„zawsze redaktor”
Biografia prasowa
Wisław Bałuk Muzyk stroiciel fortepianów
Wystarczy mi niewiele - Beata Rędziak W życiu był już Arturem, Maćkiem, Wiesławem Szymborskim, miał też ksywę „Wisz”. Naprawdę jednak nazywa się Wisław Bałuk i jest niewidomym stroicielem pianin z zacięciem kabaretowym, literackim i zamiłowaniem do wypraw rowerowych na tandemie i do pływania. Siedzi mi to w uchu. Przestał widzieć w 1981 r. kilkakrotne operacje na odklejanie siatkówki w końcu przestały być skuteczne. Tracił widzenie stopniowo, więc miał czas, by się do tego przygotować. - Nie było to oczywiście nic przyjemnego, ale też nie było tragedii - mówi. Miał wtedy około trzydziestu lat. Skończył średnią szkołę muzyczną w klasie kontrabasu, krótko pracował, grając w orkiestrze, jednak ze względu na warunki, m.in. słabe oświetlenie nie mógł tam pracować. - Miałem w domu pianino i chciałem je nastroić, poprosiłem o to człowieka, który też był niewidomy i był stroicielem instrumentów na Akademii Muzycznej, u nas w Katowicach. On zachęcił mnie, żebym przyszedł na Akademię i zaczął się uczyć. Wtedy byłem na rencie, więc poszedłem. Uczyłem się przez rok, nie miałem z tym kłopotów, „siedzi mi to w uchu”. Najtrudniejsza była temperacja, bo strojenie pianin odbywa się w systemie temperowanym. Pracowałem na Akademii przez 8 czy 10 lat na trzy czwarte etatu - wspomina początki pracy jako stroiciel. Potem przyszło zarządzenie, zgodnie z którym zwolnieni zostali wszyscy niepełnoetatowi pracownicy Akademii Muzycznej, w tym Wisław. - Ale miałem szczęście, bo akurat w tym czasie odchodził stroiciel z Opery Śląskiej i zacząłem tam pracować - mówi. Instrumenty w Operze stroi do dziś. Jak ta poetka. Opowiada jak poszedł kiedyś do urzędu i poprosił urzędnika o pomoc w wypełnianiu dokumentów. Tamten miał kłopot z imieniem, nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, by mieć na imię Wisław. Więc chcąc mu jakoś pomóc, sam zainteresowany wytłumaczył: - Wie pan, jak ta poetka, Wisława Szymborska. Wydawało się, że wszystko zostało wyjaśnione, dokumenty wypełnione, po czym po powrocie do domu, domownicy zaglądają w papiery i pytają - A czemu ty jesteś Wiesław Szymborski? Historia do dziś bawi znajomych. To jedna z perypetii związanych z jego imieniem. Inna sytuacja wiąże się z Maćkiem. - Jako dziecko byłem dość pulchny, ktoś tak kiedyś mnie nazwał i tak już zostało. Własna matka do mnie tak mówiła. Kiedyś się zbuntowałem, jak byłem starszy i powiedziałem do niej, że mam imię i żeby do mnie tak mówiła, a ona na to „Dobrze Maciusiu” to już wiedziałem, że tak zostanie. A potem już to polubiłem i czasami sam tak się przedstawiam - opowiada. Z kolei ksywa „Wisz” wzięła się od kolegów, którzy zamiast „wiesz” mówili „wisz” i przejął od nich ten nawyk. Arturem zaś ochrzciła go znajoma w sanatorium i też nie protestował. Kobiety to głos- W głosach ludzi zawsze słyszę emocje, ale bardzo wrażliwy jestem na kobiece głosy. Dla mnie kobieta to głos - opowiada. Nie potrafi dokładnie powiedzieć, jakie głosy lubi. - Ten głos musi coś mieć, czasami to jest jakiś fajny alt, innym razem to jest głos wysoki, a jeszcze kiedy indziej chrypka. Ostatnio w autobusie zapytałem o coś jedną panią i ona miała lekko schrypnięty głos, aż jej powiedziałem, że ma piękny głos. Mógłbym zakochać się w głosie - mówi. Wisław opowiada, że po głosie może rozpoznać, czy ktoś jest blondynką czy brunetką, czy jest osobą niską czy wysoką. Oczywiście nie zawsze mu się to udaje, wielokrotnie się mylił. Przeważnie też po głosie zgaduje, czy osoba, która mówi jest szczupła. - Głos kobiety to dla mnie pewnego rodzaju zabawa, szczególnie gdy mnie zafascynuje. Mężczyźni zazwyczaj odkrywają kobietę oczami, a ja poprzez głos. Kabaretowy romans Wisław ma też za sobą przygodę z kabaretem. W Katowicach organizowana była w trzecią środę miesiąca „Kabaretowa Scena Trójki”, którą prowadził kabaret „Długi”. - Napisałem parę tekstów i skontaktowałem się z Jackiem Łapotem z tego kabaretu. On powiedział, że moje teksty są fajne i zaprosił mnie do nich na występ. Pierwszy w ogóle nie wypalił, bo tak mnie zżerała trema, że nie byłem w stanie wyjść na scenę. Zawsze zapraszali tam gości, np. Poniedzielskiego, Dańca, Daukszewicza, wtedy występował Piasecki - opowiada. Tamtym razem się nie udało, ale potem wystąpił kilkakrotnie ze swoimi autorskimi tekstami, komentującymi bieżące wydarzenia lub podrzucał teksty kabaretowi „Długi”. Czasami coś pisze, np. teksty piosenek, do których przygrywa sobie na gitarze. Niekiedy tworzy coś specjalnie na wyjazdy rowerowe w tandemach organizowane przez mikołowskie koło PZN. - Denerwuję się zawsze, ale lubię to. Na wyjazdach zawsze mi wybaczają wszystkie potknięcia. Dorota Chmiel gra na gitarze, ja jedynie pobrzękuję amatorsko Pat Metheny nie musi czuć się zagrożony - żartuje. Aktualny poziom sceny kabaretowej w Polsce nie jest w jego odbiorze zbyt wysoki. - Waldorff posługiwał się grą słów zaczerpniętą z łacińskiego przysłowia „Tempora mutantur et nos mutamur in illis” - „Czasy się zmieniają, a my wraz z nimi”, a on mówił „Tempora mutantur et nos mamutamur in illis, co oznacza - „Czasy się zmieniają, a my mamuciejemy razem z nimi”. Nie jestem stetryczały, nie krytykuję wszystkiego, łapię co dobre, ale wiele rzeczy jest po łebkach - podsumowuje. Bieszczady to jednak góry Jego przygoda z rowerem zaczęła się kilka lat temu. Znajomi namawiali go, żeby spróbował wybrać się na wyjazd w tandemie po Polsce, ale jak sam mówi, nie przyszło mu do głowy, że po tylu latach mógłby wsiąść na rower. - Zacząłem tracić wzrok w wieku 16 lat, moja choroba nie pozwalała mi na podejmowanie dużego wysiłku fizycznego. To jest choroba dla emerytów. W końcu kiedyś zadzwonił do mnie Kornel Chmiel z PZN w Mikołowie i powiedział, żebym przyjechał do niego i spróbował się przejechać na tandemie. Pojechałem, przejechałam się i mówię „K…., jadę!” - opowiada.- Zaczynaliśmy jak przedszkolaki, pierwszy rajd po powiecie mikołowskim odbył się sześcioma tandemami, czyli było sześć osób niewidomych i sześć pełnosprawnych. Rowery zakupiliśmy z dotacji Gminy Ornontowice i przejechaliśmy ok. 50 km. Drugi wyjazd był już w Bory Tucholskie, które nas zachwyciły. Jedziemy busem do danego miejsca i stamtąd rozpoczynamy wyprawę na tandemach. Średnio robimy na wyjeździe ok. 600 km. Zazwyczaj, z małymi wyjątkami, rajd trwa 9 dni - wspomina Kornel Chmiel, prezes mikołowskiego Koła PZN. Wisław na pierwszą wyprawę wybrał się w Bieszczady. - Obawiałem się jedynie ze względu na formę, pamiętałem z geografii, że Bieszczady to jednak góry. Okazało się, że nie ma problemu, bardzo mi się spodobało to bycie na rowerze, na powietrzu, moja praca nie daje mi takich możliwości - mówi. Własny tandem udało mu się kupić ze środków na tzw. „przełamywanie barier” pozyskanych w PCPR. W tym roku, w sierpniu rowerzyści zwiedzali Ponidzie w województwie świętokrzyskim. - Śmiechu było jak zawsze dużo, grupa jest zgrana, bo często są to osoby, które zawsze jeżdżą. Mieliśmy też bardzo fajnego, sprawdzonego już przewodnika - opowiada. Paralotnia? Czemu nie? Mówi o sobie, że jest typem samotnika, raczej poza środowiskiem osób niewidomych. Należy do koła w Katowicach, ale niezbyt dobrze zna tam ludzi i rzadko też bywa. - Moja praca polega na kontaktach z osobami widzącymi. Znam trochę ludzi z wyjazdów rowerowych. Jestem minimalistą, wystarczy mi niewiele. Nie gonię za ulepszaczami życia, nie zależy mi na tym. Oczywiście zdenerwować też się potrafię, swoje „za uszami” mam. Na pewno nie jestem zadowolony z tego, że nie widzę, bo to znacznie ogranicza człowieka, zwłaszcza teraz, kiedy jest tyle technicznych możliwości - opowiada. Wisław mówi, że nie ma wielkich marzeń, planów. Chciałby, żeby więcej tekstów przychodziło mu do głowy. - Ale polecieć na paralotni, czemu nie? - mówi. Na razie pływa, lubi to robić i może uprawiać ten sport samodzielnie. Podczas rozmowy towarzyszy mu Quinnie (Księżniczka - red.), suka owczarek niemiecki, przywieziona z Czech, pies przewodnik. Jest z nią bardzo związany. Lubi muzykę, głównie jazz, kiedyś jeździł na Festiwal Jazz Jamboree. - W szkole byłem wychowywany na klasyce. Lubię Stinga, Petera Gabriela, okrzyczanych współczesnych muzyków nie trawię. Przepadam za Czyżykiewiczem i Turnauem, choć tego pierwszego w ogóle mało słychać w mediach, szkoda, że jest tak schowany, bo jest rewelacyjny - mówi.Beata Rędziak Pochodnia wrzesień październik 2012 |