Ludzie

               Kłopoty to moja specjalność

                                Grażyna Wojtkiewicz

Jest pierwszym i na razie jedynym całkowicie niewidomym urzędnikiem w Polsce.

   18-tysięczny podwarszawski Sulejówek rozsławił nie tylko marszałek Piłsudski, który miał tu swoją posiadłość, podarowaną mu przez legionistów (dziś mieści się w niej muzeum jego imienia). Mieszkało tu i mieszka wielu wybitnych ludzi, jak choćby nieżyjący już znany satyryk i poeta Marian Jonkajtys, którego twórczość upodobał sobie szczególnie burmistrz Sulejówka Waldemar Chachulski. Sam również para się poezją, co w wypadku urzędnika na stanowisku jest niecodziennym upodobaniem. Ostatnio po raz kolejny Sulejówek trafił na pierwsze strony gazet, a to za sprawą pana Mirosława Płuszewskiego, którego w swym urzędzie zatrudnił burmistrz Chachulski.

                      Trudne chwile

   W życiu  Mirka Płuszewskiego najgorszy był rok 1999., kiedy to w wieku 40 lat, na skutek jaskry wtórnej z powikłaniami cukrzycowymi, w ciągu tygodnia stracił całkowicie wzrok. Najpierw w jednym oku, a później, po nieudanej operacji, w drugim. - Do szpitala pojechałem jeszcze własnym samochodem, a do domu przywieźli mnie karetką - wspomina te tragiczne chwile Mirek.

   Zanim dołączył do grona ludzi niewidomych, wiódł niezwykle aktywne życie. Udane małżeństwo, satysfakcjonująca praca w Hucie Warszawa, a później w charakterze kierowcy-zaopatrzeniowca w sklepie - 12 godzin na nogach. Działał też społecznie - przez długie lata był prezesem spółdzielni mieszkaniowej w rodzinnym Sulejówku. Radość z życia dopełniał dobrej klasy własny samochód, czekoladowe volvo 740, i łódka nad jeziorem.   

   Wszystko to jak mydlana bańka prysło jednego dnia. Z życia „na pełnych obrotach”, które wiódł przed utratą wzroku, wpadł nagle w czarną otchłań. Rozpacz, marazm, pustka...

    - Z cukrzycą, która towarzyszyła mi przez 25 lat, nauczyłem się już żyć - mówi - w trwaniu bez wzroku nie widziałem najmniejszego sensu. Od rozwiązania ostatecznego uratował mnie mój silny charakter, bo po tym tragicznym wydarzeniu zostałem całkiem sam. Poznikali gdzieś dawni koledzy, których zawsze miałem wielu. Dziś wiem, że nieszczęście rodzi niewidzialną barierę, którą ludziom zdrowym trudno przekroczyć. Chyba ze strachu i z niewiedzy, że właśnie wtedy są najbardziej potrzebni.

                 Przełom    

   Trwanie w bezczynności i rozpaczy skończyło się pewnego dnia, kiedy do drzwi mieszkania pana Mirka zapukała Maria Miłkowska, która w mazowieckim okręgu PZN zajmowała się ludźmi nowo ociemniałymi. Jej wizyta była na tyle znacząca, że Mirek po raz pierwszy pomyślał, iż być może bez wzroku też da się żyć. Od tej pory przywracanie go życiu nabrało tempa - wyjazd na kurs rehabilitacji podstawowej do Bydgoszczy. Tu nauczył się wielu przydatnych na co dzień czynności, jak choćby przyrządzania prostych posiłków, a nawet pieczenia ciasta. Tu poznał innych podobnych mu „nieszczęśników”, którzy jednak potrafią z życia bez wzroku czerpać satysfakcję. Tu wreszcie uświadomiono mu, że nie wszystko stracone i jeszcze przed nim wiele możliwości. Dzięki Bydgoszczy zaczął się zastanawiać, jak żyć z tym, co mu jeszcze pozostało. I to był przełom, zaakceptował własne kalectwo. Dostał przysłowiową wędkę i postanowił wykorzystać ją najlepiej jak potrafi.  

    Od tej pory zaczął „myśleć do przodu”. Skorzystał z pefronowskiego programu „Komputer dla Homera” i nabył to cenne urządzenie wraz z odpowiednim oprogramowaniem. Nauczył się jego obsługi i pomyślał, jak tę wiedzę spożytkować. Pomógł mu szumnie obchodzony w naszym kraju Rok Osób Niepełnosprawnych. Dostrzegł swoją życiową szansę i postanowił z niej skorzystać. I tak pewnego dnia zapukał do drzwi urzędu burmistrza Chachulskiego.

                 Kłopoty to moja specjalność...    

   Miał szczęście, że trafił na tego otwartego, wrażliwego człowieka. Mirek już od progu zadał mu pytanie: - Co mógłby pan zrobić dla niewidomego człowieka?  - Zatrudnić go! - odpowiedział burmistrz.  

   I wtedy zaczęły się schody, bowiem przepisy w naszym kraju są bezwzględne dla człowieka niepełnosprawnego. - Ot choćby taka sprawa - wspomina burmistrz. - Kiedy zgłosiłem w odpowiednich służbach, że chcę zatrudnić niewidomego, państwowa komisja pracy stwierdziła, że w pokoju, w którym miałby on pracować, jest za słabe natężenie światła. A przecież on nic nie widzi! Tego rodzaju przepychanki z urzędnikami trwały 10 długich miesięcy. Wielu by się zniechęciło, ale nie burmistrz Chachulski: - Kłopoty to moja specjalność - mówi z dumą.  

   Burmistrzem został dwa lata temu - dostał 75 procent głosów wyborców. Doktor ekonomista z wykształcenia, filozof i poeta z zamiłowania, pracy samorządowej uczył się po objęciu stanowiska. - Zrobił tyle, co jego poprzednicy nie zdołali w ciągu 40 lat - wyliczają urzędnicy: 23 kilometry kanalizacji, dwa skrzyżowania w mieście, drogi dom komunalny, dom kultury z klubem karate i sekcją taneczną, skupiający około tysiąca młodych ludzi.

   Burmistrzowi marzy się jeszcze światowe centrum kultury w Sulejówku. Ale to sprawa odległej przyszłości. Znając jednak jego konsekwencję i upór, być może i to marzenie przybierze realne kształty.

    Pan Mirek Płuszewski w urzędzie w Sulejówku obsługuje Punkt Informacji Miejskiej. Tak się nazywa jego stanowisko. Jest pierwszym i na razie jedynym całkowicie niewidomym urzędnikiem w Polsce. Burmistrz Chachulski widział podobne stanowiska w krajach zachodnich w czasie swoich licznych podróży zagranicznych. Dlatego nie wahał się  zatrudnić Mirka, tym bardziej, że to on sam przedstawił kilka propozycji, co mógłby robić w urzędzie. Na swoim stanowisku jest pośrednikiem między mieszkańcami a władzą w ratuszu. To do niego, telefonicznie lub  e-mailem, kierują oni skargi i zapytania w różnych sprawach, proszą o interwencję, zgłaszają usterki w mieście -  dziury w jezdni, nieświecące się latarnie. Mirek spokojnym ciepłym głosem udziela informacji lub zgłasza sprawę w odpowiednim referacie. Szybko, kulturalnie, kompetentnie. Podpisał kontrakt na trzy lata. W tym czasie swoją pracą musi udowodnić, że jego stanowisko jest potrzebne. Ostatnio bardzo zaangażował się w sprawę dziewięcioletniej Zuzi, która z powodu guza mózgu traci raptownie wzrok. W ten sposób spłaca dobro, którego sam  doświadczył. Swojemu dobroczyńcy, burmistrzowi Chachulskiemu, podarował najcenniejszy prezent - własnoręcznie wykonaną na kursie w Bydgoszczy Babę Jagę. Praca dodała mu skrzydeł, uwierzył w siebie, odzyskał utracone poczucie wartości, sam na siebie zarabia.

   Może przykład burmistrza Sulejówka utoruje drogę do urzędów innym inwalidom wzroku? Przecież w każdym z nich można znaleźć nie jedno, a kilka stanowisk, na których człowiek bez wzroku poradzi sobie znakomicie.  

       

      

a