Przy organach

Zofia Krzemkowska

Pierwszym niewidomym organistą we Francji był Ludwik Braille. Wskutek zaawansowanej gruźlicy musiał zrezygnować z pracy zawodowej w Paryskim Instytucie

dla Niewidomych, ale do końca życia grał na organach w kościele.

Bydgoszcz ma również duże tradycje, jeżeli chodzi o niewidomych organistów. W latach 1900-1990 żył tu i działał powszechnie znany i szanowany, całkowicie

niewidomy organista Szczepan Jankowski, który 65 lat przepracował w kościele pw. Serca Pana Jezusa przy Placu Piastowskim. Obecnie pracuje w Bydgoszczy

Marian Olszowski - w kaplicy Ośrodka Rehabilitacji oraz Rafał Lewandowski - w kościele pw. św. Mateusza. W latach dziewięćdziesiątych przy Ośrodku Rehabilitacji

Niewidomych pod nadzorem Archidiecezji Gnieźnieńskiej działało studium organistowskie, w którym zdobyło nowy zawód kilkudziesięciu niewidomych. Jednym

z nich jest 33-letni Marek Zaremba ze wsi Lubcz. Poprosiłam go o rozmowę.

- Kto zainteresował Pana muzyką?

- Były pewne tradycje rodzinne, ale wiele zawdzięczam Markowi Andraszewskiemu, który uczył mnie gry na akordeonie. Przez 8 lat uczęszczałem do Ośrodka im.

L. Braillea. Tam zdobyłem zawód ślusarza warsztatowego, ale nigdy w tym zawodzie nie pracowałem.

- Jak zdobył Pan zawód organisty?

- Ukończyłem Studium Organistowskie przy bydgoskim Ośrodku Rehabilitacji, a potem podjąłem poszukiwanie pracy. Nie było to łatwe. Kontaktowałem się z wieloma

parafiami, ale gdy informowałem, że nie widzę, odpowiedź była odmowna, bo organista na wsi powinien wykonywać szereg prac pomocniczych przy kościele, a

ja tego robić nie mogłem. Najchętniej zatrudnia się samouków, dla których gra na organach podczas mszy jest zajęciem dodatkowym, a nie podstawowym.

- W jaki sposób otrzymał Pan stałą posadę organisty?

- Pewnego razu pełniłem rolę organisty na pogrzebie. Dostrzegł mnie ksiądz proboszcz Zdzisław Rybczyński ze wsi Lubcz (1200 dusz) i sam zaproponował mi

pracę w swoim kościele. Musiał zwolnić dojeżdżającego organistę. Jestem tu od 5 lat. Ta praca mi odpowiada, dowartościowuje mnie i mobilizuje do działania.

Jest to raczej praca z zamiłowania, a nie nastawiona na dochody, bo w moim przypadku są one niewielkie. Dobrze układa się współpraca z księdzem proboszczem.

Jest życzliwy i rozumie mnie. Natomiast ja jestem dyspozycyjny. Pracuję zawsze wtedy, gdy istnieje taka potrzeba. Szanuję pracę.

- Na czym polega Pana praca?

- Obsługuję 3 msze niedzielne, jedną w pierwszy piątek, a także msze w dni świąteczne, nabożeństwa majowe i październikowe. Otrzymuję za to 300 zł miesięcznie.

Oddzielnie opłacane są śluby i pogrzeby po 100 zł, ale podczas pogrzebu muszę mieć własnego przewodnika, jest nim najczęściej żona. W pracy pomaga mi komputer,

który otrzymałem z programu "Komputer dla Homera".

- Wiem, że ma Pan psa przewodnika. Czy jest on przydatny?

- Mam już drugiego psa. Pierwszy, Bari, był szkolony w Mławie. Nie byłem z niego zadowolony. Okazało się też, że był poważnie chory i nie mógł pełnić swojej

roli. Obecnie mam drugiego psa, Reksa, prywatnie szkolonego. W porównaniu z poprzednim jest agresywny. Ze względu na bezpieczeństwo dzieci muszę go trzymać

w kojcu poza domem, ale dobrze prowadzi.

- Co poza pracą jest ważne w Pana życiu?

- Najważniejsza dla mnie jest rodzina. Mam słabowidzącą żonę, która nie znalazła pracy w zawodzie telefonistki. Jesteśmy jednak samowystarczalni. Mamy dwóch synów: 5-letniego Dawida i 10-miesięcznego Kamila.

- Czy organy to jedyny instrument, na którym Pan gra?

- Nie. Należę do kapeli ludowej w Żninie, gdzie gram na klarnecie i saksofonie. Na próby dojeżdżam z psem przewodnikiem. Ta działalność daje mi dużo zadowolenia.

Chętnie nawiązałbym kontakt z innymi organistami w celu wymiany doświadczeń.

- Może będzie to możliwe za pośrednictwem Nowego Magazynu Muzycznego.