Wygrała telewizyjny casting

Henryk Szczepański

Jeszcze w ubiegłym roku Ania Rossa była uczennicą liceum muzycznego im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Gdy tylko otrzymała dyplom maturalny, postanowiła studiować kompozycję i aranżację w Śląskiej Akademii Muzycznej. Na egzaminach wypadła bardzo dobrze, ale zabrakło paru punktów, aby i ona znalazła się w kilkuosobowym gronie szczęśliwców, którzy zostali przyjęci na studia stacjonarne. Ponieważ jest osobą stanowczą, toteż postawiła na swoim i to, co chciała, studiuje na wydziale jazzu i muzyki rozrywkowej, tyle tylko, że na studiach zaocznych.

- Muzyka była moją pasją od dzieciństwa - mówi Ania - a komponowanie sprawia mi ogromną radość i daje wiele zadowolenia.

    **        **        **

Państwo Rossowie są absolwentami Politechniki Śląskiej. Pani Alicja ukończyła wydział informatyki, a jej mąż, Piotr, budownictwo. Choć żadne z nich nie muzykowało, to jednak inne ich zainteresowania miały pewien wpływ na upodobania córki. Mama zachęciła ją do zabawy i pracy z komputerem, ale w arkana jego obsługi wprowadzał Anię tata. Swojej jedynaczki strzegli jak oczka w głowie. Zawsze proponowali pomoc jako przewodnicy i opiekunowie w wyprawach do miasta i na zakupy. Rychło jednak Ania zaprotestowała i oświadczyła, że w tej dziedzinie chce i musi być zupełnie samodzielna.

 

Pierwsze kroki

Początki edukacji całkowicie niewidomej Ani Rossównej łączą się z krakowską szkołą przy ul. Tynieckiej, która w swoim profilu ma również kierunek muzyczny. Uczyła się tam aż do szóstej klasy.

To wówczas Ania upodobała sobie grę na fortepianie i temu instrumentowi wciąż pozostaje wierna. W szkole średniej jej nauczycielem i mistrzem był Marek Ciepierski.

- Muzyczne liceum Szymanowskiego - zauważa pani Alicja - to szkoła, z której wyszli najznakomitsi polscy instrumentaliści i wokaliści. Dla Ani była to także szkoła życia i tytanicznej wprost pracy. Na samą grę na instrumencie musiała poświęcać kilka godzin dziennie. Wyszła z tego obronną ręką. Nauczyła się dobrej organizacji. Dzięki temu teraz ma szansę poradzić sobie jednocześnie z dwoma fakultetami.

Jeszcze w podstawówce przy Tynieckiej pasjami czytała brajlowskie książki. Dzisiaj do pisma punktowego ucieka się tylko w sytuacjach koniecznych. Chętniej i wygodniej posługuje się komputerem. Notatki sporządza w przenośnym pececie, albo na dyktafonie i kasetach magnetofonowych. Do niedawna wiele godzin spędzała przy radioodbiorniku. Najczęściej po nocach słuchała radiowej "Trójki", bo wtedy prezentowano najlepszą muzykę.

 

Kompozytorka

Utwory komponowane przez Annę Rossę trudno byłoby zakwalifikować do jakiegoś konkretnego gatunku. Jest to z całą pewnością muzyka rozrywkowa, ale o bardzo licznych źródłach inspiracji - od współczesnego jazzu począwszy i rocka, a na folklorze i muzyce klasycznej skończywszy. Ania sama pisze teksty i muzykę. Gra na pianinie i śpiewa przy akompaniamencie basisty Wojtka Gąsiora. Jej ulubieńcami są Mc$Coy Tyner, Tori Amos i co najmniej kilkunastu innych. Z klasyki najlepiej gra jej się Bacha i Szostakowicza.

- To, co piszę, nazwałabym muzyką środka - mówi - robię to, bo lubię muzykę. Jest ona zarówno motywacją, jak i celem mojej pracy.

Wraz z rodzicami mieszka w dwupokojowym mieszkanku na jednym z nowszych wielkomiejskich osiedli Katowic. Jej pokój to skromne laboratorium dźwięku, w którym wyczarowuje swoje kompozycje i opracowuje oryginalne aranżacje. Prócz pianina, ważnym instrumentem jest komputer z aplikacją muzyczną, keyboardem i mikrofonem. Taki agregat pozwala zapisać muzykę i śpiew, przeprowadzić niezbędne korekty na ścieżce dźwiękowej, a wreszcie odtworzyć cały zapis przez podłączone głośniki.

- Teksty do moich kompozycji nie rodzą się z potrzeby serca, stamtąd przychodzą tylko nutki. Najpierw słyszę dźwięki, potem dopiero dopisuję słowa - zwierza się.

Słucham jej utworów i mam wrażenie, że jest w nich to wszystko, co nurtuje młodego człowieka stającego na progu dojrzałego życia. Ania nie przeczy, że i dla niej jest to pora poszukiwania odpowiedzi na pytania o to, kim są inni ludzie i jaka jest ona sama, jak żyć, aby inni byli z nią szczęśliwi i co robić, aby i jej samej nie brakowało powodów do radości. Ta ciekawość skłoniła ją też do podjęcia studiów psychologicznych na Uniwersytecie Śląskim. Drugi fakultet studiuje stacjonarnie, ale traktuje go jako uzupełnienie dla swoich studiów artystycznych.

Ania, zgrabna, wysmukła brunetka, zawsze opanowana i uśmiechnięta, każdego ranka wyrusza ze swojego domu z nieodłączną białą laską. W ciągu kilku kwadransów dociera do sal wykładowych uniwersytetu lub akademii w centrum miasta. Jest samodzielna. Cieszy się sympatią kolegów i koleżanek. Swobodnie posługuje się komputerem i jego gadającym oprogramowaniem, w wielu wypadkach zastępujących jej książkę i notatniki. Pecet uzbrojony w dodatkowe aplikacje jest także doskonałym narzędziem do komponowania muzyki i obróbki nagrań. Mimo wielu obowiązków znajduje czas na internet.

 

 

Casting

Przed kilkoma laty Ania Rossa trafiła na jeden z turnusów rehabilitacyjno-artystycznych, organizowanych przez kieleckie Centrum Kultury Niewidomych. Tam została nagrodzona jako kompozytorka i wokalistka. Podczas Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Artystów Niepełnosprawnych Grudziądz #2002 zasłynęła jako autorka aforystycznego sformułowania, wplecionego do estradowej zapowiedzi. Prezentując kolegów z dysfunkcjami, powiedziała m.in.: - Zebrali się tutaj ci, których łączy nie tylko to, że nie potrafią robić tego co wszyscy, ale również to, że robią więcej niż wielu z nas.

Nie uszło to uwadze producentów telewizyjnych i wkrótce otrzymała zaproszenie do udziału w ogólnopolskim castingu osób niepełnosprawnych. Ona była jedną z 60., które miały nadzieję, że zostaną zakwalifikowane do szkolenia prezenterów programów telewizyjnych. Po kilku godzinach konkursowego stresu okazało się, że Anna Rossa, jako pierwsza i jak dotychczas jedyna z polskich niewidomych, znalazła się w zwycięskiej "szóstce". Podczas listopadowego castingu prezenterów Ania wypadła rewelacyjnie. Czy to była dobra zabawa?

- Na początku tak - uśmiecha się Ania - ale im dalej, tym było trudniej. Nie chciałam zawieść nadziei. Wszyscy traktowali mnie życzliwie, nie było krytycznych uwag, a przynajmniej kierowanych wprost do mnie. To zobowiązywało do starań.

O tym, jak było podczas castingu, relacjonowały najpopularniejsze polskie media: z TVP, "Newsweekiem" i "Wyborczą" na czele. Ania odtwarza nastrój tamtych emocjonujących chwil.

- Dzień dobry. Przyjechałam z Katowic, gdzie mieszkam i studiuję - zaczęła tedy spokojnym, melodyjnym głosem. - Zaraz, zaraz... Najpierw musiałam się urodzić - uśmiechnęła się z burszowską poprawnością. - Stało się to 19 lat temu. Od zawsze interesowałam się dźwiękami. Rodzice dla swojego i sąsiadów dobra zapisali mnie do szkoły muzycznej. W tym roku udało mi się dołączyć do Kilara i Zimermanna, którzy należą do absolwentów mojej uczelni... I w tym tonie aż do końca, dopóki jej nie przerwali.

Drugi etap przypominał rozmowę kwalifikacyjną.

- Kiedy powiedziałam, że raczej nie interesują mnie programy publicystyczne, zaczęli kręcić nosem. Wytłumaczyłam im, że moja beztroska i niewiedza nikomu nie zaszkodzą, a mnie robią lepiej. Komisja na to: "Co by było, gdyby wszyscy w Polsce myśleli tak jak ja?". - Przecież nie wszyscy Polacy mają 19 lat - Ankę nie tak łatwo zbić z tropu.

Kiedy przyszło do odczytywania informacji, ustawiła swój komputer. Sprawnie i szybko zapisała podyktowaną depeszę. Było to doniesienie o Talibach i kryzysie emocjonalnym. Ledwo oderwała palce od klawiatury, już recytowała świeżutkie nowiny.

- Bardzo dobrze - pochwaliła komisja. - A teraz z pamięci.

- Ależ to było z pamięci. Przecież nie przeczytałam tekstu z ekranu komputera.

Kolejne zadanie. - Jesteśmy w studiu telewizyjnym. Rozmawiasz z zaproszonymi gośćmi o kryzysie emocjonalnym - tłumaczy Ani ktoś z komisji. - Ups, zepsuł się mikrofon. Atmosfera robi się nerwowa. Co robisz? Anka błyskawicznie wchodzi w słowo: - Szanowni państwo, rozpoczęliśmy program nieplanowaną minutą ciszy, która wprowadziła nas w nastrój.

Jurorzy reagują spontanicznymi oklaskami. - Nie bałbym się jej powierzyć prowadzenia koncertu w telewizji - powiedział dziennikarzowi producent TVP Mateusz Dzieduszycki. - Ma refleks, wyczucie czasu i z miejsca łapie kontakt z publicznością.

W lutym, wspólnie z pozostałą "piątką", Anna Rossa wzięła udział w pierwszych zajęciach inaugurujących pięciomiesięczne szkolenie prezenterskie. - Wiem, że kilka miesięcy będą nas uczyć, jak zachowywać się przed kamerą, przeprowadzać wywiady, gromadzić informacje, redagować je i przedstawiać widzom. Moje kontakty z telewizją nie będą zbyt częste. Raczej nie wiążę swojej przyszłości z zawodem dziennikarza. Ale zdaję sobie sprawę, że dzięki obecności na ekranie będę mogła załatwić różne, ważne dla naszego środowiska sprawy. Czasem czuję się jeszcze jak dziecko. Mam dopiero 19 lat i całe zamieszanie wokół mnie traktuję jak dobrą zabawę. Podobałoby mi się również prowadzenie innych programów, ale w gruncie rzeczy uważam, że moją przyszłością jest muzyka. Do reszty podchodzę z rezerwą.

Po zakończeniu szkolenia Annę Rossę czekają występy przed największą polską widownią. Obok Ireneusza Białka z Krakowa, prezentującego "Smaki ciemności", Ania będzie drugą najbardziej popularną osobą wśród polskich niewidomych. Organizatorzy castingu, zainspirowani hasłami Międzynarodowego Roku Osób Niepełnosprawnych, obiecują, że wybrani prezenterzy będą też mieli okazję wystąpić w roli gospodarzy telewizyjnej "Panoramy".

Medialna przygoda jest dla Ani powodem do nadziei, radości i satysfakcji, ale nie tylko. - To przede wszystkim wyzwanie, a dopiero potem można by mówić o tym jak o sukcesie - powiedziała na zakończenie naszego spotkania

Anna Rossa.

Pochodnia marzec 2003