Zofia Krzemkowska

 Trudno otrzymać pomoc

 

 "Trzeba żyć dla innych, aby pożytecznie żyć dla samego siebie." (Seneka)

 

W numerach 3(34)/08 i 4(35)/08 "BIT-u" szczególnie zainteresowało mnie opracowanie: "Z listy dyskusyjnej". Dotyczyło ono stosunku niewidomych do korzystania przez nich z pomocy przypadkowej, krótkotrwałej. Również z takiej korzystam. Chodzi tu przede wszystkim o przejście przez ruchliwe ulice, na których nie ma sygnalizacji dźwiękowej. Na ogół sama o taką pomoc proszę, by skrócić oczekiwanie na nią. Najczęściej ją otrzymuję. Rzadko się zdarza, że przechodnie nie mają dla mnie czasu. Po przejściu przez jezdnię dziękuję i odchodzę własną drogą. Zawsze chodzę z białą laską, nie wstydzę się jej. Nie wstydzę się też tego, że nie widzę. Traktuję to normalnie.

Na łamach "BIT-u" pisałam już o wolontariacie, by uczulić koła PZN na potrzebę kompleksowego zajęcia się tym problemem. Definiowałam wówczas pojęcie wolontariusza, wymieniałam cechy, którymi powinien się odznaczać i jak powinno się korzystać z jego pomocy. Jest to ważny problem, więc trzeba o nim częściej pisać.

Z wolontariatu się wyrasta. Wolontariusz chce, byśmy z nim zawarli umowę i ubezpieczyli go. Niewidomy nie jest w stanie tego spełnić. Najchętniej wolontariusze pracują z dziećmi lub w hospicjach z dorosłymi w nadziei, że otrzymają stałą pracę. Bydgoskie koło PZN dwukrotnie zamieszczało ogłoszenia w lokalnej prasie o poszukiwaniu wolontariuszy, ale bez rezultatu.

Również zwracałam się do Towarzystwa Muzycznego o znalezienie kogoś, kto zechce mi towarzyszyć na cotygodniowych koncertach w Filharmonii - bez odpowiedzi. Oczekuję: pomocy w dotarciu na koncert i powrocie, odczytania programu z omówieniem treści wykonywanych utworów i towarzyszenia mi. W zamian oferuję: bezpłatny bilet, poczęstunek w bufecie, opłacenie przejazdu przewodnika, jeśli koncert kończy się po godz. 22.00.

We wrześniu br. w Bydgoszczy, przez trzy tygodnie, odbywać się będzie festiwal muzyczny. Z programu wybrałam 7 koncertów, w których chciałabym uczestniczyć. Zanim jednak zakupię bilety, muszę znaleźć osoby, które zechcą mi towarzyszyć. Zdarzało się, że zakupione wcześniej bilety przepadały, bo przewodnik w ostatniej chwili zrezygnował, a ja nie znalazłam zastępcy.

Najtrudniej znaleźć pomoc w dotarciu na imprezy kulturalne, np. do kawiarni artystycznej, na spotkania literackie, na promocję książki, na cykl "Świat artysty", na koncerty organowe w kościołach. Osób z mojego otoczenia to nie interesuje. "To nie jest wesołe, z tego nie można się śmiać".

Czy mogłabym tam chodzić sama? Chcę mieć komfort psychiczny, prawdziwą przyjemność obcowania z muzyką. Chcę się skupić na treści koncertu, na wykonawcach, a nie na zastanawianiu się, jak wrócę do domu po zakończonym koncercie.

Są okresy, w których szczególne trudno o pomoc. Są to: lato - od połowy czerwca do września, większość wówczas wyjeżdża, miasto pustoszeje, weekendy, święta i okresy przedświąteczne. To dziwne, że w XXI wieku letni spacer za miasto jest luksusem, bo nie ma go z kim odbyć. Jeśli nie ma się balkonu ani działki, zostaje blokowisko, miejskie ulice, po których, oczywiście, chodzę, by zażyć ruchu. Przewodnik jest też potrzebny podczas wycieczki, turnusu rehabilitacyjnego, dla niektórych także, by pójść do kościoła czy po większe zakupy.

Jeśli nie ma się rodziny, nie można liczyć na pomoc sąsiadów, bo w bloku jest z tym trudno. Każdy żyje we własnej rodzinie. Można liczyć tylko na przyjaciół, czasami na obcych. Jednak ludzie często boją się niewidomych, by ich czymś nie obciążali.

Nie posługuję się komputerem ani internetem, muszę więc dawną metodą. Przy pomocy lektora muszę załatwiać nadchodzącą korespondencję, coś przeczytać, napisać, dokonać korekty, uiścić opłaty, coś wypełnić, sprawdzić odzież i wygląd zewnętrzny. Każdy dzień przynosi nowe sprawy, do których wzrok jest nieodzowny. Emerytura po trzydziestu sześciu latach pracy jest na tyle niska, że trzeba oszczędnie gospodarować. Nie ma natomiast żadnych możliwości na dorobienie. Trzeba wypracować sobie odporność psychiczną na odmowę czy nawet na upokorzenia, zwalczyć nadwrażliwość i szukać pomocy, a nie biernie na nią oczekiwać. O pomoc każdy musi sam zabiegać i nie bardzo może liczyć na innych, ani na żadną instytucję.

Podobne problemy są tematem tabu, o którym niechętnie publicznie się mówi i pisze. Jeżeli ktoś próbuje zwracać uwagę na takie trudności, jest to poczytywane za narzekanie, którego nikt nie chce słuchać. Można spotkać się z radą, żeby przestać się nad sobą użalać i wykazywać więcej zaradności i samodzielności. Zamiast pomocy można otrzymać radę, która niczego nie rozwiązuje.

Rezultat jest taki, że znajomi niewidomi często mówią, iż muszą zrezygnować, bo nie mają z kim pójść czy pojechać. Czy więc we własnej organizacji należy nie dostrzegać podobnych problemów i przemilczać je?

Jak sobie radzę z tymi potrzebami? Mam jedną osobę przez trzy godziny tygodniowo, której płacę. Bezinteresownie pomaga mi kilka osób, raz w tygodniu, raz w miesiącu i sporadycznie - jak im czas pozwala, a ja poproszę o pomoc. Pomocy potrzebuję w czasie spacerów, do przeglądu prasy, przy robieniu większych zakupów i przy załatwianiu innych spraw. Codzienne potrzeby są dość duże.

Wiem, że niektóre okręgi uporały się z tym problemem. W okręgu mazowieckim, za życia śp. Marii Miłkowskiej, funkcjonował bank przewodników rekrutujących się ze słuchaczy szkoły pracowników socjalnych. Obecnie asystentki osobiste, przeszkolone do współpracy z niewidomymi, za symboliczną odpłatnością, pomagają nowo ociemniałym w dotarciu na zajęcia Akademii Trzeciego Wieku. Znam to ze słyszenia.

Problem nadal istnieje i trzeba się mu przyjrzeć, bo przeprowadzane ankiety i organizowane szkolenia nie dają efektów. Osoby przeszkolone często nie podejmują pracy wolontariuszy, albo szybko z niej rezygnują. Tłumaczą to brakiem czasu, zobowiązaniami towarzyskimi itp. Część z nich twierdzi, że nie spełniły się ich oczekiwania związane z wolontariatem. Spodziewały się, że otrzymają stałe zatrudnienie i nie otrzymały go. Obowiązki, których się podjęły wymagają systematyczności, a one nie chcą być "uwiązane". Chcą swoim czasem dysponować swobodnie, według własnego uznania.

Bolączką współczesnego człowieka jest brak czasu dla innych, mimo że wielu nie pracuje już zawodowo.

"Gotowość do wzajemnej pomocy, gotowość bycia bratem w każdej potrzebie, przewyższa wszelkie wartości duchowe i intelektualne." (Albert Schweitzer).

Biuletyn Informacyjny "Trakt"8-2008