Przełamać milczenie luster   

 - Monika Zarczuk  

    

Małym dzieciom, które pozbawione są zmysłu wzroku, często wydaje się, że skoro nie widzą - są niewidzialne. Z czasem rzeczywistość weryfikuje ten pogląd. Czy jednak wszystko wyłania się z otchłani nieświadomości? Dlaczego potrzebowałam całego splotu różnych wydarzeń na przestrzeni długich lat, by zrozumieć, że słowa kobiecość i niepełnosprawność się nie wykluczają? Jak przekonać innych, że istnieją sposoby, które również nam niewidomym kobietom pozwolą wykrzyczeć światu w twarz naszą atrakcyjność, urok osobisty i seksapil?  

Zaraz po studiach otrzymałam pracę w Fundacji Grupy Ergo Hestia. Jedną z najmniej przyjemnych rzeczy, jaką pamiętam z pierwszych chwil w pracy, była rozmowa z panią prezes. Chodziło o mój wygląd. Usłyszałam, że co prawda ubieram się w rzeczy czyste, ale często niedopasowane do siebie, za mało eleganckie, jak na obowiązujące w firmie zasady. Zasugerowano mi też delikatnie, że mogłabym pokusić się o ciekawszą fryzurę. Pamiętam, myślałam wtedy, że nie mogę sobie pozwolić na takie luksusy jak manikiur, że i fryzjer, i nowe rzeczy kosztują, a poza tym, że nie mam takiej wewnętrznej potrzeby.  

Po dwóch latach, w ramach rozwoju zawodowego, rozpoczęłam studia podyplomowe z zakresu public relations. Znakomita większość zajęć poświęcona była tematyce wizerunku firmy, a także samej osoby zatrudnionej, odpowiedzialnej za PR. Już wtedy, zaczęło mnie dręczyć podejrzenie, że wygląd ma większe znaczenie, niż mi się do tej pory wydawało. Uświadomiłam sobie, że to, iż nie mam nic do powiedzenia na temat trwałości farb do włosów czy skuteczności pudru we fluidzie, może wskazywać na to, iż coś zostało zaniedbane, że jakaś część mojej kobiecości nadal śpi. Studia ukończyłam, a niedługo po tym, rozpoczęłam terapię indywidualną, by uporać się z kilkoma osobistymi problemami. Myślę, że to tam właśnie zrozumiałam, że nawet będąc osobą niewidomą, mam prawo żądać, by dostrzeżono mnie jako kobietę. Nie można jednak zauważyć czegoś, co się ukrywa.  

Ta myśl ostatecznie skłoniła mnie do podjęcia odpowiednich kroków. Doszłam do wniosku, że nie wystarczy co jakiś czas kupować sobie nową rzecz. Bardzo modna nawet bluzka w zestawieniu ze starymi spodniami, butami i torebką, sprawia jedynie, iż owszem, znajomi stwierdzają, że kupiłam sobie coś ładnego, a ja chciałabym usłyszeć, że to ja ładnie wyglądam. Ponadto na zakupy wybierałam się z przyjaciółką, siostrą czy koleżanką. Każda z nich ma swój gust. Efekt jest taki, że choć każda z nich wybiera mi świetne rzeczy, razem tworzą one mieszankę rozmaitości. Nie składają się na żaden konkretny styl.  

Wymyśliłam więc coś innego. Zaakceptowałam fakt, iż zmiany nie przychodzą łatwo i wymagają poświęceń. Ta, którą zaplanowałam, łączyła się z wysokimi, jak na mnie, kosztami. Zdecydowałam jednak, że warto pożyczyć pieniądze. Pierwszy etap realizacji pomysłu polegał na wyszukaniu w Internecie danych kontaktowych wizażystek działających w Trójmieście. Wszystkim im wysłałam wiadomość e-mail, opisując w niej pokrótce swoją sytuację: że jestem osobą niewidomą, że dodatkowo mam kilkanaście kilogramów nadwagi, że chciałabym pójść na długotrwałą współpracę w zamian za zniżki na ich usługi. Te bowiem, są ciągle drogie, np. analiza kolorystyczna kosztuje średnio ok. 350 zł. Na kilkanaście e-maili, które wysłałam, odpowiedziało mi kilka pań. Mnie jednak najbardziej przypadła do gustu pani Anna. Ostatecznie umówiłyśmy się na spotkanie. Nasza praca  zaczęła się od, wspomnianej już, profesjonalnej analizy kolorystycznej. Dzięki niej dowiedziałam się jakiego koloru i kroju ubrania powinnam nosić, by podkreślić swoje atuty, jaki makijaż najlepiej do mnie pasuje, czego powinnam unikać. Wspólnie ustaliłyśmy, że priorytetem stanie się przywrócenie mi wyglądu stosownego do mojego wieku, (mój ówczesny styl ubierania się dodawał mi ponad 10 lat), "rozświetlenie" mnie i "rozweselenie mojej aparycji". Ubierałam się prawie zawsze na czarno. Miało mnie to wyszczuplić, a ponadto było wygodne, bo do czarnego wszystko pasuje. W rezultacie jednak sprawiało, że wyglądałam smutno i ponuro. Kolor czarny, co uświadomiła mi wizażystka, skutecznie buduje dystans. Doradziła mi również, by zamiast martwić się ciągle o to, jakby tu zakryć i zatuszować mankamenty sylwetki, skupić się na podkreśleniu tego, co atrakcyjne, a ja przecież mam ładny biust, który śmiało może budzić zainteresowanie i ładne nogi, które należy odsłonić. Raz podjąwszy decyzję, zapragnęłam odmiany rodem z bajki o Kopciuszku. Poprosiłam, byśmy maksymalnie wykorzystały weekend i zrobiły, jak najwięcej się da.  

Te dwa dni były bardzo pracowite: wizyta u optyka, gdzie zmieniłam okulary - prostokątny kształt oprawek wyszczuplił twarz u fryzjera - gdzie zafarbowałam włosy na czekoladowy brąz i ścięłam je, uzyskując twarzową fryzurę u manikiurzystki, która pomalowała mi paznokcie na różowy kolor u kosmetyczki - tam wyregulowano mi brwi, nadając twarzy inny kształt i zadbany wygląd w sklepach - gdzie nabyłam kilka zmian ubrań, a wśród nich znalazła się "wściekle" różowa koszula, niebieska i fioletowa bluzeczka, sięgające do połowy łydki spodnie i oczywiście dobrze dopasowana i uwydatniająca co trzeba bielizna. Buty i torebka dopełniły reszty. Spędziłyśmy również trochę czasu doskonaląc techniki make-upu i testując nowo zakupione kosmetyki. Pierwszy raz zetknęłam się z bazą pod makijaż, brązującym pudrem, który kładzie się tylko na podbródek, by wyszczuplić optycznie twarz, korektorem rozświetlającym.  

Poniedziałkowe pojawienie się w pracy wywołało przerastające moje oczekiwania wrażenie. Usłyszałam ogromnie dużo  komplementów, niektórzy dosłownie nie mogli się nadziwić, że można się tak odmienić w ciągu zaledwie kilku dni. Od tamtej pory wybrałam się jeszcze kilka razy z Anią na zakupy, do mojej odważnej kolekcji doszły kolorowe ubrania, jeszcze kilka torebek i par butów, sporo dodatków w postaci bransoletek i kolczyków.  

Dziś nie boję się założyć zielonych szpilek i zielonej lakierowanej torby do czerwonej sukienki do kolan. Poza lepszym samopoczuciem, zauważyłam wyraźną zmianę stosunku do mnie nawet ludzi obcych. Zamiast ze zwykle pojawiającą się litością, teraz spotykam się z szacunkiem i uprzejmością. Dzięki temu czuję się kobietą, która potrzebuje chwilowej pomocy, np. kiedy się zgubię, a nie osobą niepełnosprawną, nad którą trzeba się miłosiernie pochylać. Od dnia "mojej magicznej przemiany" upłynęło już ponad trzy miesiące. Nadal uważam, iż warto było wydać każdą złotówkę, którą przeznaczyłam na poprawę wizerunku. Jednocześnie coraz częściej nachodzi mnie refleksja, że nie byłoby tylu samotnych dziewcząt niewidomych, gdyby problemowi wyglądu i wizażu zechciano poświęcić choćby trochę czasu. Może doczekamy dni, kiedy oprócz nauki przyszywania guzików i gotowania prostych potraw, będzie można skorzystać z profesjonalnej wiedzy wizażystów? Może już na godzinach wychowawczych zacznie uświadamiać się osobie niewidomej, jak ważne w naszych czasach jest to, by dbać o swój wygląd fizyczny?  

   Kto wie... Może jest to bardzo dobry pomysł na unijny projekt?  

Pochodnia listopad 2008 Bliskie spotkania. Zwierzenia. Kocham cię, życie!
Małgorzata Szamocka

     

Źródło: "Poradnik Domowy" 11/12