Rozmowa z Krzysztofem Piotrem Wostalem

  Rozmawia Stanisław Kotowski  

        

 S.K. - Panie Krzysztofie! Jak się wydaje, może Pan przekazać naszym Czytelnikom mnóstwo interesujących informacji, ma Pan bowiem bogate doświadczenia zawodowe, doświadczenia w działalności społecznej oraz różnorodne zainteresowania. Jest Pan osobą głuchoniewidomą. Utrata wzroku powoduje wiele trudności i ograniczeń. Tak samo jest z utratą słuchu. Mówi się, że niewidomi tracą kontakt ze światem rzeczy, a głusi ze światem ludzi. Utrata obydwu tych zmysłów potęguje komplikacje. Zanim jednak pomówimy ogólnie o funkcjonowaniu osób głuchoniewidomych, proszę opowiedzieć naszym Czytelnikom o sobie.  

K.W. - Dziękuję za zaproszenie na spotkanie na łamach "Wiedzy i Myśli". Chętnie podzielę się z Czytelnikami moimi doświadczeniami i przemyśleniami. Wciąż się uczę i długa droga przede mną, do której końca nie dotrę. Bowiem pomimo sporych doświadczeń, o których Pan wspomniał, nie zamykam się na nowe. We mnie wciąż jest chęć rozwoju, poznawania nowego.  

S.K. - Ile ma Pan lat? W jakim stopniu jest Pan osobą niewidomą i w jakim głuchą? Oczywiście, nie chodzi tu o stopnie niepełnosprawności, lecz o faktyczne możliwości widzenia oraz słyszenia lub ich brak.  

K.W. Mam 36 lat, czyli statystycznie jestem mniej więcej w połowie życia. Jeśli chodzi o niepełnosprawność, pragnę zaznaczyć, iż nie można stwierdzić, że głuchoślepota to prosta suma utraty wzroku i słuchu. Inaczej niż u głuchych, którzy brak możliwości słyszenia są w stanie w jakiś sposób rekompensować wzrokiem, czy u niewidomych, u których brak wzroku jest częściowo kompensowany słuchem, w przypadku głuchoślepoty występują problemy niepojawiające się w przypadku samej tylko głuchoty czy ślepoty.  

Mam jednie poczucie światła. Co do moich możliwości słyszenia, to obustronne uszkodzenie ucha środkowego spowodowało, że w niezaaparatowanym prawym uchu rozumienie mowy następuje przy około 40 decybelach, a w lewym - przy około 75 decybelach.  

S.K. - To poważny ubytek słuchu. Jakich pomocy Pan używa na co dzień?  

K.W. - Korzystam z białej laski o długości 160 cm z obrotową końcówką, gdyż poruszam się metodą stałego kontaktu, oraz z zausznych aparatów słuchowych. Ponadto używam komputera, telefonu komórkowego, dyktafonu.  

S.K. - Jest Pan osobą bardzo samodzielną. Sam Pan chodzi i podróżuje oraz wykonuje wiele prac i czynności życia codziennego. Proszę o nich opowiedzieć. Jakimi metodami się Pan posługuje? Samodzielne poruszanie się po drogach publicznych i podróżowanie proszę potraktować oddzielnie. Czynności te są niełatwe dla niewidomych nawet przy dobrym słuchu. W przypadku znacznego osłabienia słuchu trudności są o wiele większe i podróżowanie jest mniej bezpieczne. Mimo to Pan sobie radzi. Jak Pan to robi?  

K.W. - Wiele osób mnie o to pyta. Odpowiedź nie jest prosta. Na pewno pomaga mi dobra pamięć, wyobraźnia przestrzenna oraz umiejętność korzystania z białej laski, słuchu, który mam, oraz nawigacji GPS. Należy tu zaznaczyć, że aparat słuchowy nie przywraca zwykłej zdolności słyszenia, lecz tylko rekompensuje utratę słuchu. Nie ma aparatów przeznaczonych specjalnie dla głuchoniewidomych, nie zawsze więc jest możliwe określenie na przykład kierunku dźwięku. A przecież, żeby unikać niebezpieczeństwa i kierować się w orientacji przestrzennej dźwiękami, nie wystarczy je słyszeć. Konieczna jest możliwość lokalizacji źródła dźwięku, jego przemieszczanie się, wyodrębnianie z hałasu ulicznego dźwięków, które mają znaczenie, itp.  

Co do zwykłych czynności domowych, to również je wykonuję, choć nie lubię prasować i gotowanie jakoś nigdy mi nie szło. Oczywiście jestem w stanie przygotować posiłek - zimny i ciepły, ale gdybym miał na przykład przyrządzić jakieś bardziej wyszukane danie mięsne, byłoby raczej mało jadalne.  

S.K. - Ukończył Pan studia licencjackie na Wydziale Prawa i Administracji na Uniwersytecie Śląskim. Do jakich szkół uczęszczał Pan przed podjęciem studiów?  

K.W. - Studia rozpocząłem już jako osoba głuchoniewidoma, którą stałem się w 1999 roku po utracie słuchu. Wcześniej byłem niewidomym (szczątkowcem) i jako taki uczęszczałem do szkoły podstawowej, liceum ogólnokształcącego i pomaturalnego studium informatycznego.  

S.K. - Czy były to szkoły dla niewidomych czy ogólnodostępne?  

K.W. - Najpierw uczęszczałem do "zwykłego" przedszkola, a następnie do szkoły podstawowej dla dzieci niewidomych w Krakowie przy Tynieckiej. Dzisiaj wiem, że ta szkoła dała mi bardzo dużo, jeśli chodzi o edukację. Mogłem dotykiem poznać zwierzęta, modele budowli i maszyn, mapy, układy chemiczne itp. W szkole ogólnodostępnej tego bym nie otrzymał, gdyż nie była ona - tak jak i obecnie nie jest - gotowa na nauczanie dziecka niewidomego. Chociaż w czwartej klasie miałem epizod związany z uczęszczaniem do szkoły ogólnodostępnej. Była to konsekwencja wirusowego zapalenia wątroby, gdzie konieczne było stosowanie diety.  

S.K. - To cenna opinia przy rozważaniu zalet i ograniczeń szkolnictwa specjalnego. Sądzę, że powinna ona zainteresować rodziców niewidomych dzieci, którzy stoją przed wyborem szkoły dla swoich pociech.  

K.W. - Myślę, że tak. Opinia ta wynika po części również z moich dalszych doświadczeń. Po ukończeniu szkoły w Krakowie uczęszczałem do ogólnodostępnego liceum ogólnokształcącego u siebie, w Piekarach. Tutaj musiałem nadrobić niektóre umiejętności społeczne, ale nie było to szczególnie trudne. Często się mówi, że nam, osobom niepełnosprawnym, świat nie jest przyjazny. Ale to nie tak. To my musimy się dostosować do świata, a nie na odwrót. Świat może nam pewne sprawy ułatwić, ale my też powinniśmy wyciągnąć rękę. Nie po jałmużnę, ale w przyjaznym geście.  

S.K. - To prawda. Jak się wydaje, wciąż zbyt wielu niewidomych i słabowidzących więcej wymaga od innych niż od siebie. To, moim zdaniem, prowadzi donikąd. Czy podziela Pan tę opinię?  

K.W. - To właśnie wynika z mojej wcześniejszej wypowiedzi. Ale wracając do edukacji: od dziecka mi mówiono, że będę masażystą, zawsze jednak chciałem osiągnąć coś więcej zawodowo. Nie znaczy to, że gardzę pracą fizyczną, ale nie pociągało mnie przykręcanie śrubek w prawą stronę przez osiem godzin. Do masażu też się nie garnąłem, ale nie widziałem innej drogi. W roku 1992, gdy zdawałem maturę, niewidomi mieli mniejsze możliwości niż teraz, a w dodatku nie znałem nikogo, kto pokazałby mi jakąś sensowniejszą ścieżkę niż bycie masażystą. Obecnie możliwości są duże są także ludzie, którzy doradzą. PZN na przykład prowadzi ośrodki informacyjne dla niepełnosprawnych. Model ten jest jak dla mnie dziwny, ale niewidomi mogą korzystać z tych ośrodków.  

No i znowu odbiegłem od tematu… Na masażu w Krakowie przy Królewskiej wytrzymałem rok, a potem niespodziewanie zacząłem uczęszczać do Pomaturalnego Studium Informatycznego w Katowicach. Była to szkoła dla inwalidów ruchu, ale ponieważ był to pierwszy rocznik i nie zgłosiło jeszcze zbyt wielu chętnych, a także ze względu na wielką otwartość dyrekcji zostałem przyjęty. Zresztą nie byłem tam jedynym uczniem z dysfunkcją wzroku. W 1995 roku uzyskałem dyplom technika informatyka i w tym samym roku zacząłem pracować zawodowo, co trwa do tej pory, choć oczywiście w różnych miejscach i na rozmaitych stanowiskach.  

S.K. - No, można Panu pozazdrościć wytrwałości w poszukiwaniach swojego miejsca wśród ludzi. Teraz proszę powiedzieć, jak ocenia Pan możliwości uczniów głuchoniewidomych w szkołach podstawowych i gimnazjach ogólnodostępnych?  

K.W. - Trudno odpowiedzieć na to pytanie, gdyż populacja głuchoniewidomych jest bardzo zróżnicowana. Są cztery podstawowe grupy głuchoniewidomych i należałoby omówić każdą z nich. Osobiście skłaniam się ku poglądowi, że dziecko niewidome czy głuchoniewidome powinno być nauczane na poziomie podstawowym w specjalistycznym ośrodku. Potem można się zastanawiać i w zależności od poziomu zrehabilitowania, umiejętności, zaangażowania otoczenia itp. myśleć nad dalszą drogą edukacji dziecka.  

S.K. - Ze względów dydaktycznych i rehabilitacyjnych ma Pan całkowitą rację. Też tak uważam. Niestety, taki sposób postępowania ma również poważne wady. Małe dziecko powinno się wychowywać w rodzinie, a nie w internacie, co jest konieczne ze względu na oddalenie ośrodka szkolno-wychowawczego od domu rodzinnego. Nie miejsce tu na zatrzymywanie się nad tym problemem, nie można go jednak pominąć.  

K.W. - Rzeczywiście, w tym przypadku, podobnie jak w wielu innych, nie ma prostych recept i rozwiązań. Nie mnie oceniać obecne formy kształcenia, chciałbym jednak zauważyć, że w naszym kraju w ogóle nie przygotowuje się pedagogów pod kątem pracy z głuchoniewidomym. Najczęściej są to osoby mające wykształcenie tyflo - lub surdopedagogiczne. Zdarzają się oczywiście surdo-tyflopedagodzy, ale dzięki temu, że zrobili dwa kierunki studiów.  

S.K. - O ile wiem, nie skończył Pan nauki z chwilą otrzymania dyplomu. W jakim kierunku i gdzie uzupełniał Pan wykształcenie?  

K.W. - Lubię zdobywać nowe umiejętności, dlatego jeśli mogę, uczęszczam na różnego rodzaju kursy, szkolenia i seminaria. W zdecydowanej większości nie są one kierowane do niepełnosprawnych. Uczestnicząc w tych szkoleniach, a także samemu szkoląc, mam wrażenie, że niepełnosprawni podchodzą do nich mniej profesjonalnie niż tzw. zdrowi. Najnowszym przedsięwzięciem edukacyjnym, w którym uczestniczę, jest projekt Trener, który potrwa we Wrocławiu do połowy czerwca bieżącego roku.  

S.K. - Czy Pańska nauka wymagała specjalnych metod? Jeżeli tak, to jakich?  

K.W. - Nie były to chyba "specjalne" metody, lecz nieco inne niż powszechnie używane. Robiłem notatki (zawsze wolałem tabliczkę i dłutko od maszyny brajlowskiej). Ponadto nagrywałem i potem z tego się uczyłem. Nigdy nie miałem problemu z uzyskaniem pozwolenia na nagrywanie czy zdawaniem egzaminu ustnie. Jednakże to ja zawsze wychodziłem z inicjatywą zapytania, poinformowania o moich problemach itp. Zresztą nagrywałem tylko na studiach. Bardzo też pomagała mi moja dość dobra pamięć.  

S.K. - Znowu dowiadujemy się, jak ważna jest inicjatywa, zaradność i otwartość osoby niepełnosprawnej. Dotyczy to uczniów, pracowników, niewidomych na ulicy i w towarzystwie.  

K.W. - Rzeczywiście, niewidomy czy głuchoniewidomy nie może biernie czekać na pomoc, która jest mu potrzebna. Ludzie przecież nie wiedzą, czego i kiedy on potrzebuje. To osoba niepełnosprawna musi wyjść z inicjatywą, poprosić o pomoc i poinformować, jak tej pomocy należy udzielić. Dotyczy to wszystkich, ale im wyższy stopień niepełnosprawności, tym trudniej oczekiwać, że ludzie będą wiedzieli, jak się zachować. Dodam, że stopień niepełnosprawności osób głuchoniewidomych jest bardzo wysoki. Dlatego muszą one przejawiać szczególną aktywność, jeżeli chcą uczestniczyć w życiu społecznym.  

S.K. - Z pewnością dla naszych Czytelników będzie interesujące, w jaki sposób można porozumiewać się z osobami głuchoniewidomymi. Proszę więc najpierw scharakteryzować tę złożoną niepełnosprawność, a następnie omówić metody porozumiewania się. Z pewnością są one uzależnione od wielu czynników.  

K.W. - Głuchoślepota jest niepełnosprawnością polegającą na jednoczesnym uszkodzeniu dwóch narządów - słuchu i wzroku. To uszkodzenie najczęściej nie jest jednakowe i wśród głuchoniewidomych możemy wyróżnić cztery podstawowe grupy:  

- osoby posiadające resztki wzroku i całkowicie niesłyszące,  

- osoby posiadające resztki słuchu i całkowicie niewidome,  

- osoby posiadające resztki wzroku i słuchu,  

- osoby całkowicie niesłyszące i niewidzące.  

W każdej z tych grup przeważać mogą różne techniki zaspokajania potrzeb, co związane jest z możliwościami widzenia lub słyszenia. Podobnie jest z komunikacją. Głuchoniewidomi porozumiewają się za pomocą mowy werbalnej, języka migowego, alfabetu Lorma i innych sposobów. Jednym z nich jest brajl do dłoni, gdzie na dwóch palcach jednej dłoni pisze się tak, jak na tabliczce, albo na palcach dwóch dłoni, jak na maszynie brajlowskiej. Popularną metodą porozumiewania się z osobą głuchoniewidomą jest alfabet Lorma, gdzie stawianie punktów i kresek w stosownych miejscach dłoni odpowiada literom. Nie czas tu i miejsce na omawianie każdej z metod komunikacji zainteresowanych zapraszam do działu "Metody komunikacji" w prowadzonym przeze mnie serwisie www.gluchoniewidomi.pl.  

S.K. - Proszę opowiedzieć o swojej karierze zawodowej. Pańskie doświadczenia zawodowe, praca na różnych stanowiskach i o różnorodnym charakterze muszą budzić zainteresowanie i skłaniać do porównań. Z pewnością wielu niewidomych, którzy uważają, że do niczego nie są zdolni, bo nie widzą, po przeczytaniu tej rozmowy zastanowi się nad własną postawą życiową.  

K.W. - Pracowałem w różnych zakładach. Był dom pomocy społecznej, firma sprzedająca elementy zasilające, ubezpieczeniowa i tyfloinformatyczna, stowarzyszenie, rozgłośnia radiowa. Dwa razy sam rozpoczynałem własną działalność gospodarczą i raz ze znajomym. Pracowałem jako informatyk, specjalista do spraw personalnych, telemarketer, prowadzący autorski program radiowy, a następnie w efekcie jego rozwoju współprowadzący i współprzygotowujący, a także instruktor prowadzący szkolenia. Na początku mojej kariery zawodowej zdarzył się nawet epizod bycia księgowym. Kierowałem również oddziałem firmy i zespołami ludzkimi.  

S.K. - To rzeczywiście wielka różnorodność doświadczeń. A jakie ma Pan plany zawodowe?  

K.W. - Obecnie jestem na etapie uruchamiania własnej działalności gospodarczej, która nie będzie ukierunkowana na klientów niepełnosprawnych, choć jeden z produktów będzie adresowany do niewidomych. Ponadto przyjaciel zaproponował mi współudział w jego nowym przedsięwzięciu gospodarczym, nad czym się zastanawiam. Nie wiem jeszcze, jaką decyzję podejmę.  

S.K. - Pańskie doświadczenia w pracy społecznej są równie bogate jak te zawodowe. Proszę o nich opowiedzieć.  

K.W. - W pracę społeczną zaangażowałem się na poważnie w 1999 roku, gdy zostałem członkiem powiatowej komisji opracowującej jeden z programów konkursowych dla samorządów lokalnych, co zbiegło się też z wyborem na zastępcę przewodniczącego koła Polskiego Związku Niewidomych w Piekarach Śląskich. Potem pełniłem różne funkcje, brałem udział w pracach różnorakich komisji, były rozmaite stowarzyszenia i inicjatywy, aż w roku 2007 zostałem członkiem zarządu Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym. Porównując pracę w TPG z poprzednimi miejscami z trzeciego sektora, stwierdzam, że TPG działa zdecydowanie bardziej profesjonalnie. Jest ono silne nie ilością członków, lecz właśnie działaniami podejmowanymi na rzecz głuchoniewidomych. Trzeba też wiedzieć, że głuchoniewidomi nie są członkami, lecz podopiecznymi, ale oczywiście jeśli chcą wspierać organizację, mogą uzyskać członkostwo. Członkiem może zostać każdy, kto chce się zaangażować w działania. Nie ma znaczenia, czy jest głuchoniewidomy, czy nie.  

Obecnie, prócz członkostwa w zarządzie TPG pełnię funkcję zastępcy przewodniczącego Powiatowej Społecznej Rady do spraw Osób Niepełnosprawnych w Piekarach Śląskich.  

S.K. - Dorzucę do tego, że współpracuje Pan z miesięcznikiem "Wiedza i Myśl". Dzięki Pana pomocy nasz miesięcznik jest bogatszy o wiele interesujących publikacji. Panie Krzysztofie! Proszę przyjąć słowa podziękowania za tę pomoc. Proszę też o opinię na temat korzyści z angażowania się w pracę społeczną. Proszę powiedzieć, co Pana w niej cieszy, co złości i smuci, co pociąga, a co odpycha.  

K.W. - Cieszy mnie, że mogę komuś coś dać. Że dzięki temu, co robię, innym może będzie łatwiej, że przy okazji sam mogę dużo się nauczyć, poznać ciekawych ludzi. Ponadto dzięki pracy społecznej (trudno mi oddzielić motywację do pracy społecznej od tej do pracy zawodowej) czuję się przydatny. To naprawdę dobrze wpływa na zwiększenie poczucia własnej wartości.  

Obecnie praca społeczna stała się bardzo sformalizowana. Konkursy mają może wytłumaczenie, ale zabijają w ludziach inicjatywę, gdyż nie szuka się rozwiązania problemu, tylko pieniędzy, a pod nie dopasowuje się problem.  

S.K. - Rzeczywiście, brak spójnego, sensownego systemu finansowania działalności rehabilitacyjnej negatywnie wpływa na zakres oraz poziom pomocy świadczonej osobom niepełnosprawnym. Niestety, w tej rozmowie nie zdołamy pogłębić tego zagadnienia. Zajęłoby to zbyt dużo miejsca.  

K.W - Rzeczywiście, ten temat musimy zostawić na inną okazję.  

S.K. - Nie samą pracą i nie samą rehabilitacją żyje człowiek. Czym się Pan interesuje? Co lubi Pan robić, czym wypełniać wolny czas?  

K.W. - Lubię spotykać się ze znajomymi, iść na piwo, jakiś koncert czy mecz, jeździć na rowerze, pływać, czytać książki i prasę, palić sziszę, zwaną również nargilą (rodzaj fajki wodnej), obejrzeć dokument na "Discovery World" lub "National Geographic", tworzyć serwis "Głuchoniewidomi.Pl", podróżować i poznawać kulturę, smaki oraz zapachy świata, rozwijać siebie, swoje zainteresowania itp. Dodam, że bardzo lubię swoją pracę zawodową i społeczną. Prócz tego, że z zawodowej mam pieniądze, nie widzę rozgraniczenia po między nimi.  

Dodam, że szczególnym przedmiotem moich zainteresowań jest religia i światopoglądy.  

S.K. - Co jeszcze chciałby Pan powiedzieć naszym Czytelnikom - niewidomym, słabowidzącym, głuchoniewidomym, niewidomym ze złożoną niepełnosprawnością oraz osobom widzącym?  

K.W. - Powiem, że tak naprawdę liczy się to, jakim jesteś człowiekiem. Nieważne, czy jesteś łysy, kulawy, niewidomy, głuchoniewidomy, masz krzywy nos, jesteś brunetem itd. To od Twoich decyzji zależy Twój rozwój. Jeśli tylko będziesz chciał, osiągniesz wiele. Czasami droga będzie wyboista, ale można po niej iść. Warto być otwartym na nowe wyzwania, wrażenia i innych ludzi. Nieważne, w jakim miejscu jesteś obecnie. Przyszłość zaczyna się jutro.  

S.K. - Kończy Pan naszą rozmowę niezwykle ważnym twierdzeniem. Rzeczywiście wszystko zależy od człowieka, jego osobowości, charakteru, postawy, motywacji itp. Zilustruję to przykładem. Znałem dwóch panów, obaj mieli amputowaną nogę powyżej kolana. Jeden z nich był osobą widzącą, a drugi, oprócz braku nogi, był całkowicie niewidomy. Ten niewidomy bez nogi mieszkał i pracował w Białymstoku, a studiował w Poznaniu. Samodzielnie chodził po Białymstoku i samodzielnie dojeżdżał do Poznania na uczelnię. Osoba widząca bez nogi również przemieszczała się samodzielnie, ale tylko z tapczanu na fotel. Człowiek ten nie pracował, utrzymywał się z renty, oglądał telewizję, grał w brydża, czytał książki i prasę, pił kawę i palił papierosy. To było wszystko, na co było go stać.  

K.W. - Mniej więcej to chciałem przekazać Czytelnikom.  

S.K. - Serdecznie dziękuję za bardzo interesującą rozmowę, ciekawe spostrzeżenia i opinię. Jestem przekonany, że nasi Czytelnicy będą mieli o czym pomyśleć. Raz jeszcze dziękuję za współpracę z moim miesięcznikiem.  

   Stanisław Kotowski  

Wiedza i Myśl  kwiecień 2010