Kącik historyczny

Wspomnienie o przyjacielu

Adolf Szyszko

20 maja br. mija pięć lat od śmierci Edwina Kowalika, wybitnego pianisty, działacza społecznego i wspaniałego człowieka. Rocznica ta nas wszystkich, którzyśmy Go znali, szanowali i podziwiali, zmusza do głębokiej refleksji nad Jego życiem i naszym.

Edwin Kowalik urodził się 1 września 1928 roku w Chropaczowie na Śląsku (dziś przedmieście Świętochłowic). Do szkoły w Laskach został przyjęty jako całkowicie niewidomy w 1935 roku. Tu, poza nauką w szkole, uczył się gry na fortepianie. Lata okupacji spędził w Laskach, kończąc w tym czasie szkołę powszechną i dwie klasy zawodowej szkoły szczotkarskiej. W 1945 r. wyjechał do Łodzi, gdzie ukończył średnią szkołę muzyczną, ogólnokształcące liceum i Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną, uzyskując z odznaczeniem dyplom pianisty wirtuoza.

Do największych muzycznych osiągnięć Edwina należy zaliczyć: wyróżnienie w finale V Konkursu im. Fryderyka Chopina (1955 rok), uzyskanie trzeciej nagrody z tytułem laureata na konkursie w Bukareszcie (1953 r.), zajęcie szóstego miejsca z tytułem laureata na konkursie w Rio de Janeiro (1957 rok). Poza tym wykonał setki koncertów w kraju i zagranicą, w tym odbył trzynaście tournee w USA. Opracowanie i wydanie w brajlu „Wszystkich dzieł Fryderyka Chopina”, a następnie „Wybranych Dzieł Karola Szymanowskiego”. Niezależnie od powyższego wydał podręczniki do nauki gry, zbiory sonat, etiud i inne. Przez 25 lat jako redaktor naczelny (od 1959 r.) wydawał „Magazyn Muzyczny”. Napisał wiele artykułów publicystycznych.

Edwina znałem od 1935 r., tj. od chwili, gdy przyjechał do Lasek. Zawsze podziwiałem Jego niespożytą energię, podejmowane inicjatywy i wprost fenomenalną pracowitość. Jak się później okazało, miał On jeszcze wiele innych cech charakteru, zasługujących na uznanie. W dzieciństwie i wczesnej młodości marzył, by zostać pianistą estradowym. Kierownictwo wychowawcze Lasek, mimo uznania dla Jego osiągnięć muzycznych w czasie pobytu w szkole, miało wątpliwości, czy sprawdzi się w przyszłości na koncertowych estradach. Prowadzone z Nim kierunkujące rozmowy nie zmieniły Jego dążeń, lecz mobilizowały jedynie do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Podziwialiśmy wszyscy Jego upór i szybkie postępy w grze na fortepianie.

Człowiek z charakterem

Już w Laskach zaznaczył się Jego silny charakter. Podświadomie postępował według zasady głoszonej przez prof. Kotarbińskiego „Nie ma na to czasu, żeby tracić czas”.

O osiągnięciach estradowych oraz pracy w Związku Niewidomych nie będę pisał, ponieważ te zagadnienia zostały dość dokładnie omówione przez panią Teresę Dąbrowską w artykule pt. „Muzyka - moja dusza” („Pochodnia” nr 8, 1966 r.) i Władysława Gołąba „Edwin Kowalik nie żyje” („Pochodnia” lipiec, 1997 r.). Dzisiaj w pełni odczuwam poniesioną wraz z Jego śmiercią stratę, myślę, że w tym zakresie nie jestem odosobniony, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę licznych melomanów uczęszczających na Jego koncerty.

Przyjaźń i serdeczne koleżeństwo Edwina wobec wszystkich, z którymi się stykał na co dzień, to znamionujące Go cechy. Wśród wielu zajęć zawsze znajdował czas na przyjacielską rozmowę i dyskusję dotyczącą interesujących tematów. Miał wielu przyjaciół i kolegów, zarówno wśród niewidomych, jak i osób widzących. Prowadził rozległe życie towarzyskie, a muzyka ułatwiała Mu nawiązywanie nowych kontaktów.

Prawdziwą przyjaźń poznaje się nie po jej sile, lecz po czasie jej trwania. Myślę, że warto przypomnieć niektóre zdarzenia świadczące o wyjątkowej życzliwości dla ludzi i Jego operatywności.

W czasie pobytu w Łodzi w okresie studiów (do 1956 roku) w swoim mieszkaniu przyjął pod przysłowiowy dach 13 kolegów nie mających mieszkania. Niektórzy z nich, między innymi również i ja, mieszkaliśmy u Niego przez kilka lat, płacąc minimalne kwoty, wynikające z proporcjonalnego podziału kosztów.

Kilkakrotnie Edwin zorganizował nam wczasy nad morzem, załatwiał również różnego rodzaju formalności w urzędach. Wykazywał się wyjątkową zaradnością i zdolnościami organizacyjnymi. Jego osiągnięcia artystyczne nie miały żadnego ujemnego wpływu na nasze wzajemne współżycie. Umiał wytworzyć miłą, koleżeńską atmosferę.

Na początku lat 50. nasza niewidoma koleżanka, Halina Banaś, została przyjęta na studia w Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Edwin, rozumiejąc Jej trudną sytuację materialną, wyszedł z inicjatywą do swych współmieszkańców o ufundowanie składkowego stypendium. Sprawa jednogłośnie przez nas została załatwiona pozytywnie, z tym, że zainteresowana stypendium nie przyjęła, ponieważ nie chciała być wyjątkiem w środowisku studenckim.

Rodzina i muzyka

Spośród wszystkich wojaży zagranicznych najbardziej miło wspominał Brazylię, gdyż tam wspólnie z Danutą Rzeszewską podjęli decyzję o zawarciu małżeństwa. A oto jak sam Edwin o tym pisze: „Był to początek mego szczęścia rodzinnego. Od tej pory żona stała się moim dobrym duchem. Była zawsze przy mnie w różnych sytuacjach”.

Doczekali się dwójki dzieci oraz czwórki wnuków. W rozmowach z przyjaciółmi Edwin często dawał wyraz swemu zadowoleniu z udanego małżeństwa, które obok szczęścia rodzinnego rozwiązało Mu wiele problemów życiowych.

Rozwijając swą pracę społeczną i zawodową, Edwin nawiązał liczne kontakty z instytucjami muzycznymi, Polskim Radiem i Telewizją. Stwarzało Mu to możliwości brania czynnego udziału w występach. Powstały o Nim dwa filmy i kilka audycji. Wspomnę tu dla przykładu o audycji „Radio nocą” (1.X.1995 r.), poświęconej w głównej mierze Edwinowi Kowalikowi. Wzięło w niej udział kilku zaproszonych gości. Nie wchodząc w szczegóły, podaję wypowiedź prof. Lidii Kozubek, która opowiedziała charakterystyczne zdarzenie: „Na jednym z symfonicznych koncertów, w którym brał udział, grając na fortepianie, Edwin Kowalik, dyrygent, zatrzymując grającą orkiestrę, wyjaśnił to słowami: „A cóż Wy sobie myślicie, że tu przyjechał na koncert Horowitz?”. A na to zareagował Kowalik: „I że przy pulpicie dyryguje Toscanini?”. W tej samej audycji, zapytany przez dziennikarza, co myśli o zakładzie w Laskach, Edwin odpowiedział: „Laski to jest dom, to jest instytucja, to jest druga matka, druga szkoła, w której wszystkie żywotne soki pobrałem. Nauczyłem się tam wszystkiego - od wiary w Boga, poprzez muzykę, wiedzę ogólną, czytanie brajla - byłoby mi nawet trudno wszystko wymienić. Bo to jest właściwie wszystko. I dzięki Laskom poszedłem samodzielnie w świat. Stałem się tym, kim się w ogóle stałem. Mogłem pracować, jak to się mówi na własną odpowiedzialność, własnymi siłami się kierować. Wszystko to uzyskałem z Lasek”.

Ta autentyczna wypowiedź w audycji radiowej, emitowanej na cały kraj i zagranicę, jest świadectwem pięknego charakteru, zdolnego do publicznego wyrażenia swego uznania, wdzięczności i pokory. Pamiętać musimy, że mówił to człowiek u szczytu swego sukcesu.

Myślę, że z powodzeniem można uznać Edwina za wzór osobowy. W czasie uroczystości wręczenia nagrody im. Jana Silhana Edwin stwierdza: „W swoim życiu obrałem dwie równoległe drogi - koncertowanie, a więc wędrówkę przez estradę, i pracę w naszym Związku, pracę dla moich muzykalnych braci. Dzisiaj wiem z całą pewnością, że gdybym miał po raz drugi układać swoje losy, wybrałbym po raz drugi ten sam sposób na życie”.

Na zakończenie tych krótkich wspomnień pragnę podkreślić, że Edwina Kowalika uważam nie tylko za jednego za jednego z najwybitniejszych wychowanków Lasek, ale i ogółu niewidomych. Z uwagi na korzyści wychowawcze i rehabilitacyjne sądzę, że postać Jego i osiągnięcia powinny być udokumentowane w odpowiedniej publikacji i wydane jako wzór do naśladowania.

P5-2002