Artur Dolecki

w Filharmonii Narodowej  

Młody, niewidomy śpiewak z Kielc, Artur Dolecki, wystąpił 27 listopada 1994 r. w sali kameralnej Filharmonii Narodowej w Warszawie na koncercie jubileuszowym 50-lecia pracy artystycznej Jerzego Karolusa - śpiewaka, działacza muzycznego i pedagoga. Występ ten można chyba uznać za prawdziwy debiut estradowy Artura, gdyż dotąd występował na koncertach środowiskowych, wliczając w to i recital w Muzeum Tyflologicznym BC PZN w Warszawie. Do występu na estradzie w Filharmonii Narodowej doszło z tej prostej przyczyny, że Dolecki od pewnego czasu jest pod kontrolą wokalną prof. Karolusa - dojeżdża do niego do Warszawy na konsultacje. I to już widać: baryton młodego artysty stał się mocniejszy, zwłaszcza w górnym rejestrze, bardziej dźwięczny i nośny, faza pewniejsza i wysmakowana. Dolecki zawsze zresztą ujmował muzykalnością. Wykonane przez niego dwie arie - z "Orfeusza i Eurydyki" i "Czarodziejskiego fletu" Mozarta (Papageno) zostały bardzo ciepło, wcale nie kurtuazyjnie, przyjęte przez publiczność.

W koncercie jubileuszowym Karolusa wzięła udział cała plejada jego uczniów. Wielu z nich to profesjonalni śpiewacy, występujący na zagranicznych scenach i estradach, a program zakończył występ samej Krystyny Szostek_Radkowej, zaprzyjaźnionej z jubilatem. To umożliwia porównanie i wypadło ono dla Artura korzystnie: ma głos, muzykalność, także dobrą prezencję, choć nad mimiką musi sporo popracować. W śpiewie nigdy nic nie wiadomo, kto, co, kiedy i jaką robi karierę. Po warszawskim występie można mieć jednak nadzieję, że droga Ryszarda Gruszczyńskiego i Jolanty Kaufman nie jest dla Doleckiego zamknięta.

   `rp                                         I. R.

P1-1995

 

     Uczeń profesora Karolusa

Tadeusz Górski

Jak na swój młody wiek, 25_letni Artur Dolecki wygląda poważnie. Może sprawiają to początki łysiny. Przy mówieniu troszkę się zacina, jednak opowiada poprawnie i z elokwencją. Chyba jest odrobinę nieśmiały, za mało wierzy w swój talent. Lecz kiedy usiądzie przy organach, zagra i zaśpiewa swym mocnym barytonem - to jesteśmy pewni, że ten chłopak ma olbrzymie zadatki na dobrego artystę.

Od dziecka całkowicie nie widzi. Słuch muzyczny ma prawie od zawsze. Słusznie więc posłano go do szkoły na Tyniecką w Krakowie. Tyniecka dawała i daje możliwość ukończenia szkoły muzycznej w podstawowym zakresie. - "Dzięki tej szkole zacząłem poznawać muzykę" - mówi Artur. - "Odkryłem przy pomocy nauczycieli różne kierunki. Tam po raz pierwszy usłyszałem V Symfonię Czajkowskiego i od razu ją pokochałem. W szkole zaczęła się moja pasja muzyczna i tam też zacząłem śpiewać."

Szkołę w Krakowie ukończył w 1985 roku. Śpiewanie odeszło na dalszy plan, na rzecz fortepianu, bowiem Artur zaczął edukację w kieleckiej średniej szkole w klasie fortepianu. Nie miał trudności z dostaniem się do niej. - "To było tylko formalne przesłuchanie" - mówi. Oczywiście równolegle uczył się w liceum ogólnokształcącym. Nauka w liceum była dla niego sporym przeżyciem, gdyż po raz pierwszy zetknął się z taką masą widzącej młodzieży. Był jedynym niepełnosprawnym w szkole, nie znał nikogo. Jego rówieśnicy jakby się go bali. Prawdopodobnie nie mieli żadnych doświadczeń z niepełnosprawnymi. W szkole muzycznej zajęcia  odbywały się kilka razy w tygodniu. Atmosfera i stosunki koleżeńskie zupełnie inne niż w liceum. - "Było o tyle inaczej" - mówi Artur - "że łączyła nas muzyka i bariera niepełnosprawności została łatwo pokonana. Na zajęciach z teorii muzyki odpoczywałem, bo byłem dobry. Gorzej z fortepianem. Zajęcia odbywały się w mniejszych grupach, toteż szybciej można było poznać się z ludźmi i zaprzyjaźnić."

Artur Dolecki maturę zdał bez trudności w 1989 roku, a końcowy egzamin w szkole muzycznej w dwa lata później. Jeszcze mu było mało nauki, więc poszedł na śpiew w szkole muzycznej. Zostaje przyjęty na trzeci rok. Ponieważ w domu się nie przelewa ( ojciec nie żyje, mama rencistka, siostra w podstawówce), musi szukać pracy. I znajduje ją w nowo tworzącej się w Kielcach parafii pod wezwaniem Ducha Świętego.  Zaproponowano mu etat organisty. Pierwszą mszę grał i śpiewał w dzień Trzech Króli przed sześciu laty. Na śpiew poszedł również z tego powodu, by sobie pomóc w pracy organistowskiej. Na początku obsługiwał tylko jedną mszę w tygodniu, później doszło więcej roboty.

Praca nie pozwalała mu na studia wokalistyczne, choć bardzo chciałby się kształcić w tym kierunku. W lipcu zeszłego roku w Busku Zdroju usłyszała go pani Maria Fołtyn. Po występie obiecała mu znaleźć pedagoga w Warszawie. Po dwóch miesiącach dotrzymała słowa. Jesienią Artur zaczął pobierać lekcje u profesora Jerzego Karolusa - śpiewaka_tenora, pedagoga wokalistyki w średniej szkole muzycznej na Miodowej.  

- "Kiedy po raz pierwszy udałem się na lekcję, przede mną ćwiczył jakiś tenor. Po chwili ja zaśpiewałem i wydawało mi się, że mój głos brzmi jak brzęczenie muchy" - wspomina Artur. - "Cotygodniowe lekcje dały w ciągu kilku miesięcy zdecydowaną poprawę emisji. Dykcję mam dobrą, ale profesor zwraca mi uwagę na prawidłową postawę i sylwetkę na scenie."

Godzinne lekcje nie stresują Artura, gdyż są prowadzone w miły i przyjazny sposób. Jeśli coś nie wychodzi, to jest to chwila wspólnego śmiechu. Dzięki profesorowi Karolusowi miał okazję zaśpiewać w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Jerzy Karolus w listopadzie ub. roku obchodził 50_lecie pracy artystycznej. W uroczystym koncercie wzięło udział kilkunastu jego uczniów, wystąpiła też słynna śpiewaczka Krystyna Szostek_Radkowa. Artur był trochę stremowany. - "Miałem zupełnie nie "swoje gardło" w czasie koncertu. Starałem się zbyt ostrożnie śpiewać. Natomiast bardzo dobrze mi się współpracowało z panią akompaniatorką, stanowiliśmy zgrany duet."

Co mu daje praca organisty w kościele?  Pracuje przede wszystkim na rentę. Musi ją mieć. Poza tym na rynku jest duża konkurencja i Artur Dolecki tylko może się cieszyć, że ma pracę w swoim zawodzie. Chciałby śpiewać muzykę poważną. Fachowcy twierdzą, że idzie w dobrym kierunku. Do tej pory niewiele miał publicznych występów. Dwa koncerty zorganizowali mu ludzie z Wrocławia, jeden miał w Muzeum Tyflologicznym. W koncertach "Widzieć muzyką" śpiewał w operze Moniuszki "Dziad i baba", w "Orfeuszu i Eurydyce" Glucka, pieśni z cyklu "Miłość poety" Schumanna. Artur jest bardzo konsekwentny w swoim zapale kontynuowania nauki. Chce też występować, ale nie może tego robić bez zgody profesora. Wymaga tego nawet  lojalność. Nastawia się na śpiewanie na estradzie, a nie na scenie operowej, chociaż miał już małą rolę Jowisza w operze "Dafne".

Jego zainteresowania zawodowe nie zamykają się ściśle w kręgu muzyki poważnej. Lubi piosenki z "Kabaretu Starszych Panów", jak też utwory Daukszewicza, Kaczmarka, Woźniaka. Podobają mu się Czerwone Gitary, Beatlesi, Presley. Mówi, że do pewnych rzeczy się dojrzewa i on dojrzał do tych piosenek sprzed 20_#40 lat. Podobnie jest z muzyką poważną. Uwielbia słuchać V Symfonię E_moll Czajkowskiego, "Wełtawę" - Smetany czy "Króla olch" Schuberta.

Wyjazdy na lekcje do Warszawy są dla Doleckiego o tyle kłopotliwe, że nie zawsze może załatwić sobie przewodnika. Czasami musi pozostać na noc i nie bardzo ma gdzie. Słyszał, że podobno w stolicy powstało Biuro Wolontariatu przy współudziale ONZ. Kontakt PZN z tym biurem mógłby pomóc inwalidom spoza Warszawy.

Artur Dolecki systematycznie czyta książki mówione i czasopisma PZN_owskie - "Credo", "Nasz Świat", "Życiu Naprzeciw", "Pochodnię". Dają mu one szerszą wiedzę, gdyż całkowicie niewidomemu trudno dotrzeć do czarnodrukowej prasy. Mówi - "Bardzo lubię "Nasz Świat". Redagowany jest w sposób profesjonalny. Podoba mi się pomysł przedrukowywania całych czasopism ("Odra", "Przekrój"). Chętnie też czytam "Życiu Naprzeciw" i "Pochodnię", choć ta ostatnia jest w największym stopniu poświęcona środowisku niewidomych."

Artur stara się kontrolować swój wolny czas. Chciałby go bardziej wykorzystać na podróże po Polsce, po Europie. Mając na karku ćwierć wieku, można snuć marzenia na wiele, wiele     lat - i o podróżach, i o karierze śpiewaczej.

Pochodnia  luty 1995