Wolny rynek Andrzeja Opiły

                                        KRZYSZTOF GóRSKI

- Biura rachunkowe zawsze będą miały robotę - mówi 35-letni radca prawny Andrzej Opiła. - Jednak, pracując w tym fachu, muszę śledzić zmiany stanu prawnego, nieustannie nadążać za ciągłymi nowelizacjami, by nie być czymś zaskoczonym. Nie mogę rozłożyć rąk przed klientem i powiedzieć: nie wiem.

A tych stałych klientów jest dzisiaj około 30. Rodzinna firma państwa Opiłów istnieje od 1993 roku, jednak dopiero od trzech lat jest ich jedynym miejscem pracy. Obydwoje są inwalidami wzroku - pan Andrzej ma poczucie światła, pani Hanna ma wadę wzroku, porusza się jednak samodzielnie.

Ten szczupły, młodziej wyglądający mężczyzna, niż pokazuje metryka, pochodzi z Krakowa. Urodził się w rodzinie robotniczej, ojciec pracował w Hucie Lenina. Nieźle zarabiał, toteż dzieciństwo Andrzeja w latach 70. przebiegało spokojnie, bez zbytniego zaciskania pasa. Urodził się z wrodzoną wadą wzroku, jednak bez problemów dał sobie radę z nauką w podstawówce, liceum i na studiach prawniczych. Zaczął je w swym rodzinnym mieście, kończył w Poznaniu. Przyczyna była prosta. Dziewczyna, którą poznał na studiach i wkrótce poślubił, mieszkała w Poznaniu.

- Moja decyzja wyboru zawodu była świadoma, podyktowana zainteresowaniami, choć prawo nie jest wykładane w żadnym liceum i większość maturzystów wybiera ten kierunek, nie mając o nim bladego pojęcia - mówi Opiła.

On interesował się prawem konstytucyjnym, życiem politycznym lat 80. Nie akceptował istniejącego porządku i chciał poznać bliżej systemy prawne sterujące peerelowską sprawiedliwością. Zaczął edukację w 1985 roku. Był przeciętnym studentem, podobnie jak licealistą.

- Dużym szokiem, nie tylko dla mnie, był ogrom materiału do opanowania na studiach. Szkoła średnia to pestka. Na uniwersytecie nauczyłem się, jak i czego się uczyć. Ciężka była sesja po I roku. Należało zaliczyć historię prawa powszechnego i polskiego, prawo rzymskie. Tak obszerny materiał można było zdać, mając trochę fartu.

Andrzej kończył studia w 1991 r., w innej Polsce niż je zaczynał. Obronił pracę pt. "Zgoda pacjenta na zabieg lekarski". Wkrótce po obronie dyplomu usłyszał informację w radio, że firma X poszukuje absolwentów prawa i ekonomii. Złożył ofertę, przeszedł dwustopniowe testy psychologiczne. Wkrótce otrzymał od Banku Staropolskiego SA zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Dostał propozycję pracy w biurze prawnym centrali "BS" SA. W naborze do tej firmy brało udział 200 absolwentów. Zatrudniono osiem osób, z których w biurze prawnym znalazły się dwie. Sukces!

- Spoglądam z perspektywy prawie 10 lat na tamte czasy i twierdzę, że to był dobry okres tworzenia prawie wszystkiego od podstaw - mówi Andrzej Opiła. - Żadnej rutyny, wzorców, małe wymagania finansowe. Jest wielki dystans między ludźmi mojego pokolenia, a tymi o dekadę młodszymi. My rośliśmy w latach 80. w poczuciu pewnych ograniczeń, mówiliśmy w swoim gronie: "Gdyby można było coś więcej zrobić, zawojowalibyśmy świat". I w 1991 r. weszliśmy w życie z poczuciem ulgi - wreszcie wolno, wszystko zależy ode mnie! A teraz dzieciaki po studiach z miejsca wchodzą do firmy z postawą roszczeniową, ubrani w garnitur za 900 zł, w ręku laptop, i żądają trzy tysiące na wejście. Jednak nie wszyscy prezesi dają się nabrać na ten blichtr, może ci młodzi z szybkiego awansu. Starzy wyjadacze oczekują dyspozycyjności, wiedzy, oddania i szybko kasują tych "powierzchownych". Dziś walka o pracę jest dużo bardziej drapieżna niż na początku transformacji.

Pan Andrzej przepracował tylko dwa lata w Banku Staropolskim. Zaczęły się kłopoty ze wzrokiem. Zabieg nie przyniósł efektu. Znajomi z banku pracowali w firmie leasingowej. Prezesi zgodzili się na przejście Opiły. Po następnych dwóch latach kolejny zabieg okulistyczny i ostateczne pożegnanie się z etatową posadą. Po naradzie z żoną, również bezrobotną, w 1998 w swym mieszkaniu w bloku zaczęła się gra w wolny rynek małżeństwa Opiłów. Aby móc prowadzić książkę przychodów i rozchodów, konieczny jest wpis na listę doradców podatkowych - stały lub warunkowy. Pani Hanna z zawodu księgowa, posiada ten wpis jeszcze z wcześniejszego okresu (1993 rok), a pan Andrzej w 1998 roku uzyskał tytuł radcy prawnego. Doradcy podatkowi czy radcy prawni, a więc ludzie wolnych zawodów, nie mogą w sposób tradycyjny reklamować swych firm. Jedyne co wolno, to ogłosić np. w gazecie, że takie biuro istnieje, podać nazwisko i adres. Opiłowie większość klientów mają z pierwszego okresu działalności, tzn. z lat 1994-1997 . Obydwoje podkreślają: - Teraz zaczynać działalność i budować grupę klientów, to ciężka sprawa. Recesja widoczna jest na każdym polu działalności.

Zatrudniają dwóch pracowników, głównie do prac technicznych, a więc wprowadzania danych do komputera. Oczywiście są sytuacje, że służą im zdrowymi oczyma, ale to wyjątek od reguły. Właściciele myślą, jak zdobyć klienta, są siłą merytoryczną. Pan Andrzej posługuje się komputerem z udźwiękowionym programem Interpretor. Otrzymywane faxy nie są drukowane, a zapisywane do pliku graficznego i można je odczytać poprzez syntezator mowy. Nie korzysta z autolektora, bo jest zabójczo drogi.

- Ten rynek zrobił się trudny - mówi A. Opiła. - Pojawiły się biura rachunkowe działające bez licencji. Pomagają klientom, ale nie podpisują deklaracji swym nazwiskiem. One dumpingują rynek. Ci ludzie mają stałe źródła dochodów, a po cichu dorabiają, obsługując kilku klientów miesięcznie. Z kolei w dużych biurach pojedynczy człowiek z małej firmy na dobrą sprawę nie wie, z kim rozmawiać. A za wynik tej pracy musi być odpowiedzialna jedna konkretnie osoba.

Andrzej Opiła jest członkiem PZN i Wielkopolskiego Stowarzyszenia Niewidomych. Nie włącza się głębiej w działalność społeczną, bo prowadząc firmę, nie ma na to czasu. Twierdzi, że jeśli ktoś jest aktywny, to znajdzie swą "niszę zawodową". Praca etatowa w organizacji niewidomych jest dla ludzi, którzy innego sposobu na życie nie znaleźli.

- Ja muszę pilnować tego, z czego żyję. Ale bez przesady, nie jesteśmy z żoną pracoholikami. - podkreśla.

Nie posługuje się brajlem, nie czytuje prasy środowiskowej. No, gdyby była możliwość elektronicznego przekazu czasopism pezetenowskich, to owszem, wysłuchałby ich w postaci mowy syntetycznej.

Czy pogodził się ze swym inwalidztwem?

Mówi, że ma zdolność przystosowywania się do życia. To nie jest proste, ale trzeba funkcjonować - i zawodowo, i rodzinnie. Osoba pełnosprawna może swe możliwości zawodowe kreować w dowolny sposób. On, niewidomy, musi być dobry w swym fachu i nie wymagać na co dzień przewodnika.

- Podkreślam to zawsze - mówi Opiła - nie wolno mieć nastawienia "przepraszam, że żyję". Jeżeli jestem coś wart, to nie muszę przyjmować postawy na klęczkach. Nigdy nie spotkałem się z oceną mych klientów poprzez pryzmat inwalidztwa wzroku. Wystawiają mi laurki, lub nie, za wykonanie konkretnego zadania, za wyniki pracy.

Pochodnia sierpień  2001