„zawsze redaktor”
biografia prasowa
Edward Niemczyk Działacz Polskiego Związku Niewidomych oraz sportu i turystyki
Nadrabianie zaległości Uważam, że sport i turystyka to konieczne elementy rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Jesienią ubiegłego roku odbyły się I Mistrzostwa Poznania i Wielkopolski Osób Niepełnosprawnych w pływaniu, kręglach, tenisie stołowym. Podczas zawodów miała miejsce niezwykła uroczystość - jubileusz 50-lecia działalności Edwarda Niemczyka, honorowego prezesa poznańskiego „Startu”. Otrzymał on Odznakę „Za zasługi dla Wielkopolski” i Puchar Prezydenta Miasta Poznania. To było jego 25. odznaczenie! - Panie Edwardzie - pytam 75-letniego jubilata - skąd to wielkie zainteresowanie działalnością w Stowarzyszeniu „Start”? - Sport, ruch, rekreacja podobały mi się od najmłodszych lat. Z ręką na sercu muszę jednak przyznać, że z tego powodu byłem w pewnym sensie egoistą - zaniedbywałem dom, rodzinę, i gdyby nie moja kochana żona Bożenka, to nie wiem, jakby było. Z Bożenką są już pół wieku po ślubie. Obydwoje są rodowitymi wielkopolaninami, urodzili się w śremiu nad Wartą. Inwalidztwo W czwartym miesiącu okupacji hitlerowskiej większość Polaków ze śremu i okolicy wysiedlono na Podlasie. Tam młody Edek wstąpił do Armii Krajowej. W czasie partyzanckiej potyczki zostaje kontuzjowany. Młody organizm jednak szybko liże rany. W lutym 1945 roku wraz z rodziną wraca do śremu. Zaczyna się uczyć w gimnazjum i równocześnie zakłada antykomunistyczny oddział, złożony z takich samych chłopaków jak on (miał wówczas 18 lat). Długo nie zdążył się nakonspirować. Tydzień po zakończeniu wojny Niemczykowi wybucha w ręku odbezpieczony granat. Traci obydwie dłonie, ma poważnie uszkodzony wzrok. Straszna tragedia. W otrząśnięciu się z niej pomagają mu rodzice. Znajduje w domu ogromne, mądre i serdeczne oparcie psychiczne. Drugą jego podporą była Bożenka, ta dziewczyna, która właśnie jako ostatnia widziała go przed wybuchem granatu. A potem jako pierwsza przybiegła do miejskiego szpitala, gdzie leżał w poszarpanej, zakrwawionej odzieży, z resztkami rąk i ogromną raną na czole. Pierwsze protezy zrobił mu ojciec. Były to skórzane rękawiczki wypełnione trocinami, w środku druty i tektura - wszystko powiązane paskiem. - Pamiętam jak czekałem na moją dziewczynę na plaży nad Wartą i niezdarnie przy pomocy tych „protez” napisałem kijem na piasku: „kocham cię” - wspomina po 57 latach Edward Niemczyk. W 1946 roku za pół świniaka ojciec kupuje mu solidne niemieckie protezy. W 1964 roku całej inwalidzkiej spółdzielczości wciśnięto radzieckie bioelektryczne protezy. - Nic nie warte - ocenia pan Edward. Dziś pomagają mu fantastyczne kinetyczne Mirakle. To, że nie miał dłoni i jedynie szczątkowy wzrok, nie zwalniało go od nauki. Zdaje maturę i w 1949 roku rozpoczyna prawnicze studia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Pracę magisterską oceniono celująco. Praca i sport 13 października 1952 roku zatrudnia się w Poznańskiej Spółdzielni Spożywców „Społem”. W 1961 roku przenosi się do Poradni Rehabilitacji Zawodowej RZSI i kieruje nią dziewięć lat. Zaczyna się nowy etap dla tego człowieka. Jest już życiowo ustabilizowany. Od ośmiu lat szczęśliwy małżonek, ojciec dwójki chłopaków. W pracy zawodowej odnajduje swoje pasje: rehabilitację poprzez sport i działalność organizacyjną. Poznańska Poradnia pod jego kierunkiem uchodziła w tamtych latach za najlepszą w kraju, za wzór godny naśladowania. Pan Edward angażuje się też społecznie w działalność sportowo-turystyczną w Stowarzyszeniu „Start”. - Do dziś uważam, że sport i turystyka to konieczne elementy rehabilitacji osób niepełnosprawnych - mówi Niemczyk. W 1963 roku znalazł się w reprezentacji Polski na I Europejskie Igrzyska dla Inwalidów, które odbywały się w austriackim Linzu. - Nasza ekipa liczyła 12 osób z całego kraju i aż 8 reprezentowało poznański „Start”. Wyjechało z nami dwóch całkowicie niewidomych sportowców: Bronek Kruczko i Waldek Rutkowski. Ja startowałem w biegach, w skoku w dal, natomiast w zawodach ogólnopolskich z pasją oddawałem się sportom wodnym - podkreśla pan Edward. Woda to jego żywioł, wszak dzieciństwo spędził prawie nie wychodząc z czystej wtedy Warty. Przez kilka sezonów zdobywa mistrzostwo inwalidów w pływaniu. Nawet dziś, w zaawansowanym wieku startuje w zawodach pływackich „Masters” z pełnosprawnymi, oczywiście w swojej kategorii 70-75 lat. W zeszłym roku dwa razy był na pierwszym miejscu. Bez problemu pokonuje kilka basenów. Spływy kajakowe to druga pasja Niemczyka. Organizował i brał udział w kilkudziesięciu: na Brdzie i rwącym Dunajcu. Właśnie na Dunajcu odkleiła mu się siatkówka w jedynym widzącym oku. „Zreperowali” mu to oko w szwajcarskiej klinice. Życie w ruchu Do Związku Pracowników Niewidomych, a więc pierwszej w powojennej Polsce organizacji inwalidów wzroku zapisał się w 1949 roku. Dopiero w trzy lata później powstał PZN. Podobało mu się to środowisko... bo działało. Były chóry, zespoły, szachy, sport, a turnusy rehabilitacyjne stały się jego następną pasją. Od 33 lat organizuje je i prowadzi. Ocenia, że kilka tysięcy wielkopolskich (i nie tylko) niepełnosprawnych zetknęło się z nim na dwutygodniowych spotkaniach. Wielu uczestników wyszukał sam i oderwał choć na chwilę z zamkniętego środowiska wiejskiego czy małomiasteczkowego. A w tamtych latach inwalida znajdował się na samym dnie społecznej hierarchi. Swojej działalności nie ograniczał wyłącznie do organizowania turnusów. Przed 10. laty był pomysłodawcą mityngu pod nazwą „Razem raźniej”. Na festynie muzycznym w poznańskiej „Arenie” zebrało się 3 tysiące osób, integrując ludzi zdrowych i niepełnosprawnych. W tym roku, w maju, chce powtórzyć podobną imprezę z okazji Europejskiego Roku Niepełnosprawnych. Pani Bożena nie miała okazji narzekać na nudnego, gderliwego męża. Jego przeważnie nie było w domu. Praca zawodowa, społeczna, działalność w PZN, Polskim Związku Walki z Kalectwem, Krajowej Radzie Osób Niepełnosprawnych, Wielkopolskim Związku Inwalidów Narządu Ruchu (był jego założycielem i długoletnim prezesem). I taki temperament ma człowiek, który pokonał wiele chorób: kilkakrotne operacje oczu, wirusowe zapalenie wątroby, udar mózgu, zawał serca. To wszystko poza nim. Jedno przed nim - życie w całkowitej ciemności. Nie tak dawno przypadkowe zderzenie oka z drewnianą półką pozbawiło go resztek widzenia. - To mnie trochę podłamało - mówi pan Niemczyk. - Uniemożliwiło pracę na komputerze. Resztki wzroku pozwalały mi pisać. Kikutem uruchamiałem komputer i wystukiwałem litery na klawiaturze. To zajęcie pochłaniało mnie od pięciu lat. Dużo pisałem, publikowałem swoje wspomnienia, artykuły w lokalnej prasie, wysyłałem na konkursy moje opowiadania. To się skończyło. Teraz nie śpię po nocach. Czas na oddech Przez całe te lata w różnorodnych zmaganiach towarzyszyła mu żona. - Nareszcie nie jest gościem w domu, nadrabia dawne zaległości - mówi pani Bożena. - Ale to słaba pociecha. Wolałam go czynnego, pełnego energii. Całkowity brak wzroku zabrał mu jeszcze jeden fach - gwiazdorowanie, czyli robienie za świętego Mikołaja. - Gwiazdorowałem w domach pomocy społecznej, domach dziecka, szkołach. A dzieciaki z naszej klatki co roku miały ze mną frajdę. Te starsze udawały, że mnie nie poznają, a maluchy rozdziawiały buzie z podziwu dla mikołajowych trafnych prezentów. Od 40. lat Niemczykowie mieszkają w tym samym bloku w Poznaniu. Niewielkie dwa pokoje z kuchnią. Pan Edward patrzy na swe życie jak na udany czas. Inwalidztwo nie załamało go, wręcz przeciwnie. Może to sprawa silnego charakteru, a może dobrych ludzi, których spotkał na swej drodze? A mnie się wydaje, że jednego i drugiego. Andrzej Szymański Pochodnia 2002
P2-2003 |