Biografia prasowa  

 

Monika Zarczuk  

Niewidoma urzędniczka  Unii Europejskiej w Brukseli  

 

Bliskie spotkania. Zwierzenia. Kocham cię, życie!

Małgorzata Szamocka

     

Źródło: "Poradnik Domowy" 11/12

 

Niewidoma od dziecka Monika Zarczuk pracuje, pisze bloga i wiersze, lubi malarstwo, gra w golfa, szachy i na flecie. Podróżuje po świecie, tańczy salsę, a od niedawna jest szczęśliwie zakochana.

- Wiem, że wygrałam szansę i nie chcę jej zmarnować - mówi Monika.  

Uśmiecha się, "patrząc" mi w oczy niewidzącym od dzieciństwa wzrokiem. Ma starannie pomalowane paznokcie i usta, dobraną fryzurę, modne oprawki od okularów i wściekle kolorowe ciuchy.

- Bracia i siostra często mówili, że mi zazdroszczą. Nigdy nie miałam wątpliwości, że wolę swoje życie - przekonuje.

Jej liczne rodzeństwo dorastało w maleńkiej wiosce nad Bugiem, a ona - już w wieku siedmiu lat - wyjechała do Krakowa, do szkoły dla niewidzących, mieszkała tam w internacie aż do matury. Gdy się pyta Monikę, czy chciałaby widzieć, odpowiada pytaniem: a widzący chcieliby latać? Pewnie byłoby im miło. Ale czy codziennie prześladuje ich myśl: "O rany, szkoda, że nie latam"?

 

Komputer, który mówi.

 

Siedzimy w dwupokojowym mieszkaniu w Gdańsku-Jelitkowie, które Monika wynajmuje z bratem Piotrem. Mają tu gadający komputer. Przy nim, w słuchawkach, siedzi Roland - narzeczony Moniki. Również niewidomy. Palce śmigają po klawiaturze, a kursor pędzi po ekranie komputera. Ale Roland w ekran nie patrzy. Metaliczny głos "gadacza" informuje go w słuchawkach o tym, co pojawia się na monitorze. Elektroniczny lektor mówi szybko i to w kilku językach (po polsku, angielsku i arabsku) w zależności od tego, z jakich stron się korzysta. Informuje, czego chce, czyta informacje. Dzięki niemu Monika, która zainstalowała specjalne programy udźwiękowiające komputer, może odbierać i nadawać maile, korzystać z internetu, skype'a, portali społecznościowych, mieć przyjaciół na całym świecie, a także grać w ulubione gry. Dzięki internetowi poznała też Rolanda. Ich znajomość zaczęła się od wspólnych gier. Potem pisali do siebie maile, gadali przez skype'a, a po trzech miesiącach się spotkali.  

 

Głos zdradza charakter.

 

Roland wita mnie uśmiechem. Mieszka w Belgii, ale odkąd jest z Moniką, w Polsce bywa często.  

- Nieśmiały i wstydliwy, jeśli kogoś nie zna, ale jak się rozkręci, buzia mu się nie zamyka. Zna już wiele polskich zwrotów - wyznaje Monika.

Przyglądam mu się. Drobny, z lokami wokół chłopięcej twarzy, ma 27 lat. Młodszy o 7 od Moniki. Jaki ma obraz jego twarzy?  

- Nie "widzę" twarzy, nie zapamiętałam żadnej. Mój mózg wymazał wszystko, co zobaczył przed wypadkiem. Nie wiem, jak wyglądała mama, tata, brat...

Najpierw urodził się Artur, po nim Monika, a potem jeszcze pięcioro dzieci. Gdy miała dwa i pół roku, tata posadził ją i brata na wozie. Konie się spłoszyły, wóz się przewrócił i dzieci spadły. Arturowi nic się nie stało, Monika miała pęknięcie czaszki. Straciła wzrok. Pół roku spędziła w szpitalu, po wyjściu uczyła się żyć na nowo. Dziś portret człowieka buduje na podstawie dotyku dłoni, zapachu i dźwięków.

- Tembr głosu zdradza, jaki osoba ma charakter. W głosie trudniej ukryć emocje, trudniej nim okłamać. Lubię też poczuć zapach, dotknąć włosów. Nie wiem, jakiego są koloru, nie jest mi to potrzebne, bo kolor to dla mnie abstrakcja. Ale wiem, że wiedza o kolorach jest ważna. Dlatego pamiętam, że niebo jest błękitne, a trawa zielona. Chciałabym zobaczyć to, czego nie można dotknąć. Żal mi krajobrazów, ale cieszę się, że nie widzę tego, co brzydkie i złe, szare i nijakie. Dla mnie świat ciemności jest tak samo zwyczajny, jak dla osób widzących świat barw - przekonuje.

 

Pokochałam impresjonizm.

 

W pokoju Moniki na ścianie wiszą trzy obrazy. Dwa czerwono-fioletowe krajobrazy Szkocji otrzymała od Kasi, słabo widzącej przyjaciółki. Trzeci to portret wielbłąda - od Włoszki, która w Gdańsku była na wymianie wolontariuszy.

- Do malarstwa przekonała mnie polonistka. Na lekcjach czytała nam opisy obrazów. Patrzący widzą obraz takim, jakim jest, chociaż różnie go interpretują. Mnie dzięki wyobraźni i wiedzy, którą zdobywam, obrazy się zmieniają. Bywa tak, że pierwsze wyobrażenie jest różne od tego, jakie mam po pewnym czasie, gdy dowiaduję się więcej o twórcy, dziele. Po przeczytaniu książki o Toulouse-Lautrecu pokochałam impresjonizm. W wielu muzeach są specjalne subskrypcje dla niewidomych, ale u nas to rzadkość.

W Krakowie Monika, oczami znajomych, "oglądała" znakomite wystawy, również impresjonistów. W wolnych chwilach chodziła do kawiarni, kina. Do domu przyjeżdżała tylko na święta, ferie i wakacje. Celująca uczennica, uczyła się też gry na pianinie, grała w szachy, biła rekordy w pływaniu.

- Nie miałam żadnych kompleksów z powodu utraty wzroku i kiedy kończyłam szkołę, uważałam że świat stoi przede mną otworem. Nie uważałam, że coś mi zabrano, nie miałam pretensji do losu - wspomina.

 

Samorządna i niezależna.

 

Dopiero kiedy uciekając przed nieszczęśliwą miłością, przeniosła się z filozofii w Krakowie na polonistykę do Siedlec, poczuła się jak "trędowata". Wchodziła na salę wykładową i milkły rozmowy. Kiedy pytała, co jest zadane, nikt jej nie odpowiadał. W akademiku widzące koleżanki nie chciały z nią mieszkać. W końcu wprowadziła się do niewidzącego studenta. To była ostra konfrontacja z rzeczywistością. Dotychczas żyła pod kloszem, otoczona ludźmi widzącymi i niewidzącymi, jeździła na zawody pływackie, chodziła na imprezy. Teraz dorabiała w ogólnopolskim dzienniku, wyszukując lokalne wiadomości w internecie i radiu. Po skończeniu studiów w roku 2004 pojechała na rozmowę kwalifikacyjną do sopockiej firmy ubezpieczeniowej, która szukała pracowników niepełnosprawnych. Zdała testy (na 25 osób przeszły je tylko 4). Została specjalistką do spraw PR (uzupełniła studia podyplomowe). Najpierw zamieszkała w akademiku uniwersyteckim. Rok później do Trójmiasta przyjechał Piotrek, jej brat. Długo szukali mieszkania.

- Gdy właściciele dowiadywali się, że jestem niewidoma, rezygnowali. Bali się, że nie zakręcę gazu i wysadzę chałupę - mówi.

Dopiero po roku znaleźli kawalerkę w gdańskim blokowisku.  

- Mieszkaliśmy w niej sześć lat. Spałam na dmuchanym materacu, a kiedy dawałam lekcje angielskiego, Piotrek wychodził z domu. Jednak mimo to gościliśmy couchsurferów (ludzie, którzy podróżując po świecie zatrzymują się u osób oferujących im darmowy nocleg - przypomnienie redakcji) - wspomina, głaszcząc ukochaną czarną kotkę Lejlę, która właśnie wskoczyła jej na kolana.

 

Marzenie o Egipcie.

 

Na podróże Monika wydaje wszystkie oszczędności. Potrzebuje przewodnika, więc zawsze wyjeżdża z kimś znajomym. Nie spodobała jej się zatłoczona Barcelona z wielkimi ulicami i niesmacznym jedzeniem, ale pokochała Portugalię, bo tam czuła się swojsko. Wąskie uliczki, promieniujące ciepłem domy przypadły jej do serca. Trzy lata temu wyszukała w internecie oferty dla wolontariuszy i na trzy tygodnie wyjechała jako opiekunka do francuskiego przedszkola. Z lotniska odebrał ją mentor i pomógł się zaaklimatyzować. Po powrocie do Trójmiasta nawiązała współpracę z gdańskim Caritasem, który prowadzi świetlicę dla dzieci z trudnych rodzin, i do którego przyjeżdżają do pracy ludzie z całego świata. Została mentorem. Opiekowała się już Turkami, Niemcami, Francuzami i Egipcjanką Yosrą, dzięki której na nowo ożyło jej marzenie o podróży do Kairu. W 2006 roku z przyjaciółką Marylą Monika była przez tydzień na zorganizowanym wyjeździe do Hurghady. Ale czuła niedosyt, bo to był kurort i nie miała okazji poczuć atmosfery arabskiej ulicy.

- Przez pięć lat nie mogłam znaleźć nikogo, kto chciałby towarzyszyć mi w wyjeździe do Kairu w terminie mojego urlopu i mógł wyłożyć około 2500 złotych na bilet lotniczy. Kulturą arabską pasjonuję się od lat. Dlatego gdy Yosra zaproponowała, żebym do niej przyjechała, musiałam to wykorzystać - stwierdza.  

Ale gdy dowiedziała się, że wolontariuszka mieszka w Kairze, ale w pobliżu piramid - półtorej godziny od centrum - a do tego pracuje od rana do nocy, postanowiła choć na parę dni znaleźć lokum w śródmieściu. Najlepiej poprzez system wzajemnej gościnności, czyli couchsurfing, bo tej społeczności ufała.

 

Kairskie noce i dnie.

 

- Na 16 zapytań o ewentualny nocleg 5 odpowiedzi było pozytywnych. Spośród nich wybrałam lokalizację i osobę, która najbardziej mi odpowiadała. Był to Muhamed, doradca finansowy i muzyk. Przez rok mieszkał w Belgii, co było dla mnie gwarancją, że obyczaje Europejek nie są mu obce. Wszyscy mi mówili, na podstawie zdjęć, że jest młody i przystojny - uśmiecha się.  

Mamie, by ta mogła spać po nocach, Monika powiedziała, że będzie mieszkać u Yosry. Przyleciała do Kairu, w czasie gdy od tygodni trwały demonstracje na placu Tahrir. Z lotniska nie mógł jej odebrać ani Muhamed, ani Yosra, bo oboje pracowali. Dlatego umówiła się z kolegą ze skype'a. Przyjechał specjalnie z oddalonego o 7 godzin pociągiem Luksoru.  

- Zawiózł mnie taksówką do mieszkania Muhameda, pomógł się rozpakować, opanować drogę do toalety, kuchni i do pokoju, zabrał mnie na obiad, kawę. Wieczorem pojawił się Muhamed, mieszkałam u niego przez 4 dni - wspomina.

Co się jeszcze wydarzyło podczas dwunastodniowego pobytu Moniki w Kairze?  

Spotkała się z dwoma mężczyznami, których znała od siedmiu lat przez skype'a.

- Z Kazemem poszłam na koncert reggae, gdzie wraz ze swym zespołem grał Muhamed, mój gospodarz. Spacerowałam z niewidomym Egipcjaninem z białą laską po kairskich ulicach, po których trudno się chodzi widzącym - korki, tłok, brak zasad poruszania się. Oczywiście od miejsca do miejsca doprowadzali nas różni ludzie: jechałam też w specjalnie dla kobiet przeznaczonym wagonie metra - opowiada.  

- Rami, mój nowy znajomy, oprowadził mnie po piramidach i zaprosił na cały dzień do swojego rodzinnego domu. Jego siostry bliźniaczki podarowały mi biżuterię, a ich mama przygotowała pyszny obiad.

Ostatnie dwa dni spędziła w hotelu tuż przy placu Tahrir. Na moment przyłączyła się do demonstracji.  

- Chciałam tam być, żeby się z nimi zjednoczyć. Wieczorem poszłam na koncert rewolucyjnego barda. Wzruszeni słuchacze skandowali na cześć Egiptu, a ja czułam, że ich historia jest mi bliska. Czułam się tam bezpiecznie. Nikt z poznawanych przeze mnie ludzi nie robił żadnego problemu z faktu, że nie widzę. Im to naprawdę nie przeszkadza, w co trudno uwierzyć po tym, jak się mieszkało ponad 30 lat w Europie - zwierza się.

 

Trafić do dołka.

 

Kair oczarował Monikę. Nie przeszkadzał jej ani hałas, który dla niej oznaczał życie i ruch, dynamikę i pasję; ani brud, o którym tyle się słyszy. Może dla tego, że tego nie widziała. Polubiła nawet upał.  

- Wieczorami, kiedy słońce już tak nie grzeje, pogoda jest fantastyczna. Tam sklepy, punkty usługowe, a czasami nawet biura są otwarte do pierwszej w nocy. Wiele osób kładzie się o trzeciej rano. Dla mnie, osoby ożywającej wieczorną porą, to istny raj - zapewnia.

W Gdańsku Monika prowadzi aktywne życie, ale na nocne pozwala sobie tylko w weekendy, bo rano musi wstać o szóstej trzydzieści. Codzienny makijaż zajmuje jej kwadrans. Wizażystka nauczyła ją opuszkami palców nakładać podkład, cienie do oczu, używać pędzla do pudru, maskary do rzęs (nigdy nie wsadziła sobie szczoteczki do oka). Kosmetyki rozpoznaje po kształcie opakowań. Pracuje do szesnastej, a mimo to regularnie chodzi na golfa. Podczas zajęć każdy niewidomy ma swojego opiekuna, który jest jego "oczami". Naprowadza, podpowiada.  

- Uczymy się wyczuwać odległość między sobą a celem, do którego ma trafić pchnięta kijem golfowym piłka, uczymy się, jak dobrać właściwy kij (bo jest ich kilka) do odpowiedniego rzutu, ćwiczymy technikę zamachów i takie uderzenie, by posłać golfową kulkę jak najdalej - mówi.  

I oczywiście trafić do dołka, bo Monika lubi zwyciężać i nigdy się nie poddaje. Kocha swoje życie w ciemności nawet wtedy, kiedy daje jej w kość.

I jeszcze komentarz, który ukazał się w styczniowym poradniku

 

List miesiąca. Jej historia daje nadzieję.

 

Jestem pod wielkim wrażeniem historii pani Moniki Zarczuk, bohaterki artykułu "Kocham cię, życie" ("Poradnik Domowy" 11/12). To naprawdę godne podziwu, jak ta kobieta potrafi cieszyć się życiem i czerpać z niego pełnymi garściami. Myślę że my, widzący, moglibyśmy się od niej wiele nauczyć. Wydaje się, że nie istnieją dla niej żadne ograniczenia. Jej historia dała mi też pewną nadzieję. Otóż moja bardzo dobra koleżanka 2 lata temu straciła wzrok wskutek poważnej choroby. To ją kompletnie załamało. Zamknęła się w sobie i straciła chęć do życia. Przy najbliższej okazji zamierzam przeczytać jej artykuł o pani Monice. Mam nadzieję, że doda on jej skrzydeł i pozwoli odzyskać dawną radość życia. Być może dzięki niemu uwierzy, że świat nadal stoi przed nią otworem i że, podobnie jak bohaterka artykułu, może robić to, co tylko zapragnie. Musi tylko tego chcieć.  

Anna P.

   Wiedza i Myśl czerwiec 2013