„zawsze redaktor”
Na przekór przeciwnościom "Sideł" (II nagroda w konkursie, zatytułowanym: "Czy niewidomy może być szczęśliwy")
Czy niewidomy może być szczęśliwy - oczywiście, że może. Tak jak każdy inny człowiek, jeśli tylko potrafi. Przeżywania stanów zadowolenia można się bowiem nauczyć. Pojęcie szczęścia jest zjawiskiem typowo abstrakcyjnym, a ocena jego wielkości jest bardzo subiektywna. Możemy też o nim mówić w sferze materialnej, ale tak pojmowane szczęście, zwłaszcza duże, może przyprawić o zawrót głowy, a stąd tylko krok do nieszczęścia. Jeśli przyjąć, że szczęście to ciąg pozytywnych zdarzeń w życiu człowieka w określonym czasie, to płynie wniosek, że ze szczęściem bywa podobnie jak z pogodą - nie zawsze świeci słońce, ale też nie zawsze pada deszcz. I dobrze, że jest tak, a nie inaczej. Gdyby bowiem dobra passa trwała zbyt długo, przestałaby być odczuwalna. Szczęście mające swój punkt odniesienia ulokowany w cierpieniu jest tym większe, im głębsze było owo cierpienie. Totalną głupotą jest uganianie się za szczęściem jako celem samym w sobie. Najczęściej wysiłek włożony w to dzieło jest niewspółmiernie wysoki w stosunku do osiągniętego efektu. Ogromną mądrością życiową jest umiejętność cieszenia się z rzeczy małych. Te małe bowiem szczęścia składają się na szczęście duże. Jeśli nam się uda tę sztukę posiąść i uzyskać wewnętrzną harmonię, to u schyłku swoich dni możemy powiedzieć, że mimo przeciwności losu, udało nam się swoje życie ułożyć szczęśliwie. Szczęście, jak miłość, niejedno ma imię. Dlatego też każdy przeżywa je na swój niepowtarzalny sposób. Rzeczą oczywistą jest, że niewidomy nie może przeżyć wszystkich doznań przynoszących radość. Nie znaczy to wcale, że jest pozbawiony możliwości, aby budować własną drogę do szczęścia. Ludzie najczęściej myślą schematycznie. Ktoś np. powie, że człowiek widzący może podziwiać kolory tęczy i radować się urodą swoich dzieci, a niewidomemu nie jest to dane. To prawda, ale niewidomy odczuje ciepło promieni, które to zjawisko wywołały, a cieszyć się może choćby z tego, że ma dzieci zdrowe i mądre. Siła odczuć tych ludzi zależna jest od zdolności spostrzegania i stopnia ich wrażliwości. Bywa przecież i tak, że ludzie widzą, a nie dostrzegają: "Niewielki to pożytek jest z oczu, gdy serce ślepe". Gdy w roku, 1963 w 25. roku życia, straciłem w wypadku wzrok, niewiele wiedziałem o możliwościach człowieka niewidomego. Słuchając w lubelskiej klinice okulistycznej niedzielnego koncertu życzeń, usłyszałem piosenkę w wykonaniu Mieczysława Foga pt.: "Przeminęło z wiatrem". Piosenkę tę słyszałem wcześniej niejednokrotnie, ale tym razem odebrałem ją tak, jakby była dedykowana właśnie dla mnie. Kiedy padły słowa: "Wczoraj szczęście było blisko", w moich niewidzących oczach zrobiło się mokro. W tym trudnym dla mnie okresie nie mogłem wiedzieć, że życie ma dla mnie jeszcze tyle chwil radosnych, choć i smutków po drodze nie brakło. Wypadek przytrafił mi się dokładnie na miesiąc przed drugą rocznicą ślubu. Dom był w budowie, w stanie surowym. Przyszło zwątpienie, zdewaluowało się powiedzenie: "chcieć to móc". Wówczas to w jednym ze swoich grafomańskich wierszydeł, pisanych z powodu nadmiaru wolnego czasu, zapisałem takie oto słowa: "Bo oprócz naszych dobrych chęci, czyha gdzieś na nas los okrutny, przyjdzie znienacka, uderzy mocno, i piękne plany w pył obróci". Ale czy do końca? Przecież nie wszystko zostało stracone. Bowiem z każdej sytuacji są co najmniej dwa wyjścia. Można się poddać rezygnacji, ale można też się wziąć z życiem za bary i mimo wszystko pozostać kowalem własnego losu. W życiu najczęściej bywa tak, że otrzymujemy coś za coś. Profesor Jan Szczepański w swojej książce "Sprawy ludzkie" pisze: "Ludzie, którzy w dzieciństwie nie paśli krów, nie nauczyli się myśleć refleksyjnie". Nie chodzi tu oczywiście o samo pasienie krów, ale o czas, kiedy człowiek pozostaje sam ze sobą i może zajrzeć do własnego wnętrza. Nam niewidomym ten czas jest dany. Rzecz w tym, aby go mądrze zagospodarować. Mając więcej czasu na słuchanie radia, czytanie książek i prasy, możemy bezustannie wzbogacać swoje życie duchowe, a to się z pewnością opłaci. To, że nie możemy oglądać programów telewizyjnych, nie powinno nas zbytnio martwić. Coraz częściej słyszy się wypowiedzi fachowców od kultury, że ten cud techniki przynosi wiele negatywnych skutków. Jeszcze przez trzy lata po wypadku mieszkałem u teściów. Żona pochodziła z wielodzietnej rodziny, więc dom był zawsze pełen ludzi. Dlatego też nie było czasu na rozmyślania. Przed wypadkiem moimi ulubionymi zajęciami w chwilach wolnych było czytanie książek i zbieranie grzybów. Tego mi teraz najbardziej brakowało. Sięgnąłem po alfabet Braille'a, uczyłem się go samodzielnie w domu. Opornie szło, ale wyszło. W roku 1965 przyszła na świat córka. Po przywiezieniu ze szpitala odebrałem ją z rąk teściowej z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony radość, że jest, z drugiej smutek, że nie można jej zobaczyć. Trwało to jednak chwilę, później była tylko radość. W dwa lata później przeprowadziliśmy się do swojego domu i wtedy zaczęło się dla mnie nowe, zupełnie inne życie. Żona pracowała w handlu i wraz z dojazdami, praktycznie cały czas przebywała poza domem. Ja więc z konieczności zająłem się wychowaniem dziecka i przejąłem wszystkie obowiązki pani domu. Nauczyłem się wcale nieźle gotować, prać, sprzątać, a ponadto na nowym siedlisku zawsze było coś do zrobienia. Te wszystkie zajęcia dawały mi zadowolenie, spowodowane faktem, że całkiem sobie nieźle radzę. Kupiłem magnetofon i znów nowa radość - mogłem, jak dawniej, czytać. W którejś z czytanych książek znalazłem myśl, że "jeśli masz problem, to go rozwiąż, jeśli masz coś do zrobienia, to zrób, aby o tym nie myśleć". Zacząłem te zasady stosować w życiu. Starałem się jak najmniej korzystać z usług fachowców, a wszystko, co było możliwe, wykonywałem sam. Dawało mi to możliwość sprawdzenia siebie i zadowolenie, że mimo ciemności, jest to do wykonania. Zdarzało się w początkowym okresie, że znajomi, chcąc mi okazać współczucie, nazywali ślepotę największym nieszczęściem. Musiałem im wówczas wyjaśniać, że są w błędzie. W moim przekonaniu największym nieszczęściem byłoby, gdybym stracił ręce. Brak rąk uzależnia człowieka od innych. Mając zdrowe ręce do pracy, czułem i czuję się potrzebny. Jestem samodzielny, dzięki temu nie nabawiłem się kompleksów. Gdyby nie choroba wrzodowa żołądka, 12 lat życia w swoim domu można by uznać za względnie szczęśliwe. W roku 1979 zostałem poddany nowej próbie. Po krótkiej chorobie zmarła mi żona, w wieku 38 lat. Po tych przeżyciach moja choroba nasiliła się i w rok później musiałem poddać się resekcji żołądka. Ktoś, kto będzie czytał moje wynurzenia, może powiedzieć, że miało być o szczęściu, a gdzie tu jest miejsce na szczęście. Póki co, same niepowodzenia. Ale zastrzegałem się na wstępie, że aby przeżyć wielką radość, wcześniej, dla kontrastu, smutek być musi. Nie jestem urodzony na samotnika, a i okoliczności mnie do tego zmuszały. Były to lata, gdy wszystko trzeba było zdobywać. Toteż już na jesieni w roku 1980 zawarłem nowy związek małżeński. Tu będę trochę nieskromny, ale zaowocowały moje dotychczasowe dokonania. A żona, gdy żyła, zrobiła mi niezłą reklamę. Obecna żona jest osobą operatywną, o miłym usposobieniu, o 10 lat ode mnie młodszą, osobą dobrze widzącą, niekiedy nawet więcej, niż potrzeba. Wspólne życie układa nam się bardzo dobrze. Gdyby nie kłopoty naszych bliskich, można by powiedzieć, że żylibyśmy sobie jak w bajce, nie wiem jak długo, ale z pewnością szczęśliwie. Żona pracuje w krótszym wymiarze czasu, ja dalej zajmuję się domem, dzieląc obowiązki po połowie. Znajdujemy czas na wspólne spacery. Niezależnie od obowiązków domowych, montuję elementy do żaluzji okiennych dla prywatnej firmy. Traktuję to bardziej jako terapię zajęciową, niż źródło dochodu. Zmartwieniem moim jest to, że pracy tej z miesiąca na miesiąc ubywa, a nie umiem funkcjonować w bezczynności. Biorąc pod uwagę te nowe warunki, niech mi ktoś powie, czy nie jest szczęściem chodzenie po lesie i słuchanie śpiewu ptaków? Czy nie jest szczęściem, kiedy wnuczki, przychodząc ze szkoły czy z przedszkola, dzielą się ze mną swoimi sukcesami? Czy wreszcie nie jest szczęściem to, że od 17 lat nie ma się żadnych dolegliwości żołądkowych? To fakt, że niewidomy będzie musiał pokonać więcej trudności, realizując swoje plany. Ale choć zabrzmi to paradoksalnie, to niewidzenie też ma swoje dobre strony. Często spotykam się ze stwierdzeniem: "masz szczęście, że nie musisz na to patrzeć". Mam tu na myśli zaśmiecone środowisko, zdewastowane przystanki autobusowe, niekulturalne, a czasem wręcz chamskie zachowanie się w autobusach i na ulicy niektórych osób. Utrata wzroku powoduje zawsze, czy tego chcemy, czy nie, zmianę naszej osobowości. Zmienia się też nasz system wartości. Możemy sobie zapisać na plus to, że jesteśmy mniej zazdrośni, w myśl zasady: "czego oczy nie widzą, sercu nie żal". Korekcie ulegają też nasze marzenia, trudno bowiem marzyć o luksusowym aucie, mając świadomość, że nie możemy zasiąść za jego kierownicą. W ten to sposób wiele kłopotów, które trapią ludzi widzących, nas nie dotyczą. Aby nie poddać się frustracji, nie należy od życia oczekiwać zbyt wiele. Trzeba wytyczać sobie małe cele, na miarę swoich możliwości, a ich konsekwentna realizacja przyniesie nam zawsze satysfakcję. Bardzo istotną sprawą dla każdego człowieka, a dla niewidomego w szczególności, jest dobre ułożenie sobie stosunków międzyludzkich i towarzyskich. Oboje z żoną jesteśmy bardzo otwarci na ludzi, chociaż z pewnych względów nie na wszystkich i nie za wszelką cenę. Działamy tu w myśl zasady: "Przyjaciół dobieraj sobie starannie, a jeśli ich już znajdziesz, staraj się ich nie stracić". Naszą dewizą jest niezaciąganie zobowiązań wobec znajomych. Jeśli już korzystamy z ich pomocy, to tylko w sytuacjach koniecznych. Natomiast jeśli potrafimy, chętnie pomagamy innym. Dużą przyjemnością dla nas jest sprawianie przyjemności innym. Utożsamianie inwalidztwa z nieszczęściem jest zbytnim uproszczeniem. Ludziom pełnosprawnym też nie brak kłopotów, choć może innej natury. Wystarczy przyjrzeć się niektórym młodym i zdrowym, mającym wszelkie dane, aby być szczęśliwymi, a tak bardzo komplikującym swoje życie w pogoni za fałszywym szczęściem. Oddają się namiętnościom, nałogom, wierząc że pigułka rozwiąże wszelkie problemy i odsunie od nich cierpienie. Udział w szczęśliwym życiu człowieka niewidomego mógłby być pełniejszy, gdyby otaczający nas świat miał więcej zrozumienia dla naszych potrzeb. Nie chodzi tu bynajmniej o współczucie czy gotową pomoc, ale stworzenie większych możliwości w uzyskaniu pracy. Bowiem tylko poprzez pracę człowiek może się w pełni realizować, czuć się pełnowartościowym obywatelem, a tym samym wolnym, bo niezależnym. Choć ta nasza droga do szczęścia bywa wyboista, nie należy załamywać rąk. Na przekór przeciwnościom, należy kuć swój los na tyle, na ile okoliczności pozwalają. Bo zły to kowal, który z powodu byle jakiej dziury w dachu odkłada narzędzia na kowadło i pozwala rdzewieć. /Eugeniusz Sideł/ Pochodnia czerwiec 1998
|