ROZMOWA MIESIĄCa
Z Zofią Krzemkowską rozmawia Stanisław Kotowski

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"  

 

Z Zosią Krzemkowską znamy się od 1963 r. Poznaliśmy się na obozie zorganizowanym przez Zarząd Główny PZN w Łącku dla młodzieży uczącej się w szkołach średnich i studiującej na wyższych uczelniach. W rozmowie nie będę więc używał grzecznościowej formy "pani".  

Zofia Krzemkowska jest osobą całkowicie niewidomą. Obecnie jest emerytką, ale całe zawodowe życie związała z ośrodkiem rehabilitacji niewidomych w Bydgoszczy. Najpierw było to Krajowe Centrum Kształcenia Niewidomych (placówka Centralnego Związku Spółdzielni Niewidomych), a następnie Ośrodek Rehabilitacji i Szkolenia Niewidomych (zakład Polskiego Związku Niewidomych). Przez 35 lat była nauczycielką, uczyła brajla i innych przedmiotów rehabilitacyjnych. Przez 36 lat była redaktorką "Głosu Kobiety" - zredagowała 172 numery czasopisma. W czasopiśmie tym propagowała rehabilitację niewidomych, głównie kobiet. Jest autorką wielu referatów i setek artykułów, w większości o tematyce rehabilitacyjnej. Dlatego rozmowa nasza dotyczyć będzie głównie rehabilitacji osób niewidomych. Najpierw jednak kilka zdań z życia mojej rozmówczyni.

 

S.K. - Masz bogate doświadczenia w pracy rehabilitacyjnej. Zanim powiesz naszym czytelnikom, czym według Ciebie jest rehabilitacja, najpierw opowiedz trochę o sobie. Może zacznij od wykształcenia. Do jakich szkół uczęszczałaś?

 

Z.K. - Naukę rozpoczęłam w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie ukończyłam pierwszą klasę szkoły powszechnej. Jak tylko mama dowiedziała się, że w Owińskach jest szkoła dla niewidomych, umieściła mnie w tej szkole i w internacie. Tam uczyłam się przez dwa lata, a następnie w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Bydgoszczy. Tu ukończyłam szkołę powszechną i dwuletnią szczotkarską szkołę zawodową.

 

S.K. - Nie wiedziałem, że byłaś też szczotkarką.

 

Z.K. - Tak, ale w zawodzie tym, w Spółdzielni Niewidomych "Gryf" w Bydgoszczy, pracowałam tylko rok. Jednocześnie uczęszczałam do wieczorowego liceum ogólnokształcącego. Nie było łatwo godzić pracę z nauką. Przeniosłam się więc do Kórnika, bo tam miała powstać średnia szkoła dla niewidomych. Zamieszkałam w domu dziecka w Blinie. W Kórniku uczyłam się przez trzy lata, a po maturze podjęłam studia historyczne na Uniwersytecie Poznańskim im. Adama Mickiewicza. Studia ukończyłam obroną pracy magisterskiej.  

 

S.K. - Przeszłaś więc dobrą rehabilitację. Przydało Ci się to w przyszłej pracy. Pozwól, że poinformuję naszych Czytelników, że obok Ryszarda Dziewy i może jeszcze kilku osób, jesteś najlepszą brajlistką w Polsce. Pięknie czytasz referaty i sprawozdania. Robisz to tak, że nikt, gdyby nie patrzył na Ciebie, nie zgadłby, że czytasz brajlem.

 

Z.K. - Brajl jest podstawową moją techniką korzystania ze słowa pisanego. Uważam, że każdy niewidomy powinien posługiwać się tym pismem.  

 

S.K. - Ukończyłaś zatem studia historyczne. Kierunek ten chyba nie jest najbardziej przydatny w pracy z nowo ociemniałymi, z niewidomymi zaniedbanymi wychowawczo i rehabilitacyjnie, z osobami o złożonej niepełnosprawności. Jak Ty to widzisz?

 

Z.K. To prawda, że ukończyłam Wydział Filozoficzno-Historyczny - kierunek Historia, ale na tym nie poprzestałam. Z pewnością historia nie ma szerszego zastosowania w rehabilitacji niewidomych. Dlatego na tym nie poprzestałam. Dokształcałam się przez całe życie.

Ukończyłam Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie - zakończony pracą dyplomową na temat: "Rewalidacja dorosłych niewidomych umysłowo upośledzonych". Praca ta poprzedzona była licznymi badaniami. Pisałam ją pod kierunkiem mgr Wandy Laskowskiej.

Mam w swoim dorobku takie opracowania, jak:  

- "Rehabilitacja dorosłych niewidomych z dodatkowymi schorzeniami" - (współautor dyrektor Jan Remplewicz),  

- "Rola pedagoga w kształtowaniu postaw",  

- "Wychowanie przez pracę" (współautor dyrektor Sylwester Nowak).  

Powyższe prace zostały zamieszczone w "Przeglądzie Tyflologicznym" oraz w materiałach pokonferencyjnych. Organizatorami sympozjów i konferencji byli: prof. Aleksander Hulek i dyr. PZN - kierownik działy tyflologicznego ZG PZN Józef Mendruń.

Na łamach dwumiesięcznika "Głos Kobiety" prowadziłam stałą rubrykę: "Potrzebna rehabilitacja", w której wypowiadały się uczestniczki szkoleń rehabilitacyjnych.  

Uczestniczyłam w szkoleniu organizowanym przez ZG PZN w Ustroniu Zawodziu, prowadzonym przez liderów ośrodków rehabilitacji w USA. Byłam też w Niemczech w Neuwied, w Koblencji i w Berlinie, a poza tym w Moskwie, Kisłowodzku, Erewaniu, Tbilisi, Belgradzie - wszędzie tam mogłam zwiedzić istniejące ośrodki rehabilitacji i miałam możność mówienia o polskiej rehabilitacji, szczególnie ociemniałych kobiet. W ramach pielgrzymek Krajowego Duszpasterstwa Niewidomych spotykałam się z niewidomymi na Sycylii, w Hiszpanii, na Ukrainie, gdzie też temat rehabilitacji się przewijał.

 

S.K. - Rzeczywiście, nie spoczęłaś na laurach po ukończeniu studiów. Myślę, że bardzo przydatne były też Twoje doświadczenia, jako niewidomej uczennicy w ośrodkach dla niewidomych oraz w czasie nauki w liceum i na uczelni.

 

Z.K. Oczywiście, że te doświadczenia były bardzo ważne, nie mniej ważne niż późniejsze zdobywanie wiedzy teoretycznej z zakresu rehabilitacji niewidomych. Można powiedzieć, że jedne i drugie wzajemnie się uzupełniały i w rezultacie dały chyba dobre przygotowanie do pracy rehabilitacyjnej.  

 

S.K. - Tak, własne doświadczenia i rzetelna wiedza tyflologiczna stanowiły doskonałe połączenie i doskonałą podstawę pracy rehabilitacyjnej.

Powiedz nam w skrócie, czym według Ciebie jest rehabilitacja niewidomych.

 

Z.K. - Rehabilitacja jest procesem ciągłym. Jeśli ma być efektywna, musi spełniać określone warunki, o których szerzej warto porozmawiać. Każdy człowiek jest inny i do każdego należy inaczej podchodzić, inne stosować metody, układać indywidualne programy itp. Dlatego nie da się bardzo skrótowo przedstawić zagadnień rehabilitacyjnych.  

 

S.K. - W pełni się z Tobą zgadzam. Też mam sporo doświadczeń w tej dziedzinie i wiem, że nie są to łatwe sprawy.

 

Z.K. - Masz rację. Przez 35 lat pracowałam bezpośrednio z dorosłymi: nowo ociemniałymi, z niewidomymi, ze słabowidzącymi, z niewidomymi ze złożoną niepełnosprawnością, z ociemniałymi z powodu cukrzycy, z głuchoniewidomymi. Były to osoby w różnym wieku i o różnym wykształceniu.  

Była to moja pierwsza praca po studiach i ostatnia przed przejściem na emeryturę. Miałam kontakt z tysiącami osób odbywających rehabilitację. Na swoim odcinku współuczestniczyłam w tym procesie. Był okres, że wyszukiwałam osoby potrzebujące pomocy rehabilitacyjnej - docierałam do zakładów karnych, do domów rodzinnych, do zapadłych - oddalonych wiosek, w których byli niewidomi potrzebujący rehabilitacji. Przekonywałam, informowałam, przełamywałam lęki i obawy, zachęcałam do opuszczenia domu i uczestnictwa w rehabilitacji. Nie zawsze kończyło się to sukcesem, nie do wszystkich potrafiłam dotrzeć. Były porażki, ale były też osiągnięcia. Tak bywa w życiu i tak było w mojej pracy.

 

S.K. - Muszę stwierdzić, że nie mogłaś się nudzić. Miałaś różnorodne przypadki, często bardzo trudne, ale zawsze starałaś się z każdego "wycisnąć" ile się dało. Ty już pracowałaś w KCKN, kiedy ja podejmowałem pracę w Chorzowie. Jak pamiętasz, później wielokrotnie wizytowałem Twoje zajęcia, wiele rozmawialiśmy, bezpośrednio i korespondencyjnie wymienialiśmy doświadczenia.

 

Z.K. - Pamiętam i mile wspominam ten czas.

 

S.K. - To teraz czytelnikom "WiM" powiedz coś więcej o swojej działalności w Bydgoszczy.

 

Z.K. - Cóż mogę dodać, chyba to, że byłam tyflopedagogiem, oligofrenopedagogiem, zatrudnionym w Bydgoskim Ośrodku Rehabilitacji Zawodowej, który prowadził 10-miesięczne szkolenia, w Krajowym Centrum Kształcenia Niewidomych, w Ośrodku Rehabilitacji i Szkolenia Niewidomych (była to ta sama placówka, zmieniająca swoją nazwę i zakres działania).

 

S.K. - Tak, Bydgoszcz była silnym ośrodkiem rehabilitacji.

 

 

Z.K. - Właśnie, pracowałam pod mądrym kierownictwem niewidomego dyrektora Józefa Buczkowskiego i innych następujących po nim dyrektorów.  

 

S.K. - To bardzo ważne, ale dużo zależy również od ucznia. Ty byłaś sumienną uczennicą i twórczo przyswajałaś przekazywane Ci sugestie. Wiem, że nie tylko czerpałaś z doświadczeń znanych tyflopedagogów, ale również z doświadczeń Twoich uczniów.

 

Z.K. - Tak jest. Utrzymywałam wieloletnią systematyczną korespondencję brajlowską z osobami ociemniałymi, które odbyły rehabilitację, konfrontowały uzyskane w jej wyniku korzyści i zaobserwowane u siebie braki. Ich uwagi, opinie i wnioski starałam się realizować w mojej pracy rehabilitacyjnej. Również część przemyśleń, które przekazuję w tej rozmowie, podbudowana jest wypowiedziami osób, które usiłowałam rehabilitować.

 

S.K. - Z własnego doświadczenia wiem, że tak zdobywana wiedza jest bardzo cenna.

 

 

Z.K. - Właśnie, bydgoski ośrodek rehabilitacji jest kopalnią wiedzy o osobach tracących wzrok w różnych okolicznościach, np. nagle, stopniowo, wskutek choroby, w wypadku komunikacyjnym, przy pracy, w domu, z powodu starości, na skutek czynników, które powodują całkowitą utratę wzroku lub tylko częściową. Trzeba chcieć zauważyć tych, którzy z różnych względów wymagają od nas szczególnej rehabilitacji i pomocy, wsparcia, właściwego podejścia, ukierunkowania, nawiązania kontaktu z rodziną, nawet po opuszczeniu Ośrodka.

 

S.K. - Poruszyłaś bardzo ważne problemy rehabilitacyjne, które chyba w praktyce nie zawsze są doceniane.

 

Z.K. - Jest to praca niewymierna, często niezauważalna przez zwierzchników, wymaga dużo czasu, ale potrzebna i doceniana przez osoby rehabilitowane. To jest ważniejsze niż zauważenie i docenienie przez szefów.  

 

S.K. - Nie wszystkich stać na takie zaangażowanie, na taką pracę.

 

 

Z.K. - Niestety, to prawda, ale żeby pomagać ludziom, wymienione czynniki trzeba uwzględnić przy planowaniu rehabilitacji. Nie może ona być taka sama dla wszystkich uczestników. Konieczna jest indywidualizacja, z uwzględnieniem: możliwości, potrzeb, zainteresowań i motywacji, a także zróżnicowanego czasu trwania. Jest to czasochłonna praca, ale inaczej nie będzie dobrych rezultatów. Innej pomocy i innych metod wymagają niewidomi diabetycy, głuchoniewidomi obarczeni innymi schorzeniami, młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni. Trzeba je uwzględnić w proponowanym programie rehabilitacyjnym.

 

S.K. - Od czego zaczynałaś pracę rehabilitacyjną z nową osobą?

 

Z.K. - Pracę należy rozpocząć od zdiagnozowania każdego przypadku w oparciu o posiadane dokumenty, rozmowy z zainteresowanymi, z członkami rodziny (jeśli jest to możliwe). Pomijanie jej jest błędem, trzeba przekonać o potrzebie rehabilitacji i kontynuowaniu jej w miejscu zamieszkania, nawet w oparciu o przekazane na piśmie informacje i wskazówki. Trzeba podkreślać szkodliwe wyręczanie, ograniczanie samodzielności, stosowanie zakazów, potrzebę włączenia w życie rodzinne, planowanie dnia, przydział obowiązków rehabilitowanemu po zakończeniu rehabilitacji.  

 

S.K. - Często się słyszy od osób pracujących, zwłaszcza z niewidomymi i słabowidzącymi dziećmi oraz z osobami nowo ociemniałymi, że matki, żony, innych członków rodziny należy trzymać jak najdalej od osób rehabilitowanych w okresie trwania rehabilitacji. Czy zgadzasz się z takim poglądem?

 

Z.K. - Rzeczywiście, czasami członkowie rodziny utrudniają proces rehabilitacji wszelkimi sposobami. Nie zgadzam się jednak, że trzeba ich trzymać jak najdalej od zajęć rehabilitacyjnych. Członek rodziny powinien mieć możność przyjrzenia się metodom rehabilitowania ociemniałego. Trzeba znaleźć dla niego czas, wyjaśniać wątpliwości, nie traktować jako intruza, nawet jeśli jego wypowiedzi są kontrowersyjne i my się z nimi nie zgadzamy. Członków rodziny powinniśmy traktować jako naszych pomocników, a nie wtrącających się niepotrzebnie. Oni - podobnie jak rehabilitowani - potrzebują psychicznego wsparcia, rady, jak dalej postępować, wysłuchania ich, ukierunkowania dalszych poczynań, a przede wszystkim rzetelnej, aktualnej, kompetentnej informacji. Mają do tego prawo.  

 

S.K. - Jest to działalność bardzo czasochłonna i nie zawsze dobrze przyjmowana. Nauczyciel prowadzący zajęcia rehabilitacyjne, najczęściej nie może sobie pozwolić na poświęcanie uwagi również członkom rodziny.

 

Z.K. - Masz rację, ale nauczyciel czy instruktor nie pracuje sam. Przy oddziaływaniu na rehabilitowanego i rodzinę, do której przecież wkrótce wróci rehabilitowany i spędzi z nią często całe dalsze życie, szczególną rolę powinni odgrywać tyflopsycholog i tyflopedagog z doświadczeniem, ze znajomością problematyki niewidomych.

Niełatwo jest o takich specjalistów. Specjalność wychowawczo-opiekuńcza jest raczej przydatna w pracy z dziećmi, a nie z dorosłymi. Tu przydałaby się andragogika (nowoczesne nauczanie dorosłych). Nie powinni rehabilitować, jak to się niekiedy zdarza, kierowcy, recepcjoniści, pielęgniarki, chyba że jest to związane z ochroną zdrowia. Przeszkolenie na miejscu, podczas pracy - na krótkim kursie, nie zapewnia właściwego przygotowania i wysokich kwalifikacji. Przyuczeni, przezawodowani, mający pierwszy kontakt z niewidomymi nie powinni zajmować się rehabilitacją. Na nowo ociemniałych nie można eksperymentować.  

 

S.K. - To prawda, ale skąd brać doświadczonych specjalistów?

 

Z.K. - Trzeba starać się zatrudniać osoby z odpowiednim, specjalistycznym wykształceniem. Nowo zatrudnianych, młodych, bez doświadczeń trzeba właściwie wprowadzić do tej pracy. Śledzić ich działania, wspólnie je omawiać, korygować popełniane błędy. Zlecać do przeczytania odpowiednie lektury o niewidomych, ukazujące się na rynku wydawniczym. Obowiązkiem powinno być czytanie przez nowo zatrudnionych pracowników prasy środowiskowej i przekazywanie informacji o jej treści osobom rehabilitowanym. Konieczne jest też dokształcanie się w czasie pracy poprzez samokształcenie.  

 

S.K. - Czy z Twoich doświadczeń wynika, że lepiej sprawdzają się w rehabilitacji instruktorzy niewidomi czy widzący.

 

Z.K. - To zależy od rodzaju zajęć. Z pewnością jednak wśród zatrudnionych powinni być odpowiednio przygotowani niewidomi i słabowidzący, a jeśli nie ma takich pracowników, należy zapraszać niewidomych fachowców na poszczególne zajęcia.  

 

S.K. - Rozumiem, że Twoim zdaniem niezbędny jest przykład. Niewidomi nauczyciele czy instruktorzy są takim przykładem.

 

Z.K. - To oczywiste, dlatego na prowadzone zajęcia z kandydatami na telefonistów zapraszałam słabowidzącego telefonistę ze szpitala - na zajęcia z osobami przygotowującymi się do pracy jako masażyści - pracującego niewidomego masażystę. Na zajęcia z z osobami przechodzącymi szkolenie z zakresu rehabilitacji podstawowej zapraszałam niewidomego z psem przewodnikiem, przewodniczącego koła PZN, bibliotekarkę, całkowicie niewidomą kobietę wykonującą samodzielnie czynności domowe itp.  

 

S.K. - Niestety, tak postępować można tylko w przypadku osób, które uczestniczą w szkoleniu.

 

Z.K. Niezupełnie. Można to robić również za pośrednictwem prasy środowiskowej. Będąc zaprzyjaźnioną z redakcją "Pochodni", prosiłam o przekazywanie mi bezpłatnie niewykorzystanych egzemplarzy "Pochodni" czarnodrukowej i rozdawałam je rehabilitowanym. Był to dla wielu pierwszy kontakt z tym pismem. Zapotrzebowanie było duże. Sama brajlem odczytywałam wybrane, mogące ich zainteresować artykuły z różnych czasopism. Zachęcałam do dyskusji nad nimi. Takie tematy jak: oczekiwania pod adresem koła PZN, gdzie znaleźć potrzebną informację, dostępny sprzęt rehabilitacyjny, jego pokaz, możliwość nabycia (ten ostatni jest nadal kontynuowany) były dla wielu interesujące. Było to przygotowanie do dalszej samorehabilitacji, do korzystania z doświadczeń i wiedzy rehabilitacyjnej za pośrednictwem prasy środowiskowej.  

 

S.K. - To były dobre metody zaszczepiania potrzeby sięgania do prasy środowiskowej. Wiem, że niektórzy Twoi byli uczniowie są teraz czytelnikami również "Wiedzy i Myśli". W miesięczniku tym staram się zamieszczać artykuły o charakterze rehabilitacyjnym. Ale wracajmy do Twoich doświadczeń.

Nauczyciel czy instruktor, niestety, ma ograniczone możliwości oddziaływania. Może pracować tylko z grupą, w której ma zajęcia.

 

 

Z.K. - O, niezupełnie. Miałam warunki, żeby pracować również poza planowymi zajęciami oraz z osobami, z którymi nie miałam zajęć. Prowadziłam codzienne audycje w zakładowym radiowęźle z licznym udziałem rehabilitowanych. Uczyłam pisma brajla i mogłam tak zaplanować zajęcia, by znaleźć czas na omówienie interesujących ich spraw. Dla zainteresowanych pismem punktowym - organizowałam indywidualne - pozalekcyjne zajęcia i uczyłam tego pisma. Efekty były widoczne. Był też czas na rozmowy potrzebne wielu z nich.  

 

S.K. - No tak, ale nie wszędzie są takie warunki i nie każdy pracownik rehabilitacji jest tak zaangażowany, jak Ty byłaś.

 

Z.K. - Może i tak, ale ja mogłam i chciałam pracować.

 

S.K. - Myślę, że bardzo ważne jest to przygotowanie do dalszej samorehabilitacji. Już sporo o tym powiedziałaś. Czy mogłabyś coś dodać na ten temat?

 

Z.K. - Trzeba mówić osobom rehabilitowanym o działalności, strukturach organizacyjnych PZN, innych organizacjach i fundacjach działających na rzecz niewidomych, o dostępnych wydawnictwach, prasie środowiskowej, warunkach jej prenumeraty, bibliotekach, internecie jako źródle informacji, trudnościach i osiągnięciach niewidomych, zwłaszcza jeśli odbywają rehabilitację po raz pierwszy. Powinni o tym mówić wszyscy pracownicy przy różnych okazjach i dzielić się nabytą wiedzą.  

Pamiętam niewidomego nauczyciela, który prowadził cykl wykładów: wybrane zagadnienia z tyflologii. Zajęcia te okazały się bardzo interesujące dla słuchaczy.  

 

S.K. - Przez kilka lat prowadziłem pogadanki tyflologiczne w chorzowskim zakładzie rehabilitacji. To były rzeczywiście potrzebne zajęcia. Można było omówić wiele spraw w sposób neutralny. Omawiałem ogólne problemy rehabilitacyjne tak, żeby każdy mógł odnaleźć w nich swoje doświadczenia.

 

Z.K. - I o to chodzi, żeby słuchacze rozpatrywali zagadnienia teoretyczne, a wyciągali praktyczne wnioski.  

 

S.K. - Jakie jeszcze warunki powinny być spełnione, żeby można było dobrze prowadzić zajęcia rehabilitacyjne?

 

Z.K. - Poza skompletowaniem właściwie przygotowanej kadry, o wysokich kwalifikacjach, konieczne jest zapewnienie środków na wymianę sprzętu w pracowniach, np. maszyn, podręczników, które niszczą się wskutek korzystania z nich przez wiele osób.  

 

S.K. - A jakie warunki powinien spełniać program rehabilitacji?

 

Z.K. - W naszych warunkach nie było większych możliwości dobierania możliwie jednolitych grup osób rehabilitowanych. Dlatego program zajęć powinien być zróżnicowany. Jedni podejmują rehabilitację po raz pierwszy, inni "wędrują" z turnusu na turnus, jest to dla nich "swoisty sposób na życie". Dla niektórych - zagubionych po utracie wzroku, zdezorientowanych, bezradnych, nieumiejących się odnaleźć w nowej sytuacji, zajmujących wcześniej ważne kierownicze stanowiska, należy opracować i realizować indywidualny program pobytu, często wydłużony w czasie i obejmujący tylko te najbardziej mu potrzebne zajęcia, a niekoniecznie wszystkie zaplanowane.  

Inne programy obowiązywać powinny osoby starsze, które mają różne problemy związane z niewidzeniem. Wiele spraw jest już poza nimi. Zupełnie innego wymagają osoby młode, przed którymi całe życie. Inne metody pracy potrzebne są słabowidzącym. Można też w tej grupie zwiększyć tempo pracy.

Harmonogram dnia nie powinien być przeładowany obowiązkowymi zajęciami, bo przebywający przez dłuższy czas w domu bezczynnie, bez pracy, nie są w stanie przestawić się na wykonywanie nadmiaru obowiązków, ponieważ szybko się męczą, stają się podenerwowani i się dekoncentrują. Najważniejszy powinien być człowiek, jego sprawność fizyczna i umysłowa, dobre samopoczucie, a nie realizacja programu za wszelką cenę.  

 

S.K. - To prawda. A czy widzisz potrzebę organizowania zajęć pozalekcyjnych, dostosowanych do zainteresowań osób rehabilitowanych?

 

Z.K. - To oczywiste, nie wyobrażam sobie szkolenia bez takich zajęć. Ważną rolę do spełnienia ma tu dobrze przygotowany pracownik kulturalno-oświatowy, który powinien starać się rozwijać ich zainteresowania i uzupełniać rehabilitacyjne zajęcia. Dobry kaowiec może nauczyć zagospodarowywania wolnego czasu, odkryć zainteresowania rehabilitowanych i wskazać, jak można zaspokajać potrzeby kulturalne. Może to procentować w przyszłości.  

 

S.K. - Jak oceniasz rehabilitację niewidomych prowadzoną na turnusach rehabilitacyjnych?

 

Z.K. - 14-dniowy turnus rehabilitacyjny, a właściwie 10-dniowy po odliczeniu niedziel, dni przyjazdu i odjazdu nie jest wystarczający na kurs rehabilitacji podstawowej. Może to być jedynie wprowadzenie do tych zagadnień.  

Ponadto organizowanie takich turnusów w ośrodkach leczniczo-wypoczynkowych nie pozostawia czasu na rehabilitację. Zajmuje go wypoczynek, zabiegi lecznicze, życie towarzyskie.

 

S.K. - W pełni się z tym zgadzam. Cóż, obecnie niemal cała rehabilitacja dorosłych niewidomych i ociemniałych sprowadza się do turnusów.

Czy z Twoich doświadczeń wynika, że istnieją ociemniali o jakichś szczególnych potrzebach rehabilitacyjnych?

 

Z.K. - W bydgoskim ośrodku były warunki wyłonienia i zajęcia się osobami, które miały bogate doświadczenia zawodowe przed utratą wzroku. Można było dostosować zajęcia rehabilitacyjne do ich potrzeb i oczekiwań. Za moich czasów było takich osób kilkanaście. Wśród nich: nauczyciele, pracownicy naukowi, duchowni, inżynierowie, prawnicy, policjanci, sportowcy itp. Z nieżyjących już wymienię: inż. Jana Rodańskiego - prezesa ZWiN PZN, Kazimierza Latoszewskiego wiceprezesa CZSN - obaj z Warszawy, Mariana Mikołaja Kaczmarka - twórcy ośrodka w Ciechocinku. Z żyjących: dr Hannę Wysocką - pracownika naukowego SGGW, Wiesława Pawłowskiego - instruktora nauki brajla - oboje z Warszawy.  

Kilkadziesiąt osób uzyskało w bydgoskim ośrodku świadectwo dojrzałości, z tego kilkunastu kontynuowało studia wyższe. Wielu zdobyło zawody: telefonisty, organisty, w zakresie telepracy, w razie potrzeby uczyli się posługiwać komputerami, zwłaszcza korzystać z internetu. Początkiem nowej drogi życiowej wielu osób była właśnie odbyta u nas rehabilitacja podstawowa.

 

S.K. - To cieszy, jeżeli można było komuś pomóc odnaleźć sens życia mimo utraty wzroku. Czy osoby rehabilitowane doceniały pomoc, z jakiej mogły skorzystać.

 

Z.K. - Uczestnicy bydgoskiej rehabilitacji cenią ją. Mówią publicznie, także piszą na łamach prasy środowiskowej i w bezpośredniej korespondencji do nas, że było im z nami dobrze, że chętnie wróciliby raz jeszcze, niektórym się to nawet udaje. Cenią kontakt z pracownikami, wymieniają po nazwisku, nawet po latach, tych którzy okazali im dobroć, zrozumienie, mieli dla nich czas, tworzyli serdeczną atmosferę. Dziękują za przekazaną wiedzę, praktyczne umiejętności przydatne w dalszym życiu, za wsparcie psychiczne, nie widzą dalszego życia w czarnych kolorach, jak przed przybyciem do ośrodka. To cieszy, że ktoś docenia niełatwą pracę. "Człowiek wart jest tyle, ile daje z siebie innym".

 

S.K. - Kończy się nasza rozmowa. Co na zakończenie mogłabyś powiedzieć o rehabilitacji niewidomych? Jak się wydaje, ostatnio nie jest ona w cenie.

 

Z.K. - Dobra, efektywna rehabilitacja może tworzyć podwaliny życia w nowej sytuacji, zwiększyć własną samodzielność, uświadomić własną wartość i braki, jakie jeszcze istnieją. Może ukierunkować, gdzie trzeba szukać pomocy i informacji, gdy jest ona potrzebna. Ważne jest też uświadomienie, że osoby ociemniałe nie są pozostawiane same sobie, jeśli nawet z różnych przyczyn nie podejmą pracy zawodowej, mogą się włączyć do działalności na rzecz innych.  

Pisałam o tym szerzej w pracy konkursowej BC na temat "Wszyscy piszemy historię 2011".

 

S.K. - Raz jeszcze gratuluję zajęcia I miejsca w tym konkursie. Publicystyka to Twoja druga pasja, chociaż ściśle wiąże się z rehabilitacją.

Na zakończenie powiedz nam o swoich zainteresowaniach pozazawodowych.

 

Z.K. - To tak króciutko, bo i tak nasza rozmowa jest bardzo długa. Lubię:

- czytać książki, zwłaszcza biografie,

- czytać prasę brajlowską,

- muzykę poważną, zwłaszcza słuchać ją bezpośrednio w filharmonii,

- spacery, uczestniczyć w wycieczkach i pielgrzymkach.  

 

S.K. - Dziękuję za rozmowę, która może okazać się inspirująca dla niektórych naszych czytelników. Być może ułatwi również działaczom społecznym udzielanie pomocy niewidomym, a zwłaszcza nowo ociemniałym.

Myślę także, że władze stowarzyszeń i fundacji działających w naszym środowisku wyciągną z Twoich przemyśleń wniosek, jak ważne jest korzystanie z doświadczeń osób, które w ciągu życia zgromadziły solidną wiedzę tyflologiczną i bogate doświadczenia.

Raz jeszcze dziękuję.

Stanisław Kotowski

Wiedza i Myśl marzec 2012