Biografia prasowa  

 

 Andrzej Rusocki  

Niewidomy rzeźbiarz  

Masażysta  w Ciechocinku

 

        Świat zamknięty w glinie  

Andrzej Szymański  

Andrzej Rusocki, niewidomy rzeźbiarz z Ciechocinka, tworzy fundację dla niewidomych, zdolnych dzieci.   

„Jestem naprawdę zadowolony, że powstanie taka fundacja. Kiedyś wstąpiłem do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Dużo moich rzeźb to zwierzęta. Chciałem więc Towarzystwu podarować te prace, ale nie przejawiło chęci. Wpadłem więc na pomysł i przedstawiłem im propozycję, aby zorganizowali wystawę moich prac, powiązaną z licytacją. Pieniądze z licytacji chciałem przekazać Towarzystwu. Skończyło się na rozmowach. I wtedy pan Kaczmarek, kierownik okręgu we Włocławku, zaproponował, by pieniądze uzyskane ze sprzedaży rzeźb przekazywać w formie stypendiów niewidomym, wybitnie uzdolnionym dzieciom. To piękny cel”.  

Zwierzęta  

„Pochodzę z Warszawy, ale najpiękniejsze chwile mojego życia spędziłem w Białej Podlaskiej. Tam było jak na wsi i co najważniejsze dla mnie, było dużo zwierząt. Od dzieciństwa się nimi interesowałem. Lubiłem bawić się zabawkami wyłącznie wyobrażającymi zwierzęta. Pamiętam, że jako małemu szkrabowi pokazano mi w sklepie kuśnierskim w Warszawie wypchanego misia. Pomyślałem - to pies, bo stoi na czterech łapach. I nie był podobny do miśka, którego resztkami wzroku oglądałem w ogrodzie zoologicznym. Musiało to być duże wrażenie dla wyobraźni dziecka, bowiem w nocy przyśnił mi się olbrzymi pies na smyczy, który przydeptał moją małą stopę swą olbrzymią łapą.   

W dzieciństwie, gdy mieszkałem w Białej Podlaskiej, szalałem za końmi. Lepiłem je z parafiny. Bardzo lubiłem też kozy, króliki. Marzyłem o psie, ale nie mogłem go mieć, ponieważ nie miałbym go czym wyżywić.   

To opowiadanie o zwierzętach, o psie, nie jest oderwane od mojego życia. Wprost przeciwnie, pies odgrywał olbrzymią rolę w moim dzieciństwie i dorosłym życiu. Bez psa bym nie rzeźbił. Dobrze znam psy, ale od czasu do czasu je oglądam, by ich wizerunki wierniej mi wychodziły w glinie. Najdłużej miałem Dandysa - 10 lat. Był to dość łagodny wilk. Bardzo się do niego z żoną przywiązaliśmy… Teraz też chciałbym mieć psa w domu, ale na szczeniaka się nie zdecydujemy, bo obydwoje jesteśmy niepełnosprawni i nie dalibyśmy rady wychować go i nauczyć porządku. Od czasu do czasu jeżdżę z synem do ZOO i proszę, by pokazali mi małe jaguarki, misie. Zapamiętuję je.   

Ludzie prości przeważnie otaczają zwierzęta przyjaźnią. Jestem przeciwny temu stwierdzeniu, że chłop żywemu nie przepuści. Chłop zabije świnię, bo musi jeść, zabije mysz, bo to szkodnik, ale też może przywiązać się do psa. Rok temu widziałem na wystawie pięknego, rasowego psa. Miałem trochę pieniędzy za rzeźby, wiec go kupiłem. Nie dałem sobie z nim rady, był za bardzo wrażliwy. Syn go zabrał. Nie kupię już nigdy psa na wystawie, wystarczy, że go obejrzę.   

 

Moje życie  

W Laskach byłem krótko. Nie służyła mi ta szkoła. Nie potrafiłem zżyć się z kolegami. Jednak udało mi się skończyć kurs masażu u pana Józefowicza. Przez półtora roku pracowałem w Lądku Zdroju, ale ze względu na chorobę żony musieliśmy przeprowadzić się na niziny, do Ciechocinka. Mieszkamy tu 37 lat. Nie narzekamy na  mieszkanie, na sąsiadów. Wychowaliśmy dwóch synów i tu jest nasz dom. Najlepiej o moim życiu opowie wiersz, który napisałem przed laty. Nosi tytuł: „Moje życie”.  

Dzień pochmurny czy pogoda,  

 nie oglądam nigdy słońca.   

Poniedziałek, wtorek, środa,   

Całe życie aż do końca.   

Minionego obraz świata  

Chcę rękoma zakląć w glinie.   

Choć przeminą długie lata,   

Ale on już nie przeminie.   

Chodzę sobie po tym świecie prosto  

Gdzie poniosą nogi,   

Pukam laską, rozumiecie,   

Że nie widzą oczy drogi.   

Idę sobie przez podwórze  

Choć fajeczki nie zapalę,   

Miast Gołąbka psisko duże   

Co mi towarzyszy stale.   

Wygłaskana psiska głowa,   

Ulepiona z miękkiej gliny.   

Trochę smutne moje słowa  

Ale wierzcie, nie z mej winy.   

Przyjdzie świata pożegnanie,  

Kiedyś odejść trzeba.   

Więc Cię proszę, dobry Panie,  

Daj mi drogę aż do nieba.   

Spójrz na wiarę swego sługi,  

Choć jest słaby i ma grzechy,   

Choć żywota czas niedługi,   

Więc mu użycz swej pociechy.   

Początki   

       W glinie zacząłem  rzeźbić w 1953 roku, mając 28 lat. Przedtem bawiłem się w rzeźbienie w parafinie. Jest to nietrwały materiał i wszystko się psuło. Zrozumiałem, że nic z tego nie wyjdzie i zacząłem rzeźbić w glinie.     

        Rzeźbiłem w wolnych chwilach. Osiem godzin dziennie pracowałem zawodowo jako masażysta. W domu przy małych dzieciach niewiele mogłem pomóc żonie, bo już wtedy nie widziałem.   

O pierwszy piec do wypalania postarał mi się dr Dolański. Może uwierzył we mnie? Na festiwalu sztuki, w którym po raz pierwszy wziąłem udział w 1956 roku, moje rzeźby nie znalazły uznania. I wtedy postanowiłem rozszerzyć tematykę prac. Już nie tylko zwierzęta, ale też rozmaite typy ludzkie, zapamiętane sprzed wojny oraz motywy sakralne.   

Dziś nie odróżni się mieszczanki od wieśniaczki, ale  kiedyś... Pozostali mi w pamięci chłopi sprzed pięćdziesięciu lat, w długich kożuchach, Żydzi z brodami i w jarmułkach na głowie. O tu, na elektrycznym piecu stoją zaklęte w glinie postacie. Klęczy św. Agnieszka z barankiem. Tam jest Królowa Matka Boża, dalej Pieta i Żyd grający na cymbałkach. Na półce stoi Żyd z kobietą o imieniu Miriam. Postać rozpaczającego Żyda robiłem z pamięci. Wypłakuje swe oczy po śmierci ukochanej żony Miriam. Do postaci Miriam pozowała mi pewna pani z charakterystycznym nosem. Myślę, że to udana rzeźba.   

Moje wnuczki, Ewunia i Agnieszka, pozują mi do postaci świętych. Wydaje mi się, że Agnieszka ma pewne cechy podobieństwa do swej świętej imienniczki. To znaczy ma taką  okrągłą buzię, tak ją przedstawiają na obrazach i rzeźbach.   

Nie pamiętam, ile rzeźb stworzyłem. Było tego całe mnóstwo. Część zakupiły muzea w Toruniu, Inowrocławiu, reszta rozeszła się po ludziach. Nawet z Anglii przyjeżdżał kolekcjoner i kupował moje prace. Podobno jego żona prowadzi ośrodek dla niewidomych i chce pokazać możliwości twórcze inwalidów wzroku. Mówi pan, że w Warszawie jest niewidomy, który rysuje. To trudne. Dawno temu pani Wanda Szuman z Torunia nalegała, bym ćwiczył się w rysowaniu. Specjalnie dla niej zrobiłem wycinankę - chłopca na sankach, ciągnionych przez psa oraz konia i nakleiłem na szorstkim kartonie. Pani Szuman pochwaliła, że to udana praca, ale ja już do tego nie wracałem.   

Technika rzeźbienia  

Mając pomysł, muszę wiedzieć, jak go technicznie zrealizować. Na przykład nie mogę rzeźbić stojącego zwierzęcia, z wyjątkiem takiej sytuacji, gdy zwierzę o coś czy kogoś się opiera. Widziałem rzeźby niewidomych, gdzie kozy miały słoniowe nogi. Brakowało porad instruktora i technicznego doświadczenia. Na to jednak trzeba długo pracować.   

O materiał stara mi się syn. Ma „chody” w spółdzielni ceramicznej we Włocławku. Dają mu glinę ceramiczną. Musi to być glina pełnotłusta, po drugie powinna być jednolita, a po trzecie - nie może zawierać domieszek z margla. Poprzednio miałem kłopoty z surowcem. Brałem go z aleksandrowskiej cegielni. Była to glina nic nie warta, z marglem, z miałem węglowym. Raniła mi ręce, a po wypaleniu figurki wychodziły ospowate. Glinę przechowuję w skrzyni, a część w mieszkaniu, w wiadrach. Są to grube, żeliwne wiadra. W emaliowanym nie wolno, bowiem emalia odłupuje się i może, jak kiedyś doświadczyłem, dostać się pod paznokieć i dotkliwie poranić.   

Figurki najpierw się dosusza. Niektórzy mają mi za złe, że ich nie glazuruję. Glazura jest ważna, jeśli chodzi o naczynia, a nie o rzeźby. Poza tym byłoby to drogie ze względu na drugie wypalanie. Prąd kosztuje.   

Rzeźby dosusza się dwa razy po 10 godzin w temperaturze 100 stopni. Po wysuszeniu wypala się w piecu w temperaturze 800 st. C. Ot, i cała technika.   

Wyobraźnia   

Czasem robię akty, ale się tego wstydzę, bo są to rzeźby mniej udane. Jak te akty robię? Rzeźbić leżące panie to nie jest dla mnie żadna trudność. Od lat masuję ludzi i wiem, jaki jest układ mięśni.   

Bywała u nas pewna rzeźbiarka, która zachwycała się moimi pracami, ale nic mi nie doradziła. Ja idę swoją  drogą i nie potrzebuję instruktora. Otóż ta pani zgodziła się kiedyś pozować mi do aktu. Rzeźba przedstawiała kobietę, która była oparta o skałę i trzymała za rękę malutkiego nagiego chłopczyka.   

Czy pozna pan, co przedstawia ta rzeźba? Nie, to ciekawe, myślałem, że jest ona czytelna. Przedstawia dzień zaduszny, na grobie palą się świece, a obok modli się wieśniaczka.   

Stworzyłem parę lat temu podobną rzeźbę. Pochylona kobieta, a na grobie leży rogatywka. Zatytułowałem: „Nad żołnierską mogiłą”. Przyjechał fotograf z prasy i wykonał zdjęcie tej pracy. Kiedy to zdjęcie zobaczył redaktor „Na przełaj”, to pan sobie wyobrazi, nie zgodził się, bym został bohaterem jego reportażu. Na zdjęciu dojrzał cień krzyża. Może myślał, że zajmuję się wyłącznie rzeźbiarstwem sakralnym, a takiego osobnika nie warto opisywać w jego piśmie. To jest śmieszne. Rzeźba powinna być albo dobra, albo zła. A czy jest ona sakralna, to mało istotne.   

Rzeźba przedstawiająca Matkę Boską nie nawróci ateisty na wiarę. Jak pan ogląda i fotografuje, to na pewno zauważył pan, że w moich pracach dominuje temat przyjaźni pomiędzy psem a człowiekiem. W tej rzeźbie, którą trzymam w ręku, chciałem pokazać kontrast formy i kontrast napięć. Czy to jest widoczne? Pies jest czujny, napięty, a człowiek zmęczony, na wpół drzemie, i faktycznym stróżem jest pies. Uważam, że ta rzeźba jest jedną z lepszych.   

Oprócz własnej wyobraźni pomagają mi wizyty w muzeach. Oglądane rzeźby zabieram z muzeum do domu. Zabieram je w wyobraźni i z wyobraźni przenoszę na glinę. W ten sposób można chyba wynosić eksponaty z muzeum, prawda?  

Filozofia artysty  

Są trzy filozofie w realnym świecie - chrześcijańska, marksistowska i filozofia artysty. Ta druga, materialistyczna, mówi, że dusza nie istnieje. Chrześcijańska twierdzi, że człowiek ma duszę, a zwierzę jej nie ma. Trzecia dostrzega duszę w zwierzęciu. Ja w tę trzecią wierzę. Niech to będą herezje, trudno. To jest prawo artysty.   

Notował Andrzej Szymański   

 

       Pochodnia Lipiec 1987