"Garść Złotego Piasku  

/Ireneusz Morawski/   

    Związek moich marzeń   

(Wyróżnienie w konkursie" Pochodni")   

 

Pamiętam. Właśnie w dużym mieście z tramwajami zapisałem się do szkoły średniej. Płaciłem za przejazd tramwajem - za dwa tramwaje do szkoły i dwa z powrotem i nie tylko te cztery przejazdy dziennie. Powiedział mi ktoś, że gdybym miał taką legitymację "od niewidomych", to mógłbym jeździć sobie za darmo. Czytywałem "Pochodnię", wiedziałem już coś o Związku, więc wraz z kolegą odnaleźliśmy go w tym dużym mieście z tramwajami. Jego władze i biuro zlokalizowano het, na peryferiach tego dużego miasta i tam, w tej odległej dzielnicy, do której w końcu dotarliśmy, nie chciano nas przyjąć i wydać legitymacji na darmowe przejazdy. Nie byliśmy pracownikami (a Związek był Polskim Związkiem Pracowników Niewidomych), nie mieliśmy osiemnastu lat, a Związek był dla pracowników od lat osiemnastu. Kochane, stare czasy.   

 Wreszcie przyjęto nas jako podopiecznych, zdaje się, że mimo młodego wieku opiliśmy lekko to wydarzenie z naszymi dobroczyńcami i dostaliśmy legitymacje kartonikowe, innego formatu oraz koloru niż te przeznaczone dla dorosłych i miewaliśmy w tramwajach kłopoty, bo tramwajarzom wydawały się fałszywe, a w każdym razie nie takie, jak trzeba.   

Dziś Polski Związek Niewidomych jest jedyną organizacją otwartą dla wszystkich inwalidów wzroku I i II grupy, więc zadaniem Związku jest pomaganie w rozwiązywaniu problemów członków i podopiecznych Związku, czyli niewidomych - od niemowlęcia do pochylającej nas starości. I czasem, gdy mam ochotę na odrobinę sofistyki, pytam, co to jest problem i odpowiadam: jest to zbiór spokrewnionych ze sobą potrzeb człowieka oraz granice możliwości ich zaspokojenia. Potrzeby na ogół rozbudowują się po stronie istoty ludzkiej, zaś możliwości ich zaspokojenia są poza nią, przeważnie po stronie pomocnych organizacji, instytucji i urzędów. Spróbuję też zaproponować tu pewną proporcję: gdy granice tych możliwości rozszerzają się, maleje problem, i odwrotnie. Im większym zakresem możliwości zaspokajania potrzeb członków dysponuje dana organizacja, tym silniejsze, ważniejsze, bardziej skuteczne wrażenie wywiera na wewnętrznych i zewnętrznych strukturach społecznych. Natomiast ubywanie tych możliwości, uszczuplanie ich zakresu, umniejsza znaczenie organizacji, świadczy o regresie ich funkcji.   

 Nie ulega wątpliwości, że instytucje i organizacje inwalidzkie znalazły się w fazie regresu, z wyjątkiem tych oczywiście, którym nadano przywilej swobodnego łupienia Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Warto zastanowić się serio, jak przyłączyć się do tych uprzywilejowanych. Państwo a niepełnosprawni. Na czele wszystkiego, co dotyczy inwalidów, staje prawdziwy pełnomocnik rządu, a nie doczepka do ministra pracy, będąca bez prerogatyw, uprawnień, możliwości i sankcji. Minister, a jakże, który jest nam niezbędny, posiada to wszystko, czego nie dano instytucji obecnego pełnomocnika i posiada coś więcej: skumulowanie wszystkich środków przeznaczonych na niepełnosprawnych - od niemowlęctwa do starości, czyli pieniądze na specjalną edukację, na bazę i rozwiązywanie problemów zatrudnienia i na zabezpieczenia socjalne. Posiada jeszcze strukturę pełnomocników terenowych. Wszyscy oni przejawiają znakomite przygotowanie merytoryczne, jednakże nie są w stanie podołać regulowaniu całokształtu spraw, więc do współpracy włącza się organizacje społeczne: związki, zrzeszenia i stowarzyszenia szczebla centralnego i terenowego, których przedstawiciele stanowią (ewentualnie) demokratyczne ciało doradcze.   

 Do najważniejszych zadań owego prawdziwego pełnomocnika należałoby: - tworzenie i wdrażanie polityki państwa wobec niepełnosprawnych (obecnie nie widać czegoś takiego, jak taka polityka),- finansowanie słusznych przedsięwzięć (obecnie jest coś takiego, ale na wariackich papierach),- inspirowanie i motywowanie działań państwa i społeczeństwa na rzecz niepełnosprawnych (da się zauważyć namiastki),- kontrolowanie! kontrolowanie! kontrolowanie! realizacji wdrożonych przedsięwzięć i spożytkowania wydanych pieniędzy (obecnie tego nie ma!),- nadawanie organizacjom społecznym, takim jak nasz Związek, statusu pozarządowych organizacji społecznych, z szerokimi uprawnieniami do działania na rzecz swoich członków.   

Związek, z łaski tolerowany przez ministrów edukacji, zdrowia i pracy, zdobywający niewiele znaczącą w praktyce przychylność pełnomocników od niepełnosprawnych, dotowany z łaski przez inwalidów narządu ruchu, którzy ławą natarli na skarbonkę PFRON, taki Związek to niech sobie handluje plastikowymi tabliczkami brajlowskimi, niezdarnymi, małymi maszynkami Pichta dla bogatych krasnoludków, bo sierotek Maryś na coś takiego nie stać, niech sprzedaje ruskie zegarki, niech ubolewa nad ludzką biedą i od czasu do czasu błyśnie pożyteczną imprezą kulturalno-oświatową. Zbyt często, zbyt wielu kolegów pyta mnie: " a właściwie to po co nam ten czy inny Związek", a ja się boję, że jest to refleksja uzasadniona. Bo tabliczki i białe laski mogą sprzedawać sklepy, ruskie zegarki są na placu u Ruskich, można odpowiedniemu biuru zlecić organizowanie imprez, a legitymacje (Pezetenki) tracą urok. Na tramwaj i pociąg wystarczy wpisana w dowodzie osobistym grupa inwalidzka. I co z tego, że ofukniemy moich kolegów za "głupie gadanie", kiedy oni rzeczywiście od lat płacili składki i nie dostali od Związku niczego, prócz zniżkowej "Rakiety" i legitymacji na tramwaj. A przecież dla nich też powinien istnieć nasz Związek jako źródło korzyści choćby emocjonalnych, choćby moralnych, nie mówiąc o praktycznym życiu.   

I teraz już czas, aby wreszcie wyartykułować, czego oczekuję od PZN - jedynej organizacji (jeszcze), prawdziwie otwartej dla wszystkich polskich niewidomych i (mam nadzieję) szczerze im oddanej. Od PZN oczekuję, że1. Opracujemy model struktury pełnomocnika rządu do spraw ludzi niepełnosprawnych i zaplanujemy jego czynności i walkę o niesprawnych i zaplanujemy jego czynności i walkę o utworzenie tej instytucji.2. Rozpoczniemy starania o nadanie PZN statusu organizacji pozarządowej, która będzie miała obowiązki i możliwości określania powinności Państwa wobec niewidomych, bowiem wielki już czas po temu, aby państwo (parlament, prezydent i rząd) zrozumiało, że niepełnosprawni, a w tym ciężko poszkodowani inwalidzi I i II grupy, to wielki państwowy obowiązek.3. W PZN musimy opracować zasady szkolnictwa niewidomych. W ramach tego opracowania należy ustosunkować się do koncepcji edukowania niewidomych dzieci i młodzieży w szkołach masowych, określenia warunków, jakie powinna spełniać szkoła, a także niewidome dziecko i jego rodzice, do przygotowania odpowiedniego wyposażenia takiego dziecka - w zależności od jego możliwości psychofizycznych. W opracowaniu tym musi być również określony zakres działania i kierunku przygotowania zawodowego, prowadzonego przez specjalne ośrodki szkolno-wychowawcze. Nie pozbawiony słuszności wydaje się postulat daleko idących uprawnień dla Związku do skutecznego interesowania się sposobami realizacji kształcenia, wychowania i bieżącej opieki nad niewidomymi dziećmi i młodzieżą.4. Musimy wywalczyć czynny dostęp do PFRON, a także zadbać w parlamencie o rozszerzenie korzystnego dla nas wachlarza jego zadań. Najlepiej byłoby otrzymywać z tego źródła pewną pulę środków do rozliczenia, w miejsce obecnego czapkowania przed funduszowymi urzędnikami na każdą imprezę osobno i od początku, ze stertą każdorazowo produkowanych dokumentów. Urzędnicy ci hołdują przeświadczeniu, że mnogie papiery decydują, iż przydzielone środki będą na pewno wydatkowane z pożytkiem i celowo. No i pewnego razu wzięto pożyczkę obiecując, że dzięki niej zostanie utrzymany w firmie dotychczasowy poziom zatrudnienia inwalidów. Dwa miesiące później zwolniono stu kilkudziesięciu niewidomych twierdząc, że jest to operacja konieczna, choć bardzo bolesna. Stąd wniosek, że zakupiony ze środków PFRON majątek wcale już jutro nie musi służyć inwalidom i zaspokojeniu ich potrzeb.   

 5. Trudno sobie wyobrazić dalszą mądrą działalność Związku bez własnej, dochodowej działalności gospodarczej. Wielu z nas, zabiegających o wsparcie finansowe u sponsorów, odczuwa to jako formę żebractwa, wprawdzie ideowo umotywowanego, szlachetnego i społecznie przyjętego, ale jednak żebractwa. Do podobnej kategorii działań należy kajanie się przed budżetem, który ogranicza i będzie ograniczał świadczenia na rzecz Związku. Na pewno nie jest to zła wola budżetowych decydentów, ale brak pieniędzy, a do tej pory państwo przyjęło politykę wzbogacania bogatych (zwolnienia podatkowe dla prywatnych firm) i zubożania biednych.6. Musimy opracować wzorcowy statut czy regulamin zakładu pracy chronionej dla niewidomych oraz uzyskać usankcjonowanie dla tego dokumentu. Przede wszystkim niezbędna jest wartościowa definicja takiego zakładu i kategoryczne ustalenie, kto kogo ma chronić. Niestety, bywa tak, że w spółdzielniach - zakładach pracy chronionej dla niewidomych - metodycznie usuwa się nas z rad, zarządów i organów związków zawodowych i utrzymuje 30iewidomych przede wszystkim po to, żeby zapewnić pracę dla 70 6C64:2091ełnosprawnych. Zauważa się, że to 70% zdrowych czuje się znacznie lepiej od nas w naszych spółdzielniach. Ba! Bywa, że ludzie zdrowi i dorodni jak borowiki decydują o zwolnieniu z pracy inwalidów, a niebo to widzi i milczy. Milczy Polski Związek Niewidomych, bo nie ma żadnego prawa ingerowania w spółdzielcze stosunki.   

7. Związek zrzesza wiele osób starszych, samotnych i bezradnych. Ceny rynkowe dawno prześcignęły wymiar ich emerytur. Działacze terenowi z przydzielanych im lektoratów (teraz i te kwoty stają pod znakiem zapytania) kupują czasem czekoladę albo bukiecik fiołków, żeby ich odwiedzić i sprawić choć trochę przyjemności w życiu szarym jak popiół. Na tym kończą się jak gdyby możliwości Związku, jeśli nie liczyć związkowych domów "radosnego przekwitania" dla kilkudziesięciu czy stu nawet osób. Przyznaję, nie wiem, jak można to zmienić.8. Nie ma ważniejszego zadania dla Związku, jak zaangażowanie się w działanie na rzecz zatrudnienia niewidomych. Moim zdaniem spółdzielnie są strukturami społeczno-gospodarczymi, które się przeżyły. Za dużo w nich współwłaścicieli, i to sztucznych. Od ministra-pełnomocnika Związek musi uzyskać zlecenie i środki na tworzenie zakładów własnych, musi mieć prawo rozpoznawania w tym zakresie działań wojewódzkich ośrodków zatrudnienia i rehabilitacji osób niepełnosprawnych, musi wreszcie mieć usankcjonowaną prawem możliwość szukania na własną rękę w przedsiębiorstwach stanowisk pracy dla niewidomych, a u władz państwowych musi uzyskać uruchomienie mechanizmów rzeczywistej zachęty dla przedsiębiorców, którzy zorganizują stanowisko dla niewidomego. Pomoc, jaką możemy uzyskać z PFRON na zorganizowanie stanowiska pracy dla osoby niepełnosprawnej oraz pokrycie kosztów jej wynagrodzenia w wysokości jednakowej i niezależnej od rodzaju inwalidztwa i stopnia naruszenia sprawności organizmu, powoduje skłonność przedsiębiorców do zatrudniania inwalidów jak najzdrowszych. Wydaje się też, że trzeba uzyskać od państwa takie modyfikacje polityki celnej, aby osłabić na naszym rynku konkurencyjność wyrobów zagranicznych z naszą produkcją. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z konieczności ciągłego podnoszenia jakości i estetycznego wdzięku naszych produktów.   

9. Najostrzej postrzeganym przeze mnie problemem niewidomych jest dramaturgia ich niczyjości. Niczyja jest młodzież, która kończy szkołę i nie ma perspektyw na pracę i życie, niczyi są pracownicy spółdzielni - zakładu pracy chronionej, żyjący ciągle z obawą przestoju, zwolnienia od bezrobocia, niczyi są ludzie starsi, którym nie udało się sforsować progów domu opieki. W naszym obecnym porządku prawnym nie udaje się znaleźć instytucji, której nadanym przez prawo obowiązkiem byłaby obrona choćby potocznych interesów inwalidów, albo wysłuchanie ich skarg. A ja pamiętam sprzed lat sądny dzień w pewnej spółdzielni, która zatrudniała niewidomego chałupnika. Chałupnik ten także cierpiał na głęboki niedosłuch i chorobę psychiczną. Pewnego razu dziwacznie ubrany (obszarpany, zimowy płaszcz przepasany sznurkiem, czapa itp., mimo letniej pogody) udał się do ministerstwa czy może Komitetu Centralnego z prywatną skargą na sąsiada, który podobno podkradał mu korespondencję ze skrzynki pocztowej. Skargi wysłuchano, a na drugi już dzień do spółdzielni zjechało 6 pań (słownie: sześć), które ostro przećwiczyły zarząd i wydały kilkanaście zaleceń, jak należy człowieka-chałupnika ubrać, bo jest zaniedbany, jakie kupić mu aparaty, bo nie widzi, nie słyszy i ma trudny do zrozumienia stosunek do świata oraz w jakie owoce i warzywa zaopatrzyć jego rodzinę na zimę (żona i troje dzieci). Dziś chałupnik ten ma pełną swobodę bycia zaniedbanym, niesłyszącym, niewidzącym, niezrozumianym przez świat (po sześciu paniach-opiekunkach słuch zaginął), a wiosną, na przednówku, może jeść sobie nawet i trawę, jeśli nie starcza mu renty. A może ta niczyjość inwalidów jest immanentną prawidłowością formacji społeczno-ekonomicznej, którą tak budujemy? Tylko, że po co wobec tego tyle tych stowarzyszeń, związków, zrzeszeń, fundacji, towarzystw przyjaciół, rad, pełnomocników, mopsów i dopsów, jeżeli z urzędu nie ma nikogo, kto zareagowałby na skargę przeciwko człowiekowi, który będąc przełożonym niewidomego tłumaczy mu, jak niewiele jest wart, ponieważ jest inwalidą.   

Nie wiem, czy mam rację oczekując zdobycia przez Związek pozycji znaczącej, aby skutecznie rozstrzygał o szkoleniu, zatrudnieniu i opiece nad niewidomymi, albo zaprogramowaniu urzędu prawdziwego pełnomocnika. Naprzeciwko szali oczekiwań zamontowano mi szalę rozczarowań. Siedzę na tej drugiej szali i myślę, czy można oczekiwać od Związku rozstrzygnięć tak ważkich jak te, jeśli od pół roku nie można się dowiedzieć, ile naprawdę powinien niewidomy zapłacić za bilet na pociąg pośpieszny, albo doczekać się paru zeszytów z pogrubioną linią dla słabowidzących dzieci, które zaczęły rok szkolny. Jeżeli moje oczekiwania są za daleko idące, to rozsiądźmy się wygodnie na tej drugiej szali. Postarajmy się jednak, aby na szali oczekiwań na pewno położono wreszcie to zarządzenie o opłatach za przejazd koleją i te zeszyty z pogrubioną linią dla dzieci które właśnie rozpoczynają kolejny rok szkolny. Jak to dobrze, że legitymacje członkowskie Związku, tzw. Pezetenki, nadal uprawniają do darmowego przejazdu tramwajem, ojej! z przewodnikiem. Zupełnie jak czterdzieści lat temu...   

Rozdział II. Kilka uwag na temat spółdzielni niewidomych, rola Związku w przekształceniach spółdzielni. Spółdzielnie niewidomych miały swój trudny początek i apogeum swojego rozwoju, a dziś zbliża się ich kres. One gubią albo zgubiły już swój cel, nie łączy już członków jedna idea, a składowe elementy wspólnoty członkowskiej dążą w kierunku zabezpieczenia interesów poszczególnych jednostek lub grup zawodowych. Mają rację ci, którzy mówią, że to getto, a mówiąc tak, wyrażają swój negatywny stosunek do spółdzielni. Tylko że godzinami można by mówić o błogosławionych funkcjach tych gett, bez których wielu niewidomych przepadłoby zniszczonych przez twardość życia, ludzką niewiedzę czy wręcz głupotę. Tu niewidomi znajdowali zaspokojenie potrzeb normalnego człowieka pracy, bezpieczeństwa, uznania, samorealizacji, a także możliwość spożycia codziennego posiłku, otrzymania dachu nad głową, tu byli też traktowani jak ludzie szczególnej troski, z nadaniem przywilejów i szczególnych uprawnień. Tu spotykali przyjaciół, tu także znajdowali się nieprzyjaciele, ktÓrzy zazdrościli im wielu rzeczy, z wyjątkiem (może) kalectwa. I rzecz najważniejsza: tu była spółdzielnia niewidomych nie tylko z nazwy, tu byli u siebie - w zarządach, w radach nadzorczych, w organizacjach społecznych, w komisjach. Dziś wielu z nas wyszłoby chętnie z tego getta na świeże powietrze normalności, ale ta normalność, niestety, nas nie oczekuje. Ani zakłady pracy nie są przygotowane na nasze przyjęcie, ani nie jest przygotowana społeczność tych zakładów, żeby nas przyjąć, ani my sami nie jesteśmy przygotowani, żeby stąd wyjść. Zostajemy więc w tych gettach jak gdyby pracy chronionej, coraz bardziej zdani na łaskę i niełaskę tych, którzy są nam przychylni, a także i tych, którzy przychylni nam nie są.   

 Generalnie coraz mniej czujemy się u siebie i coraz mniej czujemy się chronieni. Bo jeśli mamy być chronieni, to przez kogo? I tu chyba tkwi sedno sprawy. Spółdzielczość niewidomych jest niczyja! Nie ma tu wglądu oko wojewody ani wójta, nie ma też wglądu żaden minister, pełnomocnik do spraw osób niepełnosprawnych, choć mimo akcji zmniejszania zatrudnienia, niepełnosprawnych wciąż jeszcze w spółdzielniach sporo. Nie ma tu także żadnego wglądu Polski Związek Niewidomych - organizacja, która istnieje dla ochrony i gwarancji praw swoich członków. Spółdzielnie są autonomiczne pełnią niczyjości - ani to już nie jest państwowe, ani prywatne, a jeśli doskonale niczyje, to trzeba tym zawładnąć, a do zawładnięcia najszybsi są ci, którzy przypilnują tu swoich interesów. Był czas, że ta właśnie spółdzielczość korzystała z licznych priorytetów, dostawała obrabiarki, środki transportu, dysponowała też funduszem rehabilitacji na inwestycje i rozwój. Teraz na powiększenie majątku może korzystać z pożyczek z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Czy jest ktoś, kto zagwarantuje, że ten majątek za rok lub dwa będzie nadal służył inwalidom? A czy jest w ogóle ktoś, kto chce, żeby służył? Czy jest w ogóle w naszym kraju koncepcja kształcenia i produktywizacji niewidomych, oprócz zamiaru rozwiązania spółdzielczych gett? Są wśród nas tacy, którzy radzą, żeby nie dramatyzować, nie wybiegać za daleko w przyszłość, żyć jakby komfortem dnia dzisiejszego. Sugestia to pełna otuchy, ale i niebezpieczna. Gdy zaistnieją już pewne fakty, być może nieodwracalne, gdy zdobywany przez lata majątek, który dziś staje się niczyj, zostanie zawłaszczony przez ludzi interesu obcego sprawie niewidomych, gdy to wszystko stanie się faktem, będzie już za późno na podjęcie sprzeciwów. Zatem póki nie jest jeszcze (być może) za późno, ośmielam się zgłosić pewne propozycje uratowania spółdzielni niewidomych dla niewidomych. Wszelako moje propozycje potrzebują potężnych rzeczników i protektorów.   

Otóż, moim zdaniem, w obecnej sytuacji jedynym patronem, który mógłby i który powinien ocalić dla niewidomych ich spółdzielczy majątek, jest właśnie Polski Związek Niewidomych. Inspirowany potrzebami terenu, związek ten próbuje jakby od nowa, od początku powoływać do życia zakłady własne, zatrudniające niewidomych, np. w Legnicy. Jednakże Związek ten bardzo boi się "tematu spółdzielni", ponieważ:- przejmując przedsiębiorstwa spółdzielcze, trzeba przejąć ich nie najlepszą już sytuację gospodarczą i nie najlepszą perspektywę,- nie wiadomo, co począć z członkostwem pełnosprawnych członków spółdzielni, którzy wcale nie muszą mieć ochoty na podporządkowanie się Związkowi Niewidomych i na zrezygnowanie ze spółdzielni jako struktury gospodarczo-społecznej Pierwszą obawę Związku można rozproszyć stanowiąc, że dziesięć procent zakładowego funduszu rehabilitacji, zamiast na fundusz scentralizowany, będzie przekazywane przez zakłady własne Związku na specjalny fundusz PZN, a drugą obawę zredukować może tylko ustawa, która jednym nakazem ustawowym rozwiąże spółdzielnie niewidomych, a majątek tych spółdzielni przekaże na zasadach uregulowanych ustawą Polskiemu Związkowi Niewidomych, z obowiązkiem zwrócenia udziałów członkowskich tym, których zatrudnienie ustanie w spółdzielniach przekształconych w zakłady własne PZN.   

Nie wiedzieć czemu, koncepcja ta, przedstawiana różnym działaczom, wzbudza ich zachwyt i niechęć zarazem. Zachwyt, że takie to proste i oczywiste, a niechęć, że jest to aż nierealne. Według nich taka ustawa nie może się zdarzyć. Więc pytam: a czemu mogło się zdarzyć takie przedsięwzięcie ustawowe, które z dnia na dzień zniosło centralne związki spółdzielcze szybciej, niż zdołaliśmy nabrać powietrza do płuc. Pamiętam, było to bodajże 19 stycznia 1990 roku. Do godziny piętnastej, wraz z przyjaciółmi przygotowywaliśmy jeszcze w siedzibie Centralnego Związku na ul. Jasnej 22 projekt zmian w statucie CZSN, a po południu musieliśmy zmienić tematykę naszych obrad, bo było już po ustawie likwidacyjnej. A na Jasnej po raz ostatni zebraliśmy się jeszcze w kwietniu. Potem likwidator zwoływał nas już do innych sal. Podobnie potem nakazem ustawowym polecono spółdzielniom, aby do dnia 30 marca rozwiązały swoje zarządy i rady nadzorcze i powołały je w odnowionym składzie. Dlaczego więc dziś ustawowa operacja, przekształcająca spółdzielnie niewidomych, wydaje się tak bardzo niemożliwa?   

Druga koncepcja polega na powierzeniu majątku spółdzielni bezpośrednio niewidomym. Znowu pomysł ten wzbudza zainteresowanie i opory, bo potrzebna jest ustawa, która rozwiązałaby spółdzielnie niewidomych, stworzyła warunki do powołania kompetentnych zarządów komisarycznych, które na bazie powierzonego majątku zorganizowałyby zakłady pracy naprawdę chronionej, naprawdę dla niewidomych. Zaiste, trudno zrozumieć dlaczego zatrudniając na nowo inwalidę, przedsiębiorca może uzyskać bezzwrotnie sto kilkanaście milionów złotych, natomiast majątku wartości dwudziestu czy trzydziestu miliardów złotych nie można powierzyć, powiedzmy, dwustu niewidomym jako wspólne dobro i baza pod kontynuowanie działalności gospodarczej i rehabilitacyjnej. Wszak wszelkie materialne dobro, które znajduje się w spółdzielniach, opłacono funduszem rehabilitacji budynki, warsztaty, obrabiarki, oprzyrządowania, samochody, bazę leczniczą, wypoczynkową, hotele, internaty, świetlice. Kiedyś inwalidzi myśleli, że to wszystko jest ich, po prostu podarowane przez państwo dla ich wspólnego dobra. Dzisiaj wybija się im to z głowy. Dziś do wspólnoty majątkowej przyznają się też i ci, którzy trafili tu absolutnie z przypadku, albo też przyszli skierowani przez ważne siły polityczne minionej epoki. A tak naprawdę ten majątek obecnie jest niczyj, jak niczyje są spółdzielnie niewidomych, jak niczyi są niewidomi w tych spółdzielniach, niczyi niczyjością gorzką najbardziej, bo znajdzie się takich wielu, którzy przyznają się do budynków i maszyn. Zaś do inwalidów nie przyzna się nikt, gdy ich obecność w budynkach przestanie być opłacalna.    

 Jeżeli przygotowanie i wdrożenie powyższych rozwiązań okaże się niemożliwe, to musi okazać się możliwe i konieczne znalezienie innych sposobów opieki i nadzoru państwa nad niewidomymi w tzw. spółdzielniach - zakładach pracy chronionej dla niewidomych. Czy nie po to istnieje prawo, żeby dawać ochronę słabszym? W tym także w zakładach pracy chronionej? Sami się nie obronią, bo są słabsi i jest ich tylko 30 procent przeciw 70 procent tych silniejszych. A najsmutniejsze jest to, że w ogóle muszą się bronić. Jeśli nie znajdziemy rozwiązań dla tych problemów, niewidomym zostanie izolacja zawodowa i społeczna, rozpacz i rozgoryczenie - tym bardziej że lata całe wmawiano, że są po prostu jak wszyscy. Dziś tracą wiarę w szczerość tych enuncjacji i nabierają przekonania, że mamiono ich urokiem niewybrednych bałamuctw.A czy w ogóle jest ktoś, kto wobec kontinuum wydarzeń, jakie się stają z nami i wokół nas, mógłby zejść do nich na warsztat i bez obłudy powiedzieć im, że są potrzebni Polsce i światu?W latach 90_#92 zwolniono już wielu niewidomych, zwłaszcza chałupników. Niewykluczone, że przyjdzie kolej na następnych. Dla ludzi zdrowych bezrobocie jest tragedią braku środków do utrzymania się przy życiu. Dla niewidomych - prócz braku środków - bezrobocie jest tragedią nadmiaru wolnego, niepotrzebnego nikomu życia.  

 

Pochodnia czerwiec 1994