Jestem za stylem środka

Rozmowa z Moniką Rościszowską-Woźniak

 O wychowaniu dzieci z Moniką Rościszowską-Woźniak, psychologiem, założycielką i dyrektorem Przedszkola Integracyjnego nr 247 w Warszawie, mamą pięciorga dzieci, rozmawia Anna Nagórka.

- Na ogół zdajemy sobie sprawę, że wychowanie dziecka to proces, który ma swoje założenia i cele, przebiega w określonym kierunku. Potocznie często mówi się o wychowaniu bezstresowym albo o trzymaniu żelazną ręką. O jakich stylach wychowania mówi psychologia?

- W naszych stereotypach myślenia funkcjonują w zasadzie rzeczywiście dwa style wychowywania dzieci: jeden zwany jest partnerskim, demokratycznym albo opisowo określany jest hasłem "dzieciom wszystko wolno", a drugi - to tak zwany styl tradycyjny - styl oparty na autorytecie. Obydwa traktowane są stereotypowo i w zasadzie są mitem. Obydwa mają również gorących przeciwników. Natomiast przyznam, nie poznałam właściwie nikogo, kto byłby zwolennikiem ortodoksyjnego wychowywania dzieci ani zgodnie z zasadami stylu "na luzie", ani ściśle według koncepcji wychowania opartych na autorytecie. Ludzie - w zależności od tego, która z tych koncepcji jest im bliższa - powiadają: "To nieprawda, że ja na wszystko dzieciom pozwalam" albo - "To nieprawda, że wszystko buduję na dyscyplinie i posłuszeństwie, przecież różne rzeczy z dziećmi omawiamy". Ale, generalnie, można by mówić o takich właśnie dwóch tendencjach.

Ta pierwsza - to tendencja do wychowywania dzieci jak równorzędnych, równoprawnych partnerów. Opiera się ona na równości praw i uznaniu prawa dziecka do wolności, do swobody wyboru i ekspresji. Wolność jest tu najważniejszą wartością. I słusznie - bo prawo dziecka do wolności, podobnie jak prawo absolutnie każdego człowieka do wolności, jest prawem bardzo ważnym. Na takim poziomie możemy nie odczuwać żadnego niepokoju. Gorzej, gdy wchodzimy w szczegóły. Pojawia się bowiem rzeczywiste niebezpieczeństwo zabrnięcia w ślepą uliczkę. A polega ona na tym, że prawo dziecka do wolności, swobody wyboru, ekspresji, i tak dalej, jest znacznie ważniejsze niż prawo dorosłych do tego samego. W tym miejscu zaczynają się rządy dziecka. W praktyce to dziecko będzie decydowało, jak ma wyglądać życie rodzinne - o której chodzi spać, co ma jeść, co będą robili wieczorem rodzice - bo na przykład żąda wtedy czytania książeczki. Druga ślepa uliczka, w którą można wejść z tego pięknego miejsca zwanego "prawem do wolności i partnerstwa", polega na tym, że rodzice dają dziecku wolność, ale nie dają mu uwagi i troski. I to, niestety, jest w tej chwili bardzo częste. Rodzice, zajęci własnym rozwojem, własnymi sprawami - często sprawami ważnymi również dla rodziny, na przykład zarabianiem pieniędzy - nie mają czasu, energii ani ochoty, żeby poświęcać dziecku uwagę. Wydaje się, że najczęściej są to rodzice egocentryczni, skupieni na sobie, niedojrzali do rodzicielstwa, dla których ważniejsza jest z kolei ich własna wolność. W efekcie - pojawia się kompletny brak związku między rodzicami i dziećmi. Każdy wiedzie zupełnie oddzielne życie.

Druga koncepcja wychowawcza opiera się na założeniu, że rodzice są i mają być autorytetem, że to rodzice w znacznej mierze decydują, jak ma wyglądać życie dziecka.  Są to rodzice zazwyczaj bardzo skupieni na dziecku - tyle że skupieni nadmiernie. I w tej koncepcji również pojawiają się ślepe uliczki. Jedna to nadmierna kontrola, oparta na przekonaniu: "To ja tu rządzę". Rodzice decydują wtedy o wszystkim: jakiego koloru skarpetki dziecko ma włożyć, ile i czego ma zjeść na śniadanie, z kim rozmawia i jak długo, jakie książeczki czyta i kiedy idzie do toalety. Są wyrocznią. Z kontrolą najczęściej łączy się ocenianie - zatem rodzice mówią o dziecku, co jest dobre, a co jest złe. Dziecko zaś nie ma żadnej możliwości samodzielnego poszukiwania rozwiązań, bo wszystko dostaje podane. Druga ślepa uliczka to nadmierna troskliwość, nadopiekuńczość rodziców, zasadzająca się na przekonaniu, że dziecko jest tak  bezradne, że samo nie podoła. Tutaj rodzicami powoduje głównie lęk i niepewność, czy dziecko sobie poradzi?

- Jakie konsekwencje w dziecku powodują takie postawy wychowawcze?

- Gdy dziecko ma wolność, ale nie otrzymuje troski i opieki - przede wszystkim zaburza się jego poczucie bezpieczeństwa. Jest to może paradoksem, bo wydaje się, że wolność i świadomość, że można dużo zrobić, dają poczucie bezpieczeństwa. A tymczasem małe dziecko potrzebuje  troskliwych opiekunów, którzy poprowadzą go i nie dopuszczą, żeby zrobiło sobie krzywdę. Jeżeli opiekun z tej pierwszej opcji, o której mówiłam, daje dziecku sobą rządzić, to dla dziecka oznacza, że właściwie nie ma żadnego opiekuna. Jest samo we wszechświecie, który się przed nim otwiera. Kto go obroni choćby przed zwykłym złym psem, skoro opiekunowie - rodzice, dziadkowie - są tak słabi, że ono może nimi dyrygować? I rzeczywiście, najczęściej są to rzeczywiście słabi rodzice, którzy mają problemy z utrzymaniem własnych granic, którzy nie czują się rodzicami, a dziećmi. Poza tym dziecko, które musi sobie samo radzić, dziecko pozbawione uwagi, ma również zaburzenie w budowaniu tożsamości. Bo tożsamość buduje się między innymi przez negację tego, co robią rodzice, przez bunt. Jeżeli nie ma buntu, to dziecko nie wie, w którym momencie kończy się ono, a w którym momencie zaczyna się rodzic - co jest problemem jego, a co rodzica.

Przy nadmiernej kontroli lub nadopiekuńczości konsekwencje dla rozwoju dziecka są takie, że dziecko nie jest w stanie budować w sobie poczucia siły, sprawczości, poczucia wartości, jest niepewne, mało twórcze. Będąc przez cały czas albo kontrolowane albo ochraniane, nie ma możliwości popełniania błędów. Starsze dzieci, jeżeli są nadmiernie kontrolowane, budują sobie życie na negacji wobec rodziców. A jeżeli, przy tym, ta nadmierna kontrola lub nadopiekuńczość jest niekonsekwentna, to dzieci najczęściej uciekają i znajdują się w grupie, o której mówiłam na początku: czują się całkowicie wolne.

- Skoro i tak źle, i ta niedobrze - jakie zatem mamy wyjście?

- Najpierw trzeba by wyjść od myślenia o potrzebach dzieci. Na pewno dzieci potrzebują bezpieczeństwa, troski, miłości i uwagi. Ale przecież mówimy przez cały czas o rodzicach, którzy chcą swoich dzieci, którzy je kochają... Czyli - wszystkie te dzieci dostawały miłość. Tylko miłość różnie rozumianą... Z poczuciem bycia kochanym łączy się poczucie bycia akceptowanym. Niezależnie od koncepcji psychologicznej - wszyscy zgadzają się co do tego, że to coś zupełnie podstawowego. Tu warto szczególnie podkreślić, że szczególnie u podstaw postawy  kontrolującej i nadopiekuńczej  tkwi cichy brak akceptacji dziecka takim, jakie ono jest. Stąd konieczność znalezienia w sobie przestrzeni do akceptowania dziecka. Bo dziecko nie akceptowane czuje, że jest nie w porządku, a dziecko, które czuje, że jest nie w porządku, zaczyna się zachowywać jak dziecko, które jest nie w porządku.  Powstaje błędne koło.

Na pewno dzieci potrzebują troski, która wyraża się odpowiedzią na potrzebę eksploracji, czyli działania w zróżnicowanym, ale ograniczonym środowisku. Małe dziecko nie jest w stanie działać w całym świecie, potrzebuje ograniczenia. Niemowlę ma świat ograniczony do małego koszyczka, a im starsze dziecko, tym bardziej ten świat można rozszerzać - ale jednak granice są konieczne. I w tej potrzebie działania w zróżnicowanym środowisku również mieści się potrzeba wolności, ale - wolności czymś ograniczonej. Pojawia się problem, jak to jednocześnie połączyć z potrzebami rodziców. Oni przecież też mają swoje potrzeby, i jeśli decydują się całkowicie poświęcić swoje życie dzieciom, to zamieniają się albo w rodziców kontrolujących albo w nadopiekuńczych.

Trzeba umieć dać dziecku jednocześnie wolność i swoją troskę, dawać mu możliwość wolnego wyboru w sytuacjach, które nie są związane z niebezpieczeństwem dla życia. Albo dawać mu możliwość wyboru i być przy nim, żeby ewentualnie powiedzieć mu, jakie będą konsekwencje jego wyborów. Dawać dziecku możliwość swobody i nie kontrolować go przez cały czas. I to jest ta sprzeczność, którą rodzice muszą w sobie rozwiązać. Wybrać opcję środka.

- Rodzice chcą dzieciom przekazać to, co uznają za ważne i wartościowe. Jak to robić, zachowując jednocześnie szacunek dla wolności dziecka?

- Jeżeli rodzice sami cenią siebie i wyznawane wartości, a jednocześnie dbają o to, żeby mieć z dzieckiem dobry kontakt, to przekazywanie wartości jest łatwiejsze. Mianowicie, rodzice - a także osoby ważne dla dziecka, co istotne zwłaszcza w rodzinach tzw. "niewydolnych wychowawczo", zagrożonych patologią społeczną - dają przede wszystkim własny przykład. To jest podstawowy i właściwie jedyny sposób, w jaki dzieci mogą uwewnętrznić różne normy i wartości. Bo inaczej wszystko pozostaje w sferze słów. Dla dziecka bardzo ważne jest, żeby te wzory wiązały się z atrakcyjnym życiem. Ale "atrakcyjne życie" - szczególnie u małych dzieci - to nie znaczy "bogate". Na przykład - dzieci potrzebują bardzo dużo uwagi. Jeżeli babcia czy sąsiadka ma dla dziecka zawsze dużo czasu i dobre słowo, usiądzie, posłucha - to dziecko uczy się, że wartością jest to, żeby dorosły troszczył się o dziecko, czy w ogóle, o inną osobę. To najprostsza, bo nie wymagająca stosowania żadnego systemu kar i nagród - a zarazem wymagająca największego wysiłku, forma przekazywania systemu wartości. Dzieci zwracają uwagę na szczegóły. Pamiętam, jak oburzone były moje dzieci, gdy w parku, gdzie nie wolno było wprowadzać psów, zobaczyły znajomą z psem. Miały naprawdę bardzo poważny dysonans moralny. Sądzę, że wtedy trzeba tę osobę jakby "wyłączyć" z tej wartości. Powiedzieć: "tak, ona rzeczywiście nie przestrzega prawa". Ale taka sprawa wymaga omówienia.

Bardzo ważne jest uzgodnienie z dziećmi takiej zasady i trzymanie się jej. Dlaczego uzgodnienie? Bo dziecko jest partnerem, musi mieć możliwość wyboru. Nie znaczy to, że ma możliwość wyboru czy daną zasadę przyjmujemy, czy też nie - ale wyboru, w jaki sposób danej zasady przestrzegamy. Jeżeli dziecko nie przestrzega norm, to przy tej pierwszej koncepcji wychowawczej - nikt go z tego nie rozliczy. W drugiej koncepcji - zostaje ukarane. Bez rozmowy, bez wcześniejszego ustalenia, jakie są konsekwencje. W koncepcji "środka" dziecko, które nie przestrzega zasad, dobrze wie - ponieważ zostało to wcześniej ustalone - jakie są tego konsekwencje.   

- Czy "konsekwencje", o których Pani mówi, to nie to samo co "kary", może jedynie ładniej nazwane?

- Przyjrzyjmy się takiemu przykładowi: dziecko odmawia zjedzenia kolacji. W pierwszej opcji, rodzice pozwoliliby na to, dziecko zajęłoby się czymś innym, potem o jedenastej zażądałoby jedzenia, dostałoby to jedzenie, albo wzięłoby sobie samo... Przy drugim - byłaby awantura, dziecko nie dostałoby posiłku i zostałoby ukarane, albo zmuszono by je jednak do zjedzenia. W tej trzeciej opcji dziecko, które odmawia posiłku, słyszy od rodzica "Jeżeli nie zjesz tej kolacji, to będziesz głodny. I jak będziesz chciał zjeść coś potem, to mogę ci dać tylko suchy chleb, bo nie będę po raz drugi robić kanapek". Ma więc wybór.   

- Czy "styl środka" posługuje się jakimś systemem kar i nagród?

- Zwolennicy tej koncepcji powiadają, że kary i nagrody - to coś zewnętrznego, nie mającego związku z daną sytuacją. Mówimy: "Jeśli posprzątasz pokój, to dam ci cukierka". Dlaczego? Jaki związek ma cukierek z tą sytuacją? Sensownie jest powiedzieć: "Jeśli posprzątasz, będę z ciebie dumna", albo: "Ty będziesz z siebie dumny". Nagrodą jest dla dziecka informacja zwrotna od osoby znaczącej i poczucie, że jest w porządku. Rolą rodzica jest zachęcanie lub dawanie wzmocnień, pokazanie dziecku, co jest ważne w tym, co ono robi. Ważne, by koncentrować się na procesie, a nie na wynikach. Jeśli maluch dzielnie sprząta swoje zabawki - a ja dam mu za to cukierek, to nauczy się, że za każde pozytywne działanie dostaje nagrodę. Gdy nie zwrócę na to żadnej uwagi, uznawszy, że to jego obowiązek - zniechęci się. Natomiast jeżeli pocałuję go i powiem, że jestem z niego dumna, że jak patrzę na niego, to robi mi się miło na sercu, że widzę, jak się starał i musi być naprawdę zmęczony - to będzie dla dziecka bardzo duże wzmocnienie, dotyczące tego, co robił, a nie efektów tej pracy. Buduje to w dziecku poczucie, że jest w porządku. I z takim poczuciem dziecko ruszy, żeby myć na przykład umywalkę. Jeśli dziecko bardziej ceni cukierek niż uśmiech matki, to znaczy, że coś się pomieszało.   

- A jak reagować, kiedy dziecko robi coś złego?

- Ważne, żeby najpierw zwrócić uwagę na rzeczywiste intencje dziecka. Często to my, dorośli, przypisujemy mu takie intencje, a tymczasem jest to pasja badacza czy chęć zwrócenia na siebie uwagi. Jeżeli intencje nie były złe, to karanie, niezależnie od koncepcji, jest absurdalne. Jeżeli jednak intencje były złe, to rodzice wymierzają karę. Jak to zmienić? Różnica między konsekwencją a karą jest taka, że kara, jako wyznaczona przez rodzica post factum, jest nieprzewidywalna i niezależna od woli dziecka. Starsze dzieci, oczywiście, znają taki przelicznik - i to już jest rodzaj konsekwencji. Natomiast małe dzieci działają pod wpływem impulsów. Kara, jeśli w ogóle czegoś uczy, to jedynie poczucia: "Byłem kiepski, nie poradziłem sobie i zostałem odrzucony". Kara nie uczy, jak sobie poradzić na przyszłość w takiej sytuacji. Zamiana kary na konsekwencje wymagałaby omówienia sprawy z dzieckiem i pomocy w poradzeniu sobie z sytuacją. Ważne, by pokazać dziecku, że na przyszłość ono może coś z taką sytuacją zrobić.

Magda ma 5 lat. Jakiś czas temu wyszła odprowadzić koleżankę za furtkę - mimo zakazu ojca. Odbyła się straszliwa awantura, tata zapowiedział jej, że ma nigdy nie wychodzić sama za furtkę, i żeby zawsze o tym pamiętała. Strasznie płakała, była bardzo biedna i powtarzała: "co ja zrobiłam, ja zapomniałam". To było w sobotę. W niedzielę, po drodze z kościoła, została z bratem w sklepiku. On stał w kolejce, żeby zapłacić za lody - a ona tymczasem sama wróciła do domu! I znów zaczęła biadać: "Ja zapomniałam". Nie krzyczałam na nią, natomiast powiedziałam jej, że po prostu nie potrafię tego zrozumieć. A ona na to: "A ja myślałam, że to chodzi tylko o wychodzenie z domu...". Dziecko, które dostaje karę, uczy się wyłącznie o zaistniałej sytuacji. Jeżeli kara jest mocna, to ono się na dodatek boi. Dziecko, które się boi, nic nie zrozumie z tej sytuacji i w ogóle nie przeniesie jej na inne. Kary u małych dzieci powodują lęk, a lęk zaburza myślenie. W dodatku kara z założenia ma być czymś przykrym dla dziecka, można więc powiedzieć, że rodzice odpłacają dziecku pięknym za nadobne. Złem za zło.

Powiedzieliśmy wtedy Magdzie: "W takim razie teraz będziesz przez tydzień ćwiczyła się w posłuszeństwie - ponieważ przyczyną tego, że wyszłaś, było to, że nie chciałaś słuchać tego, co my ci mówimy". Drugą konsekwencją było to, że przez tydzień miała nie zapraszać kolegów - ponieważ za dużo nas to kosztowało. I to był tydzień, poświęcony na ćwiczenie się w posłuszeństwie, bez rozpraszania się na koleżeńskie wizyty. Magda przyjęła to bez żadnego protestu. Ważne jest rozpatrzenie sytuacji z dzieckiem, na jego poziomie, oczywiście. To było dla niej trudne i dotkliwe, ale to nie była kara. Odkryła wartość bycia posłuszną.

- Czego wymaga od rodziców wychowywanie dzieci w tej "opcji środka"?

- Myślę, że jasnego rozgraniczenia sytuacji, w których dziecko ma swobodę wyboru i takich, kiedy tej swobody nie ma. Kiedy mówię do córki: "Proszę cię, włóż kapcie" - to nie ma tu swobody wyboru, mimo że grzecznościowo użyłam słowa "proszę" (co zresztą jest dosyć trudne do zrozumienia dla małych dzieci i wobec nich lepiej byłoby nie używać w takich sytuacjach tego słowa, bo prośba zawiera w sobie możliwość odmowy.) Ale Jeśli mówię "PRoszę cię, pomóż mi nakryć do stołu" - to daję dziecku prawo do odmowy, powiedzenia - "Niestety, mamo, nie mogę teraz, bo kończę rysowanie". Ale jeśli mówię: "Nakryj do stołu, bo nie mogę sobie inaczej poradzić", to ono musi przerwać rysowanie i pomóc mi. I ważne, żeby dziecko wiedziało, czy jest to polecenie, czy też sytuacja, w której może coś negocjować. Dlatego warto, żeby sami rodzice odróżniali te sytuacje i żeby umieli to dziecku przekazać.

Ważne, żeby pamiętać, że istotą dobrego rodzicielstwa jest zrównoważenie świadomości swoich celów i wartości, a z drugiej - danie dziecku prawa do tego, żeby było sobą, czyli na przykład akceptowanie, że jest nieśmiałe czy że nienawidzi rysowania. Ale z drugiej strony - rodzice mogą i powinni stwarzać dziecku sytuacje, które mogą mu pomóc przezwyciężyć jego trudność. Z tym że nie mogą go za to karać. Bardzo często tzw. "dobrzy rodzice" skoncentrowani są na tym, żeby dziecko spełniało ich oczekiwania. To dotyczy nas wszystkich - naturalnie, chcielibyśmy mieć do czynienia z samymi ideałami. Od naszej dojrzałości zależy, czy jesteśmy w stanie zaakceptować drugiego takim, jakim jest. Jeśli go zaakceptujemy i będziemy go bardziej kochać, to łatwiej mu pomożemy przezwyciężyć jego trudności. A jeżeli przez cały czas będziemy z niego niezadowoleni i w głębi ducha będziemy myśleli: jaki to bałaganiarz, znowu czegoś nie zrobił - to on sam będzie się postrzegał jako bałaganiarza i będzie mu jeszcze trudniej. Ślepą uliczką znowu będzie nieustanny zachwyt nad wszystkim, co dziecko robi. Moim zdaniem, najbardziej neutralna metoda budująca poczucie wartości to "przekazanie pałeczki w ręce dziecka". Gdy dziecko pyta: "mamo, czy już dobrze sprzątnąłem?", matka może odpowiedzieć: "A jak ty uważasz? Jesteś z tego zadowolony?" I wtedy dziecko mówi o swoich odczuciach na ten temat. Chodzi o odwołanie się do poczucia oceny dziecka. Jeżeli ono potwierdzi, matka może zapytać, czy rzeczywiście tak uważa, czy tylko tak mówi. Ale może też potwierdzić: "Acha, widzę, że oceniasz, że już jest porządek". Dziecko widzi, jaki jest stan faktyczny, bo musiało samo rozejrzeć się po pokoju i ocenić swoją pracę. W tym momencie to może wystarczyć. Nie mamy prawa wchodzić we własną ocenę dziecka. Chyba że ono odda nam pałeczkę i powie: "Mnie się podoba - a tobie?" Moim zdaniem, jedyna możliwa odpowiedź to: "Dla mnie jest ważne, że tobie się podoba, lubię patrzeć, jak jesteś dumny z tego, co zrobiłeś". Jeżeli już zupełnie nie możemy pochwalić wytworu, zaakcentujmy wysiłek dziecka: "Widzę, że jesteś bardzo dumny, bo się napracowałeś". A kiedy następnego dnia dziecko będzie sprzątało, można mu powiedzieć: "Chciałabym, żebyś sprzątnął tak, aby klocki były w pudełku, książeczki żebyś ułożył na półce, a gazety poskładał i włożył do kosza". Ważne, żeby używać wielu szczegółów. I nie poprawiać przy nich tego, co zrobiły. Nawet, jeśli to miała być pomoc i nie jesteśmy zadowoleni z jej efektów. Dziecko zrobiło to z dobrego serca, a kiedy widzi, że po nim poprawiamy, otrzymuje przekaz: "Robisz to dużo gorzej niż ja". I następnym razem nie ma już chęci zaproponować nam pomocy. Warto o tym pamiętać, bo to bardzo ważne dla jego poczucia wartości i sprawczości.

- Dziękuję bardzo za rozmowę.

C6-98