„zawsze redaktor”
Biografia prasowa
Stanisław Nyczaj Niewidomy poeta i wydawca
Lot na Pegazie Rozmowa z kieleckim poetą Stanisławem Nyczajem
- Pana sposób bycia i mówienia sugerowałby, że pochodzi Pan ze Wschodu. Czy tak jest istotnie? - Urodziłem się na Kresach Wschodnich, niedaleko Stanisławowa. Mój ojciec pracował tam jako nauczyciel matematyki. - Czy Pana wada wzroku jest wrodzona? - Rodzice odkryli ją po kilku miesiącach mojego życia. Miałem tylko poczucie światła. W 1943 r., gdy ukończyłem pół roku, zostałem zoperowany na zaćmę w Klinice lwowskiej przez początkującego wówczas lekarza, dra Krwawicza. Był to okres wojny i trzeba było zebrać pewną ilość artykułów żywnościowych, żeby klinika zgodziła się mnie przyjąć. Żywność tę na zasadzie handlu wymiennego zdobywało się nieraz z narażeniem życia. Operacje były potem powtarzane. Gdy miałem ok. jedenastu lat, zrezygnowałem z dalszych działań w tym kierunku uznając, że więcej wzroku nie da się odzyskać. - Jak potoczyły się Pana losy po wojnie? - Znaleźliśmy się w Opolu, gdzie spędziłem dzieciństwo i młodość. Uczyłem się w szkole masowej. W III klasie do zwykłej nauki doszła jeszcze szkoła muzyczna. Byłem dość samodzielny i ruchliwy. Mimo trudności wzrokowych starałem się robić wszystko, co robili moi rówieśnicy. Jeździłem na rowerze, grałem w piłkę. Pokonywanie przestrzeni to była moja pasja. W klasie siedziałem w pierwszej ławce i niekiedy musiałem podchodzić do tablicy. Spisywałem od siedzących obok mnie kolegów, ale przede wszystkim starałem się słuchać. Gry na pianinie uczyłem się na pamięć, jak ludzie całkowicie niewido mi, to jest techniką obu rąk naprzemiennie. Mimo to miałem dość duży repertuar. Ponieważ dobrze się uczyłem, rówieśnicy mi nie dokuczali. - Jaki ma Pan stopień widzenia? - Na lewe oko nie widzę nic, a w prawym mam plus 16 dioptrii i drugą grupę z powodu inwalidztwa wzroku. Nie posługuję się białą laską, gdyż uważam, że nie jest mi ona niezbędna. - Czy kontynuował Pan szkołę muzyczną na poziomie drugiego stopnia? - Ku mojemu zmartwieniu liceum nie wyraziło na to zgody, uznając, że ze względu na wzrok nie podołam obowiązkom. Jednak jeszcze obecnie granie to moja wielka przyjemność. Szkolne lektury czytałem sam, choć potrzebowałem na to więcej czasu. Z pomocy innych korzystałem jedynie w przypadku bardzo małego druku. Po maturze, w roku 1961 zdałem egzamin na polonistykę w WSP w Kielcach. Ponieważ dobrze się uczyłem, otrzymałem stypendium naukowe, a za pracę magisterską - nagrodę. Jednak nie tylko nauka była w centrum moich zainteresowań. Już na drugim roku zajmowałem się teatrem Jerzego Grotowskiego. Poświęcałem się też pracy społecznej w środowisku studenckim. Jeszcze na studiach, to jest w 1965 r., ożeniłem się, a po roku przyszedł na świat mój pierwszy syn. Drugi syn odziedziczył moją wadę wzroku. - Po studiach przez cztery lata pracowałem jako nauczyciel języka polskiego w masowej szkole średniej. Przy sprawdzaniu prac czasem pomagała mi żona. Dwa dni w tygodniu miałem wolne na pracę twórczą. Uczyłem też starszych w szkole wieczorowej. Po odejściu ze szkoły pracowałem w różnych redakcjach jako publicysta. W "Kwartalniku Nauczyciela Opolskiego" byłem sekretarzem, potem redagowałem "Zeszyty Naukowe" w Politechnice. - Kiedy rozstał się Pan z Opolem? - W roku 1972 przeniosłem się wraz z rodziną do Kielc. Tu w lokalnej rozgłośni radiowej prowadzę rozmowy o literaturze współczesnej. Są to audycje na Kielecczyźnie dość znane. Mówię na żywo, mam dużą gotowość pamięci, szczególnie w wystąpieniach publicznych. Wcześniej na kieleckiej Politechnice prowadziłem wykłady o współczesnej literaturze. - Kiedy zaczęła się Pana twórczość własna? - Jako poeta debiutowałem w czasopiśmie studenckim, w 1964 roku. Do chwili obecnej wydałem dziewięć tomików wierszy. Prozą piszę głównie dla dzieci, ale zdarza się to rzadko. Czuję się poetą i to jest moja domena. Piszę również aforyzmy. Ostatni tomik wierszy był przetłumaczony na język czeski. - Czy pracuje Pan nadal jako publicysta?- Prowadzę osiem stron literackich w miesięczniku "Ikar" i jestem naczelnym redaktorem "świętokrzyskiego Kwartalnika Literackiego". Niejednokrotnie drukowaliśmy tam wiersze niewidomych poetów, na przykład Jolanty Kutyło. Jestem prezesem Oddziału świętokrzyskiego i członkiem prezydium Oddziału Krajowego. Oprócz tego prowadzę wraz z żoną i synem oficynę wydawniczą "Słoń". Do tej pory wydaliśmy około 250 książek. - Na czym polega Pana współpraca z Centrum Kultury Niewidomych PZN i w ogóle z piszącymi niewidomymi?- Uczestniczę w jury konkursów literackich, konsultuję z autorami ich teksty, wydaję to, co się do tego kwalifikuje. Ostatnio z mojej inicjatywy Jolanta Kutyło została przyjęta do Związku Literatów Polskich. - Dziękuję za rozmowę i życzę Panu wielu sukcesów we wszystkich dziedzinach działalności. Rozmawiała Anna Kaźmierczak Pochodnia 5-2001 |