od wielu doniczek z kwiatami, które pewnej wiosny ozdobiły biurka wielu instytucji. Roznosiła je niewidoma nauczycielka - Paulina Staniszewska, a pieniądze za wyhodowane przez siebie kwiaty przekazywała na budowę szkół. Zebrała ponad cztery tysiące złotych. Był to pierwszy rok zbiórki na Społeczny Fudusz Budowy Szkół i pierwszy okres działalności Pauliny Staniszewskiej. "Pachnące cegiełki" nabywano chętnie..." Tak zaczyna się artykuł w "Gazecie Białostockiej" z listopada 1963 roku, poświęcony wybitnym osiągnięcio w pracy społecznej pani Pauliny Staniszewskiej - działaczki, znanej prawie w całym województwie. Pragnąc, aby poznali ją również bliżej nasi czytelnicy, poprosiliśmy ją o rozmowę dla naszego czasopisma. Pani Paulina Staniszewska ma około pięćdziesięciu lat, jest elegancko i gustownie ubrana. O swojej pracy opowiada z przejęciem i satysfakcją. Cieszy się, że daje ona wspaniałe owoce. Oddajmy jednak głos naszej niewidomej koleżance. - Proszę powiedzieć, jak doszło do tego, że zajęła się Pani organizowaniem akcji zbierania funduszów na budowę Szkół Tysiąclecia? - Przez dwadzieścia pięć lat byłam czynną nauczycielką. Wszystkie swoje siły oddawałam szkole. Pracę swą bardzo kochałam. Kiedy ostatni raz zamknęłam szkolny dziennik, bo już w nim nic nie mogłam zobaczyć, a było to w roku 1951, stanęło przede mną widmo bezczynności i izolacji, ale na to nie mogłam się zgodzić. Uważam, że każdy człowiek, w każdej sytuacji musi starać się być jak najbardziej pożytecznym dla społeczeństwa. Hasło rzucone przez towarzysza Gomułkę "Tysiąc szkół na tysiąclecie Państwa Polskiego" porwało mnie całkowicie, wyzwoliło nowe siły i ukazało nowe perspektywy mojej pracy. Postanowiłam więc zająć się organizowaniem akcji, która wzbogacałaby Społeczny Fundusz Budowy Szkół, a moim pragnieniem jest, aby za te pieniądze powstała chociaż jedna szkoła wiejska w najdalszym zakątku naszego województwa. - Jakie więc organizuje Pani akcje? - O, pomysłów jest bardzo wiele, żeby tylko wystarczyło sił i czasu na ich realizację. Załatwiłam na przykład w kilku zakładach pracy, że oddają nam one ścinki materiałów. Z resztek tych widzące koleżanki z sekcji emerytów Związku Nauczycielstwa Polskiego, gdyż sekcja ta jest najbliższym terenem mojej działalności, szyją różnego rodzaju wdzianka, serdaczki i inne stroje dla dzieci. Stroje te bardzo chętnie kupują dla swych pociech pracownicy wydziałów oświaty i szkolnictwa. Zakupują je także szkoły. Pieniądze zebrane w ten sposób idą na budowę szkół. Akcja ta rozwija się od kilku lat bardzo dobrze. Nasze konfekcyjne wyroby dziecięce niejednokrotnie oddajemy dzieciom na różnego rodzaju spotkaniach z nimi i imprezach, organizowanych dla dzieci, a imprezy te znów wzbogacają fundusz budowy szkół. Udało się także zorganizować kilka dochodowych przedstawień i imprez dla dorosłych, na przykład zaprosiliśmy "Wesoły autobus" z Łodzi, "Program z dywanikiem", zespół poezji z Gdańska i inne. Podobnych inicjatyw jest bardzo dużo, można by długo o nich opowiadać. - Słyszałem, że już dwukrotnie, jak redakcja "Matysiaków" dziękowała Pani za "wyborny chrzan", skąd więc Pani ten chrzan bierze? - Z chrzanem jest zupełnie oddzielna i długa historia. Kilka lat temu pomyślałam sobie, że wiele korzeni chrzanu marnuje się na polach i w ogrodach, a przecież można by z niego zrobić użytek na korzyść funduszu budowy szkół. Powiedziałam więc kuratorowi szkolnictwa, że chcę zbierać chrzan. Zdziwił się okropnie. "Co Pani będzie z nim robić?" - "Zobaczy Pan, jaki to świetny pomysł, ale Kuratorium musi wysłać pismo do wszystkich szkół, apelujące do dzieci, aby zbierały chrzan i przysyłały go do Białegostoku". Kurator dał się przekonać. Jesienią z różnych zakątków województwa białostockiego, z różnych szkół zaczął płynąć chrzan. Dziesiątki paczek. Jednak od chrzanu w postaci korzenia prosto z ogrodu do wybornego chrzanu w słoiku jest dość długa droga, ale nie tak długa, aby sobie z nią nie poradzić przy dobrej woli i inicjatywie. Po pomoc udałam się wówczas do dyrektorów zakładów przetwórczych. Nie trzeba ich było przekonywać. Zgodzili się chętnie. Tak więc chrzan czyszczą, przecierają i pakują do słoików zakłady przemysłu spożywczego, a kupują bardzo chętnie osoby indywidualne i spółdzielczość spożywców. Akcja ta od kilku lat rozwija się również bardzo ładnie, a jej wyniku na fundusz budowy szkół co roku wpływa około siedmiu tysięcy złotych. Nasz chrzan ma specjalną etykietę i robiony jest na kwasku cytrynowym, a nie na occie. Niedawno sekcja emerytów Związku Nauczycielstwa Polskiego w Białymstoku zorganizowała wystawę, na której znalazło się to wszystko, co dotychczas wykonaliśmy, a więc były tam fartuszki dla dzieci, czapeczki, różnego rodzaju wdzianka, sweterki, itp. Były także słoiki z chrzanem. Wystawa cieszyła się ogromnym powodzeniem. - Ile pieniędzy wpłynęło już na SFBS dzięki Pani działalności? - Dotychczas wpłynęło pół miliona złotych. Z taką sumą można na wsi przystąpić już do budowy szkoły, oczywiście biorąc pod uwagę społeczną robociznę gospodarzy. - Przy tak rozwiniętej działalności musi Pani dużo chodzić, załatwiać wiele różnych spraw, a samej poruszać się chyba Pani trudno. Kto więc pomaga Pani w tych wędrówkach po mieście? - We wszystkich wędrówkach towarzyszy mi koleżanka Helena Kurluta, również emerytowana nauczycielka i również prawie niewidoma. Ma jednak resztki wzroku, które pozwalają jej na samodzielne poruszanie się po mieście. Pomaga mi więc przy chodzeniu i jestem jej za to bardzo wdzięczna. - Czy utrzymuje Pani również kontakty z innymi niewidomymi? - O tak, jestem przecież członkinią prezydium zarządu Okręgu Białostockiego PZN. Na ostatnim zjeździe wojewódzkim wybrano mnie na przewodniczącą Okręgu. Cieszę się, że obdarzona zostałam takim zaufaniem. Doszłam jednak do wniosku, że nie dam rady aktywnie pracować w Związku i w sekcji ZNP, dlatego zrezygnowałam ze stanowiska przewodniczącej zarządu Okręgu Białostockiego. Uważam, że jako członek prezydium będę mogła dostatecznie wpływać na pracę niewidomych na naszym terenie. - Dziękujemy Pani za interesującą rozmowę. Byłoby dobrze, gdyby Pani aktywnością i stosunkiem do pracy zaraziła inne niewidome kobiety. Jesteśmy zresztą przekonani, że przykład Pani w jakimś stopniu na pewno podziała. Pochodnia, styczeń 1964 |