„zawsze redaktor”
Lubię rozmaitość Agnieszka Hołyńska Pani Helena Jakubowska posługiwała się już wszystkim, co ułatwia niewidomym życie i pracę. Zaczynała od zwykłej tabliczki, teraz ma do dyspozycji komputer, i to wspaniale oprzyrządowany. Na taki sprzęt nigdy by jej nie było stać. Na szczęście może korzystać ze służbowego komputera męża, pana Stanisława Jakubowskiego, osoby znanej w środowisku niewidomych choćby dlatego, że pracuje w biurze pełnomocnika rządu do spraw osób niepełnosprawnych. Panu Stanisławowi wypożyczono ten sprzęt do domu i, jak żartobliwie mówi pani Helena, jest to chyba najlepiej wykorzystywany komputer w Warszawie. Ona już nie wyobraża sobie bez tego sprzętu życia. Korzysta z niego i kiedy pracuje nad swoimi tłumaczeniami, i kiedy zapisuje nuty, bo w rodzinie państwa Jakubowskich wszyscy muzykują. Najbardziej zachwyca panią Helenę to, że dzięki komputerowi po raz pierwszy mogła samodzielnie przeczytać tekst, który sama zapisała. W domu państwa Jakubowskich stoi jeszcze stary wysłużony łucznik, poczciwa maszyna do pisania, której pani Jakubowska używała pracując jako tłumaczka w firmie handlu zagranicznego Labimex. Jeśli coś ją oderwało od pisania, sama nie mogła się zorientować, w którym miejscu przerwała pracę. A takie przerwy zdarzały się często, bo pani Helena zwykle pisała w domu, nieraz z najmłodszym dzieckiem na kolanach. Stary łucznik to pamiątka po wielu latach pracy w Labimex-ie i symbol starych czasów. Nowa epoka zmiotła z rynku dawną firmę pani Heleny i dała jej nowe, doskonalsze narzędzia pracy. Komputer nastał niemal równocześnie z jej przejściem do Głównego Urzędu Statystycznego. Oswoiła się z komputerem łatwo - to urządzenie jej nie przeraża. A przecież jest cały legion osób widzących, u których komputer powoduje prawdziwy paraliż komórek mózgowych. Mówią sobie - wszystko, byle nie to - i tracą ciekawe możliwości pracy. Pani Helenie zawsze łatwo udawało się pokonywać trudności. Sekret powodzenia jej wysiłków polega pewnie na dużych zdolnościach. Ukończyła krakowskie liceum gólnokształcące wraz z widzącymi kolegami i musiała sobie wspaniale radzić z nauką języków, skoro jej licealna nauczycielka namówiła ją, żeby zdawała na wyższe studia filologiczne. Pani Helena nie zdecydowała się jednak na jakąś skromną prowincjonalną uczelnię. Jej wybór padł na warszawskie Wyższe Studium Języków Obcych. Kiedy znalazła się wśród zdających, nie dawało ono jeszcze wówczas magisterium, ale za to doskonałą praktyczną znajomość języków. Pukali do jego wrót młodzi ludzie, którzy wiele lat spędzili za granicą, tacy, którzy kończyli tam szkoły. Konkurencja była ogromna nie tylko dlatego, że poziom zdających był wysoki. Dużo większa od przeciętnej była też liczba kandydatów na jedno miejsce. Na języki, które wybrała pani Helena - około dziesięciu osób. Najpierw trzeba było jednak pokonać pierwszą trudność - uzyskać zgodę władz Studium na przystąpienie do egzaminu osoby niewidzącej. Pani Helena taką zgodę otrzymała. Studium poinformowało ją listownie, że miało przed nią doświadczenia z trzema niewidomymi studentami. Dla dwu osób próba ukończenia Studium zakończyła się pomyślnie, dlatego władze uczelni zgodziły się na egzamin wstępny jeszcze jednej osoby niewidomej. "Na szczęście dla mnie trafili przede mną do Studium Irek Adach (obecnie lektor języka angielskiego w MSZ) i Jurek Ogonowski - dziś pracujący jako tłumacz we Wrocławiu - mówi pani Helena. Studiowałam angielski i hiszpański, ale hiszpański mało mi się dziś przydaje. Angielski już za moich studenckich czasów był bardzo modny, wówczas jednak niewiele osób przypuszczało, że aż do tego stopnia opanuje świat". Ta ogromna ekspansja angielszczyzny dokonała się w dużej mierze dzięki komputeryzacji. Wszystkie terminy związane z techniką komputerową są przecież angielskie. Doskonała znajomość angielskiego na pewno pomogła pani Jakubowskiej poznać pracę z komputerem. Bardzo jej też pomógł mąż, który wszystkie komputerowe tajniki ma w małym palcu. "Mąż ma do mnie trochę pretensji, że nie traktuję komputera tak, jak on, że to nie jest moja pasja - mówi pani Helena. - Ale dla mnie to jest tylko pomoc do pracy, traktuję go czysto użytkowo. Nie jest to zresztą jedyne wspaniałe nowoczesne urządzenie, z którego korzystam jako tłumaczka. Cudowna jest możliwość wykorzystania do nauki języka anteny satelitarnej. Dzięki niej słyszę radio BBC tak wyraźnie, jakby audycje były nadawane z Warszawy. Dawniej jakość odbioru była bardzo marna. Słyszało się Londyn tak, jak zagłuszaną Wolną Europę. A bez kontaktu z żywym współczesnym językiem nie można być dobrym tłumaczem". Komputer, którym posługują się państwo Jakubowscy, nie jest najnowszej generacji, ma trochę zbyt małą, jak na ich potrzeby, pojemność. Pan Jakubowski, który wbija do jego pamięci rozmaite słowniki, nie ma już do dyspozycji zbyt wielu bajtów. Problemem jest również to, że na komputerowym rynku istnieje zbyt wiele edytorów, rozmaitych systemów. Państwo Jakubowscy posługują się w swoim komputerze dwoma "oknami" - Word Perfect i Star. Oprzyrządowanie stanowi skaner, doskonała szwedzka brajlowska drukarka i urządzenie wyprodukowane przez Philipsa, które pozwala na korzystanie z płyt kompaktowych. Najwspanialszy jednak w całym tym zestawie jest niewątpliwie niemiecki Brailloterm 80. Bardzo droga maszyna, warta pewnie tyle, co trzy komputery, a pozwalająca odczytywać w alfabecie brajlowskim wszystko, co widnieje na monitorze komputera, co się do komputera wprowadziło lub samodzielnie zapisało - kolejno, wers po wersie. Nawet kiedy ma się tak wspaniałe urządzenia, praca przy komputerze męczy, ale jest to - zdaniem pani Jakubowskiej - jakiś inny rodzaj zmęczenia. Może to kwestia promieniowania, jakie komputer emituje? W każdym razie pani Helena w trosce o higienę psychiczną stara się co pewien czas od komputera odrywać. Przychodzi to z trudem, bo komputer, który pozwala tak łatwo suwać usterki w tekście i manewrować dowolnie jego fragmentami, a mobilizuje do bycia perfekcyjnym i czynienia poprawek w nieskończoność. Jednak pani Helena znajduje czas i na udzielanie lekcji angielskiego, i hobby, jakim jest śpiewanie (sopran) w chórze przy kościele Świętego Marcina. - Lubię rozmaitość - mówi. A poza tym, bagatelka, znajduje jeszcze czas, żeby zająć się dużym domem, w którym jest czworo dzieci. Córki i syn podzielają jej muzyczne pasje. Dwoje z nich chodzi do szkoły muzycznej. Pani Helena uważa, że na prawdziwe zainteresowania zawsze znajdzie się czas. "Nasza Szansa" maj czerwiec 1995
|