Biografia  prasowa  

 

Zofia Galewska  

Lekarka okulistka  

Zasłużona dla spraw  niewidomych i niedowidzących  

 

 

                 Klejnot wielkiej damy  

                                   DOROTA ZELLER  

- Dawniej było lepiej na świecie, ponieważ były tak wspaniałe damy - do takiego wniosku doszedł po spotkaniu z osiemdziesięcioletnią już wówczas dr Zofią Galewską, szesnastoletni syn Anny Falkiewicz, jednej z pierwszych absolwentek Szkoły dla Dzieci Niedowidzących nr 11 w Warszawie (tak wówczas nazywała się warszawska "Koźmińska"), dzieło życia dr Galewskiej. Że podjęcie się tego dzieła było słuszne, świadczy przykład Anny Falkiewicz. Po ukończeniu tej szkoły maturę zrobiła w prestiżowym wówczas Liceum Ogólnokształcącym im. Narcyzy Żmichowskiej, następnym etapem były studia socjologiczne na Uniwersytecie Warszawskim. Dziś jest psychoterapeutą, i w wykonywaniu tego zawodu dysfunkcja wzroku nie przeszkodziła. Nie jej jednej. Wielu ludzi słabowidzących, funkcjonujących normalnie w życiu zawodowym, zawdzięcza to "wspaniałej damie" - dr Galewskiej. Jej "klejnot" - Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci i Młodzieży Słabowidzącej im. dr Zofii Galewskiej przy ul. Koźmińskiej w Warszawi, z którym była związana przez 37 lat - obchodzi w tym roku 50-lecie swojej działalności i stąd to nieco górnolotne określenie.  

Kobiet takich jak dr Galewska rzeczywiście dzisiaj nie ma. Urodzona w 1899 roku, wychowanka znanej z patriotycznych tradycji szkoły hr. Cecyli Plater-Zyberkówny, medycynę, którą ukończyła w 1926 r. na Uniwersytecie Warszawskim (wybierając okulistykę jako swoją specjalność) traktowała zawsze jak powołanie i służbę społeczną. Gdziekolwiek pracowała    zawsze ofiarnie służyła swoim pacjentom - i tym dorosłym, i tym małym. (...) Miała niezwykłą intuicję pedagogiczną. Dlatego każdy z nas, jej wychowanków, czuł się ważny i potrzebny - wspomina Anna Falkiewicz. - Nie było to łatwe zadanie przekonać chore, niejednokrotnie zbuntowane przeciw swemu trudnemu losowi dziecko o tym, że wszystkie możliwości naukowe i życiowe stoją przed nim otworem. Naszej Pani Doktor udawało się to w każdym przypadku. Przechadzając się po szkolnym korytarzu, wiodła z nami długie rozmowy, których niejeden na próżno poszukiwał w rodzinnym domu.  

Kiedy w 1950 roku dr Galewska przekonała ministerialnych urzędników o celowości stworzenia ośrodka szkolnego dla słabowidzących dzieci (a zatem innego ich kształcenia niż dzieci całkowicie niewidomych), było to na tamte czasy nowością. Uczniów niedowidzących kształcono wówczas w systemie brajla, co ograniczało zakres przyswajanej wiedzy i przekreślało ich potencjalne możliwości.  

Ze wspomnień absolwentów  

Monika Wachnowicz-Borządek: "To właśnie w tej szkole nauczyłam się lubić ludzi bez względu na ich ułomności. Stałam się bardziej otwarta na ich problemy. Wyrobiłam sobie pewną wrażliwość i cieszę się z tego. (...) Mnie się udało - skończyłam zwyczajne liceum, studiuję, wyszłam za mąż i urodziłam zdrową córeczkę. Miałam kilka fantastycznych prac. (...) Dziś nie żałuję, że jestem absolwentką tej szkoły, bo być może mój charakter ukształtowałby się zupełnie inaczej. Na   Koźmińskiej było bardzo rodzinnie ... Każdy uczeń miał szansę na indywidualne traktowanie. Te lata były dla mnie bardzo radosne, w zasadzie nie wiedziałam, co to jest stres szkolny".  

(...) Szkoła na Koźmińskiej dała nam, dzieciom niedowidzącym szansę. Mogliśmy nauczyć się więcej, ponieważ nikt z nas nie musiał się przejmować, że tablica wisi za daleko, nauczyciel pisze za szybko, a oświetlenia w klasie nie wystarczy. Z drugiej strony posługiwanie się wzrokiem podczas nauki ułatwiło późniejszą integrację z widzącymi rówieśnikami w szkole ponadpodstawowej. Zawdzięczam bardzo wiele dyrekcji, nauczycielom i wychowawcom, dr Galewskiej i pani psycholog Kaźmierskiej, a także wszystkim innym pracownikom szkoły. (...) Staram się nie przynieść im wstydu. Czy zachowali mnie w pamięci tak życzliwie, jak ja ciepło wspominam moją starą szkołę?  

Koźmińska dziś  

W ciągu pięćdziesięciu lat szkoła przebyła tak długą drogę, jeśli chodzi o bazę lokalową, jak i ilość zakładów szkolnych wchodzących w skład ośrodka. Dziś placówka prowadzi: - sześcioletnią szkołę podstawową wraz z klasą wstępną dla dzieci w normie intelektualnej,  

- gimnazjum,  

- liceum zawodowe o kierunku pracownik administracyjno-biurowy,  

- klasy dla dzieci słabowidzących, upośledzonych w stopniu lekkim,  

- nauczanie indywidualne,  

- internat dla uczniów spoza Warszawy,  

- świetlicę,  

- badania diagnostyczno-konsultacyjne dla dzieci słabowidzących z całej Polski.  

Nauczanie odbywa się według programów szkół masowych, z zastosowaniem odpowiednich pomocy technicznych, głównie optycznych, podręczników drukiem powiększonym, specjalistycznych programów komputerowych. Zajęcia odbywają się w małych grupach, (8 - 10 uczniów) co pozwala na uwzględnienie indywidualnych możliwości. Bardzo ważna jest wszechstronna rewalidacja na podstawie wcześniejszej diagnozy psychologiczno-pedagogicznej i medycznej. Uczniowie korzystają z zajęć reedukacyjnych, wyrównawczych, nauki czytania i pisania brajlem, orientacji przestrzennej, gimnastyki korekcyjnej na szkolnym basenie, ćwiczeń logopedycznych i usprawniających widzenie. Jak dzieci w każdej dobrej szkole, uczestniczą też w zajęciach dodatkowych: pracowniach komputerowych, techniczno-plastycznych, zespołach artystycznych - wokalnym, tanecznym i teatralnym. Corocznie też mogą wyjeżdżać do zaprzyjaźnionych holenderskich rodzin, co daje okazję do wykorzystywania znajomości angielskiego.  

Ale "duch" szkoły pozostał ten sam. Jest nim indywidualne podejście do dziecka i dbałość, aby dać mu szansę wykorzystania w maksymalnym stopniu jego potencjalnych możliwości. Ośrodek ma wysoko kwalifikowaną kadrę pedagogiczną. Znaczna jej część to nauczyciele pracujący w nim od wielu lat. Mają ukończone zarówno studia przedmiotowe, jak i tyflopedagogikę.  

Na tu i ówdzie pojawiające się opinie, że szkoła specjalna to "getto", a przyszłość to tylko integracja w szkołach masowych, dyrektorka ośrodka Ryszarda Dziubińska (studiuje aktualnie ... czwarty fakultet - zarządzanie oświatą na UW) tak odpowiada: - Na poziomie szkoły podstawowej do klasy integracyjnej może pójść dziecko mające dobre i mocne oparcie w rodzinie. A do nas trafiają dzieci, zwłaszcza z obszarów Polski północno-wschodniej, gdzie biedy jest najwięcej, dzieci z rodzin zaniedbanych, czasem patologicznych. W szkole masowej, gdzie nauczyciel nie zawsze wie, jak postępować z dzieckiem słabowidzącym, jest ono zagubione, zestresowane, niewiele się nauczy, staje się przedmiotem drwin ze strony rówieśników. Tymczasem w naszym ośrodku wszystkie dzieci są równe, mimo że tak zróżnicowane pod względem rodzaju dysfunkcji wzroku. One są tu u siebie, na luzie, bez stresu. Dopiero jak nauczą się w pełni posługiwać swoimi możliwościami widzenia, idą do szkół masowych, bo potrafią tam sobie poradzić. Jak dorosną, mogą żyć i pracować jak każdy pełnosprawny człowiek.  

Pedagodzy z ośrodka na Koźmińskiej łatwiej przeszli zawirowania związane z reformą oświaty. Przecież oni od lat realizują "programy autorskie". Trudniej im za to dogadać się  z kasą chorych, bo w reformie zdrowia "umknęła" medycyna szkolna i w ośrodku nie ma aktualnie lekarza okulisty, jest tylko pielęgniarka. Ale dyr. Dziubińska ma nadzieję, że uda się to zmienić od przyszłego roku.  

Czasy się zmieniają, może i nie ma już takich wspaniałych dam jak dr Galewska (nieżyjąca od trzech lat), ale ... W zielonym korytarzu ośrodka (zieleń to kolor kojący i antystresowy) jest wystawa poświęcona życiu i działalności patronki. Można tu przeczytać myśl wypowiedzianą przez panią doktor: "Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z wartości nauki i z tego, że w życiu, oprócz wiadomości szkolnych, równie ważna jest miłość i prawdziwa przyjaźń".  

A to się nie zmieniło.  

PS. Wypowiedzi absolwentów zostały wybrane z okolicznościowego jubileuszowego folderu "Szkoła doktor Zofii".       

Pochodnia sierpień 2000