Biografia prasowa  

Oddana niewidomym działaczka społeczna  

 

    

   Na kłopoty - Irena

Iwona Różewicz

Kiedy widzisz słabo, albo nie widzisz w ogóle, lub też masz kłopot, bo renta nie starcza na życie, a jest potrzebny trudno dostępny lek, masz sprawę w sądzie, nie masz mieszkania, nie możesz się zaopiekować chorym członkiem rodziny, nie wstajesz z łóżka, dziecko ma Downa, a ty masz już wszystkiego dość, albo chcesz po prostu pogadać, lecz nie masz z kim - to pozostaje tylko Pani Irena. Pani Irena jest dobra na wszystko.

- Dwie rzeczy w niej uderzają - mówi Ewa Błoch, znana niewidoma pieśniarka. - Po pierwsze nigdy nie odmawia pomocy. Po drugie - jeżeli nie może zająć się tym dziś lub jutro, podaje termin i zawsze go dotrzymuje, a pomoc organizuje sama. Nie przerzuca odpowiedzialności na kogoś innego, nie mówi, że przecież jest rodzina, sąsiadka czy koleżanka i oni powinni się tym zająć. Zawsze można na nią liczyć. Niesamowita kobieta, ona jest absolutnie wyzbyta z egoizmu. O moich sprawach pamięta czasem lepiej niż ja sama. Jak zbliżają się imieniny mojej mamy, Irena dzwoni do mnie z zapytaniem, czego w tym roku będziemy szukać na prezent. To, że ją poznałam, a znamy się już kilkanaście lat, uważam za swój szczęśliwy życiowy traf.

Ewa i pani Irena poznały się na warszawskiej "Piwnej", w środowisku skupionym przy Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża.

Drobna, szczupła i bardzo ruchliwa pani Irena Koch jest osobą widzącą. Z zawodu jest biologiem, pracuje w Instytucie Matki i Dziecka na stanowisku kierownika pracowni histopatologicznego badania nowotworów u dzieci (diagnostyka immunologiczna). W rodzinie nikogo niewidomego nie miała. Po raz pierwszy zetknęła się z dotkniętymi dysfunkcją wzroku dziećmi w Sobieszewie, gdy sama miała 10 lat. Jest tam ośrodek prowadzony przez siostry zakonne, w którym w miesiącach wakacyjnych przebywają niewidome dzieci. Mała Irenka obserwowała na plaży, jak siostry się nimi opiekują. Ale ten epizod nie pozostawił specjalnych śladów. Niewidomi wkroczyli w życie pani Ireny znacznie później.

Na początku lat osiemdziesiątych, w stanie wojennym Irena Koch podjęła współpracę z Prymasowskim Komitetem Pomocy Społecznej. Zajmowała się rodzinami więźniów politycznych. I wtedy to ks. Stanisław Hoinka, duszpasterz niewidomych, skierował jej uwagę na potrzeby tej grupy osób, wciągnął do współpracy... i tak już zostało.

Działalność pani Ireny w środowisku niewidomych ma jakby dwie płaszczyzny. Jedna to płaszczyzna sformalizowana. Od blisko dwudziestu lat pani Irena organizuje i prowadzi dwutygodniowe turnusy wypoczynkowe dla osób niewidomych i ich rodzin. Jeżdżą na nie ludzie w różnym wieku, z różnymi rodzajami schorzeń i na różnym poziomie intelektualnym. - Staramy się podczas tych wyjazdów stworzyć jedną rodzinę - mówi pani Irena. - Turnusy te mają swoje mety - ostatnio w Limanowej. I choć warunki zakwaterowania są dość spartańskie, śpi się na śpiworach pokotem, młodzieży to się podoba.

 

Wyzbyta z egoizmu

U sióstr franciszkanek pani Irena zajmuje się też zdobywaniem i kierowaniem darów do osób wymagających takiego wsparcia, a jest ich wiele. Organizuje zbiórki pod kościołami, wyszukuje sponsorów. Ale nie chce zdradzać ich personaliów. Konkurencja nie śpi, sponsorzy są tak bombardowani prośbami o wsparcie przez różne stowarzyszenia, fundacje i osoby prywatne, że nie należy ich ujawniać. Co czwartek pani Irena ma przy ul. Piwnej w Warszawie dyżury. Można do niej przyjść z każdą swoją sprawą. Jest też prezesem Stowarzyszenia Rodziców Dzieci z Nowotworami Oczu "Bartek" (Bartek to sześcioletni chłopiec, zmarły na tę chorobę).

- Nie zapomnę - wspomina niewidoma Krystyna Pabianowa, matka trójki dzieci - jak bardzo Irena pomogła mi, gdy chorował mój mąż. Kiedy wrócił ze szpitala, nie mogłam ze względu na swoje inwalidztwo zająć się nim tak jak potrzeba. Irena przychodziła i pielęgnowała go. Pomogła też i w wielu innych sprawach. Kiedy miałam sprawę w sądzie, to dzięki pomocy Ireny obyło się bez adwokatów. Ona jest tak wrażliwa na potrzeby innych ludzi, nie tylko materialne. Nam przecież potrzebna jest informacja o tym, co nas otacza, wymiana myśli, a z Ireną można rozmawiać o wszystkim.

- To nie jest wolontariuszka - mówi Grażyna Drabik - niedowidząca matka dziewczynki też z silną dysfunkcją wzroku. - Dla wolontariusza często świadczona pomoc jest przyjętym obowiązkiem. Robi to lepiej lub gorzej, odrobi swoje i już go nie ma. Irena robi to z potrzeby serca, ma w sobie tyle pogody i ciepła, to dodaje otuchy. I zawsze ma czas, by ludziom coś załatwić. Synowi mojej koleżanki na przykład załatwiła leczenie w Szwecji. Zastanawiam się, skąd w niej tyle energii, jak ona na to wszystko znajduje czas?  

Pani Irena twierdzi, że czas znajduje, gdyż jest po prostu dobrze zorganizowana i dokładna; tego wymaga przecież jej laboratoryjny zawód.

 

Widzi piękno duszy

Ale tego czasu potrzeba naprawdę dużo. Pani Irena opiekuje się ludźmi ciężko chorymi, przykutymi do łóżka. Odwiedza ich w domach. Wspomina nieżyjącą już Irenę G., unieruchomioną przez gościec. Teraz jeździ do Adama T. ze stwardnieniem rozsianym. I tu dochodzimy do drugiej płaszczyzny działań pani Ireny - wsparcia psychicznego, duchowego.

- Największym nieszczęściem dla osoby niewidomej, czy w ogóle niepełnosprawnej, a właściwie dla nas wszystkich, jest poczucie odrzucenia, braku kontaktu z innymi ludźmi. Dlatego staram się stworzyć krąg osób, które to rozumieją. Może to śmieszne, ale najlepiej czuję się, jak ktoś się pomyli i powie do mnie "mamo".

Dla pani Ireny ważny jest ślad, który pozostawia w życiu innych. - Ten ślad nie przemija - mówi - choć przemija nasza młodość i uroda. W każdym człowieku jest jakiś, choćby jeden, piękny szczegół. Trzeba go dostrzec i skupić na nim uwagę. Szczególnie rodzice dzieci z ciężkimi uszkodzeniami, którzy mają problemy z akceptacją swojej sytuacji, powinni starać się ten piękny szczegół zauważyć.

Choć pani Irena w ocenie swoich podopiecznych czy raczej partnerów jest czymś więcej niż wolontariuszką, wolontariuszy stara się przyciągnąć do współpracy. Uważa jednak, że nie zawsze są oni odpowiedzialni i nie zawsze można na nich liczyć. Często mają na początku dobre chęci, a potem zapał się ulatnia. Dlatego, jej zdaniem, sprawa wolontariatu powinna być ustawowo uregulowana tak, aby wolontariusze otrzymywali pewną rekompensatę za poniesione wydatki.

Szczególnie boli ją brak perspektyw pracy dla niewidomej młodzieży. Uważa, że największą winę ponoszą tu ludzie widzący, którzy nie wierzą w możliwości niewidomych. Niedawno jedna z rozgłośni radiowych, pragnąca zatrudnić prezentera, odrzuciła ofertę doskonale przygotowanej młodej niewidomej dziewczyny, nie dając jej nawet szansy zaprezentowania swoich umiejętności.

A czy pani Irena ma czas na zupełnie prywatne hobby? Bardzo lubi gotować, ale to też wykorzystuje w ramach pomocy niewidomym. Na prowadzonych przez siebie turnusach "robi" za kucharkę. Lubi też lekturę książek mówionych. W życiu miała jedno pragnienie, którego nie udało się zrealizować - chciała zostać pieśniarką, lecz natura poskąpiła jej słuchu muzycznego. - Fałszowałam okropnie - wspomina.

Ale wszystko inne w życiu pani Ireny brzmi czysto.

 

Lucyna w życiu Ireny

Ta historia wzbudza zdumienie nawet u tych, którzy Irenę dobrze znają. Parę lat temu udało jej się w końcu zdobyć mieszkanie - małą, 25-metrową kawalerkę. I tą kawalerką podzieliła się z Lucyną, młodą całkowicie niewidomą dziewczyną, chorą na wyjątkowo ciężki i przykry w oglądzie rodzaj raka skóry. Lucyna miała okropne rany, potem wywiązał się niedosłuch. Nikt jej nie chciał - ani rodzina, ani szpital. I pani Irena przez trzy lata opiekowała się Lucyną, jej mieszkanie stało się dla niej hospicjum. Ofiarowała Lucynie możliwość godnego przeżycia ostatnich lat, które jej pozostały, i godnej śmierci. Lucyna umarła w zeszłym roku.

Jakiś dziennikarz zapytał kiedyś Matkę Teresę z Kalkuty, dlaczego ona to wszystko robi całkowicie bezinteresownie. - Ależ ja nie robiłabym tego za żadne pieniądze - odparowała misjonarka.

Nie wiem, czy ktoś zrobiłby za jakieś pieniądze to, co Irena zrobiła dla Lucyny. Ale, zachowując proporcje, można chyba mówić "Matka Irena z  Piwnej".

Pochodnia czerwiec 2002