Biografia prasowa

 

Tadeusz Kalinowski  

   niewidomy rolnik  ze wsi Iłów k. Sochaczewa   

   

Niewidomi na wsi   

Tadeusz Kalinowski   

W ostatnich tygodniach w "Pochodni" utworzona została rubryka, poświęcona mieszkającym na wsi i w małych miasteczkach. W czasopiśmie tym dużo się o nich ostatnio pisze, chciałbym więc i ja, jako mieszkaniec wsi, powiedzieć kilka słów na ten temat od siebie.    

Jak można wnioskować z tego, co się na łamach "Pochodni" pisze o niewidomych na wsi, Zarząd Główny energicznie wziął się za rozwiązywanie tych spraw i to zasługuje na pochwałę. Akcja ta na pewno zmusi wreszcie władze okręgów PZN do wyjścia zza biurka i szerszego spojrzenia właśnie na wieś. Nie jest to dla wielu ani łatwe, ani wygodne, ale konieczne. Najlepiej bowiem z warunkami życia na wsi i małych miasteczek można się zapoznać, gdy się do nich przyjedzie,  porozmawia, zobaczy. Łatwiej też wtedy znaleźć wyjście z wielu trudnych sytuacji.    

Moim zdaniem, każdemu, kto może coś robić, trzeba dać pracę zarobkową. To jest jedyne wyjście i lekarstwo na wszelkie zło. Kto potrafi coś zarobić, na pewno nie doprowadzi siebie i rodziny do nędzy. Trzeba wiedzieć, że na wsi szanowany jest ten, bez różnicy - widzący czy  niewidomy -     kto się ładnie ubiera, kto ma urządzony dom, kto jest niezależny. Jeśli niewidomy na wsi umie sobie radzić, wykazuje dużo samodzielności, to jest przez widzących ceniony i szanowany, nie pogardzają nim, nie litują się jak nad żebrakiem, tylko podziwiają, że nie widzi, a lepiej ubrany, ładniej ma dom urządzony, niż niejeden widzący.    

W tym wypadku mogę dać za przykład siebie. Lepiej mieszkam i lepiej chodzę ubrany, niż wielu widzących, z którymi się stykam. Szanują mnie dlatego, kłaniają się pierwsi, czynią to nawet kobiety. O sobie mogę powiedzieć, że zatrudniony jestem chałupniczo w spółdzielni niewidomych przy ulicy Sapieżyńskiej w Warszawie. Umiem zreperować żelazko, kuchenkę elektryczną, lampę stojącą. Z radiem trudniej bez oka sobie radzić, ale niedawno w aparacie "Bolero" strzałkę skali naprawiłem, oka użyczyła żona. Nieraz muszę widzącym gospodarzom radzić jak agronom. Robię to, bo mnie o to proszą. Jednak, aby innym radzić, sam muszę najpierw wiedzieć, dlatego korzystam z pogadanek radiowych. Żona czyta mi także "Agrochemię", ja jej w zamian "Pochodnię" i "Magazyn Muzyczny". Gram też na akordeonie, bo i to się czasem bardzo przydaje. Kiedyś pisałem już o tym, że z władzami rad gromadzkich niewidomy nie może dogadać się zwłaszcza wtedy, gdy nie pije wódki, dlatego wolę nie chodzić tam po nic i radzić sobie bez pomocy GRN.    

Chciałbym poruszyć jeszcze jedną sprawę, a mianowicie - chodzi mi o uprawnienia dla niewidomych, ułatwiające im życie. Przeważnie ludzie w małych miasteczkach i na wsi nie znają tych uprawnień, a często i sami zainteresowani o nich nie wiedzą. Nie mogą one w całości być umieszczone w legitymacji, uważam więc, że powinno się wyszukać wszystkie uprawnienia, przysługujące niewidomym i wydrukować je w niewielkiej książeczce, która następnie powinna być dołączana każdemu do legitymacji. Wtedy zaoszczędziłoby się wiele nerwów, bo można by zawsze niedowiarkowi pokazać "czarne na białym".  

Pochodnia marzec 1964