Realizować siebie

                                     Anna Kaźmierczak

 

Moja więź z Małgorzatą Kaufman zadzierzgnęła się w czasie wspólnego muzykowania. Od tamtej pory wprawdzie korespondowałyśmy ze sobą, ale do bezpośrednich spotkań nie było zbyt wielu okazji. Toteż gdy 25 stycznia tego roku przybyłam do Warszawy na uroczysty opłatek Duszpasterstwa Niewidomych z udziałem ks. prymasa, który miał się odbyć u sióstr franciszkanek na Piwnej, pierwsze swoje kroki skierowałam właśnie do Małgosi.

Siedzimy teraz obie w jej jednoosobowym pokoju, gdzie centralne miejsce zajmują organy elektroniczne. Myślę, że bardzo ważne jest, aby człowiek realizował się w pracy zawodowej. Małgorzata jest obecnie organistką na Piwnej, zaczynamy więc gawędzić na temat muzyki:

- Powiedz, kto i kiedy rozbudził w tobie zainteresowania muzyczne?

- Jestem wychowanką i absolwentką Lasek. Kiedy byłam II kl. szkoły podstawowej, sama upomniałam się o to, żeby zacząć uczyć się grać. Zajęła się mną niewidoma nauczycielka, absolwentka łódzkiego konserwatorium, śp. p. Stefania Skiba.

- Zaprosiła mnie kiedyś na twoją lekcję. Grałaś wtedy z twoją siostrą Jolą, na cztery ręce.

- Jesteśmy bliźniaczkami. Zasadnicza różnica między nami polega na tym, że ja pracuję techniką brajla, bo nie mam nawet poczucia światła, a Jola przy pomocy lupy jest w stanie przeczytać zwykły druk.

- Pani Stefa powiedziała wówczas, że Pan Bóg podzielił was talentami: Jej dał głos, a tobie - szczególnie talent do grania. Kto zajmował się twoim umuzykalnieniem w Szkole?

- Właśnie pani Stefa, jak ją zwykłyśmy nazywać w gronie młodzieży. Prowadziła z nami wychowanie muzyczne. Tam nauczyłam się nut i podstaw mikrografii.

- Czy mieliście poza tym jakiej koło zainteresowań?

- Pani Stefa prowadziła Koło Miłośników Muzyki Poważnej, gdzie słuchaliśmy różnych utworów. W międzyczasie na tych spotkaniach uzupełniała naszą wiedzę z teorii muzyki.

- Co działo się z tobą po ukończeniu szkoły podstawowej?

- Uczyłam się dziewiarstwa w szkole zawodowej i nadal uczęszczałam na lekcje muzyki do pani Stefy.

- Czy zdobyłaś zawód dziewiarki?

- Nie. Po II kl. przeniosłam się do liceum, które właśnie wtedy w Laskach powstało. Zdawałam sobie już wówczas sprawę, że dziewiarstwo nie stanie się moim sposobem na życie.

- Czy u pani Skiby uczyłaś się gry na fortepianie do końca swojego pobytu w Laskach?

- W III kl. Liceum przerwałam tę naukę i zaczęłam uczęszczać do czteroletniego Instytutu Szkolenia Organistów przy Kościele Wszystkich św. w Warszawie. Pani Stefa poparła moją decyzję. Zawsze starała się wybierać dobro uczniów, a także nikogo z nich nie wyróżniać, co tak często jest przecież źródłem fermentu.

- Czy ktoś zajmował się w tym czasie także twoim głosem, który przecież w pracy organisty jest niezbędny?

- Przez sześć lat należałam do czterogłosowego mieszanego zespołu wokalnego Cantus Gaudi, który prowadziła siostra Blanka Wąsalanka. W czasie swojego rozkwitu liczył on 24 osoby. Występowaliśmy w Krakowie, Lublinie, Łodzi, a chyba najczęściej, bo co roku - w Poznaniu, gdzie zetknęliśmy się z panem prof. Stefanem Stuligroszem.

Życie muzyczne kwitło wtedy w Laskach. Dawało nam to nie tylko wielką radość, samo spełnienie i poczucie wspólnoty, ale w przyszłości niektórym z nas miało utorować drogę do zawodu po linii posiadanych zainteresowań i umiejętności.

- Co robiłaś po ukończeniu Liceum?

- Zamieszkałam u s. franciszkanek w Warszawie na Piwnej i podjęłam pracę w drukarni brajlowskiej. Równocześnie przez dwa lata grałam w kościele św. Marii Magdaleny na Wawrzyszewie. No i oczywiście kontynuowałam naukę w szkole dla organistów.

- Czy po uzyskaniu dyplomu nadal zostałaś w drukarnii?

- Starałam się znaleźć zatrudnienie zgodne z moimi kwalifikacjami. Dzięki życzliwości znajomych udało mi się podjąć pracę w Parafii Bożego Ciała na Kamionku.

- Jak organizowałaś sobie dojazdy?

- Częściowo radziłam sobie sama, a w miarę potrzeb pomagali mi życzliwi ludzie.

- Czy były jakieś minusy tej pracy?

- Do Parafii na Kamionku musiałam dojeżdżać nieraz kilka razy dziennie. Toteż mniej więcej po dwóch latach przeniosłam się do kościoła św. Dominika. Miałam tam własny kont, możność zatrzymania się, nieraz częstowano mnie posiłkami, bywało, że pomocą służyły mi zakonnice, które były przy parafii.

- Czy na długo tam osiadłaś?

- W 1986 r. znajomy proboszcz z Gdańska-Chełma namówił mnie, żebym się tam przeniosła.

- Czy były jeszcze jakieś inne argumenty przemawiające za zmianą pracy?

- Z Gdańska pochodzę i tam mam rodzinę, z którą zamieszkałam. W tym czasie lekcji śpiewu i emisji głosu udzielała mi prof. Stanisława świłło. Muszę podkreślić, że robiła to zupełnie bezinteresownie.

- Dlaczego więc po czterech latach wróciłaś do Warszawy?

- Bardzo tęskniłam za przyjaciółmi. Przeżyłam tu przecież tyle lat, tu upłynęło moje dzieciństwo i młodość. Dlatego więc w 1990 r. osiadłam u naszych sióstr franciszkanek na Piwnej, tu ponownie zamieszkałam i tu pełniłam funkcję organistki.

- Czy tutaj doskonaliłaś swoje talenty pod czyimś kierunkiem?

- Przez pewien okres służył mi fachową pomocą ks. Zdzisław Bernat. Jest to postać tak zasłużona dla środowiska niewidomych, że należałby się mu oddzielny artykuł.

- O ile wiem, nie uczysz tu śpiewu.

- Od wielu lat chór przy kościele św. Marcina prowadzi p. Stanisław Głowacki.

- Czy ty także śpiewasz w tym chórze?

- Przez pewien czas byłam członkiem chóru, ale jest to zbytnie obciążenie dla mojego głosu, gdyż próby odbywają się w niedzielę, a więc wtedy, kiedy mój głos jest najbardziej potrzebny przy organach.

- Dałaś mi kiedyś w upominku kasetę z kolędami w twoim wykonaniu. Wspaniale brzmi twój mezosopran. Tyle w nim żaru, głębi i osobistego akcentu.

- Zawsze krzepi mnie zasłyszana opinia, że moje muzykowanie sprawia ludziom radość, jest im potrzebne. Ktoś powiedział mi kiedyś, że dzięki mojemu graniu wybrał się do spowiedzi.

- A czym jest to muzykowanie dla ciebie samej?

- To będzie bardzo osobiste, co powiem. Czasem, gdy nie mogę się modlić, kiedy jest we mnie zupełna pustka, zaczynam grać i mówię: Panie Boże, przyjmij chociaż to. Nic więcej nie mam. Nic innego dać ci nie mogę.

- Mam także nasze wspólne nagrania, w których uwieczniłyśmy kawałek muzycznej spuścizny Lasek: Jedno - czterogłosowe z Marysią Chomą i Ulą Kozłowską z Domu Pomocy w Żułowie, a drugie nasze, z Piwnej. Robiłaś wtedy ćwiczenia głosowe i aranżowałaś.

- Takie spędzanie czasu zbliża ludzi do siebie. Cieszę się zawsze, gdy mogę w tym uczestniczyć.

- Życzę Ci, Małgosiu, żebyś nadal rozwijała swoje talenty, a w otoczeniu znajdowała dla nich zawsze zrozumienie i wsparcie.

Głos Kobiety  maj 1998