Na przekór losowi

Grażyna Wojtkiewicz

 

Czas, kiedy Bogdan Kamiński był całkiem zdrowy, jest tak odległy, że jakby go nie było. Choć niezupełnie. W pamięci bowiem utrwaliły się obrazy z dzieciństwa i dziś kształtują twórczą wyobraźnię. Dzięki niej może realizować swoją największą pasję - rzeźbienie w glinie.

Dzieciństwo Bogdana to pięknie położona u stóp Beskidu Wyspowego Limanowa i wesołe zabawy z rówieśnikami. Potem rodzina przeniosła się do Nowego Sącza i tu zaczęło się nieszczęście. W wieku 6 lat Bogdan zachorował na jaskrę. Długie miesiące leczenia, pobyt w szpitalu i operacja nie dały pozytywnych rezultatów. Nastąpiła całkowita utrata wzroku. Kolejne lata, to lata dobre - nauka w szkole dla niewidomych w Krakowie i kurs elektromontażu w zakładzie rehabilitacji w Chorzowie. - Składaliśmy części do maszyn - wspomina Bogdan. - To była bardziej zabawa niż nauka.

Jednak do pracy nie trafił nigdy, bowiem już wtedy zaczęła się rozwijać groźna choroba - zła gospodarka organizmu potasem i wapniem, czyli zespół osteoporozy, powodujący łamliwość kości. W młodym wieku Bogdan został rencistą. Wówczas był jeszcze w miarę sprawny - jeździł na turnusy do Ustronia, Muszyny, poznawał nowych ludzi i bywał wśród ludzi.

- Kiedyś - wspomina - moja dawna szkoła urządziła zjazd absolwentów. Spotkałem po latach moich dawnych kolegów z klasy. Różnie się urządzili - jeden założył zespół muzyczny, drugi jest masażystą, a jeszcze inny wrócił do swojej szkoły jako nauczyciel. Tylko ja nie mogłem niczym się pochwalić...

W miarę upływu lat choroba robiła coraz większe spustoszenie w jego organizmie. Od roku po mieszkaniu porusza się jedynie przy pomocy balkonika. Dziś proste wstanie z łóżka to nie lada wyczyn - właściwie nie uda się bez pomocy innych. I ten straszliwy, towarzyszący każdej minucie życia ból. Już się do niego przyzwyczaił, i to do tego stopnia, że kiedyś przez pół roku chodził ze złamaną nogą, myśląc, że bolą go mięśnie. Co dwa dni powinien być w szpitalu, by uzupełniać niedobory organizmu. Ale ostatni dłuższy pobyt i skomplikowana operacja zniechęciły go na tyle, że zrobił sobie kilkuletnią przerwę, co oczywiście odbiło się na zdrowiu.

Dziś świat 34-letniego Bogdana zawęził się do czterech ścian własnego mieszkania. Ale i tu może być ciekawie, jeśli się ma tak bogatą osobowość jak on. Można słuchać dobrej muzyki, najchętniej tej z lat 80., a jeśli to się znudzi, zanurzyć się w przebogaty świat książek - podróżniczych, historycznych, geograficznych, bo te Bogdan czyta najchętniej. - Na książki to jestem zacięty - mówi. - W pobliskiej bibliotece brakuje już dla mnie tytułów, a i księgozbiór Biblioteki Centralnej w Warszawie nieźle spenetrowałem.

Książki dają ogromną wiedzę i nie ma właściwie dziedziny, w której można by Bogdana "zagiąć". Jak z nut odpowiada na pytania historyczne, geograficzne, polityczne. Ma w głowie encyklopedię, a ukochanej "Trylogii" Sienkiewicza nauczył się niemal na pamięć. Jednak największą jego pasją jest rzeźbienie w glinie.

 - Zaczęło się od tego - mówi - że napisałem list do PZN w Warszawie. Wkrótce z Działu Tyflologicznego otrzymałem zaproszenie do Orońska na turnus rzeźbiarski. Tajniki tej sztuki zgłębiałem pod okiem fachowców takiej klasy jak Ryszard Stryjecki.  

Po Orońsku przyszły pierwsze sukcesy - medal na Krajowej Wystawie Twórczości Plastycznej Niepełnosprawnych w Katowicach w 1991 roku oraz prezentacja rzeźbiarskiej twórczości w kieleckim Centrum Kultury. Prace Bogdana zdobią również ośrodek w Muszynie.

Rzeźbi z wyobraźni, najchętniej zwierzęta i konie, bo te najbardziej zachowały się w pamięci z dzieciństwa. Rzeźbienie to jego rodzaj ekspresji - co wymyśli, to utrwali w glinie. Materiał z pobliskiej cegielni dostarcza brat. Gotowy produkt schnie na balkonie, po czym maluje go siostra. Ale nim powstanie, upłynie trochę czasu. Proces twórczy trwa długo, bowiem Boguś szybko się męczy - najdłużej przy pracy może stać godzinę. Później musi długo odpoczywać. Próbował rzeźby w drzewie, ale to dla niego zbyt trudne, ze względu na kruchy kościec.

 Rzeźbienie, czytanie książek i czasopism, korespondencja w brajlu, wypełniają bez reszty każdy jego dzień. Mało to czy dużo? Pasjami Bogdana obdzielić można niejedno długie życie. Zadziwiająca jest również jego pogoda ducha - nigdy nie narzeka na swój los, nie dokucza rodzinie. Optymizmu ma tyle, że hojnie obdziela nim najbliższych.  

- Gdy na niego patrzę - mówi siostra - nie śmiem nawet pomyśleć o swoich kłopotach, które wobec jego wydają się śmieszne.  

A o czym Bogdan marzy? Przede wszystkim, by nie poddać się chorobie, która osacza go coraz bardziej. Na razie może chodzić przy pomocy balkonika. Za nic nie chciałby wylądować na inwalidzkim wózku. Zresztą poruszanie się na nim nie byłoby możliwe po najeżonym barierami mieszkaniu - wąskimi drzwiami, malutką łazienką, w której i dziś trudno samemu wejść do wanny. A coraz starsza jest też mama. Na PFRON-owski kredyt na likwidację barier ich nie stać, bo trzeba zaangażować własne niemałe pieniądze. A oni żyją skromnie, z rent i ledwie wiążą koniec z końcem. I tak koło się zamyka.

Marzeniem Bogdana jest też własny komputer z odpowiednim oprogramowaniem dla niewidomych. Wtedy cały świat miałby w zasięgu ręki. Jego wniosek w tej sprawie złożony w PFRON-ie został pozytywnie zaopiniowany. Na razie cierpliwie czeka. A w przerwach w tym czekaniu wpadnie ktoś znajomy, poopowiada ciekawe rzeczy. Ale są to rzadkie chwile, tak zresztą jak ulubione wizyty w miejscowym kole PZN, na które zawozi go samochodem brat. To jest dla Bogdana prawdziwe święto - można pograć w ukochane szachy czy karty, pogadać, a przede wszystkim być wśród ludzi. A to Bogdan lubi najbardziej, może dlatego, że coraz mniej ma ku temu okazji.  

 

 

Pochodnia październik 2001