Biografia prasowa  

 

 

Pasja do życia ze smakiem - Marta Kawalec

    Przy niej energia atomowa to marne źródło energii, a radością życia zapełnia szczelnie każde pomieszczenie, do którego wejdzie. Warto rozmawiać z takimi ludźmi, bo przy okazji przepisu na pulpety można odkryć przepis na wesołe życie. Z pasją!  

Na razie najbardziej realizuje się w kuchni, ale jak twierdzi przyjdzie czas na inne pasje, bo talentów jej nie brakuje. Właśnie wydała na świat swoje pierwsze wymarzone dzieło - książkę kucharską pt.: "Kuchnia 4 zmysłów". - Mimo, że jestem niewidoma, rzadko zdarza mi się coś w kuchni pomylić. Kiedy zadzwonił do mnie mój wydawca - jakżeby inaczej - właśnie gotowałam zupę, powiedział: pani Ewo, książka już jest! Poczułam tak niepohamowaną radość, wręcz euforię, że do gotującej wody zamiast makaronu wrzuciłam całe pudełko ziarenek kawy, myśląc, że to kolanka - wspomina ze śmiechem Ewa Maksymowicz.Przepisy i różne porady wymyśliła sama, aby je napisać musiała się nauczyć pracować na komputerze, w końcu sama książkę też wydała. - Proszę mi wierzyć, że to, co leży na tym stole, to mój prywatny Mount Everest, bo na każdym kroku napotykałam jakieś olbrzymie bariery - wspomina autorka.Choćby same przepisy. Wszystkie pomysły trzeba było "przegotować od nowa", bo przecież w książce nie poda się ilości składników "na oko", a nawet "na garnek", bo każdy może mieć inny. Tak więc pani Ewa wzięła garnek, włożyła do niego rękę i starym zwyczajem lała wodę dopóki sięgnęło odpowiedniej wysokości nadgarstka. Następnie przelała do litrowego pojemnika, a to, co zostało zapełniła szklankami. W ten sposób wiedziała, że do ogórkowej dla całej rodziny zawsze wlewała półtora litra wody. Jeśli potrzeba było 3 łyżeczki mleka, wlewała je do szklanki i zaczerpywała z niej, a kiedy trzeba było popryskać mięso oliwą, brała swoje flakoniki przypominające te do perfum i równomiernie oliwiła.Dlatego też nie ma na rynku podobnej książki dla niewidomych i słabowidzących. - Dziś wszyscy gotują: zawodowi kucharze, politycy, artyści. Jest mnóstwo kolorowych wydawnictw, ale żadnego, z którego mogłabym do tej pory korzystać. A "Kuchnia 4 zmysłów", choć wydana w druku powiększonym, zawiera także płytę. Wszystkie przepisy oraz porady można więc odsłuchać - zachwala autorka.Kulinarne ABCCzęsto spotykała się z niewidomymi, którzy mieli chęć gotować, ale nie wiedzieli nawet od czego zacząć. Dlatego też kilka rozdziałów zostało poświęcone na to, jak urządzić kuchnię; jak zrobić zakupy; co zrobić, żeby wątróbka nie strzelała; do czego są różne przyprawy; czy jak wyczyścić dzbanek, w którym trzymamy przegotowaną wodę. Poza tym najlepsze domowe przepisy na śniadania, obiady, surówki, słodkości, sałatki, kolacje, potrawy na zwykły dzień i na przyjęcia, a także przetwory domowe.- Oglądając różne programy telewizyjne, które są często zwykłym show, można odnieść wrażenie, że nie da się zrobić obiadu bez szafranu, sosu wasabi i likieru kawowego - tłumaczy pani Ewa. - A ja twierdzę, że nie trzeba mieć w domu ośmiornicy, kalmarów, kaparów i wiadra kartofli. Wczoraj oglądałam nawet program Pascala, który najpierw wybiera się po żaby na obiad, wcześniej szukał ślimaków, a następnie pięknie opisuje, jak pozbyć się skorupek z małży... Czy choćby Makłowicz, który podaje przepis na prosciutto, do którego składniki kosztują majątek i niewielu z nas stać na takie frykasy - opowiada.Jak twierdzi moja rozmówczyni, zdarza się, że osoby, które są obłożone książkami na temat kuchni tajskiej, master chefa, czy inną egzotyką, wracają do starych babcinych dań, aby przypomnieć sobie dzieciństwo. - Poza tym, kiedy mąż wraca z pracy, zapewne ucieszy się z sushi, ale nie naje się tym tak, jak zupą z popularną wkładką czy kotletem i ziemniakami - zauważa.- Poza tym powinny się odbywać warsztaty dla osób z problemami wzroku - mówi Ewa Maksymowicz. - Byłam kiedyś na takich, ale zapewniam, że dla uczących się gotować nie jest pierwszą potrzebą robienie placków ziemniaczanych czy lepienie rogalików. Najważniejsze jest, żeby ludzie mogli zjeść śniadanie, obiad, umieli ugotować zupę i podstawowe rzeczy, a nie na Boga tatar z łososia!Żeby było ładnieMimo że jest osobą niewidomą, nie chce żyć na marginesie i, na ile to możliwe, pragnie żyć normalnie. Udaje jej się to na tyle, że kiedyś podczas nagrywania programu telewizyjnego usłyszała od producenta: "pani mi tu nie pasuje, bo po pani wcale nie widać że jest niewidząca. - A ja właśnie robię wszystko, żeby nie było widać! - cieszy się Ewa.Powiedziała sobie kiedyś, że nie pozwoli swojej ślepocie wysadzić się z konia, jakim jest cudowna rola matki, żony, a także gospodyni domowej, bo stwarzanie tej domowej atmosfery należy, jak twierdzi Ewa, właśnie do kobiet. - Ja tę atmosferę wyniosłam z rodzinnego domu i dziś ze zwykłego obiadu potrafię zrobić celebrację. Tu postawię świeczkę, tam przystroję sałatkę, choćby listkiem pietruszki i paseczkiem papryki. Ponadto zawsze musi być zupa, surówka do drugiego dania i kompot. - Wszystko dzięki temu, że jestem dobrze zorganizowana - mówi Ewa Maksymowicz. - Nastawiam minutnik i kiedy obiorę już warzywa do zupy, one się gotują, a ja mam 15 minut na surówkę. Kiedy coś piekę, wstawiam do piekarnika i mam co najmniej godzinę na zupę, a przy okazji pilnuję, żeby niczego nie przypalić. - I bardzo rzadko mi się to zdarza - deklaruje Ewa Maksymowicz. - Bo ja tam waruje przy tych garach... a garnki są zazdrosne więc wolę od nich nie odchodzić!- Ale komicznie czasem wygląda osoba niewidoma nasłuchująca nad garnkami czy woda się gotuje - włącza się w rozmowę mąż Ewy. - Trzeba mieć bowiem wprawę, żeby słyszeć cichutkie syczenie, które oznacza, że woda zaczyna się gotować, czyli ma jakieś 90 st. A kiedy zadzwoni telefon, a ona akurat gotuje makaron, jedną ręką trzyma słuchawkę, a drugą bez pudła trafia do zlewu, żeby go odlać do siteczka i ani jeden makaron nie wyląduje poza nim. Na co kiedyś widząca te akrobacje koleżanka, aż się spociła z wrażenia - opowiada.- Ostatnio przez kilka miesięcy uczyłam gotować przez Skype'a młodą mężatkę, która trzeci rok nie widzi, w wyniku guza mózgu. I z wielką satysfakcją mogę powiedzieć, że robi to coraz lepiej - opowiada Ewa Maksymowicz. - Kiedy rozmawiałam z jej mamą usłyszałam, że najchętniej zamiast jej pomóc zrobiłaby to za nią. A tu nie o to chodzi, żeby nas wyręczać. Ją zaś denerwowało, że córka robi wszystko za wolno, a nam trzeba trochę więcej czasu, bo wszystko robimy rękami. Wszystkiego trzeba dotknąć, czasem posmakować. Może nie zawsze wygląda to estetycznie, zwłaszcza na początku, ale potem to już czysta przyjemność i wielka radość, że można samemu ugotować zupę, która wszystkim smakuje albo pulpety, na które potem ktoś poprosi przepis.- Bo przecież mówi się, że przez żołądek do serca rodziny, a kuchnia to jest serce domu - dodaje autorka książki. I to serce wkłada też w każde przygotowania. Już kilka tygodni wcześniej planuje, jak będzie wyglądała np. kolacja wigilijna, żeby była wyjątkowa i choć odrobinę inna od zeszłorocznej. I pytają się często ludzie: "Ewa, po co ty to wszystko robisz?" na co ona odpowiada z figlarnym uśmiechem: "Jak to po co? Żeby było ładnie!".Tym pytaniem "ładnie?" od lat dręczy już męża i syna czekając na jakiś komplement, który jest wystarczającą i najlepszą zapłatą za wysiłek, czasem wielogodzinny, włożony w przygotowanie jakiegoś kulinarnego dzieła. - Zdarza się, że jeden albo drugi odpowiada: "bardzo ładnie" choć wciąż stoi odwrócony plecami. A wiem to od koleżanek! - śmieje się Ewa Maksymowicz. - Nie gniewam się na nich, wiem że jestem estetką i perfekcjonistką, ale dzięki temu nigdy nie zdarza mi się nic pomylić i bez pudła trafię na ziele angielskie czy majeranek. Wszystko bowiem jest w słoiczkach, które od lat stoją w tym samym miejscu. Wystarczy tylko pamiętać, że ziele jest w piątym, a majeranek w szóstym od prawej. Chyba, że ktoś mi je przestawi. Wtedy na pewno się pomylę - odwraca się kierując w stronę męża siedzącego obok wymowny uśmiech. Do rodzinnych anegdot przeszły też momenty kiedy mąż Ewy gotuje, np. topi w kuchni smalec i co chwila słychać wówczas: "Eeewa, a gdzie jest to...? Eeewa, a gdzie tamto...?"Darmo i wiadro (tego)Wiadomo, że kiedy wszystko chce się robić w domu, to pomoc w niektórych przypadkach będzie wskazana. Bo np. ogromną trudnością jest dla osoby niewidomej upieczenie ciasta biszkoptowego, które wymaga oka, żeby się zanadto nie zarumieniło, albo nie było za blade. - Przyznam szczerze: ja kupuję gotowe, ale w przypadku tortu proszę męża o pomoc przy nakładaniu kremu, żeby było równo i ładnie - tłumaczy kucharka.Po tym jak straciła wzrok, nie zmieniła przyzwyczajeń, dalej gotuje tyle samo co 30 lat temu. Gotowanie sprawia, że wciąż ma zdolności manualne, nie zapomina nazewnictwa, zapachów ani kształtów i nieustannie odkrywa nowe potrawy, którymi może sprawić przyjemność bliskim.- Ale mam też parę nauczek na koncie! - nagle wykrzykuje. -Kilka dni temu próbowałam robić ciasto z przepisu pewnej sławnej pani, która ma w Warszawie kilka restauracji. Kupiłam składników za ponad 50 zł, a tu krem, który miał się ubić na sztywno, w miarę ubijania jest jeszcze bardziej rzadki. Na szczęście była ze mną widząca koleżanka i mówi: daj, ja to zrobię. No dobrze, myślę sobie, może ja faktycznie nie umiem, bo nie widzę, choć oczami się tego nie robi. Ale i tak musiałam potem dodać do niego żelatyny, aby go zagęścić. W końcu udało nam się zrobić ten tort, ale był tak słodki, że niestety i tak nie dało się go zjeść. Dlatego teraz jeśli dany przepis poleca mi koleżanka, która go wypróbowała, to ja bardzo chętnie, inaczej już nie ryzykuję! A po chwili dodaje - Miałam też kiedyś ochotę zrobić jakiś przepis pani Gessler, ale gdzie ja w Kętrzynie znajdę ocet balsamiczny truflowy. A jeśli nawet, to potrzebna mi będzie łyżka i co mam zrobić z resztą? - Często zdarza mi się eksperymentować - śmieje się Ewa. Sama wymyślam różne potrawy i zachęcam do tego swoich gości. Pytam np. jaką chcesz zupę. Słyszę nigdy w życiu nie jadłam kremu z dyni. No to dawaj robimy! I wyszło super.Trudno policzyć ile osób zaraziła w ciągu tych 30 lat pasją do gotowania. Na pewno rzeszę studentów, koleżanek, a także wielu nieznajomych, którzy brali udział w prowadzonych przez nią warsztatach. - Dawni znajomi wciąż do mnie dzwonią, choć dziś proszą już o przepisy na imprezę z okazji rocznicy ślubu, czy choćby pępkowe. Pytają, jak zrobić przyjęcie na 100 osób? I daję im takie przepisy, żeby było zgodnie z zasadą: "darmo i wiadro (tego)". Ci, co znają Ewę Maksymowicz nie zdziwią się już, kiedy w słuchawce usłyszą: "dzień dobry klinika, czy mogłabym...?" choć wciąż się na to nabierają. Ci, co znają Ewę Maksymowicz, najpierw ustąpią jej z drogi, kiedy biegnie z laską po kętrzyńskich ulicach, a dopiero potem przypomną sobie: "przecież ona jest niewidoma...". I w końcu ci, co znają Ewę Maksymowicz, nie pytają już "jak ty to wszystko robisz, skąd w Tobie tyle szaleństwa, radości życia i jak pokonujesz te wszystkie bariery", bo wiedzą, że ona  po prostu tych barier nie widzi.

Pochodnia marzec kwiecień 2013