Biografia prasowa
Magdalena Hadler
przewodnicząca Zarządu Okręgu PZN w Łodzi
Służyć innym
Halina Śnieżko
Od wielu lat pracuje Pani w łódzkim okręgu, z zadowoleniem i satysfakcją wypełniając swoje społeczne funkcje. Jakie były początki?
- Zaczęłam od komisji socjalno-bytowej. Później byłam w komisji kulturalno-oświatowej, rewizyjnej... Od roku 1968 działam w zarządzie okręgu, a w prezydium od 1972. Natomiast przewodniczącą okręgu jestem od 1979 roku do dziś, czyli trzy kadencje i kawałek, bo tę pierwszą kończyłam po śmierci pana Czesława Wrzesińskiego.
Jak trafiłam do okręgu łódzkiego? Pochodzę z Częstochowy. Tam kończyłam liceum. Do Łodzi przyjechałam na studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej na wydziale humanistycznym, kierunek - historia. Ukończyłam je w 1954 roku. Już pod koniec studiów zauważyłam pewne zmiany w moim widzeniu oraz stopniowe pogarszanie się wzroku. W swoim zawodzie, niestety, pracowałam tylko 4 lata. Od 1959 roku należę do Związku Niewidomych. Będąc na studiach, zwiedzałam szkoły specjalne, w tym szkołę dla dzieci niewidomych w Łodzi. To był chyba pierwszy kontakt z niewidomymi. A potem odwiedziłam bibliotekę brajlowską i jakoś tak wyszło, że w Łodzi zostałam.
Po przejściu na rentę rozpoczęłam pracę na godziny w okręgowej bibliotece. W 1963 r. utworzono w spółdzielczości nowe stanowisko - asystenta do spraw rehabilitacji. Na tym stanowisku rozpoczęłam pracę w spółdzielni szczotkarskiej "Pracownik". Po połączeniu z
drugą spółdzielnią - "19 Stycznia" - pracowałam dalej w dziale rehabilitacji jako asystentka, kierownik działu i ostatnio jako zastępca prezesa do spraw rehabilitacji. Tak było do 1981 roku,
kiedy to po silnym ataku jaskry, musiałam zrezygnować z pracy zawodowej. Lekarz powiedział, że albo spokój, albo bolesne nawroty choroby. Przez te wszystkie lata pracowałam oczywiście społecznie w Związku. W roku 1985 podjęłam pracę kierownika biura zarządu okręgu, ale lekarz okulista miał rację. W początkach 1987 r. poczułam silny nawrót jaskry i znów musiałam porzucić pracę zawodową, pozostając tylko przy społecznej. W roku 1989, po śmierci kierownika okręgu łódzkiego, objęłam funkcję kierownika do chwili znalezienia kogoś na to stanowisko. Kiedy więc udało mi się namówić panią Teresę Wrzesińską, w 1991 r. zrezygnowałam. Mam
nadzieję, że już na dobre. No, ale z pracą społeczną jakoś trudno mi się pożegnać definitywnie. Jest to po prostu moja pasja. Mimo mojego schorzenia i niepełnosprawności, chcę służyć radą i pomocą innym. Obecnie nasza organizacja potrzebuje przecież wielu społeczników choćby po to, by dotrzeć do różnych sponsorów, władz, by załatwiać trudne, ludzkie sprawy.
Chcę dodać, że pracuję społecznie poza naszym środowiskiem. W marcu br. powstała w Łodzi Rada Osób Niepełnosprawnych i jestem jej wiceprzewodniczącą. Ponadto pracuję w stowarzyszeniu samarytańskim.
- Pani Magdo, czy mogłaby Pani trochę powspominać ludzi z tego terenu, którzy najbardziej zasłużyli się dla łódzkiego okręgu?
- Najdłużej w swej pracy społecznej pracowałam z Henrykiem Kowarą. Był przez 16 lat kierownikiem tego okręgu, a przedtem jego pracownikiem, o ile pamiętam - do spraw
kulturalno-oświatowych. On właśnie był takim społecznikiem, oddanym bardzo naszemu środowisku. Chyba wiele tej pasji udzieliło mi się od niego. Jeszcze trzy dni przed śmiercią był na posiedzeniu zarządu okręgu, zawsze pełen takiego swoistego poczucia humoru.
Serdecznie wspominam również Eugeniusza Nowaka, który ponad 30 lat pełnił funkcję przewodniczącego koła Łódź Górna. On także był pasjonatem, jeżeli chodzi o pracę społeczną i starał się załatwiać wszelkie sprawy mieszkaniowe, telefoniczne, bytowe. Wydeptywał ścieżki do różnego rodzaju urzędów po to, by komuś pomóc.
W kole Śródmieście przewodniczącym był pan Marian Wardziński, który zrezygnował z pracy w ubiegłym roku ze względu na wiek i przede wszystkim na stan zdrowia. On też wiele, wiele czasu poświęcał naszym podopiecznym. Wciąż jednak przychodzi do koła, by służyć radą, pomocą, wskazówkami.
- Pomówmy o sprawach bieżących. Jak zarząd okręgu radzi sobie z docieraniem do poszczególnych osób na tak rozległym terenie?
- Z dużą pomocą przyszedł nam tu Zarząd Główny. W 1985 roku otrzymaliśmy stary, zużyty samochód, ale już w lutym 1986, dzięki prezesowi Madzi, przydzielono nam nowego fiata 125, który służył nam do marca tego roku. Przejechał około 150 tys. 7km. Samochód głównie wykorzystujemy w celu dotarcia do naszych podopiecznych. Kierowca wyjeżdża do któregoś z kół Rawy, Łowicza, Sochaczewa i od rana ze społecznikami jeździ w teren. Odwiedzają osoby
najbardziej potrzebujące pomocy. Sprawdzają, w jakiej sytuacji się znajdują, jak żyją, w czym trzeba im pomóc. I od razu "stukają" do drzwi urzędów gminnych czy też wydziałów zdrowia, na
bieżąco interweniując w najtrudniejszych sprawach. Starają się też docierać do różnych sponsorów, by zdobyć jakieś pieniądze.
Ten samochód jest głównie wykorzystywany w terenie. Teraz mamy dwuletniego "poloneza". Myślę, że dobrze będzie nam służył na tak rozległym terenie - od Sochaczewa aż po Radomsko.
- Co Panią najbardziej boli, dręczy, niepokoi w pracy społecznej?
- Chyba najbardziej denerwuje mnie, że tyle lat żyjemy w
społeczeństwie i wciąż nie możemy przełamać w naszych urzędach i biurach barier psychologicznych, dotyczących zatrudnienia niewidomych. Tu ciągle spotykamy się z jakimś niezrozumieniem.
Wielu osobom wydaje się, że niewidomy nie nadaje się do żadnej pracy. I tego właśnie nie udaje się nam przełamać. Ale nie będziemy ustępować w naszych działaniach. Dziwi nas fakt, że
powstały niedawno rejonowe biura pracy, w których panie pojęcia nie mają o tym, co może robić niewidomy i dlatego nie chcą proponować pracodawcy niewidomego pracownika. Po prostu ręce
opadają...
- Pani Magdo, jak Pani ocenia zaopatrzenie w sprzęt rehabilitacyjny okręgu?
- Negatywnie, niestety. Sprzętu w ogóle jest mało. A jeśli jest, to w większości zagraniczny, drogi. Wydaje mi się, że tutaj, w kraju, moglibyśmy produkować sprzęt rehabilitacyjny wcale nie
gorszy od zagranicznego, że można by ukierunkować jakieś małe zakłady czy spółdzielnie na taką produkcję. W tej chwili - wstyd - brakuje kart do gry. To chyba prosta sprawa, na co więc czekać?
Niektóre przedsiębiorstwa zaczęły się zajmować robieniem pieniędzy w inny sposób, a produkcja sprzętu podstawowego jest pomijana, zapomniana. Potem szuka się wszystkiego za granicą.
Kiedyś były miary krawieckie, minutniki, szachy, kubarytmy czy tabliczki. Gdzie to się podziało? Myślę, że istnieje obecnie szansa, by to zmienić i podjąć taką produkcję w kraju. Na tym polu jest naprawdę bardzo wiele do zrobienia.
- Co chciałaby Pani zmienić w aktualnej sytuacji Związku? Jakie ma Pani życzenia pod adresem władz centralnych?
- Uważam, że należałoby przede wszystkim zacieśnić kontakty z placówkami terenowymi, zwłaszcza ze szkołami, do których uczęszczają nasze dzieci, aby zarówno pedagogów, jak i widzące dzieci zapoznać z możliwościami niewidomych. Może to zmieni sposób patrzenia na nas. Zarząd Główny powinien starać się dotrzeć do kompetentnych władz, żeby na wyższych uczelniach, szkolących lekarzy i średni personel medyczny, nauczycieli, urzędników państwowych, zapoznawano studentów z problemami osób niepełnosprawnych. Myślę, że jest to najważniejsza rola Związku.
Z Magdaleną Hadler -przewodniczącą łódzkiego okręgu PZN rozmawiała Halina Śnieżko.
Pochodnia sierpień 1993