Wystarczy mocno chcieć - Robert Więckowski

Mają, jak każdy, swoje własne imiona, ale podczas wypraw są one często zastępowane „ksywami”. Pierwszy z nich nazywany jest wówczas Jurandem, drugi - Świstakiem lub Czajnikiem. Wiedzą, że pseudonimy te odnoszą się do ich niepełnosprawności, ale to im nie przeszkadza. W górach takie „ksywy” nie bolą, bo tysiące metrów nad poziomem morza nie ma miejsca na naigrywanie się z drugiego człowieka, na obnażanie jego słabości. Kraina wiecznego śniegu momentalnie integruje pełno i niepełnosprawnych, a muszkieterowe zawołanie „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” wciąż jest tam aktualne. Dlatego też Jurand, czyli niewidomy Łukasz Żelechowski i Świstak, czyli żyjący z tylko jednym płucem Piotr Pogon tak rzadko, opowiadając o swoich wysokogórskich eskapadach, używają pierwszej osoby liczby pojedynczej. - To nauka gór, jednoosobowe, egoistyczne, zapatrzone w siebie „ja” nie ma w nich najmniejszych szans. Tam liczy się tylko grupa - mówi Piotr Pogon. Niepełnosprawni wspinacze na prawo i lewo podkreślają więc, że gdyby nie ich pełnosprawni przewodnicy, z całej „wyrypy” nic by nie wyszło, nie byłoby kolejnego sukcesu, nie udałoby się stanąć na dachu And. A właśnie tak się stało. 29 stycznia zdobyli należący do Korony Ziemi najwyższy szczyt Ameryki Południowej - Aconcaguę (6962 m n.p.m.). Ci, którzy im pomagali, to Arkadiusz Mytko, tłumacz i podróżnik ekstremalny oraz Bogdan Bednarz, ratownik GOPR, instruktor technik linowych i górski opiekun osób niepełnosprawnych.

W imię marzeń

Wyprawa w Andy nie była pierwszym wspólnym przedsięwzięciem niepełnosprawnych wspinaczy. Łukasz Żelechowski i Piotr Pogon spotkali się kilka lat temu dzięki fundacji Anny Dymnej „Mimo wszystko”. To ona zorganizowała wyprawę na dach Afryki - Kilimandżaro wyprawę, w której obaj wzięli udział. Gdy otrzymali propozycję wyjazdu na Czarny Kontynent, nie wahali się ani przez chwilę. Obaj już wtedy kochali góry, umieli za nimi tęsknić i chcieli w nie wracać. Dlatego też, gdy wyprawa na Kilimandżaro przeszła do historii, wymarzyli sobie następny cel. W zeszłym roku na mapie ich wspólnych podróży znalazł się Kaukaz i najwyższy

szczyt tego pasma, Elbrus. I wreszcie przyszła kolej na Andy i Aconcaguę. - Nigdy nie czuliśmy się bardziej zmęczeni niż tego dnia, w którym stanęliśmy na tej górze - przyznają zgodnie.

Ataku szczytowego nie zapomną nigdy. Aby zdobyć te wymarzone 6962 metry nad poziomem morza wspinali się nieprzerwanie przez ponad 16 godzin, do tego głównie w nocy. Wykańczającą wędrówkę rozpoczęli z wysokości 5600 m n.p.m., a więc poziomu, poza którym nawet najzdrowsi, najbardziej sprawni i przyzwyczajeni do wysiłku ludzie nie są w stanie odpoczywać. - Tam jest tak niskie ciśnienie, jest tak mało tlenu, że ludzkie organizmy nie mają szans na regenerację.

Sen zupełnie nie pomaga - podkreślają znawcy gór. Dla Łukasza Żelechowskiego i Piotra Pogona najtrudniejsze było jednak ostatnie 300 metrów. - Byliśmy już skrajnie wyczerpani, a musieliśmy stąpać po bardzo niestabilnym gruncie - jeden krok do przodu i zaraz zjazd dwa kroki do tyłu i tak przez ciągnące się jak wieczność minuty, dziesiątki minut - opowiada Łukasz. Wiedzieli jednak, że jeśli zrezygnują, następnej nocy mogą już nie mieć sił na to, by wrócić jeszcze raz pod sam szczyt. Nie cofnęli się więc i wreszcie się udało - Aconcagua została zdobyta. Byli ogromnie szczęśliwi, ale nie mieli czasu na to, by celebrować sukces. Przed nimi był jeszcze powrót do bazy wędrówka w dół zajęła im prawie 12 godzin. - Byliśmy skrajnie wykończeni, ja miałem tylko strzępy świadomości, wielu rzeczy po prostu nie pamiętam - opowiada szczerze Piotr Pogon. - Nie potrafię dokładnie opisać, co działo się w trakcie schodzenia w dół, czasem wręcz dziwię się, że się tam gdzieś nie pogubiliśmy, że dotarliśmy do bazy - wtóruje mu Łukasz Żelechowski. Obaj są całkowicie zgodni. Szczęśliwy powrót zawdzięczają właśnie Arkadiuszowi Mytko, który wspiął się razem z nimi na Aconcaguę i Bogdanowi Bednarzowi, który, chory, czekał na nich w bazie.

Niepełnosprawni turyści byli tak zmęczeni, że konieczne było zwiezienie ich z gór helikopterem. To, że szybko znaleźli się na dole, nie zakończyło jednak ich problemów. Piotr wrócił z wyprawy z odmrożoną stopą i konieczna była amputacja części jednego z palców u nogi, Łukasz zwiózł z gór poparzone słońcem ręce i hipotermię. - Byłem tak wyziębiony, że siedziałem w kurtce puchowej drżąc z zimna przy temperaturze powietrza 30 st. Celsjusza - opowiada. Obaj

jednak zapewniają, że z gór nie zrezygnują i niedługo znowu pojawią się na szlaku.

W koronie ziemi Łukasz Żelechowski i Piotr Pogon nie chcą, by traktować ich jak superbohaterów. - Chodzenie po górach to nasz sposób na życie, bardzo to lubimy i nie widzimy

w tym nic nadzwyczajnego. A to, że jesteśmy niepełnosprawni to tylko jeden z wątków tej całej historii - mówi Piotr. - Świadomie staramy się jedynie wykorzystać maksymalnie całą sytuację i dotrzeć do jak największej liczby ludzi z informacją, że niepełnosprawność to nie koniec życia, że osoba z dysfunkcją może marzyć i realizować te marzenia - dodaje Łukasz. To przesłanie jest dla nich ważne, bo, jak przyznają, poziom wiedzy o osobach niepełnosprawnych jest w

Polsce bardzo niski. - Może uda nam się zmienić to choć odrobinę - zaciskają kciuki. Obaj wiedzą doskonale, że w środowisku osób niepełnosprawnych jest wielu ludzi godnych zauważenia, żyjących pełnią życia i realizujących swe plany. Na co dzień świat nie jest jednak zainteresowany takimi historiami.

Od chwili wyprawy na Aconcaguę Łukasz Żelechowski, nauczyciel informatyki w ośrodku dla dzieci niewidomych w Krakowie, dziennikarz i wokalista, jest pierwszym niewidomym Polakiem, który zdobył najwyższy szczyt Andów. W 2007 r. Aconcagua próbował pokonać Paweł Urbański, niewidomy informatyk z Gdańska, ale dotarł tylko do wysokości 5600 m n.p.m. Od czasu wspinaczki w Kaukazie Łukasz jest także pierwszym niewidomym, który zdobył najwyższy szczyt tego pasma.

Piotr Pogon, na co dzień konsultant organizacji pozarządowych, zdobył już Kilimandżaro, Elbrus i Mt. Kenya. Od wielu lat walczy z rakiem. Gdy miał 16 lat, wykryto u niego guz krtani. Przeszedł operację, chemioterapię i radioterapię. Kiedy wydawało się, że pokonał chorobę, doszło do przerzutu raka do lewego płuca. Poddał się kolejnej operacji, w trakcie której usunięto mu płuco. Ale choroba o nim nie zapomniała. - Mam nowe ognisko raka, mimo to nie poddaję

się - podkreśla.

Razem z Łukaszem planują kolejne wyprawy. Cel mają jasno sprecyzowany, chcą zdobyć koronę ziemi, czyli najwyższe szczyty górskie na wszystkich kontynentach.

Teraz najczęściej mówią o Australii, ale pojadą tam, gdzie zechce wysłać ich kolejny sponsor. Wspinacze nie ukrywają bowiem, że bez wsparcia finansowego od firm, nie byliby w stanie spełniać swych marzeń. - Pieniądze na Aconcaguę ofiarował Gedeon Richter, nie trzeba zresztą było ich bardzo namawiać. Już    teraz zaczynamy szukać kolejnego sponsora - mówią wspinacze.

Pochodnia luty 2011