PEŁNĄ PARĄ

   W 1997 roku utracił resztki wzroku. Dwa lata później przestał słyszeć. Z tragedii podźwignął się nadzwyczaj szybko. A później były już same sukcesy… Z Krzysztofem Wostalem- radiowcem, biznesmenem, informatykiem - rozmawia Liliana Laske.  

       - Zawierając nową znajomość, informujesz rozmówcę, że jesteś człowiekiem głuchoniewidomym. Nie masz na tym tle żadnych kompleksów?  

- Muszę go uprzedzić, że jeśli nie odpowiem na jakieś pytanie, to nie dlatego, iż jestem niegrzeczny, lecz po prostu go nie dosłyszałem. To od razu na wstępie upraszcza sprawę i nie ma nic złego w tym, że przyznam się do swej niepełnosprawności.

- Zawsze miałeś takie podejście?

- Słuch straciłem nagle, siedem lat temu. Do dziś nie wiadomo, co było przyczyną. Początkowo rzadko wychodziłem z domu, gdyż ze względu na głuchotę trudno mi było z kimkolwiek się porozumieć, a przez długi czas nie umiano mi dobrać właściwego aparatu słuchowego. Gdy wreszcie trafiłem na odpowiedni i zacząłem go nosić, to jasne, że się wstydziłem, aczkolwiek nie było to dla mnie tak traumatycznym przeżyciem, jak wzięcie do ręki białej laski. Dopóki coś tam widziałem, w ogóle nie brałem pod uwagę chodzenia z „kijem”. Byłem młody, chciałem się podobać dziewczynom. Aż pewnego razu wyjechałem do Ustronia na szkolenie prowadzone przez Amerykanów z National Federation of The Blind. Trudno uwierzyć, ale udało im się przełamać mój opór do laski w ciągu zaledwie kilku spotkań. Nauczyli mnie z niej korzystać, pokazali zalety laski długiej, sięgającej aż do brody. I było to szczęście w nieszczęściu, gdyż miesiąc później, na skutek odwarstwienia się ciała szklistego w oku, już nic nie widziałem. Od tej pory nie wypuszczam laski z ręki.

- Przy jednoczesnym uszkodzeniu wzroku i słuchu nie boisz się sam chodzić?

- Oczywiście jest we mnie jakiś strach, ale cała sztuka polega na tym, by nie dać mu się sparaliżować. Gdyby moje lęki wzięły górę, do niczego bym nie doszedł.  

- Tak, ale godne podziwu jest to, że nie poruszasz się tylko po „udeptanych ścieżkach”. Od sześciu lat prowadzisz dla PFRON-u indywidualne kursy obsługi komputera. Do domów swoich klientów dojeżdżasz sam.  

- Mam dobrą orientację w terenie i dzięki temu jakoś sobie radzę. Moi kursanci rzeczywiście rozproszeni są po całym województwie. Zdarzało się, że musiałem dotrzeć do jakiejś wioski, o której istnieniu wcześniej nawet nie słyszałem. Do tej pory w systemie indywidualnym przeszkoliłem około 50. osób.  

- Jesteś ponadto przewodniczącym koła PZN w Piekarach Śląskich, prezesem śląskiego oddziału Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, współwłaścicielem firmy ze sprzętem rehabilitacyjnym, a w Radiu Piekary prowadzisz informator dla niepełnosprawnych. Czy coś pominęłam?   

- Jestem jeszcze przewodniczącym powiatowej społecznej Rady do spraw Osób Niepełnosprawnych w Piekarach Śląskich, a w najbliższych wyborach samorządowych zamierzam kandydować na radnego. Większość z tych funkcji wymaga jedynie dobrej organizacji i dlatego udaje mi się je pogodzić.  

- Zapomniałam dodać, że zaocznie studiujesz…  

- Tak. Jestem na drugim roku Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. Na studia zdecydowałem się z kilku powodów. Przede wszystkim chciałem sobie udowodnić, że też potrafię, skusiła mnie również możliwość pogłębiania zainteresowań. Moje oceny nie są może najwspanialsze: trójki i czwórki, ale studia to nie przelewki. Na ostatniej sesji miałem tylko jedną poprawkę i niektórzy zaczęli mnie nazywać kujonem. Uniwersytet jest bardzo przychylny ludziom niepełnosprawnym, nie ma żadnych problemów z umówieniem się na egzamin ustny. A i z innymi studentami mam wspaniały kontakt - pożyczamy sobie  podręczniki, spotykamy się po zajęciach. Ale w tym nie ma nic nadzwyczajnego. Znam kilku niewidomych studentów, którzy chodzą na wykłady z rodzicami, a potem się dziwią, że nie mają przyjaciół.  

- Jesteś dumny ze swoich osiągnięć?

 - Nie chciałbym, aby przemawiała przeze mnie pycha, ale tak. Jestem dumny. Z tego, że nie siedzę z założonymi rękami i że utrata wzroku i słuchu mnie nie załamały. Żyję bardzo intensywnie. Na każdym kroku staram się przekonywać  ludzi takich jak ja, że pomimo poważnych dysfunkcji można wiele zdziałać. Trzeba tylko więcej wymagać od siebie i nie zdawać się na innych. Oto ja, przychodząc prosto z ulicy do Radia Piekary, bez papierka dziennikarskiego, zostałem na żywo wpuszczony na antenę. Czy może być lepszy przykład?

- Jesteś chyba jedynym głuchoniewidomym, który prowadzi własną audycję w radiu. Jak tego dokonałeś?

 - Praca dziennikarza radiowego była moim odwiecznym marzeniem. Kiedy 12 lat temu jedna z lokalnych stacji ogłosiła konkurs na stanowisko prezentera, nie wahałem się ani przez chwilę. Udało mi się wtedy przejść do drugiego etapu konkursu, ale, niestety, ostatecznie odpadłem. Później zacząłem bywać częstym gościem Radia Katowice, bardzo ciepło wspominam też swoją przygodę ze śląską stacją „Fun”. Miałem tam okazję uczestniczyć w audycji pt. „Godumy o robocie”. Była to dla mnie wspaniała lekcja i przygoda, bo choć gwarą posługuję się swobodnie, to mówienie „po śląsku” przez mikrofon wydawało mi się bardzo dziwne. Aż wreszcie w roku ubiegłym zawędrowałem do Radia Piekary. Poszedłem od razu do dyrektora stacji, by przedstawić mu swoją koncepcję. No i załapało! Moja audycja, prowadzona jest w każdy wtorek o 16.45, trwa około 10 minut. Po jej zakończeniu jestem do dyspozycji słuchaczy. Może ktoś powie, że 10 minut to niewiele, ale trzeba pamiętać, że jest ona nadawana po południu, w godzinach największej słuchalności. Samo Radio Piekary natomiast już od kilku lat jest najczęściej słuchaną rozgłośnią regionalną na Górnym Śląsku.  

- W ubiegłym roku wraz z kolegą założyłeś firmę. Poprzednia praca nie dawała Ci satysfakcji?

- Byłem zatrudniony na stanowisku do spraw personalnych w małej, katowickiej firmie. Ta praca początkowo bardzo mi się podobała, jednak z biegiem czasu zacząłem się tam nudzić. Lubię być w ruchu, ciągle potrzebuję nowych doznań. Poza tym nie czarujmy się. My, niewidomi, poprzez pracę etatową rzadko kiedy coś osiągamy. Zazwyczaj wegetujemy na minimalnych pensjach. A mnie marzy się na przykład samochód! Wraz z kolegą, również niewidomym, zaczęliśmy zastanawiać się nad rozkręceniem własnego biznesu. W końcu wykombinowaliśmy. Będzie to firma ze sprzętem rehabilitacyjnym dla niewidomych. Nazwaliśmy ją „Tyflopol”. Rok temu zrealizowaliśmy pierwszą fakturę na maszynę brajlowską, z czasem uruchomiliśmy też sklep internetowy. Ja z wykształcenia jestem informatykiem, mój wspólnik Jarek robi doktorat z prawa, więc tworzymy chyba niezły duet. No i… powoli „się to kula”. W marcu zatrudniliśmy pracownicę, z której jesteśmy bardzo zadowoleni. Mamy też rejestrację w Wojewódzkim Urzędzie Pracy jako jednostka szkoleniowa. Teraz staramy się o nowy lokal, gdzieś bliżej centrum. Naszymi klientami są przecież osoby mające problemy z poruszaniem się. Zrobimy wszystko, by było im łatwiej do nas dotrzeć, by ich zadowolić. Na razie można nas znaleźć w internecie pod adresem www.tyflopol.com  

- Czy w nawale tych wszystkich zajęć znajdujesz jeszcze czas wolny?

- Gdy w domu wszyscy już śpią (mam żonę i dwójkę dzieci w wieku przedszkolnym), zasiadam do komputera i przeglądam prasę lub też czytam książki na kasetach. Staram się rozwijać swe zainteresowania, czasami udaje mi się wyskoczyć na jakiś mecz lub koncert.  

- Dziękuję za rozmowę i życzę Ci dalszych sukcesów.

                                                                               Pochodnia  czerwiec 2006