KU PAMIĘCI

Włodzimierz Leśniak Przez życie należy iść zawsze prostą drogą  

Słowa śp. Pana Michała Żółtowskiego  

22 grudnia bieżącego roku miną trzy lata od odejścia pana Michała z grona żyjących. Już jadąc na pogrzeb, zdałem sobie sprawę z tego, że w odpowiednim czasie trzeba będzie napisać chociażby kilka słów poświęconych panu Michałowi. Jego długie, przebogate życie, to temat do dużego  opracowania. Ja jednak ograniczę się do bardzo osobistych wspomnień związanych z przyjaźnią łączącą mnie z panem Michałem. Dlaczego czynię to dopiero teraz? Odpowiedź jest prosta. Pewne przemyślenia musiały dojrzeć do właściwego momentu. Nieustannie modliłem się o to, aby wszystko co napiszę, było zgodne z prawdą. Mam nadzieję, że każdy kto zechce przeczytać ten tekst, odczuje bardziej klimat osobowości tego Zacnego Człowieka, któremu tak bardzo dużo zawdzięczam. Początki kontaktów z panem Michałem to przełom lat 50. i 60. ubiegłego stulecia. Wtedy pan Michał przychodził do internatu, czyli do domu pod wezwaniem Św. Teresy, by opowiadać nam (tłumacząc z francuskiego) wspaniałe książki przygodowe, pełne radości, ale co najważniejsze podkreślające wartości chrześcijańskie, to były wspaniałe wieczory. Zacząłem odczuwać zaufanie do pana Michała. Prosiłem go o napisanie listu do domu rodzinnego, pomimo że przecież miałem swojego wychowawcę. Pomagał mi w rozwiązywaniu moich osobistych problemów, wątpliwości itd. Pan Michał, co do tego nie miałem wątpliwości sam wysłuchiwał do końca, pozwolił wypowiedzieć się. I po krótkiej chwili milczenia następowała odpowiedź. W szkole podstawowej mieliśmy zajęcia praktyczne pod nazwą: ręczna obróbka drewna. Naszym instruktorem był pan Michał. Na te zajęcia chodziliśmy chętnie, a to duża zasługa instruktora, który umiał wzbudzić nasze zainteresowanie. Na czym polegała niezwykłość tych zajęć?  

 Muszę wyjaśnić, że przed rozpoczęciem tworzenia z drewna nowego modelu, pan Michał poświęcał jedną godzinę lekcyjną na przybliżenie nam historii, np. pochodzenia wiejskiej chaty, żurawia, hodowli pszczół itd. itd. Dopiero po takim wprowadzeniu szliśmy na warsztat, braliśmy  odpowiednie narzędzia stolarskie i przystępowaliśmy do pracy. Od czasu do czasu wizytował te zajęcia - sam lub z gośćmi - pan Ruszczyc. Podchodził do ucznia, kładł dłoń na ramieniu i zadawał konkretne pytania: „Co ty teraz robisz”, „Czy wiesz czemu ma to służyć?” ... tych pytań było więcej, chodziło o to, ażeby uczeń nie wykonywał niczego mechanicznie, lecz z przemyśleniem, znając  cel tego co robi. Jakie to było mądre i słuszne.   Mijały lata. Nasze kontakty przerodziły się w serdeczną i głęboką przyjaźń trwającą cały czas. Specjalnie napisałem „cały czas”, ponieważ nadal pan Michał został moim Przyjacielem - w sercu, pamięci i modlitwie. Kiedy w 1966 roku opuszczałem Laski, pan Michał wraz z panem Ruszczycem i Ojcem Tadeuszem Fedorowiczem  okazali mi dużo serca, dzięki czemu rozstanie z Laskami przeżyłem mniej dotkliwie niż mogłem się tego obawiać. Rozpoczęły się moje odwiedziny w Laskach. Zawsze przy każdej okazji odwiedzałem pana Michała, by posłuchać je go wspaniałych gawęd o historii, działalności Lasek, o wydarzeniach w Kościele. Te spotkania stanowiły uzupełnienie naszej wieloletniej korespondencji.  

W styczniu 1973 roku, chyba w dwa dni po pogrzebie pana Ruszczyca, na spacerze po laskowskich ścieżkach okrytych śniegiem, podjąłem temat konieczności opracowania życiorysu pana Ruszczyca. Pan Michał zauważył, że to będzie wymagało bardzo gruntownego zbadania całej dokumentacji związanej z działalnością pana Ruszczyca. Wtedy pozwoliłem sobie na takie pytanie, „A jakby to pan podjął się takiego opracowania”. Pan Michał wtedy powiedział mi, że trzeba to oddać Panu Bogu i czasowi. Później okazało się, że właśnie pan Michał został autorem wspaniałego opracowania pt. „Henryk Ruszczyc i jego praca dla niewidomych”.  

Wspomniane spotkania przy okazji moich odwiedzin w Laskach z upływem lat stawały się dla mnie coraz ważniejsze i cenniejsze, ja nabierałem dystansu do pewnych spraw, do samego siebie, i dzięki temu pan Michał mógł więcej mi dopomóc w zrozumieniu pewnych zjawisk, czy raczej faktów zachodzących w moim życiu. Zdałem sobie sprawę z tego jak bardzo cenne są opinie pana Michała w poruszanych przeze mnie kwestiach. Pan Michał miał w sobie coś niepowtarzalnego. Potrafił zainteresować swojego rozmówcę każdym tematem, a opowiadał w sposób niezwykle interesujący. Nawet mój syn Łukasz z nostalgią wspomina spacery z panem Michałem do Puszczy Kampinoskiej, nad Michałówkę, bagna Łuże i nasz zakładowy cmentarz. Pamiętam nawet jak pan Michał pokazywał jemu ślady łosia w puszczy.

        Powie ktoś, że to drobiazg, może i tak, ale drobiazg oddający wszechstronność znajomości spraw i umiejętność przekazywania informacji przez pana Michała.  

Często spotykaliśmy się w archiwum Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, gdzie pan Michał porządkował dokumentację historyczną Lasek. Chyba pod koniec lat 70. ubiegłego wieku pan Michał, ze względu na pogarszający się stan zdrowia zamieszkał na stałe w zakładowym szpitaliku, ale to w niczym nie przeszkadzało naszym spotkaniom. Zawsze mogłem liczyć na wszechstronną pomoc, nawet w chwilach najtrudniejszych. Posłużę się konkretnymi przykładami. Wiosną 1991 roku moja mama poważnie zachorowała. Ponad dwa miesiące spędziła w szpitalu. Gdy wróciła do domu, opiekę nad nią przejęła moja siostra, a ja z Łukaszem mogłem wyjechać na krótki wypoczynek do Lasek. Niestety, pewnego dnia odebrałem wiadomość od siostry, że mama znowu  jest w szpitalu na „Oiomie” z podejrzeniem wylewu. Po szedłem z Łukaszem do pana Michała, ponieważ poczułem, że życie mamy dobiega końca, nie wstydziłem się łez. Pan Michał przygarnął nas do serca i chociaż nie mówił dużo, ale tym gestem wlał we mnie tyle otuchy i siły. Do Łukasza powiedział bardzo znamienne słowa: Łukaszku pamiętaj, ty teraz będziesz musiał zaopiekować się tatą, bądź dzielny!”. Wtedy Łukasz miał 10 lat. Pan Michał dobrze znał ludzi. Nie tylko znał, ale przede wszystkim kochał, szanował i rozumiał. Mijały lata. Stan zdrowia pana Michała ulegał po gorszeniu. Pomimo to, nadal był twórczy. Pisał, by jak najwięcej po zostawić potomnym wszystko to, co uznał za ważne i cenne dla przyszłych pokoleń.  

W roku 1997 mój młodszy syn Damian uległ zatonięciu, lecz nie ze skutkiem śmiertelnym. Zgon nastąpił po siedmiu tygodniach od tego zdarzenia. Pan Michał był na bieżąco informowany o przebiegu leczenia syna. Już kilka dni po jego śmierci otrzymałem od pana Michała serdeczny list, który przechowuję wraz z innymi dokumentami, tak bardzo związany mi z Ludźmi Lasek. Nie sposób zawrzeć w krótkim wspomnieniu wszystkiego. Pragnąłem chociażby w ten sposób podziękować panu Michałowi za to, że był, że można było do niego przyjść, za sięgnąć rady i opowiedzieć o swoich różnych sprawach.  

W trakcie naszych spotkań interesował się moją pracą, tą zawodową i społeczną, osiągnięciami Łukasza w nauce, naszymi rodzinnymi stosunkami oraz kontaktami z przyjaciółmi. Proszę nie myśleć, że zasypywał rozmówcę lawiną pytań. Nie, nic z tych rzeczy, pan Michał był bardzo dyskretny i jeżeli prosił o jakiekolwiek informacje, to czynił to w sposób ogólny, głęboko taktowny, a przez to człowiek sam czuł potrzebę otwarcia się przed nim, to była siła pana Michała. Dzisiaj takich ludzi jest coraz mniej, a szkoda, bo każdy człowiek potrzebuje szczerości, życzliwości, zrozumienia ze strony drugiego człowieka. W roku 2001 obchodziliśmy setną rocznicę urodzin pana Ruszczyca. Z tej okazji w Polskim Radio było nadanych kilka audycji poświęconych panu Ruszczycowi, z udziałem pracowników i absolwentów Lasek. W tychże programach brał również udział pan Michał, udało mi się nagrać te audycje. W maju 2009 roku, będąc w Laskach wspólnie z moimi przyjaciółmi, państwem Lucyną i Janem Michalikiem, odwiedziłem pana Michała w szpitaliku. Rozmowa nasza trwała zaledwie kilka minut, pan Michał był bardzo chory, po tej wizycie wyraziłem do przyjaciół swoją obawę, czy czasem nie było to moje ostatnie spotkanie z panem Michałem. Niestety czas pokazał, że obawy te nie były bezpodstawne. Jeszcze w dniu imienin, to jest  29 września, zatelefonowałem do pana Michała, by złożyć mu życzenia. Wierzę, że chociaż trochę radości sprawiłem panu Michałowi.  

Jesień obfitowała w nadchodzące wiadomości z Lasek, które jednoznacznie uzmysławiały mi, że ziemska wędrówka pana Michała dobiega końca. Wiadomość o śmierci pana Michała została mi przekazana telefonicznie we wtorek 22 grudnia 2009 roku około godziny 13, w chwili, gdy wracałem ze spotkania opłatkowego zorganizowanego przez Zarząd Słupskiego Koła PZN. W domu wspólnie z Łukaszem, po modliliśmy się za naszego zacnego i drogiego przyjaciela pana Michała. Święta Bożego Narodzenia tamtego roku były inne, smutne. Już wtedy żyłem myślą o czekającym mnie wyjeździe na pogrzeb do Lasek.  

30 grudnia 2009 roku w środę stałem na cmentarzu wraz z całą rzeszą uczestników tej podniosłej uroczystości. Wtedy  zaświtała mi myśl: Jak to dobrze, że pan Michał spoczął obok Henryka  Ruszczyca i Zygmunta Serafinowicza. Ci trzej panowie współpracowali ze sobą przez kilkadziesiąt lat. Przez swą twórczą pracę służyli innym ludziom, zwłaszcza nam, niewidomym. Dzięki ich wysiłkom rozwijało się Dzieło Matki Czackiej.  

Pamiętamy, że pan Michał jest autorem książki pt. „Blask prawdziwego światła - Matka Elżbieta Róża Czacka i jej dzieło”. W tym moim rozmyślaniu na cmentarzu, dziękowałem Panu Bogu i nadal dziękuję dzisiaj za pana Michała, za wszystkich ludzi Lasek, którym tak wiele mam do zawdzięczenia. Staram się iść przez życie zgodnie z powiedzeniem pana Michała, które posłużyło mi za tytuł tych wspomnień. Przez życie należy iść zawsze prostą drogą, jeżeli nie zawsze mi to wychodzi, to wybacz mi Panie Boże, jestem tylko słabym  człowiekiem potykającym się o takie czy inne przeszkody losowe. Myślę, że napisałem wszystko, co zamierzałem. A teraz po zostaje pamięć, modlitwa i głęboka wiara w to, że pan Michał wraz z moją mamą, siostrami z Lasek oraz z przyjaciółmi odbierającymi nagrodę w niebie, opiekują się nami, będąc w bliskości z Panem Bogiem. A ja ze swej strony obiecuję wdzięczność aż do końca moich dni.  

Dwumiesięcznik "Laski"2012