Ewa Błoch  

  śpiewaczka  

 

 

                 Wyjechać nad morze...

 

Rozmowa z Ewą Błoch

- Pani Ewo, 12 lat temu, kiedy ukończyła Pani średnią szkołę muzyczną w Warszawie, nie wiedziała Pani, czy będzie śpiewać na estradzie, czy zostanie nauczycielką śpiewu, czy też będzie nuciła pod nosem w bibliotece...

- Nie przypuszczałam, że coś w tym moim zawodzie osiągnę. Dla mnie życie jest ciągle jedną wielką niewiadomą. Zawodowo i prywatnie. A wracając do nauki, jestem ogromnie wdzięczna mojemu profesorowi Zdzisławowi Skwarze. On nie tylko nauczył mnie śpiewać lecz wprowadził w świat normalności.  

- Jak przebiegała Pani droga zawodowa przez te 12 lat?

- Rzadko śpiewam klasykę, bo w tej dziedzinie jest duża konkurencja, jednak wciąż bardzo pomaga mi w tym co robięwarsztat muzyki poważnej, jaki zdobyłam w szkole. W 1988 postanowiłam wziąć udział w konkursie Ady Sari w Nowym Sączu. Zrobiłam to wbrew sobie, bo nie lubię się ścigać na scenie. Wyznaczyłam sobie taki cel: jeśli nie przejdę pierwszego etapu w konkursie, zrywam na poważnie z muzyką poważną i zajmuję się muzyką estradową. No i nie przeszłam do II etapu.

- Jak długa była przerwa po tym niepowodzeniu?

- Około roku. Potem podjęłam współpracę z Mikołajem Hertlem. On robił aranżacje do moich kompozycji, które to mu się bardzo podobały. Zaczęłam śpiewać poezję religijną. Z tej współpracy powstała kaseta.

- To była Pani pierwsza kaseta?

- Siódma. Pierwsza raczej amatorska powstała jeszcze w szkole muzycznej w 1984 roku. Na tej siódmej były moje kompozycje do tekstów  Marka Skwarnickiego i Karola Wojtyły. Zrobiłam też z Mikołajem następną kasetę - maryjną,  na której są pieśni tradycyjne i nowoczesne z tekstami Marka Skwarnickiego.

- Kto był jeszcze dostarczycielem tekstów?

- Niektóre teksty były moje, inne Grażyny Orlińskiej i Barbary Kościuszko. Na podstawie tekstów tych dwóch pań powstała moja pierwsza i jak dotąd jedyna płyta kompaktowa pt. "A ja żyję". To już była bardzo profesjonalnie zrobiona płyta, a sfinansowało ją Ministerstwo Kultury i Sztuki.

- Czy miała Pani w ciągu tych lat po skończeniu szkoły okresy załamania zawodowego, brak wiary w siebie?

- Bardzo dużo. Zawsze, gdy miałam załamanie, to nieoczekiwanie przychodził sukces. Ktoś się pojawił, napisał tekst, zorganizował koncert.

- To znaczy, aby odnosić sukcesy, powinno się mieć momenty załamania?

- Artyści, muzycy, śpiewacy w większości są bardzo wrażliwi i często upadają na duchu.

- Jak Pani ocenia swą obecną pozycję zawodową?

- Trochę niezręcznie jest mówić o sobie. Ostatnie moje publiczne wystąpienie miało miejsce w sierpniu tego roku. Wzięłam udział w audycji radiowej Wiesławy Zychowicz "świat według brajla". Mówię o tym dlatego, gdyż kilka osób telefonicznie dziękowało mi za moje śpiewanie i prosiło o kontynuowanie tej drogi.

- Brała Pani udział w nagraniach telewizyjnych?

- Odbyłam kilka sesji dla Redakcji Katolickiej i redakcji Muzycznej. Udało mi się też zrobić jeden teledysk z piosenką "Aniele mój stróżu" do tekstu Grażyny Orlińskiej. W radio jeszcze nie nagrywałam, oni biorą, co im się przyniesie na kompakcie czy taśmie.

- Jak się Pani reklamuje?

- Wcale się nie reklamuję. Jest kilku realizatorów muzycznych, którzy są rzeczywiście zainteresowani moimi piosenkami i często je wykorzystują w programach. Ja tym się nie zajmuję.    

- Czy ktoś Pani pomaga układać repertuar, podpowiadać, co śpiewać?

- Nie mam menadżera, a sama nie potrafię przebić się ze swymi utworami. Ilekroć próbowałam to robić, zawsze moje wysiłki spełzły na niczym. Mówię wtedy sobie - "Panie Boże, kiedyś to nastąpi, a ja tymczasem zajmę się wychowywaniem dzieci".

- Da się wyżyć z tych nagrań?

- Powiem tak - nie da się umrzeć. Myślę, że gdyby udało mi się nawiązać kontakt z jakimś organizatorem koncertów, to wtedy dałoby się wyżyć. Każdemu, kto się ze mną styka na gruncie profesjonalnym powtarzam, że na moim śpiewie można zarobić. Jednak na koncertowanie potrzeba dużo czasu. Do niedawna byłam człowiekiem wolnym, a od jakiegoś czasu ułożyłam sobie życie i nagle doba się skurczyła. Brak czasu na zawodowe kontakty, przypominanie się...

- To znaczy zamyka się Pani w domu z dwójką dzieci?

- Z trójką. Najstarszy, Adaś, idzie do zerówki, potem jest Piotruś i najmłodsza, roczna Cecylka.

- W wywiadzie sprzed laty powiedziała mi Pani, że niewidomy, oprócz pracy, i domu powinien mieć jakieś dodatkowe zajęcie. Pani nie może mieć tego dodatkowego zajęcia, bo czas pochłaniają dzieci.

- To prawda. Wieczorem marzę tylko o śnie. A chętnie zimą pojeździłabym na łyżwach, latem na rowerze. Mam kilka marzeń, które czekają na inne czasy. Od wielu lat nie udaje mi się wyjechać nad morze, nigdy tam nie byłam. Zanim jeszcze urodziłam dzieci, bywałam na koncertach w filharmonii, dziś pozostała proza życia. Mąż pracuje, a ja wychowuję potomstwo.  Sama Pani to robi?

- Nikt mi nie pomaga, oprócz męża, w ciasnym mieszkanku w Legionowie.  

- Jest Pani osobą dobrze zrehabilitowaną. Nie każdy niewidomy porwałby się samotnie na przyjazd z Legionowa do Warszawy.

- To był mój pierwszy wypad od dłuższego czasu i nie boję się opuszczać czterech kątów.

- Wracając do muzyki, nie myśli Pani o bardziej wszechstronnym repertuarze, a nie zamykaniu się w śpiewanej poezji religijnej?

- Poezję religijną śpiewałam do końca lat 80. W tej chwili śpiewam piosenkę literacką. W kościele skończył się już czas takiego zachwytu i popularności w odbiorze. Utwory,które śpiewam obecnie, nie odchodzą od Boga, ale są chyba bliższe przeciętnemu odbiorcy.

- Jak się pani wydaje, czy niewidomy piosenkarz może zrobić karierę, czy może być zauważony na skomercjalizowanym rynku muzycznym?

- Oczywiście, że może. Wzrok naprawdę nie jest przeszkodą. Jeśli ktoś jest dobry, to się przebije. Problem tkwi gdzie indziej. Ciągle szufladkuje się nas jako inwalidów. Dla mnie najważniejszą sprawą w życiu jest to, że mam dzieci i że śpiewam. Trzeba przestać nieustannie myśleć, że się nie widzi, trzeba być sobą, nawiązywać kontakty, wychodzić do ludzi.

- Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz była Pani osobą raczej nieśmiałą. Takie odniosłem wrażenie.

- Miałam wtedy mnóstwo kompleksów. Do szkoły muzycznej przyszłam jak zastraszona gęś. śpiewać się nauczyłam, ale nie potrafiłam prowadzić konwersacji. Na szczęście, z upływem czasu, zdobyłam nieco doświadczenia, przezwyciężyłam kompleksy. Przede wszystkim wyniosłam się od rodziców do samodzielnego mieszkania. Najbliżsi bardzo często traktują inwalidę jak inwalidę, a nie samodzielnego człowieka. Bardzo dużo dały mi wspólne koncerty z Maciejem Rayzacherem. Potem zaczęłam sama się promować i występować m. in. w comiesięcznych koncertach w kościele ojców Pijarów w Krakowie. No i jeszcze jedno doświadczenie. Kiedyś udało mi się zdobyć kwalifikacje instruktora muzyki. Kilka lat pracowałam z widzącymi dziećmi w klubie osiedlowym. Dawałam sobie radę i z czasem, i przestrzenią. Stworzyłam zespół muzyczny, prowadziłam zajęcia parateatralne. Być może kiedyś wrócę do tej pracy.

- Ma Pani jakiegoś idola muzycznego, kogoś, kto pani zawodowo imponuje?

- To co robię jest trochę zbliżone do pracy Edyty Geppert - tekstowo i interpretacyjnie. Natomiast jeśli chodzi o niewidomych, to bardzo cenię jako muzyków Marka Andraszewskiego i Janusza Skowrona.

- Czy słyszała Pani o jakimś młodym zdolnym niewidomym muzyku czy soliście?

- Nie słyszałam. Nie chcę tu wspominać o amatorach, nawet dobrych. Myślę, że większość niewidomych, którzy chcą coś zdziałać w tym fachu, bazuje na tym, że nie widzą. Jeżdżą do Ciechocinka, do Kielc na koncerty. Ja rozumiem, że ludzie kończący szkoły muzyczne chcą grać, śpiewać, występować. Ja byłam taka sama przed laty. Trzeba jednak wiedzieć, co się chce tej publiczności przekazać śpiewem. Ja już chyba wiem. Zaczynam myśleć o skompletowaniu zespołu lub dołączeniu do jakiejś grupy, w której będzie fortepian, obój, wiolonczela i moja ukochana gitara. To są moje marzenia, ale najpierw muszą trochę podrosnąć dzieci.

- A ja Pani podpowiem jeszcze jedno niezrealizowane marzenie.

- ?

- Wyjechać nad morze i wsłuchać się w jego szum.

- O tak, oby jak najszybciej.

                          Rozmawiał Andrzej szymański

     Pochodnia wrzesień 1998